Łososie z akwakultury
Od lat trwa spór o to, czy hodowany w akwakulturach łosoś jest jedną z najzdrowszych ryb czy - wręcz przeciwnie - jego zbyt częste spożywanie grozi wystąpieniem groźnych chorób. Jego stronami są między innymi wielkie korporacje czerpiące zyski z intensywnej, przemysłowej produkcji, przyrodnicy zajmujący się ochroną środowiska morskiego, rzesze rybaków pozbawionych możliwości połowów w miejscach tworzenia akwakultur i wiele innych grup społecznych.
Zwolennicy hodowli łososia w akwakulturach twierdzą, że pozwala ona na zaspokojenie ogromnego popytu na ryby o wyjątkowej wartości odżywczej przy jednoczesnym ograniczeniu ryzyka przełowienia stad dziko żyjących i tym samym przyczynia się do ochrony ekosystemu morskiego i jego bioróżnorodności. Problem w tym, że - jak wskazują badania - w sąsiedztwie akwakultur populacja ryb dziko żyjących maleje nawet o 80%. Wydaje się więc, że głównym motywem, jakim kierują się zwolennicy tego sposobu hodowli, są raczej ogromne zyski czerpane z produkcji, a nie idea zrównoważonego rozwoju.
Z kolei przeciwnicy lansują pogląd, że przemysłowa akwakultura wprowadza na rynek produkt o bardzo złej jakości, który stwarza zagrożenie dla zdrowia konsumentów wskutek zanieczyszczenia antybiotykami, metalami ciężkimi, dioksynami i pestycydami stosowanymi na etapie hodowli klatkowej. Podkreślają także ryzyko dla konsumentów związane z genetycznymi modyfikacjami ryb hodowlanych oraz wskazują na brak dbałości o dobrostan zwierząt stłoczonych w ciasnych klatkach.
Jaka jest prawda? Czy powinniśmy całkowicie zrezygnować ze spożycia łososia? A może wystarczy tylko je ograniczyć? Oddajmy głos specjalistom – biologom, dietetykom i toksykologom.
Prowadzone badania wskazują, że łosoś to jedna z najbardziej pożądanych w diecie ryb. Jest źródłem kwasów omega-3, które wspomagają pracę mózgu, zapobiegają chorobom serca i krążenia, działają przeciwzapalnie w chorobach reumatycznych, dostarczają do organizmu pełnowartościowego białka, witamin i mikroelementów. Jego wartość odżywcza jest jednak ściśle związana z warunkami życia. Najbardziej wartościowe jest mięso dzikiego łososia atlantyckiego i pacyficznego, zwłaszcza z rejonu Alaski.
Natomiast wartość odżywcza łososia hodowlanego zależy w głównej mierze od jakości paszy, którą był karmiony. Niestety w warunkach zmonopolizowania hodowli przez wielkie korporacje dbałość o jej jakość pozostaje często w sprzeczności z wydajnością produkcji. Łosoś hodowlany dostarcza więcej kalorii, jest bowiem bardziej tłusty od swego dzikiego krewniaka, co samo w sobie nie musi być niczym złym, bowiem to w tłuszczu zawarte są tak potrzebne człowiekowi składniki. Problem w tym, że warunki hodowli, a przede wszystkim niewłaściwa jakość paszy powodują, że jego mięso może zawierać niepożądane związki takie jak metale ciężkie, dioksyny, antybiotyki i pestycydy, które mają tendencję do trwałego odkładania się właśnie w tkance tłuszczowej. Poza tym ryby przebywają na ograniczonej przestrzeni, w której znajdują się ich odchody, resztki pokarmu, a niekiedy także martwe osobniki. Takie środowisko jest wylęgarnią chorób i pasożytów, co z kolei wymusza stosowanie dużych dawek środków chemicznych.
O skali problemu świadczą rekomendacje dotyczące spożycia łososia hodowlanego opracowane przez zespół naukowców z Uniwersytetu Cornella, jednej z najbardziej prestiżowych amerykańskiej uczelni. Piszą oni: „...konsumenci nie powinni jeść ryb hodowlanych ze Szkocji, Norwegii i wschodniej Kanady więcej niż trzy razy w roku; ryb hodowlanych ze stanu Maine, zachodniej Kanady i stanu Waszyngton nie więcej niż trzy do sześciu razy w roku; a ryb hodowlanych z Chile nie więcej niż sześć razy w roku. Dzikiego łososia można bezpiecznie spożywać nawet raz w tygodniu…”.
Czy istnieje zatem rozwiązanie tego problemu korzystne dla wszystkich stron? Teoretycznie tak.
Naukowcy opracowali bowiem koncepcję bezpiecznej metody hodowli łososia pozwalającej na pogodzenie interesów producentów i konsumentów. Zakłada ona kontrolowaną hodowlę w wylęgarniach do czasu osiągnięcia przez ryby wieku pozwalającego na samodzielne życie. Następnie byłyby one wypuszczane do rzek, zwiększając populację dziko żyjących osobników. Przed laty, zanim Norwegowie rozwinęli na dużą skalę przemysłową hodowlę łososia, taka praktyka była bardzo powszechna w krajach skandynawskich. Niestety rozwiązanie to odrzucają producenci, obawiając się utraty kontroli i korzyści finansowych. Łososie przebywające w naturalnym środowisku stałyby się bowiem ogólnodostępne i każdy mógłby je łowić.
Krytycznie do tego pomysłu odnoszą się także ekolodzy. Twierdzą oni bowiem, że w warunkach naturalnych liczebność populacji zasiedlających dany teren jest zrównoważona i regulowana przez różnorodne, wzajemnie powiązane procesy zachodzące w ekosystemie. Sztuczne zawyżanie liczebności wybranego gatunku, zwłaszcza drapieżnego, może przyczynić się do zaburzenia tej biologicznej równowagi i - w konsekwencji - spowodować degradację ekosystemu. Zagrożenie jest bardzo realne, bowiem łosoś atlantycki łatwo przystosowuje się do życia z dala od swoich rodzimych siedlisk, może więc stać się gatunkiem inwazyjnym.
Wydaje się więc, że rozwiązania problemu trzeba szukać gdzie indziej – w kształtowaniu świadomości konsumentów, którzy często wprowadzani są dziś w błąd. Najlepszym tego przykładem jest powszechnie dodawanie do karmy przeznaczonej dla ryb substancji barwiących upodobniających szare mięso ryb hodowlanych do czerwonoróżowego koloru mięsa ryb żyjących na wolności. Częstą praktyką jest także usuwanie zdeformowanych lub chorobowo zmienionych fragmentów ciał i przeznaczanie pozostałej części na sprzedaż.
Tylko szeroka wiedza na temat warunków i metod hodowli łososia, stosowanych środków chemicznych i ryzyka związanego ze spożyciem skażonego mięsa pozwoli konsumentom dokonać racjonalnego wyboru.