RvSpI6f319mLh1
Fotografia wypełniająca cały kadr przedstawia krople wody deszczowej na szybie. Krople są różnej wielkości i mają różne kształty, niektóre są bardzo malutkie, inne dużo większe. Od góry trzy czwarte zdjęcia jest utrzymane w tonacji jasnoszarej, natomiast jej dół jest w tonacji ciemnoszarej, tak jakby padał tam cień.
Deszcz
Źródło: Valeria P., licencja: CC BY 2.0.
JPOL_E3_E4_Tekstykultury

Wszystko, co trwa w czasie, ma swój początek i koniec. Biblia mówi, że nasz świat miał swój początek w stworzeniu i zmierza ku ostatecznemu końcowi. Podobnie naukowcy widzą początek świata w Wielkim Wybuchu, a koniec w chwili, gdy ustanie wszelki ruch atomów. Przez potężne teleskopy obserwujemy, jak powstają gwiazdy, świecą miliardy lat, ale ostatecznie dochodzą kresu. Bezpowrotnie mijają kolejne dni i lata. Rodzi się i umiera wszystko, co żyje. Wiemy, że człowiek nie jest w tym wyjątkiem. Śmierć jednak zadziwia nas i przeraża, choć stale gościła i gości w naszym życiu. Trudno wyobrazić sobie codzienne wiadomości bez jej obrazów. Jedni umierają
w sposób naturalny, dożywszy sędziwego wieku. Inni w wyniku chorób lub nagle
w wypadku czy na wojnie. Szczególnie niepojęte z perspektywy naszego dobrobytu, jest to, że co roku miliony ludzi powoli konają z głodu. Jednocześnie, by życie przedłużyć, korzystamy z dobrodziejstw rozwiniętej medycyny, a liczne szpitale są wyposażone w kosztowny specjalistyczny sprzęt, ratujący nas przed śmiercią. Nie zawsze jednak udaje się jej uniknąć. Niezmiernie niepokoi nas, gdy dotyczy to młodych osób. Najbardziej jednak odczuwamy bezsilność wobec śmierci, gdy w wyniku chorób umierają dzieci, a lekarze bezradnie rozkładają ręce.

Oskar i pani Róża Erica‑Emmanuela Schmittaj00000005LB3v28_000tp001Erica‑Emmanuela Schmitta

Eric Emmanuel Schmitt1960
R17JoBANRDcY2
Eric‑Emmanuel Schmitt
Źródło: Asclepias, licencja: CC BY-SA 3.0.

Eric Emmanuel Schmitt

jest powieściopisarzem, autorem dramatów i esejów oraz doktorem filozofii. Od przeszło dwudziestu lat mieszka w Brukseli. Przez jakiś czas pracował jako wykładowca filozofii na Uniwersytecie Sabaudzkim we Francji. Jego książki są często przerobioną wersją sztuk teatralnych o tych samych tytułach. Jest pisarzem, którego teksty przetłumaczono na ponad 35 języków i wystawiano w teatrach w 40 krajach. Powieści jego autorstwa Oskar i pani Róża, Pan Ibrahim i kwiaty Koranu oraz Dziecko Noego zamieszczone zostały w zbiorowej edycji opatrzonej tytułem Opowieści o Niewidzialnym.

Oskar i pani Róża
Eric-Emmanuel Schmitt Oskar i pani Róża

Szanowny Panie Boże,
Na imię mi Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałem czasu.
Uprzedzam Cię od razu: nienawidzę pisać.

[…] najlepiej byłoby, gdybyś znalazł czas, żeby oddać mi dwie lub trzy przysługi.

Wytłumaczę Ci, o co chodzi.

Szpital to cholernie sympatyczne miejsce: pełno tu uśmiechniętych dorosłych, którzy głośno mówią, jest też mnóstwo zabawek i panie wolontariuszki, które chcą się bawić z dziećmi, i są koledzy, na których zawsze można liczyć, tacy jak Bekon01Bekon, Einsteinj00000005LB3v28_000tp002Einstein czy Pop Corn02Pop Corn, jednym słowem, szpital to sama radość, jeżeli jest się mile widzianym pacjentem.

Ja przestałem być mile widziany. Od czasu przeszczepu szpiku czuję, że nie jestem mile widziany. Kiedy doktor Düsseldorfj00000005LB3v28_000tp003Düsseldorf bada mnie rano, nie ma już do mnie serca, rozczarowuję go. Patrzy na mnie bez słowa, jakbym popełnił jakiś błąd. A przecież tak się starałem w czasie operacji. […] Ma taką nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Düsseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się winny. Zrozumiałem już, że stałem się złym pacjentem, pacjentem, który podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny.

Myśli lekarza są zaraźliwe. Teraz już wszyscy na naszym piętrze: pielęgniarki, praktykanci i sprzątaczki, patrzą na mnie tak samo. Martwią się, kiedy jestem w dobrym humorze; zmuszają się do śmiechu, kiedy powiem jakiś dowcip. Nie chichramy się już jak dawniej.

Tylko ciocia Róża się nie zmieniła. Moim zdaniem, za stara jest na to, żeby się zmieniać. Poza tym jest za bardzo ciocią Różą. Cioci Róży nie muszę Ci, Panie Boże, przedstawiać, to Twoja stara kumpelka, to ona kazała mi do Ciebie napisać. Problem tylko w tym, że jestem jedynym, który nazywa ją ciocią Różą. Musisz więc postarać się zrozumieć, o kim mówię: ze wszystkich pań w różowych fartuchach, które przychodzą z zewnątrz, żeby spędzać czas z chorymi dziećmi, ona jest najstarsza.
– Ile masz lat, ciociu Różo?
– Potrafisz zapamiętać trzynastocyfrową liczbę, Oskarku?
– Och! Chyba przesadzasz!
– Nie. Lepiej, żeby nie wiedziano tu, ile mam lat, bo wyrzucą mnie i więcej się nie zobaczymy.
– Dlaczego?
– Jestem tu nielegalnie. Jest pewna granica wieku, żeby być wolontariuszką. A ja ją dawno przekroczyłam.
– Jesteś przeterminowana?
– Tak.
– Jak jogurt?
– Ćśś!
– Dobrze! Nikomu nie powiem.
Była cholernie odważna, że wyznała mi swój sekret. Ale dobrze trafiła. Nie pisnę słowa […].

Spacerowaliśmy po szpitalnym parku i nagle wdepnęła w kupę.
– Cholera!
– Ciociu, brzydko się wyrażasz!
– Odczep się, szczeniaku, mówię, jak mi się podoba.
– Och, ciociu Różo.
– I rusz tyłek. To jest, kurde, spacer, a nie wyścigi ślimaków.

Kiedy siedliśmy na ławce, żeby zjeść cukierka, spytałem:
– Dlaczego tak brzydko mówisz?
– Skrzywienie zawodowe, Oskarku. W moim zawodzie nie miałam żadnych szans, jeśli nie używałam mocnych słów.
– A jaki był twój zawód?
– Nie uwierzysz, jeśli ci powiem...
– Przysięgam ci, że uwierzę.
– Byłam zapaśniczką.
– Bujasz!
– Byłam zapaśniczką! Nazywano mnie Dusicielką z Langwedocji.

[…] Te wszystkie opowieści wprawiają mnie w rozmarzenie, wyobrażam sobie moją znajomą, drobną, trochę trzęsącą się staruszkę w różowym fartuchu, na ringu, jak rozkłada na cztery łopatki olbrzymki w obcisłych trykotach. Wydaje mi się, że to ja. Staję się najsilniejszy. […]

Wracam do swoich spraw.

Jak mówiłem, mój przeszczep wszystkich rozczarował. Chemia też wszystkich rozczarowała, ale wtedy liczono na przeszczep. Teraz odnoszę wrażenie, że lekarze nie wiedzą już, co proponować, i nawet mi ich żal. […]

Atmosfera coraz bardziej się psuje. Rozmawiałem o tym z moim kolegą Bekonem. Tak naprawdę to on nie nazywa się Bekon, tylko Yves03Yves, ale my nazwaliśmy go Bekonem, bo to bardziej do niego pasuje, dlatego że jest poparzony.
– Bekon, mam wrażenie, że lekarze przestali mnie lubić, załamuję ich.
– Coś ty, Jajogłowy! Lekarze są nie do zdarcia. Zawsze mają pełno pomysłów na operacje, które można ci zrobić. Policzyłem, mnie obiecali co najmniej sześć.
– Może ich inspirujesz.
– Najwyraźniej.
– Ale dlaczego nie powiedzą mi po prostu, że umrę?

Wtedy Bekon zareagował jak wszyscy w szpitalu: ogłuchł. Jeśli w szpitalu powiecie coś o umieraniu, nikt nie usłyszy. Możecie być pewni, że powstanie jakaś dziura powietrzna i zaczną mówić o czym innym. Wypróbowałem to ze wszystkimi. Oprócz cioci Róży.

Więc dzisiaj rano postanowiłem przekonać się, czy ona też straci słuch, kiedy o tym wspomnę.
– Ciociu Różo, dlaczego nikt mi nie mówi, że umrę?

Spogląda na mnie. Czy zachowa się tak jak wszyscy? Proszę cię, Dusicielko z Langwedocji, wytrzymaj, nie zatykaj uszu!
– Czemu chcesz, żeby ci to mówiono, skoro sam wiesz, Oskarze!
Uff, usłyszała.
– Wydaje mi się, ciociu, że oni chcieliby widzieć ten szpital innym, niż naprawdę jest. Jakby człowiek przychodził do szpitala tylko po to, żeby wyzdrowieć. A przecież przychodzi się tutaj także po to, żeby umrzeć.
– Masz rację, Oskarze. Myślę zresztą, że popełnia się ten sam błąd w stosunku do życia w ogóle. Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni.
– Moja operacja się nie udała, ciociu Różo?
Ciocia Róża nie odpowiedziała. To był jej sposób na to, żeby powiedzieć tak. Kiedy już była pewna, że zrozumiałem, podeszła do mnie i szepnęła błagalnym tonem:
– Oczywiście niczego ci nie mówiłam. Przysięgasz?
– Przysięgam.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, żeby przetrawić te wszystkie nowe myśli.
– A może napisałbyś list do Pana Boga, Oskarze?
– Och nie, ty też, ciociu Różo?
– Co ja też?
– Myślałem, że nie jesteś kłamczuchą.
– Ale ja wcale nie kłamię.
– To czemu mówisz mi o Panu Bogu? Dałem się już raz nabrać na Świętego Mikołaja. To mi wystarczy, dziękuję!
– Oskarze, Pan Bóg i Święty Mikołaj nie mają ze sobą nic wspólnego.
[…]
– A po co miałbym pisać do Pana Boga?
– Może poczułbyś się mniej samotny?
– Mniej samotny z kimś, kto nie istnieje?
– Spraw, żeby istniał.

Pochyliła się w moją stronę.
– Za każdym razem, kiedy w niego uwierzysz, będzie trochę bardziej istniał. Jeśli się uprzesz, zacznie istnieć na dobre. I wtedy ci pomoże.
– Co mogę mu napisać?
– Podziel się z nim swoimi myślami. Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.
– O.K.
– Poza tym możesz co dzień poprosić go o jedną rzecz. Ale uwaga! Tylko o jedną.
[…]
– […] To mogę go o wszystko poprosić? O zabawki, cukierki, samochód?...
– Nie, Oskarze. Bóg to nie Święty Mikołaj. Możesz go prosić tylko o sprawy duchowe.

[…] A więc, Panie Boże, w tym pierwszym liście opisałem Ci trochę, jak mi się żyje w tym szpitalu, gdzie patrzą na mnie jak na przeszkodę dla medycyny, i chciałbym Cię prosić o wyjaśnienie: czy wyzdrowieję? Odpowiedz mi tak lub nie. To nie jest skomplikowane. Tak lub nie. Niepotrzebne skreślić.
No to do jutra, całusy, Oskar.
PS: Nie mam Twojego adresu. Co robić?

Szanowny Panie Boże,
Brawo! Jesteś bardzo mocny. Nie zdążyłem jeszcze wysłać listu, a Ty już dajesz mi odpowiedź. Jak Ty to robisz?

Dziś rano w świetlicy grałem w szachy z Einsteinem, kiedy Pop Corn przyszedł mnie uprzedzić.
– Przyjechali twoi rodzice.
– Moi rodzice? Niemożliwe. Przyjeżdżają tylko w niedziele.
– Widziałem samochód, czerwonego jeepa04jeepa z białą plandeką.
– Niemożliwe.

Wzruszyłem ramionami i dalej grałem z Einsteinem. Ale głowę miałem zajętą i Einstein zabierał mi wszystkie pionki, co mnie jeszcze bardziej rozdrażniło. A mówimy na niego Einstein nie dlatego, że jest bardziej inteligentny od innych, ale dlatego, że ma dwa razy większą głowę. Podobno w środku jest woda. Szkoda, bo gdyby to był mózg, Einstein pewnie dokonałby wielkich rzeczy.

[…] Miał rację: przyjechali moi rodzice.

Trzeba Ci wiedzieć, Panie Boże, że mieszkamy daleko stąd. […]
– Widzisz, że miałem rację – powiedział Pop Corn. – Co mi dasz za to, że cię uprzedziłem?
– Mam czekoladę z orzechami.
[…]
Oczywiście nie wolno nam dawać jedzenia Pop Cornowi, ponieważ jest tutaj po to, żeby schudnąć. Dziewięćdziesiąt osiem kilo wagi w wieku dziewięciu lat przy metrze dziesięć wzrostu i metrze dziesięć szerokości! […] A ponieważ ani ja, ani żaden z kolegów nie wierzymy, że kiedyś przestanie być gruby, i żal nam go, bo wciąż chce mu się jeść, dajemy mu różne resztki. […]

Wróciłem do pokoju i czekałem na rodziców. Z początku nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu, bo byłem strasznie zdyszany, potem uświadomiłem sobie, że piętnaście razy zdążyliby już do mnie przyjść. Nagle domyśliłem się, gdzie są. Wymknąłem się na korytarz. Kiedy nikt nie widział, zszedłem po schodach, a potem w półmroku dotarłem do gabinetu doktora Düsseldorfaj00000005LB3v28_000tp003Düsseldorfa.

Bingo! Byli tam. Zza drzwi dobiegały mnie głosy. Ponieważ zmęczyłem się schodzeniem, postanowiłem, zanim otworzę drzwi, odczekać kilka sekund, aż serce przestanie mi walić. I wtedy się wszystko wydało. Usłyszałem to, czego nie powinienem był usłyszeć. Moja matka szlochała, doktor Düsseldorf powtarzał: 'Zrobiliśmy, co w naszej mocy, proszę mi wierzyć', a ojciec odpowiadał zdławionym głosem: 'Nie wątpię, doktorze, nie wątpię'.

Stałem z uchem przytkniętym do żelaznych drzwi. Nie wiem, co było zimniejsze, metal czy ja.

Potem doktor Düsseldorf zapytał:
– Chcecie państwo go ucałować?
– Nie będę miała odwagi – powiedziała moja matka.
– Nie powinien widzieć nas w takim stanie – dodał ojciec.
I wtedy zrozumiałem, że moi rodzice to tchórze. Gorzej: tchórze, którzy biorą mnie za tchórza!

Z gabinetu dobiegł odgłos przesuwanych krzeseł, więc domyśliłem się, że zaraz wyjdą, i otworzyłem najbliższe drzwi.

W ten sposób znalazłem się w szafie na szczotki, gdzie spędziłem resztę przedpołudnia […].

Koło południa poczułem, że piętro wyżej powstało niezłe poruszenie.
Słychać było kroki, gonitwy. Potem zaczęto wykrzykiwać moje imię.
– Oskar! Oskar! […]

No i powstało niesamowite zamieszanie. Zbiegli się wszyscy, doktor Düsseldorf, przełożona pielęgniarek, dyżurne pielęgniarki, reszta sprzątaczek. […]
– Chcę, żeby przyszła ciocia Róża.
[…]
– Niech ktoś pójdzie po tę panią!
[…]

Kiedy się obudziłem, ciocia Róża już była. Uśmiechała się.
– Brawo, Oskarze, dobra robota. Dałeś im niezłego prztyczka. Ale skutek jest taki, że teraz mi zazdroszczą.
– Mam to gdzieś.
– To dobrzy ludzie, Oskarze. Bardzo dobrzy.
– Mam to gdzieś.
– Co się stało?
– Doktor Düsseldorf powiedział moim rodzicom, że umrę, a oni uciekli. Nienawidzę ich.

[…]

– […] Zawsze jest jakieś rozwiązanie, Oskarze, […]. Powinieneś napisać do Pana Boga. On jest lepszy ode mnie.
– Nawet w zapasach?
– Tak. Nawet w zapasach Pan Bóg jest najlepszy. Spróbuj, Oskarku. Co cię najbardziej boli?
– Nienawidzę moich rodziców.
– To nienawidź ich z całej siły.
– Ty mi to mówisz, ciociu Różo?
– Tak, nienawidź ich z całej siły. To będzie tak, jakbyś miał kość do ogryzania. Kiedy już skończysz ją ogryzać, zobaczysz, że nie było warto. Opowiedz o tym wszystkim Panu Bogu w liście i poproś go, żeby cię odwiedził.
– On się przemieszcza?
– Na swój sposób. Nieczęsto. Nawet bardzo rzadko.
– Dlaczego? On też jest chory?

Westchnęła i zaraz zrozumiałem: nie chciała mi powiedzieć, że Ty też, Panie Boże, nie jesteś w najlepszej formie.
– Rodzice nigdy nie mówili ci o Bogu, Oskarze?
– Daj spokój. Moi rodzice są głupi.
– Oczywiście. Ale czy nigdy nie mówili ci o Bogu?
– Owszem. Raz. Żeby powiedzieć, że w niego nie wierzą. Wierzą tylko w Świętego Mikołaja.

[…]

– Więc skoro twoi rodzice, którym nie ufasz, w niego nie wierzą, czemu ty nie miałbyś uwierzyć i poprosić go o odwiedziny?
– Zgoda. Ale sama mówiłaś, że jest obłożnie chory...
– Nie. Ma tylko bardzo specyficzny sposób składania wizyt. Odwiedza cię w myślach. W duchu.

To mi się spodobało. To było naprawdę super. Ciocia Róża dodała:
– Zobaczysz: jego odwiedziny bardzo pomagają.
– O.K. Wspomnę mu o tym. Ale jak na razie, najbardziej pomagają mi twoje odwiedziny.
Ciocia Róża się uśmiechnęła i nieśmiało schyliła się, żeby mnie pocałować w policzek. Bała się to zrobić. […]

– Kiedy znowu przyjdziesz?
– Mogę przychodzić tylko dwa razy w tygodniu.
[…]
– […] Jeśli nie będziesz mnie codziennie odwiedzać, nie będę pisał do Pana Boga.
– Spróbuję.

Ciocia Róża wyszła, a ja się rozpłakałem.

Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję pomocy. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem chory. Zrozumiałem to dopiero, kiedy pomyślałem, że więcej nie zobaczę cioci Róży, i teraz to wszystko wypływało ze mnie łzami, które paliły mi policzki.
Na szczęście miałem trochę czasu, żeby wziąć się w garść, zanim wróci.

– Załatwione. Mam pozwolenie. Przez dwanaście dni będę mogła codziennie cię odwiedzać.
– Mnie i nikogo poza mną?
– Ciebie i nikogo poza tobą, Oskarze. Dwanaście dni.
[…]
– Dwanaście dni? Jest aż tak źle, ciociu Różo?

Jej też zbierało się na płacz. Wahała się. Była zapaśniczka nie pozwalała byłej dziewczynce się rozkleić. Fajnie to wyglądało i miałem trochę rozrywki.
– Jaki dziś dzień, Oskarze?
– Co za pytanie! Nie widzisz mojego kalendarza? Dzisiaj jest dziewiętnasty grudnia.
– W moim kraju, Oskarze, jest taka legenda, która mówi, że z ostatnich dwunastu dni roku można odgadnąć pogodę, jaka będzie panowała przez dwanaście miesięcy nadchodzącego roku. […]
– I to jest prawda?
– To jest legenda. Legenda, o dwunastu proroczych dniach. Chciałabym, żebyśmy się w coś takiego pobawili. A zwłaszcza ty. Od dzisiaj będziesz bacznie obserwował każdy dzień, mówiąc sobie, że ten dzień to jakby dziesięć lat.
– Dziesięć lat?
– Tak. Jeden dzień to dziesięć lat.
– Więc za dwanaście dni będę miał sto trzydzieści lat!
– Tak. Wyobrażasz sobie?

Ciocia Róża mnie pocałowała – czuję, że jej się to spodobało – i poszła sobie.

Więc widzisz, Panie Boże: dziś rano się urodziłem i nawet się nie zorientowałem; dotarło to do mnie dopiero gdzieś około południa, kiedy miałem pięć lat, zyskałem większą świadomość, lecz nie przyniosła mi ona dobrych nowin; dziś wieczór kończę dziesięć lat, wiek rozumu. Korzystam z tego, żeby poprosić Cię o jedną rzecz: jeśli masz mi coś do przekazania, tak jak dzisiaj w południe, na moje piąte urodziny, nie bądź taki brutalny.
Dziękuję.
Do jutra, całusy,
Oskar.
PS: Chciałbym Cię o coś poprosić. Wiem, że mam prawo tylko do jednego życzenia, ale to ostatnie to właściwie nie było życzenie, bardziej rada. Nie miałbym nic przeciwko małym odwiedzinom. Takiej wizycie duchowej. To mi się wydaje super. Chciałbym, żebyś mi taką wizytę złożył. Jestem otwarty od ósmej rano do dziewiątej wieczór. Przez resztę czasu śpię. W ciągu dnia zresztą też zdarza mi się zdrzemnąć, z powodu lekarstw. Gdybyś mnie zastał śpiącego, nie wahaj się mnie obudzić. Byłoby głupio, gdybyśmy się nie spotkali z powodu jednej minuty, nie uważasz?

unikatowy_nr_id_wpisu_01 Źródło: Eric-Emmanuel Schmitt, Oskar i pani Róża, tłum. Barbara Grzegorzewska, Kraków 2004, s. 7–28.

Po przeczytaniu fragmentu książki Erica‑Emmanuela Schmitta wykonaj ćwiczenia.

Ćwiczenie 1
R1Hm78ntbMyRp
zadanie interaktywne
Źródło: Contentplus.pl sp. z o.o., licencja: CC BY 3.0.
Ćwiczenie 2

Określ typ narracji w przytoczonym fragmencie powieści Oskar i pani Róża. Ustal, czy narrator zachowuje obiektywizm w opowiadaniu o 'szpitalnych wydarzeniach'. Uzasadnij swoją odpowiedź.

RjaI7WT8owaih
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 3

Ustal, od czego narrator zaczyna swoją opowieść. Wyjaśnij, dlaczego, opowiadając o wydarzeniach, nie zachowuje ich chronologii.

RgZXNx2Y8B2L3
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 4

Scharakteryzuj język narracji w przytoczonym fragmencie. Zilustruj swoją odpowiedź przykładami z tekstu.

RC6aSf5rgcYLS
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 5

Określ funkcję języka, jakim posługuje się narrator w powieści.

RMWFyUJ0vtG4y
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 6

Podaj, jakie osoby prowadzą ze sobą rozmowy i jakich rozmów brakuje w przytoczonym fragmencie.

R1HJIMlstqKOD
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 7

Wyjaśnij, na czym polegał problem w relacjach między Oskarem i jego rodzicami oraz między Oskarem a jego lekarzem.

R1Usjs5dFRi3J
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 8

Określ, jaką rolę pełnili wolontariusze w szpitalu.

R13RCEzvdEFsb
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 9
Rr852aICQteVo
zadanie interaktywne
Źródło: Contentplus.pl sp. z o.o., licencja: CC BY 3.0.
Ćwiczenie 10

Wyjaśnij, czym są dla Oskara listy, które za radą cioci Róży pisze do Pana Boga. Określ ich charakter.

RTe4x3TSZvzKI
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 11

Odszukaj w tekście zdanie, które ma charakter aforyzmu. Skomentuj je.

R5XEpDGZ38H3b
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 12

Wyjaśnij, jakie przesłanie niesie książka Oskar i pani Róża. Ustal, do kogo jest ono adresowane.

RioHfS4RxTRPB
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 13

Oceń humorystyczny ton książki traktującej o śmierci dziecka. Swoją wypowiedź zredaguj w formie kilkuzdaniowej notatki.

RZsKZbsM05y22
(Uzupełnij).
j00000005LB3v28_000tp001
j00000005LB3v28_000tp002
j00000005LB3v28_000tp003
01
02
03
04
epistolarna
JPOL_E3_E4_Konteksty
JPOL_E3_E4_Konteksty

Trudne problemy w powieści Astrid Lindgren Bracia Lwie Serce

Bracia Lwie Serce
Astrid Lindgren Bracia Lwie Serce

W Nangijali

Chciałbym wam opowiedzieć o moim bracie. Nazywa się Jonatan Lwie Serce i o nim będzie ta historia. Mnie ona wydaje się prawie baśnią i nawet trochę, troszeczkę, opowieścią o duchach, a przecież wszystko w niej jest prawdą. Tyle tylko, że nikt o tym nie wie poza mną i Jonatanem. Jonatan nie od początku nazywał się Lwie Serce. Miał na nazwisko Lew, tak samo jak mam i ja. Nazywał się Jonatan Lew.

[…]

A teraz chcę opowiedzieć, jak do tego doszło, że mój brat Jonatan stał się Jonatanem Lwie Serce. No i o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się potem zdarzyły.

Jonatan wiedział, że ja niedługo umrę. Chyba wszyscy o tym wiedzieli oprócz mnie. Wiedzieli nawet w szkole, bo przeważnie leżałem w łóżku i kaszlałem, i ciągle byłem chory, a przez ostatnie półrocze w ogóle nie mogłem chodzić do szkoły. Wszystkie ciocie, którym mama szyje sukienki, też wiedziały. Jedna z nich rozmawiała o tym z mamą i ja słyszałem, co mówiły, chociaż wcale tak nie miało być, bo one myślały, że śpię. A ja tylko leżałem z zamkniętymi oczami. […] Zmartwiłem się oczywiście. […] Potem rozmawiałem o tym z Jonatanem […].

– Wiesz, że mam umrzeć? – spytałem i rozpłakałem się. Jonatan zastanawiał się przez chwilę. Może wolał nie odpowiadać mi, ale w końcu powiedział:

– Tak, wiem – odpowiedział Jonatan po chwili.

Wtedy zacząłem jeszcze bardziej płakać.

– Przecież to okropne. Jak tak może być – pytałem – żeby niektórzy ludzie musieli umierać, nie mając nawet dziesięciu lat?

– Wiesz co, Sucharku, nie wydaje mi się, żeby to było takie okropne. Myślę, że będzie ci wspaniale.

– Wspaniale? – zdziwiłem się. – Czy to wspaniale leżeć w ziemi i nie żyć?

– E tam, to jest tak, jakby twoja skorupka leżała. A ty odfruniesz całkiem gdzie indziej.

– Dokąd? – spytałem, bo zupełnie nie mogłem mu uwierzyć.

– Do Nangijali – powiedział Jonatan.

Do Nangijali. Rzucił to słowo tak, jak gdyby każdy człowiek je znał. Ale ja nigdy jeszcze tego nie słyszałem.

– Nangijala? – spytałem. – Gdzie to jest?

Wtedy Jonatan powiedział, że nie wie dokładnie, że gdzieś po drugiej stronie gwiazd. I zaczął opowiadać o Nangijali w taki sposób, że miało się prawie ochotę natychmiast tam pofrunąć.

– Tam są jeszcze czasy ognisk i baśni – dodał. – To ci się spodoba.

Mówił, że z Nangijali pochodzą wszystkie baśnie i ten, kto się tam znajdzie, ma przygody od rana do wieczora, a nawet w nocy.

Wiesz, Sucharku – mówił – to będzie co innego, niż leżeć tu i kaszleć, i chorować, i nigdy nie móc się bawić.

Jonatan nazywał mnie Sucharkiem. Nazywał mnie tak, kiedy jeszcze byłem całkiem mały, a jak któregoś razu spytałem dlaczego, powiedział, że dlatego, że bardzo lubi sucharki, zwłaszcza takie jak ja. Jonatan naprawdę bardzo mnie lubił, i to było dziwne. Bo ja nigdy niczym innym nie byłem, jak tylko dosyć brzydkim i dosyć głupim, zastrachanym chłopcem na krzywych nogach, i w ogóle. Spytałem go, jak może lubić takiego brzydkiego i głupiego chłopca z krzywymi nogami, i w ogóle, a on wtedy powiedział:

– Gdybyś nie był takim miłym, małym wymoczkiem na krzywych nogach, to nie byłbyś moim Sucharkiem, którego lubię.

Tego jednak wieczoru, kiedy tak bardzo bałem się umrzeć, powiedział, że jak tylko znajdę się w Nangijali, od razu będę zdrowy i silny, a nawet piękny.

– Taki piękny jak ty? – spytałem.

– Piękniejszy – odpowiedział Jonatan.

[…]

– Wiesz Sucharku, ty może też przyfruniesz do mnie któregoś wieczoru. Z Nangijali. I usiądziesz na oknie jak śnieżnobiała gołębica. Zrób tak, proszę cię!

[…]

Dopiero wtedy przyszło mi na myśl, jakby to było smutno znaleźć się w Nangijali bez Jonatana. Jaki byłbym samotny bez niego. Co z tego, że miałbym mnóstwo bajek i miałbym mnóstwo przygód, gdyby Jonatana nie było. […]

Wtedy Jonatan powiedział, że w Nangijali nie ma czasu w takim sensie, jak tu na ziemi. Gdyby nawet żył dziewięćdziesiąt lat, to mnie by się wydawało, że minęły najwyżej dwa dni. […]

– Przecież dwa dni wytrzymasz sam – mówił. – Możesz włazić na drzewa i rozpalać ognisko w lesie, i siedzieć z wędką nad jakąś małą rzeczką, i robić wszystko to, za czym tak bardzo tęsknisz […]

– A ja tymczasem będę musiał żyć na świecie bez mojego Sucharka. Może nawet dziewięćdziesiąt lat.

Tak nam się wtedy wydawało!

[…]

Teraz dochodzę do tego, co takie ciężkie. Do tego, o czym nie mam siły myśleć. I o czym nie potrafię przestać myśleć. […]

Ciężko mi, nie mogę, nie, nie mogę tego opowiedzieć!

Tak potem napisali w gazecie:

Wczoraj wieczorem niedaleko ulicy Wiciokrzewu wybuchł gwałtowny pożar, powodując całkowite spłonięcie starego, drewnianego domu oraz śmierć jednej osoby. Gdy ogień powstał, w mieszkaniu na drugim piętrze znajdował się sam, chory i leżący w łóżku dziesięcioletni chłopiec, Karol Lew. Chwilę później wrócił do domu jego trzynastoletni brat Jonatan i zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, rzucił się do płonącego wnętrza, aby ratować brata. Tymczasem cała klatka schodowa w jednej chwili stanęła w płomieniach , a odciętym przez ogień pozostawało jedynie wyskoczyć przez okno. Przerażeni ludzie, którzy tłumnie zgromadzili się przed domem, musieli bezsilnie patrzeć, jak trzynastolatek wziął brata na plecy i mając za sobą płomienie, bez namysłu wyskoczył przez okno. Padając na ziemię, chłopiec doznał tak silnych obrażeń, że prawie natychmiast zmarł. Natomiast młodszy brat, którego przy upadku ochroniły plecy starszego, wyszedł cało. […]. Przyczyny powstania pożaru nie są znane.

Na innej stronie gazety było więcej o Jonatanie. Napisała o nim pani ze szkoły. Napisała tak:

Drogi Jonatanie Lew, czy nie powinieneś raczej nazywać się Jonatan Lwie Serce? Pamiętasz może, jak czytaliśmy w podręczniku do historii o odważnym królu angielskim Ryszardzie Lwie Serce, i ty powiedziałeś wtedy: 'I pomyśleć, że ktoś może być tak odważny, że piszą potem o nim w podręczniku do historii. Ja bym takim nigdy nie potrafił być'. Kochany Jonatanie […] ty też byłeś bohaterem. […] Pusto będzie w klasie bez naszego wesołego, pięknego Jonatana. [..] Odpoczywaj w pokoju, Jonatanie Lwie Serce.

[…] Chyba nie ma w całym mieście człowieka, który by nie żałował Jonatana i nie uważał, że byłoby lepiej, gdybym ja umarł zamiast niego.

[…] A ja mogę tylko szeptać sobie te słowa, które Jonatan powiedział tuż przed śmiercią.

[…] Spróbował się jakby uśmiechnąć i wydobył z siebie tych kilka słów: 'Nie płacz, Sucharku. Zobaczymy się w Nangijali'. […]

unikatowy_nr_id_wpisu_02 Źródło: Astrid Lindgren, Bracia Lwie Serce, tłum. Teresa Chłapowska, Warszawa 2003, s. 5–30.

Po przeczytaniu powyższego fragmentu powieści Astrid Lindgren Bracia Lwie Serce odpowiedz i wykonaj ćwiczenia.

Ćwiczenie 14.1

Opisz relację łączącą Jonatana i Sucharka.

RaqnZoB76or9P
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 15

Wyjaśnij, w jaki sposób Jonatan pomógł młodszemu bratu oswoić lęk przed śmiercią.

R18IyjdrSyv8l
(Uzupełnij).
Ćwiczenie 16

Wyjaśnij w formie kilkuzdaniowej notatki, czy, według ciebie, z dziećmi powinno się rozmawiać o sprawach ostatecznych. Uzasadnij swoją odpowiedź.

R1Xf8foYoT8C3
(Uzupełnij).
JPOL_E3_E4_Zadaniowo

Zadaniowo

Polecenie 1

Zredaguj charakterystykę tytułowej bohaterki utworu Oskar i pani Róża.

RysDS8blEMzXv
(Uzupełnij).
Polecenie 2

Zinterpretuj pisemnie w formie wypowiedzi argumentacyjnej jeden spośród pięciu poniższych cytatów z powieści Erica‑Emmanuela Schmitta Oskar i pani Róża.

  • 'Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera'.

  • 'Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy'.

  • 'Szczęście domaga się krótkich zdań'.

  • 'Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać »być może«. Tylko na nieciekawe pytanie można udzielić ostatecznej odpowiedzi'.

  • '[...] próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć'.

R1UXQGfZYmS0k
(Uzupełnij).
Polecenie 3

Ułóż hasła do krzyżówki, które będą wiązały się z twoimi skojarzeniami ze słowem 'śmierć'.

R1IA46sCPLfcB
Źródło: Contentplus.pl sp. z o.o, licencja: CC BY 3.0.
Polecenie 3

Wypisz pięć synonimów do słowa 'śmierć', a następnie ułóż z nimi zdania.

RZPImUHJ3DBhb
(Uzupełnij).
RfnzfkRb6kjMk1
zadanie interaktywne
Źródło: Contentplus.pl sp. z o.o., licencja: CC BY 3.0.

Zapoznaj się z poniższymi słowami kluczami związanymi z lekcją, a następnie zaproponuj ich własną kolejność. Możesz kierować się tym, co cię zaciekawiło, poruszyło, zaskoczyło itp. Przygotuj krótkie uzasadnienie swojej propozycji. Słowa klucze: wyrażanie uczuć i emocji, rozmowy o śmierci, strategie narracji, obiektywizm i subiektywizm opisu.

RUOXqgK9c5IC3
(Uzupełnij).