Henryk Sienkiewicz
O naturalizmie w powieści (fragmenty)
Dla wielu czytelników, a dla większej jeszcze liczby czytelniczek, którym obawa nie pozwoliła wziąć w rękę utworów dzisiejszych naturalistycznych powieściopisarzy francuskich, imiona Zoli, Alexisa, Hennique’a, Guy Maupassanta, Céarda i innych są synonimami literatury opętanej, szalonej, jaskrawej, mającej za główny cel opisywanie brudów ludzkiego życia i jego obrzydliwości. Skądinąd nawet i tacy, którzy z większą skwapliwością czytają każdą nowo pojawiającą się książkę Zoli po cichu, głośno takież same wypowiadają o naturalizmie i jego kapłanach zdanie, a co więcej – zdanie owo dostało się do krytyki i stanowi podstawę sądów dzisiejszych.
Jakoż niepodobna odmówić mu pewnej słuszności, z tym tylko zastrzeżeniem, że nie jest to jednak określenie wyczerpujące. Gdyby bowiem można na nim poprzestać, czym byśmy mogli wytłumaczyć, że literatura tak osławiona i potępiana zarówno przez poczucie moralne jak i przez dobry smak publiczności i krytyki nie kruszy się i nie rozpada w nicość, dlaczego nie schodzi na stanowisko literatury pokątnej, sprzedawanej za plecami policji, ale utrzymuje się na pewnym stanowisku i każe liczyć się ze sobą poważnym nawet umysłom.
[...] Krzyczą wszyscy na niemoralność Zoli, przede wszystkim więc zajmijmy się tą sprawą.
[...] Wśród rozdroży, walk i burz życiowych ta prosta, oparta na rozsądku wiara, że spełnienie obowiązku daje szczęście, że cnota jest wyższą i piękniejszą od złego, jest tym dla człowieka, czym latarnia morska dla łodzi zbłąkanej wśród morza. Gdy autor podkopie tę wiarę, gdy wydrze z ręki ster, zgasi latarnię, wówczas łódź ludzka rozbije się niechybnie w ciemnościach o pierwszą lepszą skałę. Ale pod tym względem Zola z całą swoją niemoralnością brutalną nie jest niebezpieczniejszym od Balzaka. Autor Kobiety trzydziestoletniej jest zdecydowanym pesymistą, który do utworów swoich wnosi uprzednio leżące we własnej duszy zwątpienie jakoby Salomonowe vanitas vanitatum. Zola wypiera się pesymizmu: jest tylko naturalistą. Nie ma w nim żadnej uprzedniej tendencji. Nie chce on określać z góry natury człowieka; nie myśli o niej źle, ani dobrze; nie pragnie być moralnym ani niemoralnym. Jeśli daje jaskrawy obraz, to nie dlatego, aby drażnić wyobraźnię, nie gwoli przekonaniu, by człowiek był tylko sumą niskich instynktów lub zwierzęcych popędów mających na usługi rozum, ale by między innymi brudami ludzkiego życia nie ominąć żadnego.
[...] Swoje stanowisko wobec wszelkich zarzutów niemoralności ratuje zawsze jednym i tym samym słowem: prawda. Stwierdzając w naturze ludzkiej dążność od prawdy i czyniąc zadość pod tym względem własnemu instynktowi, tym samym broni się stanowczo od zarzutu pesymizmu. Prawda czy piękna, czy obrzydliwa jest zawsze prawdą, bo odbija naturę. Gdyby był pedagogiem, może by dla przykładu opisywał tylko prawdy piękne; ale on jest powieściopisarzem, czyli historykiem życia, dlatego nie wolno mu pominąć niczego – dlatego musi i powinien dać całą prawdę. Mało go to obchodzi, czy się nią ktoś zbuduje, czy nie, ale zresztą nie spodziewa się popsuć nikogo.
Takie jest stanowisko Zoli. Czy słuszne? można by się spierać. [...].
Że w danym społeczeństwie musi być spełniona pewna liczba kradzieży, gwałtów, napadów rozbójniczych, samobójstw skutkiem opilstwa i tym podobnych zbrodni, wiemy o tym ze statystyki – czy jednak te przestępstwa są przeważnym wyrazem życia ludzkiego? Nie. Są to tylko zboczenia. Poza nimi istnieje organizm społeczny oparty na prawie, uczciwości, cnocie, pracy, wzajemnej pomocy społecznej i wszystkich tych węzłach, które społeczeństwu nie pozwalają się rozlatywać. Kto by więc mówił, że wykaz zbrodni jest przeważnym obrazem organizmu społecznego, ten by zboczenia przyjmował za całość i dając nawet wykaz od początku do końca prawdziwy, mówiłby nieprawdę i w błąd wprowadzał innych. Tak dzieje się i z Zolą. Powieść wedle niego ma być naturalistyczną, zatem ma być odbiciem życia w tej proporcji świateł i cieni, jaka znajduje się w naturze. Powieściopisarz jest historykiem, powieść zaś historią. Jeśli będzie jednostronną, wówczas w szczegółach i w ich obrobieniu może być prawdziwą; jako ogół będzie fałszem. Takiego fałszu dopuszcza się Zola.
[...].
Czytanie tego pisarza może być tyle pożyteczne dla autorów, którzy zwracają przede wszystkim uwagę na pracę tworzenia, ile niebezpieczne dla szerszych kół czytelników, którzy szukają przede wszystkim treści. W ocenie mojej, która dobiega końca, starałem się być obiektywnym: jeśli zaś znalazły się w niej słowa potępienia dla materiału życiowego, jakiego używa Zola, i dla doktryny, pod jaką ten materiał podciąga, to dlatego, że cały ten system rozlatuje się na części pod pierwszym powiewem zdrowego rozsądku. Taki naturalizm, w imię którego apostołuje Zola, nie jest prawdą, taka nauka nie jest nauką – prawdą jest tylko talent Zoli, który świeci częstokroć, niestety, jak gwiazda nad kałużą.