Przeczytaj
Nowela Marii Konopnickiej, pochodząca z 1890 roku i wpisująca się swoją tematyką i poetyką w epokę pozytywizmu, jako główny temat obiera problem społeczności żydowskiej i jest reakcją pisarki na tendencje antysemickie, intensyfikujące się wówczas – pod koniec XIX wieku – w trzech zaborach.
Temat Żydów był jednym z tzw. wielkich tematów pozytywistycznych. Twórcy sięgali po niego podobnie często, jak poruszali problematykę kobiet, dziecka, nierówności społecznych czy miasta.
Dzieło Konopnickiej opowiada o tytułowym Mendlu, Żydzie mieszkającym w Warszawie, który mierzy się z nastrojami antysemickimi, co doprowadza go do zniechęcenia wobec Warszawy, a także ukazuje bezradność człowieka wobec uprzedzeń i dyskryminacji.
Konopnicka, pochylając się nad człowiekiem, indywidualizując swojego bohatera, a zwłaszcza czyniąc nim przedstawiciela mniejszości, wpisuje się w założenia programowe pozytywistycznej twórczości.
Mendel GdańskiR1IjF4tHeHvFc – Podobno Żydów mają bić – rzekł tłusty zegarmistrz kiwając nogą w wyciętym trzewiku z błyszczącą stalową sprzączką. Stary Mendel zamrugał kilka razy nerwowo, koło ust przebiegło mu nagłe drgnięcie. […]
– Nu, za co uni mają wszystkich Żydów bić?
– A za cóż by? – odrzucił swobodnie zegarmistrz. – Za to, że Żydy!
– Nu – rzekł Mendel mrużąc siwe oczy – a czemu uni do lasa nie idą i nie biją brzeziny za to, że brzezina, albo jedliny za to, że jedlina?…
– Ha! Ha! – rozśmiał się zegarmistrz – każdy Żyd ma swoje wykręty! Przecież ta jedlina i ta brzezina to nasze, w naszym lesie, z naszego gruntu wyrosła!
Mendel aż się zachłysnął, tak mu odpowiedź na usta nagle wykipiała. Pochylił się nieco ku zegarmistrzowi i głęboko zajrzał mu w oczy.
– Nu, a ja z czego wyrósł? A ja z jakiego gruntu wyrósł? […] Znów się pochylił i trząsł chudymi rękami przed błyszczącą twarzą zegarmistrza.
– Nu, to takie ręce są, co ten chleb i te wode próżno do gęby nie nosiły! To takie ręce są, co się pokrzywiły od noża, od obcęgów, od śruby, od młota. Nu, ja nimi zapłacił za każdy kęs chleba i za każdy kubek wody, co ja tu zjadł i wypił. Ja jeszcze i te oczy przyłożył, co już dobrze patrzeć nie chcą, tego grzbietu, co nie chce już prosty być, i te nogi, co nie chcą mnie już nosić!
Zegarmistrz słuchał obojętnie, bawiąc się dewizkądewizką. […]
– Tak się to mówi – odparł dyplomatycznie […] – ale Żyd zawsze Żydem!…
Nowe iskry zagorzały w oczach starego introligatora.
– Nu, a czym un ma być? Niemcem ma być? Francuzem ma być?… Może un koniem ma być? No, bo psem to un już dawno się zrobił, to un już jest!
– Nie o to chodzi! – rzekł patetycznie zegarmistrz. – Chodzi o to, żeby nie był on obcym!…
– O to chodzi? – odparł Żyd przechylając się w tył i cofając łokcie. – Nu, to niech mi tak od razu pan dobrodziej powiada! To jest mądre słowo! […] Na co un obcy ma być, na co ma obcym się robić, kiedy un i tak swój? Pan dobrodziej myśli, co jak deszcz pada, to un Żyda nie moczy, bo Żyd obcy? […] I wiatr jego nie ominie, i deszcz jego nie ominie! Patrz pan dobrodziej na moje włosy, na moje brode… Uny siwe są, uny białe są… Co to znaczy? To znaczy, co uny dużo rzeczy widziały i dużo rzeczy pamiętają. To ja panu dobrodziejowi powiem, co une widziały wielgie ognie i wielgi pożar, i wielgie pioruny na to miasto bić, a tego, coby je od te ognie i od ten pożar, i od te pioruny Żydy były uwolnione, to uny tego nie widziały! Nu, a jak noc jest na miasto, to una i na Żydów jest, to i na Żydów wtedy nie ma słońce! […]
Odwrócił się bokiem i spojrzał za siebie w okno.
– Mój panie Mendel! – rzekł zegarmistrz tonem wyższości. – Gada się to tak i owak, ale każdy Żyd byle pieniądze miał…
Stary introligator nie dał mu dokończyć, ale podniósłszy rękę trząsł nią, jak by się od natrętnego owadu opędzał.
– Niech mi pan dobrodziej nie powie te mowe! To jest mowe od wszystkie głupie ludzie. Jakby Żydowi pieniądz za wszystko miał być, toby jemu Pan Bóg od razu kieszeń w skórę zrobił, abo i dwie. A jak jemu Pan Bóg kieszeń w skórę nie zrobił, nu, to na to, że Żydowi pieniądz tyle ma być, co i każdemu.
– Ma być! – zawołał triumfalnie zegarmistrz podnosząc tłusty podbródek i muskając się po nim. – Ale nie jest! W tym sęk, że nie jest… […] W teorii zresztą – dodał poważniej – masz pan słuszność. Ale w praktyce inaczej to się okazuje. Was, Żydów, lęgnie się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy…
Stary introligator znów zamrugał nerwowo razy kilka i znów siwe swoje oczy w połowie rzęsami przysłonił. […]
– Pan dobrodziej wie, jak ja się nazywam? Nu, ja się nazywam Mendel Gdański. […] Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje, ze swojej pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej, i żony swojej, i córki swojej. Un i sam w to miasto kości swoje położy. […] Nu, z przeproszeniem pana dobrodzieja, kto to powiadał, co Żydów mają bić? […]
Zegarmistrz, zbity nieco z tropu poprzednimi wywodami Żyda, natychmiast uczuł swoją przewagę.
– Powiadają… – bąknął niedbale, wydymając wargi.
– Nu, kto powiada? – pytał Żyd, a oczy już z aksamitnych stawały się ostre, kłujące.
– Ludzie powiadają… – bąknął tym samym tonem zegarmistrz. Stary Żyd odskoczył nagle na dwa kroki ze zwinnością, której by się nikt w nim nie domyślał. Wzrok jego pałał, wargi parskały, głowę postawił jak kozieł. […]
– Pan dobrodziej się myli – rzekł. – Ludzie tego nie powiadają. To powiada wódka, to powiada szynk, to powiada złość i głupota, to powiada zły wiatr, co wieje.
Słownik
łańcuszek do zegarka kieszonkowego
jest to sposób formułowania wypowiedzi, przy którym treści nie są wypowiedziane bezpośrednio, lecz występują pod osłoną np. alegorii, symbolu, wieloznacznej fabuły; nazwa pochodzi od imienia greckiego bajkopisarza Ezopa, który jako pierwszy sięgał po tego rodzaju poetykę niedopowiedzeń