W roku 1989 Polacy wychodzili z ery komunizmu, rozumiejąc jak mało kto, czym jest zło totalitaryzmu. Jednak pamięć ta z czasem uległa zatarciu, a dziedzictwo komunizmu nigdy nie doczekało się rzetelnej oceny. Zjawiskom tym przygląda się Paweł Śpiewak w książce pod tytułem „Pamięć po komunizmie”.
„Tuż przed wyborami w 1993 roku Aleksander Smolar pisał: »Obóz wywodzący się z opozycji demokratycznej przegrał społeczną walkę o pamięć«. Przegrywając walkę o pamięć, nie potrafiliśmy tym samym nadać sensu ludzkiemu cierpieniu, wytłumaczyć, dlaczego konieczne są nasze wyrzeczenia, wyjaśnić skąd i dokąd idziemy. »Czy można to osiągnąć bez mówienia o winie i odpowiedzialności? Bez wymierzenia kary, choćby symbolicznej, czysto moralnej. Chodzi nie tylko o zemstę. Chodzi o przywracanie ładu moralnego, o zwrócenie godności ofiarom, o oddanie im pełni praw obywatelskich, których nie ma bez poczucia równości wobec prawa, bez wiary w sprawiedliwość. Jak można nadać sens społeczny takim pojęciom jak – cierpienie i grzech, odwaga i tchórzostwo, bez uznania winy i odpowiedzialności. Wszystko utonęło w brei: złej woli, krótkowzroczności, urzędniczego pragmatyzmu, sentymentalnego moralizatorstwa, politykierstwa. W tej brei utonął nawet autentyczny heroizm wczorajszych działaczy opozycji«.
Amnezja czy może zakłamana pamięć jest faktem potwierdzonym przez badania opinii publicznej, wypowiedzi prasowe i, dla losów nowego państwa oraz systemu demokratycznego, faktem o znaczeniu podstawowym. Jak twierdzi wielu publicystów, historyków, księży, skutkiem czy po prostu korelatem niepamięci jest chaos w sferze etycznej. Nie będąc w stanie ocenić i zrozumieć działań i słów ludzi z przeszłości, brak nam też moralnych kategorii do oceny dzisiejszych czynów. Znijaczenie etyczne, relatywizacja zasad moralnych, psucie języka sięga od teraźniejszości do peerelowskiej przeszłości. Piotr Wojciechowski uważał, że to jest ten najgroźniejszy spadek po PRL-u. Tę samą przestrogę formułował Jan Nowak-Jeziorański, ostrzegając w 1995 roku przed zwycięstwem w wyborach prezydenckich kandydata postkomunistów. Gdy spadkobiercy PZPR przejmą już pełnię władzy, pisał, wówczas przegramy walkę o pamięć społeczną. A naród bez pamięci traci swą ciągłość i »przestaje być narodem«.
Nie chodzi tylko o konsekwencje etyczne i społeczne braku rozliczenia się z przeszłością. Z tym są przecież ściśle związane decyzje polityczne. Partiom, związkom zawodowym, organizacjom społecznym wywodzącym się z PRL pozwolono zachować znaczną część majątku, pochodzącego często z nieuczciwego wzbogacenia. Partia komunistyczna i bezpieka nie zostały uznane za organizacje zbrodnicze chociaż, jak pisał Jan Nowak-Jeziorański, »dokonywały przestępstw na oczach całego społeczeństwa«. Zbrodniarze epoki komunistycznej nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Nie oczyszczono kadr wymiaru sprawiedliwości. Lustracja toczyła się niemrawo. Nie restytuowano uroczyście odrodzenia Rzeczpospolitej. Nie odbyła się gruntowna debata nad historią, polityką i systemem sprawowania władzy w PRL.
Wprowadzam te głosy po to, by wskazać na zasadniczy kontekst wszelkich niemal dyskusji o dziedzictwie PRL, a mianowicie znaczenia pamięci i rozliczeń przeszłości dla funkcjonowania demokracji i zbudowania etycznych podstaw nowego państwa. Wielu autorów zwracało uwagę na związek między narastającym moralnym indyferentyzmem a brakiem rzetelnej oceny rządów komunistycznych. Niekiedy (…) tworzono czarną wizję dekomunizacji. Zostawała wtedy sprowadzona do polityki jakiegoś nowego apartheidu, a potrzebę rozliczeń czy ocen utożsamiano z postawami nienawiści!”.
Diagnozy i oceny wyżej przedstawione mają wprawdzie charakter ogólny. Odwołują się do zasad moralnych. Ale mają one w tekście Pawła Śpiewaka swojego adresata. Są nim intelektualiści. To do nich, za Miłoszem i Herbertem, kieruje on gorzkie słowa o odpowiedzialności za prawdę, bez której społeczna pamięć staje się niepamięcią społeczeństwa bez tożsamości. Paweł Śpiewak nawiązuje do Listu Zbigniewa Herberta do Stanisława Barańczaka, opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” 1 września 1990 roku.
„Cztery sprawy wydają mi się w cytowanym tu fragmencie listu szczególnie istotne. Po pierwsze (…) nie wolno (…) relatywizować ocen moralnych. Zło, nawet jeśli przyjmuje postać milczącej aprobaty, jest złem i za to zło jesteśmy odpowiedzialni. Tak samo złem jest unikanie odpowiedzialności, zasłanianie się niepamięcią. Nawet podjęcie działalności opozycyjnej nie zdejmuje z człowieka win raz popełnionych. Nie jest istotne, czy owe kryteria ocen uzasadniamy na sposób religijny, czy odwołujemy się do przedkantowskiego pojęcia smaku (…), czy też szukamy uzasadnień w stoicyzmie i filozofii Henryka Elzenberga. Istotne jest to, że niesprawiedliwości, zepsucia nie wolno nie dostrzegać. Wyjątkowo naganna jest postawa samooszukiwania się polegająca na samousprawiedliwieniu (byłem młody, opanowała mnie jakaś »choroba«, zaślepienie i tak dalej). Bo ktoś, kto »zaciera ślady«, (…) nawet jeśli jego błędy czy przewiny są nieporównywalne ze zbrodniami oficerów bezpieki (…), daje argumenty tym najgorszym zbrodniarzom. Również oni mogą się powoływać na (…) słuszne moralnie intencje, (…) na rację stanu czy sowieckie zagrożenie. W ten sposób oczywiste zasady moralne zostają podważone, odpowiedzialność za winy rozmyta, a żadna ze zbrodni nie może zostać oceniona (jeśli nie osądzona). (…) W tym »procesie« przeciw komunizmowi nie chodzi tylko o dobra osobiste poszczególnych osób, nie tylko o rzetelną ocenę osób publicznych, ale rzecz idzie o fundamenty etyczne (…). Sprawa druga: Herbert ani jednym słowem nie wspomina w tym liście o uwiedzeniu komunizmem, »ukąszeniu heglowskim«, lewicowych ideałach. Nie traktując ideologicznych uzasadnień nazbyt poważnie, nawet jeżeli poważnie bywały traktowane przez pisarzy i artystów, których z imienia i nazwiska nie wymienia. Nie dlatego, by kwestionował lub negował znaczenie idei lub nic nie wiedział, jak sprawnie komunizm bywał propagowany i uzasadniany. Herbert zdaje się powiadać: można wierzyć w sprawiedliwość społeczną, braterstwo, równość, ale nie wolno intelektualiście (i zwykłemu człowiekowi) zatracać poczucia rzeczywistości, negować faktów. Nieuczciwość polega zarówno na tym, że zna się fakty i je ukrywa, jak i na tym, że tak modeluje się obraz świata (…), by przypadkiem nie zobaczyć i nie nazwać oczywistych faktów. Nie wolno tego czynić zwłaszcza intelektualiście, który prawdę powinien mieć za wartość pierwszą. (…) Sprawa trzecia: komunizm był nieszczęściem Polski i dlatego można z całym przekonaniem mówić, że jest to formacja jeśli nie zdrady narodowej, to narodowej katastrofy. Cała Partia ponosi za swoje rządy całkowitą odpowiedzialność. Zarówno wtedy, gdy posługiwała się jawnym terrorem, jak i wtedy, gdy przeszła do fazy miękkiej autokracji. Nawet jeżeli można mówić o różnych fazach w dziejach Peerelu, to porządek ustrojowy przez cały ten okres nie miał legitymizacji. Ani społecznej, ani prawnej, ani moralnej. Dlatego PZPR i jej członkowie ponoszą odpowiedzialność za swoje błędy, kłamstwa, matactwa czy przemoc. Sprawa czwarta, być może najbardziej delikatna, zarazem w liście Zbigniewa Herberta niedopowiedziana: elity intelektualne, które od wspierania reżimu przeszły do opozycji, nie są zainteresowane jasną i zdecydowaną oceną przeszłości, ludzie ci zaciemniają rolę, jaką do niedawna odgrywali, i skłonni są do unikania wyrazistych ocen PZPR. Tym samym postępują tak, jakby nie tylko nie chcieli, nie potrafili oderwać się od przeszłości, ale też pomagają byłym funkcjonariuszom tej Partii odnaleźć się w nowym ustroju. Przecież ci dawni przywódcy ruchu komunistycznego i obecne sieroty po PZPR mogą mówić o sobie to samo: nie wiedzieliśmy, chcieliśmy dobrze, mieliśmy szlachetne marzenia i intencje (…). List Herberta tonem i poglądami wyróżniał się spośród niemal wszystkich publikacji »Gazety Wyborczej«. Nie ma tu miejsca na podział na społeczeństwo otwarte i zamknięte. (…) Jest zasadnicza konstatacja: liberałem czy demokratą nie może być ten, kto podpisał się pod wszystkimi deklaracjami praw człowieka i obywatela, kto gada o kulturze demokratycznej, duchu pojednania, ale zarazem nie dokonał zasadniczego samooczyszczenia, nie potrafił przyznać się do swoich win. Antykomunizm w tej wersji nie jest programem zemsty czy zimnej wojny domowej. Nie ma nic wspólnego z obowiązującym podziałem na lewicę i prawicę. Nie chodzi tu o poniżanie swoich wrogów. Jest to jasno sformułowany program (…)”.