Philip Roth
Nemezis
- Nic nie rozumiesz! Wygadujesz bzdury! To ty zgrywasz szlachetnego, odmawiając rozmowy ze mną, odmawiając spotkań. Mówiąc mi, że mam cię zostawić w spokoju. Och, Bucky, jakiś ty ślepy, jaki ślepy!
- Marcia, wyjdź za mężczyznę, który nie jest kaleką, który jest silny, sprawny fizycznie i nadaje się na przyszłego ojca. Możesz mieć, kogo zechcesz, prawnika, lekarza - człowieka równie inteligentnego i wykształconego jak ty. Na to zasługujesz ty sama i twoja rodzina. I to ci się należy.
- Doprowadzasz mnie do szału takim gadaniem! Nic mnie dotychczas w życiu tak nie wściekło, jak twoje obecne zachowanie! Nie znam drugiego człowieka, który by znajdował taką przyjemność w samobiczowaniu się!
- Tego ja nie robię. Wypaczasz całkowicie moje intencje. Ja tylko, tak się składa, dostrzegam konsekwencje tego, co się stało, których ty nie widzisz. Nie chcesz widzieć. Posłuchaj mnie: nie jest już tak samo, jak było przed nadejściem lata. Popatrz na mnie. Jest tak inaczej, że bardziej się nie da. Patrz.
- Przestań już, proszę cię. Tak, widzę twoją rękę i to mnie nie przeraża.
- To spójrz na moją nogę - powiedział, podciągając nogawkę piżamy.
- Przestań, błagam cię! Uważasz, że to twoje ciało uległo deformacji, ale tak naprawdę zdeformował się twój umysł!
- Następny świetny powód, żebyś się przede mną ratowała. Większość kobiet skakałaby z radości, gdyby kaleka dobrowolnie usunął im się z życia.
- W takim razie nie zaliczam się do większości kobiet! A ty nie jesteś pierwszym lepszym kaleką! Zawsze taki byłeś, Bucky! Do niczego nie umiałeś nabrać właściwego dystansu, nigdy! Zawsze się czujesz za wszystko odpowiedzialny - a przecież tak nie jest. Za wszystko odpowiada albo straszny Bóg, albo straszny Bucky Cantor - kiedy w istocie nikt nie jest odpowiedzialny. Twój stosunek do Boga jest… infantylny, zwyczajnie głupi.
- Wiesz co, mnie się twój Bóg nie podoba, więc nie włączajmy go do tematu. Jest zbyt podły jak na mój gust. Za dużo czasu spędza na mordowaniu dzieci.
- Kolejna bzdura! To, że dostałeś polio, to jeszcze nie powód, żebyś wygadywał głupoty! Nie masz pojęcia, kim jest Bóg! Nikt tego nie wie i wiedzieć nie może! Upierasz się jak osioł - a przecież nie jesteś osłem. Mówisz jak ostatni tępak - a przecież nie jesteś tępakiem. Zachowujesz się jak szaleniec - a przecież nie jesteś szaleńcem. Nigdy nie byłeś szalony. Byłeś okazem zdrowego rozsądku. Zdrowego rozsądku, trzeźwości, siły i inteligencji. A teraz! Odtrącasz moją miłość, odtrącasz moją rodzinę --- ja się nie godzę uczestniczyć w takim szaleństwie! Nagle jej twardy opór pękł; zakryła dłońmi twarz i rozszlochała się. […]
- Ożeń się ze mną - prosiła. Na co on umiał odpowiedzieć tylko: - Nie mogę ci tego zrobić. - Nic mi nie robisz, ja sama odpowiadam za swoje decyzje!
Ale nie było siły na jego upór, nie mógł nie wykorzystać ostatniej szansy okazania męstwa - przez uchronienie wartościowej młodej kobiety, którą bardzo kochał, przed bezmyślnym związaniem się na całe życie z kaleką. Jedyny sposób ocalenia resztek własnej godności widział w odmówieniu sobie wszystkiego, czego kiedykolwiek dla siebie pragnął - gdyby okazał słabość i postąpił inaczej, poniósłby ostateczną klęskę. A co ważniejsze, jeżeli nawet Marcia już w tej chwili nie odczuwa skrytej ulgi z racji jego odrzucenia, jeżeli wciąż nazbyt cierpi pod wpływem niewinnej namiętności - oraz surowych zasad ojca - aby ujrzeć prawdę czarno na białym, to zmieni zdanie, gdy będzie już miała własną rodzinę, dom, szczęśliwe dzieci i sprawnego fizycznie męża. Tak, przyjdzie taki dzień, w nieodległej nawet przyszłości, kiedy Marcia poczuje wdzięczność wobec Bucky’ego za to, że ją tak bezlitośnie odtrącił - kiedy zrozumie, o ile lepsze życie ofiarował jej, znikając z jej życia.
Gdy dokończył opowieść o swoim ostatnim spotkaniu z Marcią, zapytałem: - Czy myśli pan o tym z wielką goryczą?
- Bóg zabił mi matkę w chwili, gdy mnie urodziła. Bóg dał mi za ojca złodzieja. Kiedy miałem niewiele ponad dwadzieścia lat, Bóg podarował mi polio, które ja z kolei przekazałem co najmniej kilkunastu dzieciom, pewnie zresztą więcej niż kilkunastu - między innymi siostrze Marcii i, najprawdopodobniej, panu. I Donaldowi Kaplowowi. […] Z jak wielką goryczą mogę o tym wszystkim myśleć? Pan niech mi odpowie.
Wygłosił to oschłym tonem, takim samym, jakim swego czasu oznajmił Marcii, że jej Bóg ją też kiedyś zdradzi i wbije jej nóż w plecy.
- Nie mnie doszukiwać się winy - odparłem - w dowolnej ofierze polio, młodej czy starej, niezdolnej całkowicie przezwyciężyć w sobie ból kalectwa, które nie ma końca. […] Pan mówi o Bogu. Wierzy pan nadal w tego Boga, którym pan tak gardzi?
- Tak. Ktoś musiał urządzić ten świat.
- Bóg Wielki Zbrodniarz - podpowiedziałem. - Ale jeżeli to Bóg jest zbrodniarzem, to pan zbrodniarzem być nie może.
- Okej, nazwijmy to więc zagadką medycyny. Ja jestem zagadką medycyny - odparł enigmatycznie Bucky. Czy miał może na myśli zagadkę teologii? Czy wyrażał w ten sposób swoją własną, potoczną wersję doktryny gnostyckiej, z obecną w niej postacią złego demiurga? Bóstwo jako nieprzyjaciel naszego istnienia? Trzeba przyznać, że materiał z własnych doświadczeń miał solidny. Jedynie demon mógł wymyślić polio. Jedynie demon mógł wymyślić głupka Horace’a. Jedynie demon mógł wymyślić drugą wojnę światową. Zsumujmy to wszystko - i demon wygrywa. Demon jest wszechmocny. Bucky’ego Cantora koncepcja Boga, tak jak ja ją zrozumiałem, dotyczyła istoty wszechmocnej, o której naturze i celu działania należy wnioskować nie z wątpliwego świadectwa biblijnego, tylko z niezaprzeczalnych dowodów historycznych, zebranych w ciągu jednego ludzkiego życia na tej planecie w połowie dwudziestego wieku. W tej koncepcji istota wszechmocna zwana Bogiem była nie jednością trzech osób w Trójcy Świętej, jak chce chrześcijaństwo, lecz jednością dwóch osób: chorego skurwysyna i złego geniusza.