Kwintesencją idei utopijnych jest przedstawiony przez Tomasza Morusa sposób dystrybucji dóbr. W swoim dziele Utopia pisze on:
„Całe miasto podzielone jest na cztery równe części. W środku każdej dzielnicy jest rynek, gdzie można wszystko dostać. Tutaj zwozi się do składnic dorobek pracy wszystkich rodzin, a potem sortuje się wszystkie wyroby i przechowuje się w magazynach.
Każdy ojciec rodziny przychodzi tu i prosi o to, czego on sam bądź też jego rodzina potrzebuje i otrzymuje bez pieniędzy czy jakiegoś innego wynagrodzenia. Dlaczegoż bowiem miano by czegoś odmawiać im, skoro wszystkiego jest pełno i nie ma obawy, aby ktoś żądał więcej, niż potrzebuje? Bo i któż przypuszczałby, że człowiek mający pewność, iż nigdy nie zabraknie mu niczego, będzie żądał rzeczy niepotrzebnej."
W ten sposób autor tłumaczy typową dla ludzi chciwość:
„I rzeczywiście obawa, aby w przyszłości nie być czegoś pozbawionym, jest tą przyczyną, która sprawia, że wszystkie stworzenia są chciwe lub drapieżne, jedynie zaś w człowieku szczególnym powodem chciwości jest pycha; ona to właśnie budzi w nim fałszywą ambicję, aby starał się zabłysnąć przed innymi nadmiarem bogactw. Lecz wśród mieszkańców Utopii tego rodzaju szkodliwe zachcianki są nie do pomyślenia. Ze wspomnianymi rynkami połączone są rynki żywnościowe, na które przynosi się nie tylko jarzyny, owoce i pieczywo, lecz także ryby, drób oraz mięso zwierząt czworonożnych [...]."
Wyrazem idei wspólnotowości jest grupowe spożywanie posiłków, o organizowaniu których Morus pisze tak:
„Przy każdej ulicy znajdują się obszerne gmachy, stojące w równych od siebie odstępach. Każdy z nich noszący osobną nazwę jest zamieszkały przez syfograntów. Do każdego gmachu przydziela się 30 rodzin, 15 rodzin mieszka po jednej stronie gmachu, 15, po drugiej; wszyscy mieszkańcy gmachu schodzą się w nim na wspólne posiłki. Ci, którzy są wyznaczeni do zaopatrywania każdego gmachu w żywność, udają się w oznaczonej godzinie na rynek i żądają żywności w ilości odpowiedniej do liczby swoich stołowników. Lecz najpierw obsługuje się chorych, którzy leczą się w szpitalach publicznych."
Kwestię dotyczącą troski o chorych autor rozwija w następujący sposób:
„Na obwodzie miasta w pewnej odległości od murów są cztery szpitale tak obszerne, że robią wrażenie jakby małych miasteczek: chodzi o to, aby w razie napływu większej ilości chorych nie cierpieli oni ciasnoty i niewygód, po wtóre, aby na wypadek choroby zakaźnej można było leczyć takich chorych z dala od innych. Te szpitale są obficie zaopatrzone we wszystko, co jest potrzebne do przywrócenia zdrowia. Chorych pod kierunkiem doświadczonych lekarzy pielęgnuje się z taką delikatnością i troskliwością, że chociaż nikogo nie wyprawia się do szpitala wbrew jego woli, każdy jednak w razie choroby woli leczyć się tam niż w swoim domu."
Po zaopatrzeniu szpitali przychodzi kolej na pozostałych mieszkańców i gości odwiedzających miasto:
„Gdy zaopatrujący szpitale otrzymują, zgodnie z przepisem lekarzy, żądaną żywność, przenoszą ją a następnie rozdzielają, równomiernie po gmachach, uwzględniając wszędzie ilość stołowników; dają przy tym żywność w najlepszym gatunku. Uwzględniają oczywiście księcia, arcykapłana, […], a także posłów i wszystkich gości zagranicznych, którzy przyjeżdżają rzadko i w małej ilości; z chwilą gdy przyjadą do jakiegoś miasta, czekają na nich osobne mieszkania, zaopatrzone we wszystkie potrzebne rzeczy."