Jan Hartman
Moralność a prawo i obyczaj
Większość ludzi nie zastanawia się nad swoimi uczynkami w sposób angażujący abstrakcyjne pojęcia etyczne, o których tu wciąż mówimy. Postępują tak, jak dyktuje im serce, przykład innych albo rada kogoś mądrzejszego. Najczęściej jednak po prostu starają się czynić to, co dozwolone, co przyjęło się czynić i co uznawane jest w ich społeczności czy środowisku za obowiązujące, dobre, słuszne czy po prostu normalne. W bardziej zaawansowanych społeczeństwach już przed kilkoma tysiącami lat zaczęły działać, obok norm obyczajowych, specjalnie skodyfikowane i promulgowane (ogłoszone) normy prawne. Były one na ogół zbieżne z tradycyjnymi zwyczajami, ale zawierały ponadto pewne korekty, uściślenia oraz precyzyjne określenia sankcji, a więc kar za złamanie danego przepisu prawa. Z czasem, wraz z przyrostem liczby szczegółowych przepisów prawa, częstokroć arbitralnych i umownych, coraz bardziej poszerzał się rozziew między niepisanym prawem zwyczajowym a owym spisanym i ogłoszonym przez władzę państwową lub religijną prawem stanowionym. Mimo tego rozziewu, starano się utrzymać między nimi więź. Prawo stanowione czerpało bowiem swój autorytet z prawa zwyczajowego i szerzej – z obyczajowości danej wspólnoty. Dostrzeżenie, że prawo (stanowione) wymaga uzasadnienia, a także uświadomienie sobie, że różne społeczności mają bardzo różne obyczaje i prawa, sprawiło, że powstała potrzeba określenia takich zasad, które obowiązują dlatego i tylko dlatego, że są słuszne (sprawiedliwe), a nie dlatego, że są przyjętym zwyczajem albo prawem. Formułując takie zasady, spontanicznie rozumiano je jako pewnego rodzaju fundamentalne, pierwotneprawo, gdyż taką formę (nakazy i zakazy) mają zarówno obyczaje, jak prawa stanowione.
Fundamentalne prawo miało być podstawą i uzasadnieniem zarówno dla zwyczajów, jak praw stanowionych danej społeczności. Przyjmowano, że owo prawo jest objawione przez Boga albo przez Boga wpisane w naturę człowieka („prawo naturalne”). Dopiero w czasach nowożytnych pojawiła się idea, że owo „prawo” to autonomiczna sfera moralna, czyli tego, co obowiązuje dlatego, że obowiązuje. Wśród etyków takie autonomiczne a ponadto świeckie (czy też neutralne w stosunku do wiary) rozumienie uniwersalnego, ogólnoludzkiego fundamentu normatywnego, z którego swą legitymację (uzasadnienie) czerpać musi każdy wtórny system normatywny (obyczaj i prawo), jest dość popularne. W szerokich kręgach społeczeństw jednakże tak nie jest. Większości ludzi nie przychodzi do głowy, że normy „obowiązują, bo obowiązują”, a za to uważają, że obowiązują, gdyż ustanowił je Bóg albo że są korzystne i potwierdzone przez mądrość pokoleń. Dlatego ludzie gotowi są pytać „dlaczego w ogóle mam postępować moralnie?”, dostrzegając w ograniczeniu ich wolności przez wolę Boga lub korzyść ogółu coś niesprawiedliwego. Buntują się więc przeciwko moralności w imię miłości własnej i w imię własnej wolności, a więc w imię pewnej idei moralnej. Kto zaś dostrzega idealność i autonomię moralności (zob. niżej), ten w ogóle nie zada pytania „dlaczego mam postępować moralnie?”.
Zarówno historyczne obyczaje, jak prawa różnych ludów bardzo często stoją w jaskrawej sprzeczności z naszymi współczesnymi wyobrażeniami i pojęciami moralnymi. Często sankcjonują przemoc, arbitralną władzę jednych nad drugimi, zniewolenie, nierówność. Nie brakuje historycznych społeczeństw szeroko akceptujących zabijanie z różnych powodów, a zwłaszcza branie w niewolę i handel ludźmi. Rozmaite okrutne praktyki wobec ludzi i zwierząt jeszcze niedawno były usankcjonowanie prawnie przez większość społeczeństw. Jeśli wydawały się sprawiedliwe, to dlatego, że każde społeczeństwo silnie wierzy, że jego zwyczaje i prawa nie są arbitralne, lecz takie, jakie być powinny. Ludzie przypisują więc swym systemom normatywnym walor moralności (bezwzględności, a nawet uniwersalności), lecz bynajmniej nie oznacza to, że udaje im się osiągnąć, ponad różnicami kultur, zgodę w kwestii sprawiedliwości. Dziś jednak widać pewne symptomy takiej zgody. Zaczęliśmy w skali globalnej potępiać nierówność, dyskryminację i okrucieństwo, choć wiele naszych zwyczajów i praw szczegółowych wciąż ignoruje te pryncypia. Tendencja jest jednak wyraźna i globalna. Nie zawdzięczamy jej jednak zwycięstwu któregoś z systemów ogłaszających się objawionym bądź „naturalnym”, lecz upowszechnieniu się żądań rozmaitych grup uciskanych i dyskryminowanych, aby traktować je równo. Nawet hinduscy pariasi uzyskali dziś wiele praw (a nawet przywilejów, rekompensujących im społeczną deprecjację), pomimo że nadal popularne jest w tym społeczeństwie przekonanie, iż ich poniżenie jest czymś nakazanym przez Boga. Podobnie jest z prawami kobiet. W większości społeczeństw mogą już pracować i brać udział w życiu publicznym, choć religie i obyczaje wielu krajów nadal stanowią, że „z natury” albo zrządzeniem nadprzyrodzonym ich rolą jest posłuszeństwo wobec mężów i pozostawanie w domu. Można powiedzieć, że motorem postępu moralnego, często na przekór obyczajom i anachronicznym systemom prawnym, jest pragnienie wolności i równości oraz wynikające stąd procesy emancypacji.