Przeczytaj
Kiedy patrzy się na panoramę Detroit z nabrzeża rzeki noszącej tę samą nazwę, nic nie wskazuje, że oto przed oczami rozpościera się miasto, które zbankrutowało. Bankructwa miast zdarzają się w USA. Od 2010 roku takie wnioski złożyło kilka amerykańskich miast. Nigdy jednak nie zbankrutował tak duży ośrodek. Po latach finansowych kłopotów i postępującej zapaści przemysłu władze Detroit złożyły wniosek o upadłość. Zobaczmy, dlaczego tak się stało.
Detroit przez dziesięciolecia było symbolem amerykańskiego snu. Siłą napędową jego rozwoju stał się przemysł motoryzacyjny, dzięki któremu zyskało przydomek Motor City i było jednym z najbogatszych miast w USA. Tu znajdowały się główne siedziby trzech koncernów samochodowych - Ford Motor Company, General Motors i Chrysler.
Rozwój przemysłu samochodowego i wielki napływ imigrantów sprawiły, że w pierwszej połowie XX wieku miasto stało się tętniącą życiem i szybko rozwijającą się metropolią. Prawdopodobnie jednak ta właśnie zależność rozwoju miasta od ściśle ukierunkowanej działalności produkcyjnej stała się jedną z przyczyn jego upadku. Jak bowiem dowodzi doświadczenie, miasta rozwijające się w zdywersyfikowany sposób mają znacznie bardziej stabilną gospodarkę. Powstaje w nich więcej miejsc pracy, a pensje rosną szybciej.
Dziś dawne bogactwo Detroit zniknęło. Część fabryk upadła, a mieszkańcy wyjechali w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Rozpoczął się upadek miasta. Jeszcze w latach 50. XX wieku mieszkało w nim ponad 2 mln mieszkańców, a ponad 300 tys. pracowało w przemyśle samochodowym. Dziś zamieszkuje tu około 700 tys., z czego zdecydowaną większość stanowią Afroamerykanie, a nieco ponad 25 tys. znajduje zatrudnienie w zaledwie dwóch zakładach motoryzacyjnych.
Przyczyny tego stanu mają różną naturę - ekonomiczną, technologiczną, ale także społeczną. Jednym z powodów jest bez wątpienia fakt, że począwszy od lat 50. XX w. amerykańskie koncerny samochodowe zaczęły tracić pozycję na rzecz zagranicznych producentów. Tendencja ta zwiększyła się zwłaszcza w latach 70. Wysokie ceny benzyny spowodowały spadek popytu na samochody rodzimych producentów i zwiększyły zainteresowanie bardziej ekonomicznymi samochodami zagranicznych firm, głównie japońskich.
Upadek miasta nie nastąpił z dnia na dzień. Był to proces trwający dziesiątki lat. Dopóki państwo wspierało finansowo przemysł motoryzacyjny, miasto kwitło, choć już wtedy występowały ostre konflikty na tle socjalnym i rasowym. Szczególnie ostre zamieszki wybuchły w 1943 i 1967 roku. Społeczeństwo Detroit było bowiem wewnętrznie zróżnicowane. Większość mieszkańców stanowili na ogół gorzej wykształceni i mniej zamożni Afroamerykanie, których liczba systematycznie zwiększała się z każdym rokiem.
Strajki i zamieszki na tle rasowym spowodowały, że znaczna część producentów branży motoryzacyjnej przeniosła swe zakłady w inne miejsca, chcąc uniknąć skutków skomasowanych demonstracji i długotrwałych przerw w pracy. Wraz ze zmianami lokalizacji zakładów miasto opuszczali też ich pracownicy, a to oznaczało mniejsze wpływy z podatków do kasy miasta.
Jednocześnie zwiększało się bezrobocie, gdyż likwidacja zakładów oznaczała utratę miejsc pracy. W kolejnych latach proces ten uległ nasileniu, a jego przyczyną była także rewolucja technologiczna. Pracę ludzkich rąk coraz częściej zastępowały bowiem maszyny. Bezrobocie cały czas rosło, osiągając dwukrotnie wyższy poziom niż średni w Stanach Zjednoczonych. Związki zawodowe wysuwały żądania i eskalowały konflikty, nie rozumiejąc zmieniającej się rzeczywistości. Na to nałożyła się utrata konkurencyjności, rosnące zadłużenie i niewłaściwe zarządzanie budżetem miasta, którego znaczną część stanowiły koszty socjalne i emerytalne.
Stopniowemu ograniczeniu uległy wydatki na cele inwestycyjne, drogi i transport publiczny, gospodarkę komunalną, politykę społeczną i zdrowotną, oświatę, a to z kolei przyniosło pogorszenie się standardu życia w mieście i spowodowało dalszą emigrację mieszkańców. Miasto opuszczali głównie biali, zamożni, wykształceni i najbardziej produktywni mieszkańcy, generujący pokaźny dochód z podatków. Pozostawali głównie ci o mniejszych dochodach lub bezrobotni, co oznaczało jeszcze większe ograniczenie wpływów do budżetu miasta. Przeważali wśród nich Afroamerykanie, którzy tak naprawdę nie mieli dokąd wyjechać, a którzy dziś stanowią ponad 80 proc. mieszkańców miasta.
Stały odpływ mieszkańców i współwystępujące bezrobocie skutkowały obniżeniem dochodów i coraz większą presją mieszkańców i związków zawodowych na wydatki socjalne. Miasto zwiększyło świadczenia i sfinansowało je, podnosząc podatki. W tym czasie ponad 40% budżetu miasta przeznaczane było na wynagrodzenia, a kolejne 40% na zasiłki.
Jednocześnie znaczącemu obniżeniu uległa wartość nieruchomości, co również ograniczyło wpływy do budżetu z tytułu podatku od nieruchomości - także dziś nie płaci ich co drugi właściciel nieruchomości.
W centrum miasta stoją opuszczone i zniszczone budynki. Jest ich blisko 80 tysięcy i zajmują powierzchnię ponad 100 kmIndeks górny 22. Polityka urbanistyczna miasta nie dostrzega ich potencjału.
Centrum pozostawiono swemu losowi, zaś handel i usługi, w ślad za klasą średnią, przeniosły się na przedmieścia, czyli za tzw. „8. milę” – ulicę biegnąca przez północne obrzeża miasta, która jest swoistą granicą oddzielającą upadające centrum od bogatych i dobrze zarządzanych przedmieść pełnych okazałych osiedli domów jednorodzinnych, w których zamieszkali dawni mieszkańcy miasta.
W ten sposób wpływy do budżetu malały z roku na rok i nie wystarczały na finansowanie bieżących potrzeb miasta. Czy jednak może prawidłowo funkcjonować miasto, którego struktura funkcjonalno‑przestrzenna została zaplanowana na blisko 2 mln mieszkańców, a rzeczywista ich liczba wynosi o ponad połowę mniej? Od kilkudziesięciu lat Detroit nie ma wystarczających przychodów, by spłacać bieżące należności. Zastosowano więc najprostsze, ale zarazem najmniej skuteczne wyjście - ograniczono koszty i pozostawiono mieszkańców samych sobie, licząc, że odnajdą się w tej sytuacji. Sukcesywnie zmniejszane było więc zatrudnienie w policji i straży pożarnej. Wskutek tego rosła przestępczość, kilkunastokrotnie przewyższając poziom Nowego Jorku, który jeszcze w latach 70. był uważany za najniebezpieczniejsze miasto Stanów Zjednoczonych. Teraz stało się nim Detroit – rocznie popełnia się tu kilkanaście tysięcy przestępstw, a miastem od lat rządzi segregacja i rasizm.
Nocą wyłączano latarnie, tylko 30% karetek pogotowia było sprawnych, zamknięto połowę szkół, a uczniów stłoczono w kilkudziesięcioosobowych klasach, mimo katastrofalnego poziomu wykształcenia mieszkańców – blisko połowa z nich to funkcjonalni analfabeci.
W mieście kwitła korupcja, nielegalne podsłuchy i nadużywanie stanowisk. Zadłużenie miasta wyniosło ponad 18 mld dolarów, a kolejne budżety były obciążone pokaźnym deficytem.
Ale ani stan Michigan, ani rząd federalny nie zamierzały ratować Detroit. Dlaczego? Ponieważ problemem był nie tylko brak środków finansowych, ale także, a może przede wszystkim, nieudolne zarządzanie i brak spójnej koncepcji rozwoju. Miasto zostało pozbawione społecznych fundamentów, nie ma w nim elit zdolnych opracować skuteczny plan naprawczy, a sami mieszkańcy nie potrafią współpracować i często nie identyfikują się ze swoim miastem. Dlatego Detroit jest dzisiaj odzwierciedleniem kryzysu finansowego i społecznego, rosnącej przestępczości oraz pogłębiającej się niemocy.
Czy los Detroit jest przesądzony? Czas pokaże. Podejmowane działania, polegające przede wszystkim na zrestrukturyzowaniu długu oraz ograniczeniu programów emerytalnych dla byłych pracowników miejskich i służb mundurowych, zaczynają przynosić efekty. Od 2017 roku średni dochód gospodarstw domowych powoli rośnie, działalność przestępcza spada o 5% rocznie, a działania rewitalizacyjne przyczyniają się do remontu budynków i wyburzania tych, którym nie można przywrócić dawnej formy. W centrum Detroit pojawiają się nowe projekty deweloperskie i inwestycyjne, otwierają się firmy, galerie i restauracje, jednak na obrzeżu ciągle jeszcze tkwią opustoszałe domy i pofabryczne budynki. Przybywają nowi mieszkańcy, także biali, bo choć ceny nieruchomości zaczęły rosnąć, są ciągle jeszcze znacznie niższe niż w innych wielkich miastach Stanów Zjednoczonych.
Bez wątpienia niezbędny jest jednak długofalowy, kompleksowy plan naprawczy, rewitalizacja, zmiana systemu zarządzania i restrukturyzacja miejskich finansów oraz przyciągnięcie nowych, kreatywnych inwestorów i mieszkańców, a także wykreowanie różnorodności gospodarczej i społecznej, która pozwala rozwijać się innym metropoliom. Innymi słowy, potrzebny jest nowy pomysł na Detroit, jakim mógłby być np. start‑upowystart‑upowy hub, nawiązujący do XX‑wiecznych tradycji przemysłowych. Wiadomo już bowiem, że doraźne oszczędności polegające na zwolnieniach pracowników sfery budżetowej, obniżaniu pensji, likwidacji urzędów czy podnoszeniu podatków nie przyniosą spodziewanego efektu.
Słownik
(Air Quality Index - AQI) - to proste wskaźniki pozwalające ocenić jakość powietrza; wyznacza się je w oparciu o pomiary lub prognozy stężeń wybranych zanieczyszczeń powietrza
tymczasowa organizacja lub młode innowacyjne przedsiębiorstwo poszukujące modelu biznesowego, który zapewniłby mu zyskowny wzrost