Pamięć jako sposób oswajania traumy
Czas II wojny światowej to już historia dość odległa, coraz słabiej też pamiętana. Przede wszystkim jest to jednak historia trudna i złożona. Ofiarami wojny byli przedstawiciele wielu narodowości i grup etnicznych zamieszkujących II Rzeczpospolitą: Polacy, Żydzi, Romowie.
Zagłada Żydów to jeden z najbardziej ponurych momentów w dziejach ludzkiej cywilizacji. Prawdziwie dramatyczny wymiar tej tragedii odnosił się do losów konkretnych ludzi, którzy doznali lęku, zaszczucia, upokorzenia.
Bardzo często dotyczyło to dzieci i było dla nich doświadczeniem prawdziwie traumatycznym.
Trauma jest pojęciem odnoszącym się do sytuacji szczególnie dramatycznych, których przeżycie wywołuje w człowieku wstrząs psychiczny. Mówienie o traumie jest trudne z wielu powodów: jest ona doświadczeniem skrajnym i niemożliwym do zupełnego zrozumienia.
1) Przygotuj – na podstawie różnych źródeł wiedzy – informacje na temat Holokaustu. Zwróć uwagę, na czym polega różnica w zapisie i znaczeniu słów: Holokaust – holokaust.
2) Wyszukaj w dostępnych źródłach informacje na temat przyczyn, dla których Niemcy postanowili wymordować cały naród żydowski.
3) Wyszukaj w dostępnych źródłach informacje, czym było getto, a czym obóz koncentracyjny.
Ocalały
Znajdź słowa ukryte wśród liter. Kliknij pierwszą literę znalezionego wyrazu i trzymając naciśnięty przycisk myszki, przeciągnij kursor do ostatniej litery tego słowa.
Korzystając ze słownika synonimów, znajdź inne określenie słowa 'holokaust'.
Podaj trzy synonimy słowa 'getto'.
prof. Michał Głowiński
- literaturoznawca i pisarz, profesor Instytutu Badań Literackich. Głowiński zasłynął znakomitymi książkami na temat teorii literatury oraz historii literatury polskiej. W ostatnich latach zaczął pisać prozę wspomnieniową. Był jednym z dzieci uratowanych z warszawskiego getta przez członków zespołu Ireny Sendlerowej.Głównym tematem książek literackich Michała Głowińskiego są wspomnienia z czasów II wojny światowej. Bez wątpienia najwspanialszą z tych książek są Czarne sezony - zbiór osobistych wspomnień autora z okresu pobytu w getcie warszawskim, w których zostały utrwalone doświadczenia czasu Zagłady.
Getto warszawskie
2 października 1940 w wyniku decyzji władz niemieckich została w Warszawie utworzona tzw. 'dzielnica żydowska' - getto. Był to teren zamknięty i odizolowany od pozostałej części miasta. Mieli tam zamieszkać wszyscy Żydzi mieszkający w Warszawie i przybywający do niej. Według szacunków w getcie mieszkało około 450 tysięcy osób. Warunki bytowe jego mieszkańców były bardzo trudne ze względu m.in. na głód i choroby. Z czasem zaczęto stamtąd wywozić ludzi do obozów zagłady.
19 kwietnia 1943 roku w getcie warszawskim wybuchło powstanie, które trwało do 16 maja 1943 roku. Była to pierwsza akcja zbrojna o tak dużej skali podjęta przez polskie organizacje podziemne przeciwko okupantowi niemieckiemu. Po powstaniu zadecydowano o likwidacji getta, które zostało zniszczone, a jego pozostali przy życiu mieszkańcy zostali wywiezieni m. in. do obozu śmierci w Treblince.
Do przeczytania
Czarne sezonyUłamki z getta
Słowo
Pamiętam, kiedy je usłyszałem po raz pierwszy. Na samym początku wojny, tuż po klęsce. Dochodziło do moich uszu, jak deliberowano: zamkną nas w getcie czy nie zamkną? Nie wiedziałem, co słowo to znaczy, zdawałem sobie jednak sprawę, że łączy się z przeprowadzką; orientowałem się, że dorośli mówią o tym z trwogą, ale mnie się wydawało, że będzie to ciekawa przygoda. I w końcu sobie wyobraziłem, że owo tajemnicze i niezrozumiałe getto to ogromny wielopiętrowy powóz, jeżdżący po ulicach miasta, ciągnięty przez kilkanaście koni. To w takim właśnie powozie nas umieszczą, zamieszkamy w nim – i okaże się to całkiem ciekawe i zabawne. Wyobrażałem sobie, że znajdzie się w nim wiele różnych schodów, tak że swobodnie będzie można przebiegać z piętra na piętro, a również okien nie zabraknie, nic zatem nie stanie na przeszkodzie, by się przyglądać nieznanemu światu. Ów fantazyjny powóz wyobrażałem sobie na wzór karawanu, czarnego powozu śmierci, jaki widywało się w naszym mieście. Szybko jednak dane mi było rozstać się z tymi dziecięcymi fantasmagoriamifantasmagoriami – rzeczywiście przeprowadziliśmy się, ale nie stało się to fascynującą przygodą. A precyzyjnego znaczenia słowa nauczyć mnie miały w najbliższej przyszłości bezpośrednie doświadczenia. Już wkrótce nie żywiłem żadnych wątpliwości co do jego sensów, choć jeszcze niedawno brzmiało tak tajemniczo, egzotycznie, intrygująco.
Kolor
Wciąż tej przestrzeni okolonej murami nie rozumiem, nie jestem w stanie jej ogarnąć i nad nią zapanować, nie potrafię odnaleźć zasad, które ją organizowały, stanowi ona dla mnie nadal chaos, jakiego nie sposób pojąć. I tak się dzieje nie tylko wówczas, gdy ją wspominam, gdy usiłuję ją sobie przypomnieć taką, jaką postrzegałem w czasie, gdy byłem w niej zamknięty. Tak się dzieje także wtedy, gdy patrzę na plan żydowskiej dzielnicy, która jakże szybko miała się okazać terenem zbiorowej śmierci. [...] Nie przebywałem w niej, rzecz jasna, w czasie, w którym obowiązywała godzina policyjna i kiedy z natury rzeczy wszystko było wyludnione, widziałem te drogi za dnia – i byłem jednym z tłumu, tłumu gęstego, przez który trudno było się przecisnąć. [...]
Zapamiętałem jednak jej kolor, swoisty i niepowtarzalny, taki, jakim się odznacza być może każde zbiorowe nieszczęście. Kolor szaro‑brunatno‑czarny, jedyny w swoim rodzaju, wyzbyty jakiejkolwiek żywszej barwy, jakiegokolwiek urozmaicającego akcentu. [...] Ale czy w ogóle nad gettem świeciło kiedykolwiek słońce? Czy może się ono pojawić tam, gdzie nie ma ani centymetra zieleni?
Kolor getta jest w moim wspomnieniu kolorem papieru, jakim przykrywano leżące na ulicy trupy, zanim je uprzątnięto. A należały one do stałego krajobrazu, ulica była miejscem nie tylko śmierci nagłych i niespodziewanych, była miejscem powolnego konania – z głodu, z chorób, z wszelkich innych możliwych sposobów. Sezon wielkiego umierania trwał w getcie nieprzerwanie. Przykryte płachtą papieru zwłoki robiły na mnie zawsze ogromne wrażenie. To właśnie ten papier stał się dla mnie jednym z ucieleśnień śmierci, jednym z jej symboli. [...] To właśnie ta barwa bez barwy – ani biała, ani popielata, ani nawet szara – określa kolorystykę getta, nadaje jej ton.
[…]Piwnica
To, co teraz opowiem, działo się już w czasie kulminacji, kiedy te dwa słowa weszły na usta wszystkich zamkniętych za murami. To był dopiero początek akcji likwidacyjnej, tego dnia przyszła nasza kolej, to nas miano pognać na UmschlagplatzUmschlagplatz [czyt. umszlagplac] – i zawieźć prosto do gazu. I moja rodzina, i spora liczba sąsiadów (może wszyscy?) skryła się w jednej z piwnic, najdalej położonej od wejścia, aczkolwiek z pewnością niezbyt dobrze zakonspirowanej. O ile pamiętam, dozorca zamknął ją od zewnątrz. Mam przed oczyma jego postać: był młodym, wysokim i barczystym mężczyzną; sam jeszcze się z nami nie krył, zapewne sądził, że przed wywózką chroni go pełniona funkcja, ale jego żona była chyba z nami. I rzeczywiście, tym razem go nie zgarnięto.
Trudno mi dzisiaj wiele powiedzieć o tym naszym ukrywaniu się, szczegóły rozmyły się we mgle. Był ścisk, sklepienie znajdowało się tak nisko, że nie sposób było stać. Wiedziałem już dobrze, o co tutaj chodzi, czego chcemy uniknąć, ukrywając się w miejscu, które nie nadaje się do życia. Przerażenie budził każdy nadchodzący z zewnątrz dźwięk. I ja także, co zrozumiałe, opanowany byłem przez strach; przytulałem się do rodziców, ale w takiej sytuacji nawet oni nie stanowili gwarancji bezpieczeństwa, zdawałem sobie sprawę, że są narażeni na to samo, co ja i wszyscy inni. Było ciemno, obowiązywało absolutne milczenie, spoza tych ścian nie miała prawa się wydobyć żadna oznaka życia.
Ten epizod pamiętam najlepiej: w pewnym momencie cisza została radykalnie zakłócona. Jedna z ukrywających się kobiet miała na ręku niemowlę, chyba zaledwie kilkumiesięczne (może była to żona dozorcy?). Zaczęło spazmatycznie płakać – i nie dawało się uciszyć. Matka je kołysała, zatykała usta, wreszcie dano mu środek uspokajający. Zaczęto szeptać, że zostaniemy nakryci i zginiemy przez to dziecko. Pojawiały się głosy, że należy je udusić, bo jeśli się tego nie zrobi, umrze i ono, i z nim my wszyscy, którzyśmy się w piwnicy schronili. Wywiązała się debata, młoda kobieta na mord swego dziecka się nie godziła. Nie doszło do niego – może niemowlę się uspokoiło, a może napięcie rozładował jakiś pan, który powiedział: 'To dziecko będzie naszą maskotką, przyniesie nam szczęście'. Dziwne są reguły pamięci, z całej tej historii najwyraźniej zapamiętałem te właśnie słowa – może dlatego, że kryła się za nimi nadzieja. Rzeczywiście, wkrótce pojawił się dozorca, otworzył piwnicę. Ekipa, w której Niemcom pomagali tak zwani szaulisiszaulisi i czubarytkiczubarytki, sobie poszła, tym razem udało się uniknąć drogi na Umschlagplatz. Nie wiem, jak długo przebywaliśmy w piwnicy, zapewne kilka godzin, ale nawet gdybym wiedział, nie miałoby to większego znaczenia, takiego czasu nie da się mierzyć zwykłymi miarami, w momentach tego rodzaju zegarki okazują się narzędziami mało przydatnymi.
[…]Droga na Umschlagplatz
Pamiętam ją dopiero od pewnego momentu, tego, w którym znaleźliśmy się w tłumie ciągnącym jezdnią i poganianym nie tylko przez Niemców i ich ukraińskich i litewsko‑łotewskich pomagierów, ale także przez żydowskich policjantów. Nie umiem opowiedzieć o tym, jak nas wygnano z domu, ten epizod zatarł się w mojej pamięci – zapewne dlatego, że byłem tak przerażony, iż nie rejestrowałem w świadomości tego, co się dzieje. Jestem wszakże pewien, ze wygnano nas z mieszkania, nie – z piwnicy; może rodzice uznali, że już nie ma sensu się ukrywać, może zostali zaskoczeni, bo nie spodziewali się wygarnięcia tego właśnie dnia. Żałuję, że nie spytałem o to za ich życia, może umieliby na moje pytania odpowiedzieć, choć na to swoje doświadczenie zapuszczali kurtynę milczenia i niechętnie do niego wracali – tak jakby samo wspominanie równało się odnawianiu cierpień, o których wprawdzie zapominać nie można i nie wolno, ale też trudno o nich mówić. [...]
Rodzice moi dbali niewątpliwie o to, bym nie tracił wszelkiej nadziei. [...]
Pamiętam – jak wspomniałem – ten pochód dopiero od pewnego momentu. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, przeprowadzono selekcję. Tak to się nazywało; słowo 'selekcja' tak silnie zespoliło się z tym właśnie, że do dzisiaj nie potrafię spokojnie go używać, choć jestem świadom, że może ono występować w różnych kontekstach i odnosić się do różnych sfer rzeczywistości. Selekcja polegała na tym, że z potoku osób wydzielano nielicznych, których tego dnia nie przeznaczono do wywózki, mieli zostać na miejscu. Kiedy segregacja doszła do nas, wydawało mi się, że zostaliśmy zakwalifikowani do pozostania. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to podróż ostatnia, ale mimo wszystko wolałem jej uniknąć, chciałem wrócić do domu. Zacząłem skakać z radości przez chwile byłem szczęśliwy – i dopiero po dwu czy trzech minutach zorientowałem się, że nie znaleźliśmy się wśród wybrańców, że jesteśmy w grupie głównej, kierowanej na Umschlagplatz. Uniesienie przemieniło się w rozpacz. I ten epizod z całego dnia pamiętam najlepiej.
Kiedy tam dotarliśmy, stały już towarowe wagony, pociąg najwyraźniej szykował się do odjazdu. Był ścisk, Niemcy tego dnia zgonili więcej ludzi, niż mogli wywieźć, jakaś część musiała pozostać. Pamiętam, że niektórzy mieli na plecach wypisane dużymi literami swoje nazwiska. Był upał, świeciło słońce, pełnia sezonu wielkiego umierania przypadła na szczytowy punkt lata. Przeczy to temu, co napisałem, że nad gettem nie świeciło słońce, ale gdy się pokazało, także ono było nieludzkie, okrutne i, jak wszystko za murami, przysparzało cierpień. Nie przynosiło nadziei, jeszcze bardziej skazanym na śmierć doskwierało. Utkwiła mi w pamięci rozmowa między rodzicami. Matka sugerowała, by szybciej z tym skończyć, dopchać się do pociągu, tak by się zabrać z tym transportem, który niebawem ma odjechać. Czy w pełni się orientowała, że jest to wywózka w śmierć? Ojciec był innego zdania, sądził, że od torów kolejowych trzeba się trzymać jak najdalej, bo może jednak uda nam się z Umschlagplatzu wydostać. Okazało się, że to on właśnie miał rację.
Choć w wypadkach uczestniczyłem, nie wiem dokładnie, jak to się stało. Nie umiem tego porządnie opowiedzieć. Kiedy pociąg do Treblinki odjechał, zrobiło się na Umschlagplatzu luźniej. Została pewna grupa osób, z tych, które – jak nas – przygnano najpóźniej, a więc wyciągniętych z dalszych rejonów getta. Koczowano – i każdy prawdopodobnie myślał o tym, jak się stąd wydobyć. Myśleli także i moi rodzice. Nam przyszedł z pomocą przypadek. Ojciec spotkał od lat niewidzianego znajomego z czasów młodości, który był żydowskim policjantem. Poprosił go, by ułatwił nam wydostanie się. Znajomy ów zaprowadził nas gdzieś na zaplecze i umieścił w ciemnym pomieszczeniu, czymś w rodzaju pakamery czy wąskiej klatki, w której kiedyś zapewne trzymano jakieś gospodarskie przedmioty. Mieliśmy tam przebywać aż do czasu, kiedy oddziały niemieckie po wykonaniu zadań przewidzianych na ten dzień wyjdą poza mury getta. Tak też się stało. Ów znajomy z dawnych lat wypuścił nas z Umschlagplatzu jakimś bocznym wyjściem, może zresztą była to dziura w ogrodzeniu.
Ocaleliśmy, ocaleli moi rodzice, ocalałem ja. Właściwie nie rozumiem, jak to się stało, nie pojmuję, jakim sposobem przypadek akurat dla nas okazał się przychylny. Dziwię się, dziwię się wszystkiemu. Dziwię się, że żyję… Ale żyję, jestem, istnieję… I p a m i ę t a m !
Możesz wysłuchać obszerniejszego fragmentu wspomnień Michała Głowińskiego.
Możesz przeczytać obszerniejszy fragment wspomnień Michała Głowińskiego.
Michał Głowiński 'Ułamki z getta'.
Słowo.
Pamiętam, kiedy je usłyszałem po raz pierwszy. Na samym początku wojny, tuż po klęsce. Dochodziło do moich uszu, jak deliberowano: zamkną nas w getcie czy nie zamkną? Nie wiedziałem, co to słowo znaczy, zdawałem sobie jednak sprawę, że łączy się z przeprowadzką; orientowałem się, że dorośli mówią o tym z trwogą, ale mnie się wydawało, że będzie to ciekawa przygoda. I w końcu sobie wyobraziłem, że owo tajemnicze i niezrozumiałe getto jako ogromny wielopiętrowy powóz, jeżdżący po ulicach miasta, ciągnięty przez kilkanaście koni. To w takim właśnie powozie nas umieszczą, zamieszkamy w nim – i okaże się to całkiem ciekawe i zabawne. Wyobrażałem sobie, że znajdzie się w nim wiele różnych schodów, tak że swobodnie będzie można przebiegać z piętra na piętro, a również okien nie zabraknie, nic zatem nie stanie na przeszkodzie, by się przyglądać nieznanemu światu. Ów fantazyjny powóz wyobrażałem sobie na wzór karawanu, czarnego powozu śmierci, jaki widywało się w naszym mieście.
Szybko jednak dane mi było rozstać się z tymi dziecięcymi fantasmagoriami – rzeczywiście przeprowadziliśmy się, ale nie stało się to fascynującą przygodą. A precyzyjnego znaczenia słowa nauczyć mnie miały w najbliższej przyszłości bezpośrednie doświadczenia. Już wkrótce nie żywiłem żadnych wątpliwości co do jego sensów, choć jeszcze niedawno brzmiało tak tajemniczo, egzotycznie, intrygująco.
Kolor
Wciąż tej przestrzeni okolonej murami nie rozumiem, nie jestem w stanie jej ogarnąć i nad nią zapanować, nie potrafię odnaleźć zasad, które ją organizowały, stanowi ona dla mnie nadal chaos, jakiego nie sposób pojąć. I tak się dzieje nie tylko wówczas, gdy ją wspominam, gdy usiłuję ją sobie przypomnieć taką, jaką postrzegałem w czasie, gdy byłem w niej zamknięty. Tak się dzieje także wtedy, gdy patrzę na plan żydowskiej dzielnicy, która jakże szybko miała się okazać terenem zbiorowej śmierci.
Pozostała ona dla mnie plątaniną ulic połączonych w sposób, którego dociec nie mogę, nie umiem uplasować w ich obrębie tych miejsc, w których mieszkaliśmy, nie potrafię wskazać, co w moim ówczesnym odczuciu było daleko, a co blisko, choć obecnie wiem, że te przestrzenne wyobrażenia nie miały wymiaru obiektywnego, bo za murami – jak we wszelkim więzieniu, we wszelkim obozie czy – ogólnie – we wszelkim miejscu, które da się określić jako kolonia karna – relacje w tej dziedzinie kształtują się w sposób specyficzny. Ta plątanina ulic nie pozostała w moim wspomnieniu ani na moment pusta.
Nie przebywałem w niej, rzecz jasna, w czasie, w którym obowiązywała godzina policyjna i kiedy z natury rzeczy wszystko było wyludnione, widziałem te drogi za dnia – i byłem jednym z tłumu, tłumu gęstego, przez który trudno było się przecisnąć.
Getto pozostaje w mojej pamięci przestrzenią bezkształtną, pozbawioną idei porządkującej, przestrzenią, której odebrano – obwodząc murami – sens, tak jak odebrano sens życia ludziom, których w nią wtłoczono.
Zapamiętałem jednak jej kolor, swoisty i niepowtarzalny, taki, jakim się odznacza być może każde zbiorowe nieszczęście. Kolor szaro‑brunatno‑czarny, jedyny w swoim rodzaju, wyzbyty jakiejkolwiek żywszej barwy, jakiegokolwiek urozmaicającego akcentu. Pozostała mi przed oczyma monochromatyczność getta, najlepiej chyba określa ją słowo 'wyszarzałość'. Bo wszystko było właśnie wyszarzałe – niezależnie od tego, jaką miało pierwotnie barwę, a także bez względu na pogodę. Tej wyszarzałości nie mogły ożywić czy choćby lekko ubarwić nawet najbardziej intensywne promienie słoneczne.
Ale czy w ogóle nad gettem świeciło kiedykolwiek słońce? Czy może się ono pojawić tam, gdzie nie ma ani centymetra zieleni?
Kolor getta jest w moim wspomnieniu kolorem papieru, jakim przykrywano leżące na ulicy trupy, zanim je uprzątnięto. A należały one do stałego krajobrazu, ulica była miejscem nie tylko śmierci nagłych i niespodziewanych, była miejscem powolnego konania – z głodu, z chorób, z wszelkich innych możliwych sposobów. Sezon wielkiego umierania trwał w getcie nieprzerwanie. Przykryte płachtą papieru zwłoki robiły na mnie zawsze ogromne wrażenie. To właśnie ten papier stał się dla mnie jednym z ucieleśnień śmierci, jednym z jej symboli.
Nie potrafię opisać koloru, jakim się odznaczał, nigdy już potem takiego papieru nie widziałem, myślę jednak, że określenie 'wyszarzały' będzie najbliższe rzeczy, najbardziej odpowiednie.
To właśnie ta barwa bez barwy – ani biała, ani popielata, ani nawet szara – określa kolorystykę getta, nadaje jej ton.
Piwnica
To, co teraz opowiem, działo się już w czasie kulminacji, kiedy te dwa słowa weszły a usta wszystkich zamkniętych za murami. To był dopiero początek akcji likwidacyjnej, tego dnia przyszłą nasza kolej, to nas miano pognać na Umschlagplatz – i zawieźć prosto do gazu. I moja rodzina, i spora liczba sąsiadów (może wszyscy?) skryła się w jednej z piwnic, najdalej położonej od wejścia, aczkolwiek z pewnością niezbyt dobrze zakonspirowanej. O ile pamiętam, dozorca zamknął ją od zewnątrz. Mam przed oczyma jego postać: był młodym, wysokim i barczystym mężczyzną; sam jeszcze się z nami nie krył, zapewne sądził, że przed wywózką chroni go pełniona funkcja, ale jego żona była chyba z nami. I rzeczywiście, tym razem go nie zgarnięto. Trudno mi dzisiaj wiele powiedzieć o tym naszym ukrywaniu się, szczegóły rozmyły się we mgle. Był ścisk, sklepienie znajdowało się tak nisko, że nie sposób było stać. Wiedziałem już dobrze, o co tutaj chodzi, czego chcemy uniknąć, ukrywając się w miejscu, które nie nadaje się do życia. Przerażenie budził każdy nadchodzący z zewnątrz dźwięk. I jak także, co zrozumiałe, opanowany byłem przez strach; przytulałem się do rodziców, ale w takiej sytuacji nawet oni nie stanowili gwarancji bezpieczeństwa, zdawałem sobie sprawę, że są narażeni na to samo, co ja i wszyscy inni. Było ciemno, obowiązywało absolutne milczenie, spoza tych ścian nie miała prawa się wydobyć żadna oznaka życia. Ten epizod pamiętam najlepiej: w pewnym momencie cisza została radykalnie zakłócona. Jedna z ukrywających się kobiet miała na ręku niemowlę, chyba zaledwie kilkumiesięczne (może była to żona dozorcy?). Zaczęło spazmatycznie płakać – i nie dawało się uciszyć. Matka je kołysała, zatykała usta, wreszcie dano mu środek uspokajający. Zaczęto szeptać, że zostaniemy nakryci i zginiemy przez to dziecko. Pojawiały się głosy, że należy je udusić, bo jeśli się tego nie zrobi, umrze i ono, i z nim my wszyscy, którzyśmy się w piwnicy schronili. Wywiązała się debata, młoda kobieta na mord swego dziecka się nie godziła. Nie doszło do niego – może niemowlę się uspokoiło, a może napięcie rozładował jakiś pan, który powiedział: 'To dziecko będzie naszą maskotką, przyniesie nam szczęście'. Dziwne są reguły pamięci, z całej tej historii najwyraźniej zapamiętałem te właśnie słowa – może dlatego, że kryła się za nimi nadzieja. Rzeczywiście, wkrótce pojawił się dozorca, otworzył piwnicę. Ekipa, w której Niemcom pomagali tak zwani szaulisi i czubarytki, sobie poszła, tym razem udało się uniknąć drogi na Umschlagplatz. Nie wiem, jak długo przebywaliśmy w piwnicy, zapewne kilka godzin, ale nawet gdybym wiedział, nie miałoby to większego znaczenia, takiego czasu nie da się mierzyć zwykłymi miarami, w momentach tego rodzaju zegarki okazują się narzędziami mało przydatnymi.
Myślę tak również dlatego, że przebywanie w piwnicy trwa we mnie do dzisiaj. Nie skończyło się wraz z otworzeniem drzwi, i to nie tylko dlatego, że z chwilą, w której skończyło się to konkretne zagrożenie, nie przeminęło niebezpieczeństwo. W świecie, w którym jedynym prawodawcą i regulatorem jest systematycznie dokonywana według z góry powziętego planu zbrodnia, zagrożenia i niebezpieczeństwa się nie kończą. Ich fazą finalną może być dopiero ich spełnienie, pełna realizacja, po której nie pozostaje już nic. Oczywiście, nie zdawałem sobie z tego sprawy latem 1942 roku, nie miałem jeszcze ośmiu lat. Myślę jednak, że wiedziała już o tym większość dorosłych, a z całą pewnością byli tego stanu rzeczy świadomi ci, którzy sądzili, że zasada contra spem spero nie ma tu zastosowania, bo w sytuacjach ostatecznych ujawnia swą bezużyteczność.
Droga na Umschlagplatz
Pamiętam ją dopiero od pewnego momentu, tego, w którym znaleźliśmy się w tłumie ciągnącym jezdnią i poganianym nie tylko przez Niemców i ich ukraińskich i litewsko‑łotewskich pomagierów, ale także przez żydowskich policjantów. Nie umiem opowiedzieć o tym, jak nas wygnano z domu, ten epizod zatarł się w mojej pamięci – zapewne dlatego, że byłem tak przerażony, iż nie rejestrowałem w świadomości tego, co się dzieje. Jestem wszakże pewien, ze wygnano nas z mieszkania, nie – z piwnicy; może rodzice uznali, że już nie ma sensu się ukrywać, może zostali zaskoczeni, bo nie spodziewali się wygarnięcia tego właśnie dnia. Żałuję, że nie spytałem o to za ich życia, może umieliby na moje pytania odpowiedzieć, choć na to swoje doświadczenie zapuszczali kurtynę milczenia i niechętnie do niego wracali – tak jakby samo wspominanie równało się odnawianiu cierpień, o których wprawdzie zapominać nie można i nie wolno, ale też trudno o nich mówić.
Pamiętam, że wzięli jakieś bagaże - ojciec plecak, matka torbę. Umieścili w nich z pewnością rzeczy najbardziej elementarne. Może włożyli coś do jedzenia. Nie wiem, czy te niewielkie pakunki przygotowali w ostatniej chwili, czy też były gotowe do zabrania w momencie, w którym to się stanie. Nie wiem, czy wierzyli, że będą one naprawdę potrzebne, czy też zabrali je ze sobą, bo bez nich w podróż się nie wyrusza. Bierze się je na wszelki wypadek, nawet, gdy jedzie się prosto do gazu. Czy wiedzieli już wtedy, że tam ona prowadzi, czy też choć trochę się łudzili. Pytanie, oczywiście, nie tylko ich dotyczy.
Tego dnia większość, lub może wszyscy, mieli ze sobą jakieś węzełki, jakieś rzeczy, choćby najskromniejsze. Nie wiem jednak, czy były one oznaką, że mimo wszystko gdzie na dnie świadomości tliła się wiara w ocalenie. Nie wiem, oczywiście, co sam wtedy, poza lękiem i przerażeniem, czułem. W wielu sytuacjach, zwłaszcza tego rodzaju, dziecko na status przedmiotu. Co tym bardziej oczywiste, skoro status istot ubezwłasnowolnionych mieli wszyscy w pochodzie gnanym na Umschlagplatz.
Rodzice moi dbali niewątpliwie o to, bym nie tracił wszelkiej nadziei.
Nie pamiętam początku tego właśnie dnia, myślę jednak, że był on taki jak dni inne, składające się na czas likwidacji i wywózek. A o tym mam coś do powiedzenia. Mieszkaliśmy tuż przy murze. Z okna naszego pokoju widać i słychać było aryjską stronę. I widzieliśmy, i słyszeliśmy oddziały w zwartym szyku maszerujące ku gettu, i wykrzykujące hitlerowskie pieśni. Z oddali dochodził także stuk butów. Nie było wątpliwości, w jakim celu oddziały te udają się za mury. Akcja była w pełnym toku. Ten dzień na pewno też się zaczynał w ten sposób. Czy wiedzieliśmy, że właśnie wtedy znajdziemy się na Umschlagplatzu?
Pamiętam – jak wspomniałem – ten pochód dopiero od pewnego momentu. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, przeprowadzono selekcję. Tak to się nazywało; słowo 'selekcja' tak silnie zespoliło się z tym właśnie, że do dzisiaj nie potrafię spokojnie go używać, choć jestem świadom, że może ono występować w różnych kontekstach i odnosić się do różnych sfer rzeczywistości. Selekcja polegała na tym, że z potoku osób wydzielano nielicznych, których tego dnia nie przeznaczono do wywózki, mieli zostać na miejscu. Kiedy segregacja doszła do nas, wydawało mi się, że zostaliśmy zakwalifikowani do pozostania. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to podróż ostatnia, ale mimo wszystko wolałem jej uniknąć, chciałem wrócić do domu. Zacząłem skakać z radości przez chwile byłem szczęśliwy – i dopiero po dwu czy trzech minutach zorientowałem się, że nie znaleźliśmy się wśród wybrańców, że jesteśmy w grupie głównej, kierowanej na Umschlagplatz. Uniesienie przemieniło się w rozpacz. I ten epizod z całego dnia pamiętam najlepiej.
Kiedy tam dotarliśmy, stały już towarowe wagony, pociąg najwyraźniej szykował się do odjazdu. Był ścisk, Niemcy tego dnia zgonili więcej ludzi, niż mogli wywieźć, jakaś część musiała pozostać. Pamiętam, że niektórzy mieli na plechach wypisane dużymi literami swoje nazwiska. Był upał, świeciło słońce, pełnia sezonu wielkiego umierania przypadła na szczytowy punkt lata. Przeczy to temu, co napisałem, że nad gettem nie świeciło słońce, ale gdy się pokazało, także ono było nieludzkie, okrutne i, jak wszystko za murami, przysparzało cierpień. Nie przynosiło nadziei, jeszcze bardziej skazanym na śmierć doskwierało. Utkwiła mi w pamięci rozmowa między rodzicami. Matka sugerowała, by szybciej z tym skończyć, dopchać się do pociągu, tak by się zabrać z tym transportem, który niebawem ma odjechać. Czy w pełni się orientowała, że jest to wywózka w śmierć? Ojciec był innego zdania, sądził, że od torów kolejowych trzeba się trzymać jak najdalej, bo może jednak uda nam się z Umschlagplatzu wydostać. Okazało się, że to on właśnie miał rację.
Choć w wypadkach uczestniczyłem, nie wiem dokładnie, jak to się stało. Nie umiem tego porządnie opowiedzieć. Kiedy pociąg do Treblinki odjechał, zrobiło się na Umschlagplatzu luźniej. Została pewna grupa osób, z tych, które – jak nas – przygnano najpóźniej, a więc wyciągniętych z dalszych rejonów getta. Koczowano – i każdy prawdopodobnie myślał o tym, jak się stąd wydobyć. Myśleli także i moi rodzice. Nam przyszedł z pomocą przypadek. Ojciec spotkał od lat nie widzianego znajomego z czasów młodości, który był żydowskim policjantem. Poprosił go, by ułatwił nam wydostanie się. Znajomy ów zaprowadził nas gdzieś na zaplecze i umieścił w ciemnym pomieszczeniu, czymś w rodzaju pakamery czy wąskiej klatki, w której kiedyś zapewne trzymano jakieś gospodarskie przedmioty. Mieliśmy tam przebywać aż do czasu, kiedy oddziały niemieckie po wykonaniu zadań przewidzianych na ten dzień wyjdą poza mury getta. Tak też się stało. Ów znajomy z dawnych lat wypuścił nas z Umschlagplatzu jakimś bocznym wyjściem, może zresztą była to dziura w ogrodzeniu.
Ocaleliśmy, ocaleli moi rodzice, ocalałem ja. Właściwie nie rozumiem, jak to się stało, nie pojmuję, jakim sposobem przypadek akurat dla nas okazał się przychylny. Dziwię się, dziwię się wszystkiemu. Dziwię się, że żyję… Ale żyję, jestem, istnieję… I p a m i ę t a m !
Po przeczytaniu przytoczonego powyżej fragmentu utworu Czarne sezony wykonaj ćwiczenia.
Opisz wrażenia, jakie wywołał w tobie tekst Głowińskiego.
Określ typ narracji w tekście i wskaż narratora fragmentu 'Ułamki z getta'. Poprzyj swoją odpowiedź przykładami z utworu.
Podaj pięć synonimów słowa 'pamięć'. W razie wątpliwości możesz skorzystać ze słownika synonimów.
W historii opowiedzianej przez Głowińskiego narrator wspomina, że jego rodzice zapuszczali 'kurtynę milczenia' na osobiste doświadczenia z czasów II wojny światowej. Wyjaśnij, jak rozumiesz związek frazeologiczny 'spuścić (na coś) zasłonę milczenia'.
Wyjaśnij, jak rozumiesz zwrot 'oswoić traumę'.
Wyjaśnij, dlaczego papier i barwa stały się dla narratora symbolami śmierci.
Na postawie tekstu Michała Głowińskiego i zamieszczonych w lekcji informacji o getcie warszawskim scharakteryzuj sytuację Żydów.
Opisz, jak z perspektywy dziecka wyglądał świat getta.
Irena Sendlerowa
- polska działaczka społeczna i charytatywna; w czasie II wojny światowej zaangażowała się w niesienie pomocy Żydom, w szczególności dzieciom. Za swoją działalność otrzymała odznaczenia Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, Order Orła Białego i Order Uśmiechu.
Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny SendlerowejJak siostra Jolantasiostra Jolanta ratowała dzieci z getta warszawskiego
Od pierwszych dni okupacjiokupacji Irena Sendlerowa łączyła dwie formy działalności zawodowej: oficjalną (praca w Zarządzie Miejskim Warszawy) i konspiracyjnąkonspiracyjną. Obie służyły tej samej sprawie – ratowaniu skazanych przez okupanta na zagładę Żydów. Dorosłych i dzieci. Kierowany przez nią referatreferat specjalizował się w udzielaniu schronienia dzieciom, które same zdołały wydostać się za mury getta, oraz w wyprowadzaniu dzieci w różnym wieku i organizowaniu ich pobytu po aryjskiejaryjskiej stronie. Dzieci w zależności o wieku, wyglądu, płci trafiały do rodzin polskich, albo do klasztornych lub cywilnych zakładów opiekuńczych. Starsza młodzież docierała […] do partyzantki. Każdy przypadek był inny. […]
Irena Sendlerowa: - Okrutne warunki życia w dzielnicy żydowskiej dosłownie dziesiątkowały jej mieszkańców. Było wiele domów, w których nie było już osób dorosłych. Zostały osamotnione, bezradne dzieci. Jedną z form ich ratowania było oczywiście wyprowadzanie. […] Trzeba było pomóc im doraźnie, organizując opiekę i żywność. Ulice getta były pełne żebrzących dzieci. […]
Irena Sendlerowa: - Żydowskie matki, nieraz miesiącami, przygotowywały swoje dzieci do życia po aryjskiej stronie. Zmieniały im tożsamość. Mówiły: 'Ty nie jesteś Icek, tylko Jacek. Nie Rachela, tylko Roma. A ja nie jestem twoją matką, tylko byłam u was gosposią. Pójdziesz z tą panią, a tam może czeka na ciebie twoja mamusia'. […]
Pojedynczo starszą młodzież trudno było wyprowadzać. […] Inaczej było z dziećmi. Przeważnie wyprowadzano je przez gmach sądu […] dzięki odwadze woźnych można było z dzieckiem tamtędy wyjść. Wywożono dzieci wozami strażackimi, sanitarką lub tramwajem […]. Niektóre dzieci wynoszono w workach, pudłach, koszach. […] Przewożono je w ambulansach […], którymi dostarczano do getta środki dezynfekcyjne. […] Niektóre dzieci szmuglowanoszmuglowano przez piwnice domów graniczących z budynkami po aryjskiej stronie. Jako droga ucieczki służyły też przewody kanalizacyjne. […]
Trzeba było kilkuletnie dzieci nauczyć życia w nowych (nie zawsze bezpiecznych!) warunkach. Były to specjalne, prywatne, rodzinne 'pogotowia opiekuńcze' u bardzo zaufanych osób. Dzieci uczono tam języka polskiego, modlitw, piosenek, wierszy. Otaczano najczulszą opieką. Kąpano, przebierano, karmiono. Starano się je uspokoić, złagodzić ból rozstania z najbliższymi. […] Stałe udawanie przed nowym otoczeniem było często ponad ich siły. Niektóre dzieci adaptowały się z trudem, wciąż czekały na mamę, babcię lub kogoś bliskiego. […] Zdarzało się, że dla bezpieczeństwa dzieci były przechowywane w szafach, pawlaczachpawlaczach, w specjalnie skonstruowanych skrytkach w spiżarniach czy pod podłogą.
Opisz wrażenia, jakie wywołał w tobie przytoczony fragment.
Wyjaśnij, dlaczego Irena Sendlerowa posługiwała się w czasie okupacji pseudonimem 'Jolanta'.
Wyjaśnij, na czym polegała działalność Ireny Sendlerowej w czasie II wojny światowej.
Podaj sposoby wyprowadzania dzieci z getta warszawskiego.
Wyjaśnij, w jaki sposób opiekowano się dziećmi po opuszczeniu przez nie getta.
W 2009 roku powstał film o działalności Ireny Sendlerowej w czasie II wojny światowej - Dzieci Ireny Sendlerowej w reżyserii Johna Kenta HarrisonaJohna Kenta Harrisona.
Pianista
Władysław Szpilman
- polski kompozytor i pianista żydowskiego pochodzenia. Przed wojną pracował jako pianista w Polskim Radiu. Już wówczas zasłynął jako autor popularnych piosenek i muzyki do filmów. W czasie wojny wraz z rodziną znalazł się w getcie, gdzie utrzymywał się z grania w kawiarniach. Dzięki pomocy żydowskiego policjanta szczęśliwie uratował się z UmschlagplatzuUmschlagplatzu, tuż przed wywiezieniem rodziny do obozu śmierci w Treblince. Po przejściu w 1943 roku na tak zwaną 'aryjską stronę' ukrywał się dzięki pomocy znajomych aż do wybuchu powstania warszawskiego; po jego stłumieniu pozostał w ukryciu, a pomocy udzielił mu niemiecki oficer Wilm HosenfeldWilm Hosenfeld. Szpilman dopiero wiele lat później poznał nazwisko Niemca. Wilm Hosenfeld, który zmarł w syberyjskim łagrze, został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i uznany za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Na fasadzie domu przy Alei Niepodległości 223 w Warszawie, w którym ukrywał się Szpilman, odsłonięto pamiątkową tablicę. W uroczystości uczestniczyli m.in. córka Wilma Hosenfelda, Jorinde Hosenfeld‑KrejciJorinde Hosenfeld‑Krejci, i syn Władysława Szpilmana, Andrzej. Po wojnie Władysław Szpilman pracował w Polskim Radiu. Skomponował ponadto wiele szlagierowych piosenek. Trzej przyjaciele z boiska (znana także z filmu Piłkarski poker), Tych lat nie odda nikt to utwory Władysława Szpilmana.
PianistaGetto
Bramy getta zamknięto 15 listopada. […] Wszyscy, podenerwowani, biegali tam i z powrotem, jak zwierzęta zamknięte w klatce, do której nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić. Wzdłuż ścian domów, na stertach przemoczonych i wysmarowanych błotem pierzyn siedziały lamentujące kobiety z krzyczącymi z przerażenia dziećmi. Były to rodziny żydowskie, wtrącone do getta w ostatniej chwili, nie mające żadnej szansy na zdobycie najmniejszego nawet schronienia. W od dawna już przepełnionej dzielnicy, w której mogło zmieścić się sto tysięcy, musiało teraz żyć ponad pół miliona ludzi.
Na tle ciemnej ulicy widać było oświetloną reflektorami, wyciosaną ze świeżego drewna kratę bramy getta, oddzielającą nas od ludzi wolnych, rozlokowanych na wystarczającej przestrzeni w pozostałej części tej samej Warszawy. I bramy tej nie wolno było od tego dnia nikomu z nas przekroczyć. […]
A życie w getcie było tym trudniejsze do wytrzymania, im bardziej stwarzało pozory życia na wolności. Można było wyjść na ulicę i odnieść wrażenie, że się jest w normalnym mieście. […] Jednakże ulice getta prowadziły donikąd. Kończyły się zawsze murem. […] Żyliśmy w fałszywym świecie złudzeń, ograniczonym murami getta... […]
Wyjście z domu - coś pozornie bardzo zwykłego - w warunkach getta, a szczególnie w czasach ulicznych łapanekłapanek, urastało do rangi prawdziwego wydarzenia. [...] lecz i na ulicy trzeba było być czujnym: co krok zatrzymywaliśmy nadchodzących z przeciwka przechodniów, by uzyskać kolejne informacje o panującej sytuacji. I tylko tak zabezpieczony marsz dawał jakąś gwarancję, że uniknie się łapanki. […]
Wysepki względnego dobrobytu żydowskiej inteligencji
i przepychu spekulantówspekulantów podmywało morze żydowskich nędzarzy, już wtedy wycieńczonych do ostateczności przez głód, zawszonych i nieuchronnie narażonych na zimno. W getcie roiło się od insektów i nie było jak się przed nimi ustrzec. […] W getcie wybuchła epidemia... […] układano zwłoki pozbawione tak cennych teraz ubrań, zawinięte w papier, przed domami, na chodnikach, gdzie często wiele dni musiały czekać, nim gminne wozy mogły je zabrać i odwieźć do masowych grobów na cmentarzu. Ci zmarli na tyfus, lub z głodu, czynili moje wieczorne powroty z kawiarni tak upiornymi. […]Z piwnic, zaułków, z przedsionków, gdzie sypiały, wyłaniały się te dziecięce zjawy w nadziei, że może jednak w tej ostatniej godzinie dnia uda im się wzbudzić współczucie w ludzkich sercach. Ustawiały się pod latarniami, ścianami domów, a także na jezdni wznosząc głowy, pojękiwały monotonnie, że są głodne. […] Inne dzieci próbowały przemówić ludziom do sumienia i przekonywały: 'Jesteśmy naprawdę bardzo, bardzo głodne. Od dawna już nic nie jadłyśmy. Dajcie nam kawałeczek chleba, a jeśli nie chleba, to przynajmniej jednego kartofla czy cebulę, byśmy mogły przeżyć chociaż do jutra'. Ale prawie nikt nie miał tej jednej cebuli, a nawet gdy ktoś ją miał, to nie miał serca. Wojna zamieniła je w kamień. […]
Umschalgplatz
Tak więc rozpoczęło się najgorsze - wysiedlenie półmilionowej dzielnicy miasta, pozorny absurd, w który nikt nie mógł uwierzyć. W pierwszych dniach przeprowadzano akcję na zasadach loterii. Otaczano domy jak popadło, raz w tej, raz w innej części getta. Jednym gwizdkiem spędzano mieszkańców na podwórze i ładowano wszystkich bez wyjątku, niezależnie od płci i wieku, począwszy od niemowląt, a skończywszy na starcach, na furmanki i transportowano ich na Umschlagplatz. Tam upychano ofiary do wagonów i wysyłano w nieznane. […]
Ponieważ sklepy były zamknięte i getto zostało odcięte od jakichkolwiek dostaw żywności, już po kilku dniach zaczął się szerzyć głód, tym razem ogólny. […]
Gdy chcę przybliżyć obraz naszego życia w tych pełnych grozy dniach i godzinach, narzuca mi się jedno tylko porównanie: z zagrożonym mrowiskiem.
Gdy brutalna noga bezmyślnego głupca rozpoczyna niszczenie budowli tych owadów, mrówki rozbiegają się we wszystkie strony i krzątają, szukając dróg oraz możliwości ratunku. Ogłuszone nagłością ataku albo zajęte ratowaniem swojego potomstwa i dobytku, kręcą się w koło jak pod wpływem trucizny i zamiast uciekać spoza jej zasięgu, wracają tymi samymi drogami, z powrotem, do tych samych miejsc i nie będąc w stanie opuścić śmiercionośnego koła, giną. Tak i my... […]
Leżałem całymi dniami w łóżku, nasłuchując hałasów dobiegających z ulicy. Każdy stukot kół po bruku wzbudzał we mnie paniczny strach. Były to wozy, które wiozły ludzi na Umschlagplatz - inne teraz przez getto nie jeździły […].
Gdy znaleźliśmy się na placu, było jeszcze całkiem pusto. Ludzie biegali tam i z powrotem w bezskutecznym poszukiwaniu wody. […] Przed bramy placu zajeżdżały co pewien czas wozy i spędzano tu tłumy przeznaczonych na wysiedlenie ludzi. Przybysze ci nie skrywali swojej desperacji: mężczyźni mówili podniesionymi głosami, a kobiety, którym odebrano dzieci, szlochały i histerycznie łkały. Jednakże już po chwili zaczynał i na nich działać panujący na Umschlagplatzu nastrój apatii otępienia. […] Słońce stało coraz wyżej i wyżej, przypiekało jeszcze goręcej i coraz dotkliwiej doskwierały nam głód i pragnienie.
[…] tłum gęstniał z godziny na godzinę. Ludzie tracili się z oczu w panującym ścisku i nawzajem się nawoływali, ale - daremnie. Z sąsiadujących ulic dochodziły odgłosy strzałów i typowego dla łapanek pokrzykiwania. Napięcie wzrastało wraz ze zbliżaniem się godziny, o której miał być podstawiony pociąg. […]
Jakaś ręka schwyciła mnie za kołnierz i zostałem wyrzucony poza kordon policji.
- Tatusiu! - krzyknąłem.
Zobaczył mnie, zrobił kilka kroków w moim kierunku, jednak w tym samym momencie zawahał się i przystanął. Był blady, jego wargi drżały nerwowo. Starał się uśmiechnąć, jakby bezradnie i z bólem, uniósł rękę i pomachał mi na pożegnanie, jakbym powracał do życia, a on żegnał mnie już z drugiej strony. Potem odwrócił się i poszedł w kierunku wagonów.
Historia życia Szpilmana była podstawą filmu Romana Polańskiego Pianista. Film zdobył 'Złotą Palmę' w CannesCannes oraz trzy Oskary – za reżyserię, za scenariusz i za główną rolę, w którą wcielił się aktor Adrien BrodyAdrien Brody.
Roman Polański
- światowej sławy reżyser, scenarzysta, a także aktor. Polański (Raymond Thierry LieblingRaymond Thierry Liebling) urodził się w Paryżu w pochodzącej z Polski, żydowskiej rodzinie, która w 1937 roku przeniosła się do Krakowa. Po wybuchu wojny rodzina trafiła do getta. Matka Polańskiego zginęła w AuschwitzAuschwitz, a ojca wywieziono do obozu w MauthausenMauthausen - udało mu się przeżyć. Kilkuletniego chłopca przygarnęła rodzina Putków. Kiedy w Krakowie zaczęło się robić niebezpiecznie, przewieziono go do Wysokiej pod Wadowicami, gdzie doczekał końca wojny. Reżyser wspomina, że powrót ojca z obozu był dla niego najszczęśliwszym momentem w życiu. Od najmłodszych lat interesowało go kino, znał wiele ról na pamięć, lubił wcielać się w postacie oglądanych filmów. W 1954 roku wyjechał do Łodzi, by rozpocząć studia w Łódzkiej Szkole Filmowej na wydziale reżyserskim. Powstały tam pierwsze etiudy: Dwaj ludzie z szafą (1958), Gdy spadają anioły (1959). Pierwszy pełnometrażowy film Nóż w wodzie (1961) uzyskał nominację do Oscara. Najsłynniejsze produkcje Romana Polańskiego to między innymi Wstręt (1965), Dziecko RosemaryRosemary (1968), ChinatownChinatown (1974), Tess (1979), FranticFrantic (1988), Śmierć i dziewczyna (1994), Pianista (2002).
Na podstawie fragmentu Pianisty wyjaśnij, jak rozumiesz słowa: 'A życie w getcie było tym trudniejsze do wytrzymania, im bardziej stwarzało pozory życia na wolności'.
Wyjaśnij na podstawie przytoczonych powyżej fragmentów Pianisty i Czarnych sezonów, jaką funkcję pełnił Umschlagplatz w getcie.
Nazwij emocje, które towarzyszą ci podczas oglądania zdjęcia Umschlagplatzu. Użyj rzeczowników.
W tekście Władysława Szpilmana pojawia się porównanie życia w getcie do mrowiska. Wyjaśnij, jaką funkcję pełni ten zabieg?
Słowa klucze
Zaproponuj własną kolejność słów kluczy do tego tematu. Możesz kierować się tym, co cię zaciekawiło, poruszyło, zaskoczyło itp. Przygotuj krótkie uzasadnienie swojej propozycji.
Proponowane słowa klucze: Holokaust, Zagłada, Żydzi, II wojna światowa, historia, trauma, wspomnienie.