Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty Cezarów (fragmenty)
Boski Juliusz (rozdz. 76–79)
Przeważają jednak szalę na niekorzyść wszystkie inne jego czyny i powiedzenia tak dalece, że chyba ocenić należy, iż władzy najwyższej nadużył i że słusznie został zgładzony. Nie tylko bowiem nadmierne przyjął godności: konsulaty, jeden po drugim, dyktaturę dożywotnią, nadzór nad obyczajnością, nadto jako imię tytuł Imperatora, przydomek „ojca ojczyzny”, posąg własny wśród posągów królów, podwyższenie na orchestrze. Pozwalał także przyznawać sobie zaszczyty wręcz nadludzkie: złote krzesło w kurii i w sądzie, wóz procesyjny [dla bogów] i nosze dla swego posągu podczas uroczystości cyrkowych, świątynie, ołtarze, posągi własne obok boskich, wezgłowie, kapłana, luperków i jeden miesiąc zgodził się nazwać od swego imienia. Zgoła nie było urzędu, którego by sobie wedle zachcianki nie nadał czy komu nie przyznał. Trzeci i czwarty konsulat sprawował tylko formalnie, zadowalając się władzą dyktatorską, przyznaną mu wraz z konsulatami, w ciągu tych obydwu lat mianował dodatkowo na każde trzy ostatnie miesiące swego urzędowania po dwu konsulów. W tym czasie nie wyznaczał żadnych zgromadzeń wyborczych oprócz tych na odbiór trybunów i edylów plebejskich. Na miejsce pretorów ustanowił prefektów, aby w jego nieobecności zarządzali sprawami miejskimi. Gdy w przeddzień kalend styczniowych umarł nagle konsul i urząd został bez obsady przez kilka godzin, nadał go temu, który o to prosił. Równie samowolnie, w zupełnej mając pogardzie ojczysty obyczaj, przyznawał urzędy nie na jeden rok, dziesięciu byłym pretorom nadał odznaki konsularne, przyjął w poczet senatorów ludzi zaledwie obywatelstwem obdarzonych oraz niektórych spośród na wpół dzikich Galów. Oprócz tego dozór nad mennicą i dochodami państwowymi powierzył swym własnym niewolnikom. Dowództwo i pieczę nad trzema legionami, które pozostawił w Aleksandrii, oddał kochankowi Rufionowi, synowi swego wyzwoleńca.
Z nie mniejszą gwałtownością wypowiadał się publicznie o rzeczypospolitej, jak pisze Tytus Ampiusz, że „niczym jest rzeczpospolita, pustym tylko słowem bez żywej treści. Sulla chyba był nieukiem, skoro zrzekł się dyktatury. Czas już, aby ludzie więcej liczyli się z jego słowami i za prawo uznali to, co on powie”. I tak daleko posunął się w swej zuchwałości, że nawet ośmielił się rzec te słowa do wróżbity, gdy ów zapowiadał raz smutne wypadki, nie znalazłszy serca we wnętrznościach ofiarnego zwierzęcia: „pomyślniej pójdzie wszystko, gdy on sam zechce, a nie należy uważać za znak złowieszczy, jeśli bydlęciu serca zabrakło”.
Szczególną i śmiertelną nienawiść ściągnął na siebie tym zwłaszcza, że pewnego razu wszystkich senatorów przybyłych doń z mnóstwem najbardziej czołobitnych uchwał przyjął w postawie siedzącej, przed świątynią Wenery Rodzicielki. Niektórzy podają, jakoby chciał powstać, lecz że zatrzymał go Korneliusz Balbus. Inni znowu twierdzą, że w ogóle nie zamierzał powstać, a nawet gdy Gajus Trebacjusz usiłował go skłonić do powstania, Cezar spojrzał na niego wprost nieżyczliwie. To jego zachowanie tym bardziej wszystkim wydało się nieznośne, że sam podczas swego triumfu, przejeżdżając obok ław trybunów, oburzył się niepomiernie na widok Poncjusza Akwili, który jeden z całego kolegium nie powstał, i aż zakrzyknął do niego: „Nuże, trybunie Akwilo, zażądaj więc ode mnie zwrotu rzeczypospolitej”. I przez szereg dni później, jeśli komu cokolwiek obiecywał, nie omieszkał dodać, że czyni to pod warunkiem: „jeśli uzyska zgodę Poncjusza Akwili”.
Do tak wyraźnej zniewagi i zlekceważenia senatu dodał jeszcze czyn o wiele zuchwalszy. Oto podczas świąt latyńskich powracającego Cezara witał lud szalonymi i niemilknącymi okrzykami. Wówczas ktoś z tłumu ozdobił jego posąg wieńcem wawrzynowym, przewiązanym z przodu białą wstążką. Gdy trybunowie ludowi: Epidiusz Marullus i Cezecjusz Flawus, rozkazali usunąć z wieńca białą wstążkę i sprawcę zajścia odprowadzić do więzienia, Cezar wówczas zganił ostro trybunów i pozbawił ich władzy, bolejąc czy to nad tym, że niepomyślnie wypadła próba nawiązania do władzy królewskiej, czy też, jak podawał, że pozbawiono go zaszczytu odmowy. Od tego czasu nie mógł już ujść niechlubnemu posądzeniu, że pragnie tytułu królewskiego, chociaż zarówno ludowi witającemu go imieniem króla odpowiedział: „Cezarem jestem, nie królem”, jak też w czasie Luperkaliów przed mównicą publiczną, gdy konsul Antoniusz kilkakrotnie chciał mu włożyć na głowę diadem królewski, odrzucił go i posłał na Kapitol Jowiszowi Najlepszemu i Największemu.
Boski August (rozdz. 52, 53)
Chociaż wiedział, że wedle zwyczaju nawet prokonsulom uchwalano wystawianie świątyń, w żadnej jednak prowincji nie przyjął tego zaszczytu sam, zawsze łącząc swe imię z imieniem Romy. W samym Rzymie odmawiał wręcz uparcie przyjęcia tego zaszczytu. Srebrne posągi, niegdyś ku jego czci wystawiane, kazał wszystkie stopić i z tak uzyskanych pieniędzy ufundował złote trójnogi dla Apollina Palatyńskiego. Gdy lud usilnie proponował mu dyktaturę, August zrzucił z ramion togę i z odkrytą piersią, na kolanach, wypraszał się od niej.
Tytułu „pan” zawsze ze wstrętem unikał, uważając go za złorzeczenie i obelgę. Kiedy pewnego razu przyglądał się widowisku i ze sceny padły słowa jakiegoś mimu: „O Panie sprawiedliwy i dobry!”, wszyscy zaś głośno wyrazili radość, jakoby potwierdzając, że te słowa do niego się odnoszą, natychmiast ręką i wyrazem twarzy powstrzymał nieprzystojne pochlebstwa, następnego dnia zganił najsurowiej w publicznym obwieszczeniu. Odtąd nawet dzieciom ani wnukom nie pozwolił nazywać się „panem”, zarówno w poważnej rozmowie, jak żartem; zabronił im między sobą używać tej tytulatury grzecznościowej. Nigdy nie wyruszał ze stolicy czy z jakiegokolwiek miasta prowincjonalnego nagle i bez zastanowienia, ani też nigdzie nie przyjeżdżał inną porą, jak tylko nocną lub wieczorną, aby nikomu nie zamącić wypoczynku urzędowym witaniem swej osoby. W czasie sprawowania konsulatu ukazywał się publicznie prawie zawsze pieszo. W innych czasach jako osoba prywatna – często w zamkniętej lektyce. Do publicznego powitania swej osoby dopuszczał i lud, tak uprzejmie przyjmując prośby petentów, że nawet jednego żartobliwie upomniał, iż „z taką obawą podaje mu swe pismo, jak słoniowi monetę”. W dniu obrad senatu witał senatorów, sam przychodząc do kurii; nie wymagał powstania, sam wymieniał każdego po nazwisku, bez niczyjej pomocy; również odchodząc, w ten sam sposób żegnał siedzących. Z wieloma senatorami utrzymywał wzajemnie stosunki towarzyskie, bywał u każdego z nich na uroczystościach domowych, aż wiek upomniał się o swoje prawa, a w dniu jakiejś uroczystości zaręczynowej został raz silnie popchnięty wśród tłumu gości. Jeden z senatorów, niejaki Gallus Teryniusz, zresztą bynajmniej nie z najbliższego grona cesarza, nagle oślepł i chciał się z tego powodu zamorzyć głodem. August go odwiedził i swym pocieszeniem zachęcił do życia.