Po powstaniu listopadowym Królestwo Polskie i Polaków spotkał szereg represji. Tak czasy paskiewiczowskie wspominał lekarz i patriota Ignacy Baranowski w wydanych pamiętnikach:
Po rozegranej partii wista i po skromnej kolacji, rozpoczynała się rozmowa, najczęściej półgłosem prowadzona. […] Dopiero po paru kieliszkach stołowego wina […] otwierały się usta i wszczynała rozmowa, początkowo o urodzajach, o cenach zbóż, kto się żeni, kto bankrutuje, kto wioskę kupił; później narzekanie na złe czasy, wzmianka cichym głosem, że kogoś wywieziono do cytadeli warszawskiej, a dalej wspomnienia z przeszłości, które zwykle najbardziej ożywiały rozmowę. […] Zdaje mi się, że głośniej i śmielej mówiono, wspominając Legiony i wojny napoleońskie, ciszej i oględniej, gdy poruszano wypadki z 1830 - 1831 roku - a wtedy ojciec nieraz na mnie wołał „idź spać smarkaczu", co najczęściej nie skutkowało. Wtedy to wpadały mi do ucha nazwy „Austerlitz, Jena, Olszynka, Bem", a także wyrazy takie, jak „powrócił do kraju cichaczem lub za amnestią" - „emigrant" - „oddany do wojska" itp. A coś z tych słów wpadało w duszę dziecka, budząc nieokreślony niepokój czy przestrach. Były wyrazy, które szczególnem przejmowały dziecko przerażeniem: „kantonista" - „pobór do wojska" - „szpieg". Prawdopodobnie nie zawsze rozumiałem znaczenia słów usłyszanych, nie zawsze wiedziałem w jakim są związku z ciągiem rozmowy.
Zachodziły fakta budzące w dziecku dziwne uczucia niepokoju, obawy: ks. Ściegienny z Wilkołaza, wsi, przez którą przejeżdżałem nieraz z ojcem w drodze do wuja Czarneckiego, wysłany na Sybir; później nieco, gdym rozpoczął naukę czytania i pisania, Aleksander Karpiński, młody prawnik, praktykujący przy ojcu moim jako starszym juryście a zarazem pierwszy mój nauczyciel, wywieziony do cytadeli. Opowiadanie, jak kibitka z żandarmami przed dom zajechała, jak żandarmi przetrzęśli mieszkanie, okropnem dziecko przejmowały przerażeniem. Brat młodszy wywiezionego, kończący podówczas szkoły lubelskie, objął po bracie obowiązek uczenia mnie. Nauka nie trwała długo, i jego bowiem aresztowano i skazano na dożywotnią służbę wojskową. Podobny los spotkał w lat parę później trzeciego mego nauczyciela Przewłockiego, który szereg lat przeżył na Syberii. Odbijały się też o uszy moje jakieś aresztowanie i wysłanie na Sybir - Grossa, młodego prawnika i złotnika Gałeckiego. Nazwiska te niewiele dziś mówią i wówczas mało były znane; znaczenia i rozgłosu nabierały dopiero przez fakt aresztowania, wywiezienia, i fakt ten utrwalił je po dziś dzień w pamięci. […]
Na tle szarego życia o bardzo ubogiej treści, tego rodzaju wydarzenia nabierały szczególnej wyrazistości, przerażały, przejmowały terrorem jakimś. Istotnie społeczeństwo było wówczas, rzec można, całe sterroryzowane. Powieszenie Pantaleona Potockiego nie potrzebowało wszak być sekretem. Podał o niem do wiadomości publicznej dziennik urzędowy; a jednak ojciec obawiał się, że wymówione głośno nazwisko powieszonego za sprawę polityczną może na dom sprowadzić następstwa fatalne. Szpiegostwo, zakradające się nawet do domów prywatnych, było widocznie wówczas rozwinięte w sposób przerażający. Snać bano się, że słowa dziecka usłyszy domownik, służący; a i jemu nie ufano. Opowiadano sobie, że syn starszy zamieszkałego w Lublinie pułkownika Zdzitowieckiego, urzędujący w Warszawie, zaśpiewał półgłosem wobec narzeczonej i jej matki jakąś piosenkę patriotyczną. Innych osób nie było podobno w mieszkaniu; a jednak na drugi dzień aresztowany, jako karę poniesie 2-letnie więzienie w Zamościu. W tejże twierdzy, Zamościu, odsiadywał kilkonastoletnie więzienie syn wspomnianego wyżej Jakóba Zagórowskiego, ożenionego ze stryjeczną siostrą ojca mego. Co zawinił, nigdy się nie dowiedziałem. Do więzienia dostał się ze szkół krakowskich, porwany w 16-ym roku życia. Aby zasłużyć na taką karę, nie trzeba było popełnić zbrodni. Wszak za tomik poezyj Mickiewicza, przywieziony ukradkiem z zagranicy, za „Odę do młodości", przepisaną ręką 14-letniego ucznia lub pensjonarki, srodze bywało karane i dziecko i jego rodzice.