Z księgi męczeństwa polskiego. Dwudziestu siedmiu powieszonych na balkonie spalonego domu przy ul. Leszno [11 lutego 1944]
Tekst Władysława Bartoszewskiego, który opublikowała „Gazeta Ludowa” dnia 11 lutego 1946 roku:
Było to w pierwszych dniach lutego 1944 roku.
Nie przebrzmiało jeszcze echo strzałów, które zakończyły niesławny żywot „Dowódcy SS i Policji na Dystrykt Warszawski”, kata stolicy: Kutschery, gdy niemal bezpośrednio po zlikwidowaniu go rozstrzelali Niemcy w ruinach ghetta 57 mężczyzn wywleczonych z Pawiaka.
Dnia 2 lutego 100 mężczyzn zginęło w Al. Ujazdowskich, a ponad 200 zamordowano jednocześnie tajnie na niedostępnych terenach w pobliżu więzienia. Oficjalne zawiadomienie ogłosiło powściągliwie o straceniu „100 osób należących do organizacji PZP” (kryptonim Armii Krajowej od kwietnia 1942 do maja 1944) w odwet „za dokonanie ohydnego, podstępnego zamachu, w czasie którego dwóch Niemców straciło życie”. Takim anonimowym nekrologiem pokwitowało Gestapo śmierć swego szefa...
3 lutego ginie w ghetcie znów 147 mężczyzn i 13 kobiet. Z Pawiaka docierają na zewnątrz alarmowe „grypsy”: liczba więźniów wzrasta w szybkim tempie z godziny na godzinę, ilość nowoaresztowanych przewyższa ilość wyprowadzanych co dzień w ruiny na śmierć. Tegoż dnia rewizja i aresztowania na terenie Politechniki Warszawskiej oraz w domach Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu; 4 i 5 lutego – aresztowania z domów na Żoliborzu „Sadybie” (Czerniaków) i Mokotowie; 7 lutego – branka w domach księży Salezjanów i Misjonarzy; 9 lutego – aresztują Niemcy kilkadziesiąt osób w spółdzielni „Spólnota” na Brackiej, zatrzymanych tam przewożą bezpośrednio do podziemi Gestapo na Szucha, skąd dopiero po kilku dniach maltretowania dostają się na Pawiak.
Tymczasem na Pawiaku, w budynku administracyjnym, prowadzone są również przesłuchania na miejscu. Urzędują gestapowcy przyjeżdżający z Alei Szucha. Więźniowie sprzątający salę badań zastają na podłodze krew i poplamione krwią połamane stoły i krzesła.
W dniu 10 lutego znajduje się w więzieniu już ponad 2700 więźniów, w tym około 700 kobiet. W tymże dniu rozstrzeliwują Niemcy pod murem kościoła św. Jakuba na ul. Barskiej 20 mężczyzn, a jednocześnie na ul. Nowolipki w ghetcie ponad 100 więźniów. Krwawy plakat zawiadamia ludność Warszawy o straceniu „140 polskich przestępców, którzy jako członkowie PZP i Polskiej Partii Robotniczej stali na żołdzie Anglii i Moskwy”, nie podaje jednak nazwisk rozstrzelanych. Wszystkie rodziny mające kogoś z bliskich na Pawiaku, przeżywają udrękę wzmożonego bólu i niepewności.
Nieznane ręce zdobią kwiatami – jak zwykle – miejsce egzekucji i oznaczaja je krzyżem.
Ranek 11 lutego poruszył dosłownie całe miasto. Już po kilku godzinach do najdalszych zakątków Warszawy dotarła wstrząsająca wiadomość: Niemcy dokonali o świcie nowej, naprawdę publicznej egzekucji. Zwłoki 27 męczenników wiszą na balkonie spalongo domu przy ulicy Leszno naprzeciw budynku Sądów, widoczne na wysokości pierwszego piętra ponad murem ghetta, dzielącym wzdłuż na aryjską i niearyjską stronę. Tłumy ciągnęły w kierunku Leszna, aby z otwartymi głowami przejść obok wiszących ciał i oddać im hołd. W całkowitej ciszy wielotysięczne rzesze idą Lesznem obok najeżonego karabinami maszynowymi kordonu SS i policji niemieckiej. Z rzadka słychać płacz kobiecy, tyko spojrzenia nienawistne dają poznać, jak dalece omylili się Niemcy, sądząc, że ta nowa forma okrucieństwa załamie moralnie Warszawę czy zachwieje jej duch odwetu.
Dopiero po kilku godzinach policja zamknęła ulicę dla ruchu, po czym zwłoki usunięto i spalono je w ghetcie. Rozlepione afisze doniosły o powieszeniu „morderców”, po kilku dniach warszawski „szmatławiec” uznał za stosowne- prawdopodobnie wobec zupełnie wyjątkowego poruszenia opinii miasta – wyjaśnić dodatkowo, że straceni należeli do elementu strzelającego do Niemców, wykolejającego pociągi, część zaś z nich „została zatrzymana w lesie podczas czyszczenia broni”. Jednocześnie opublikowano listę nazwisk powieszonych o tyle prawdziwą, o ile straceni wpadli w ręce niemieckie pod własnymi nazwiskami.
Według wiadomości, jakie nadeszły w następnych dniach z Pawiaka, powieszeni na Lesznie straceni byli już uprzednio w nocy w ghetcie, martwe zaś ciała zawisły po raz wtóry na postrach i na pokaz publiczny.
O świcie 11 lutego rozstrzelano równocześnie w ghetcie 34 kobiety – więźniarki z żeńskiego Pawiaka, zwanego „Serbią”.
Dnia 15 lutego przed południem odbyła się ostatnia z rzędu publicznych egzekucji: 40 mężczyzn rozstrzelano na ul. Senatorskiej przy Miodowej. I tym razem stracono równocześnie w ghetcie stu kilku mężczyzn i 18 kobiet. Wyszli z więzienia na śmierć – wg relacji świadka - „zupełnie nago, bez skrawka bielizny, jedynie z opaskami na oczach”. Po egzekucji na ul. Senatorskiej objawy czci dla straconych przybrały formy manifestacji. Na chodniku wśród kwiatów i płonących świeczek klęczały kobiety, grupy ludzi, nie zważając na przechodzących Niemców, gromadziły się na miejscu zbrodni.
Po dwóch dniach wśród podeptanych świeczek i rozrzuconych kwiatów padli tam nowi zabici i ranni: 17 lutego w godzinach popołudniowych policja niemiecka dokonała niespodziewanej obławy, strzelając do ludzi zgromadzonych na ul. Senatorskiej i aresztując na miejscu kilkadziesiąt osób.
Dopiero teraz zrezygnowali Niemcy z prowokowania ludności Warszawy do dalszych tego rodzaju manifestacji czci dla straconych...
Egzekucje od dnia 15-go marca odbywały się wyłącznie na terenie ghetta, choć o niektórych z nich zawiadamiały rozklejane jeszcze do końca kwietnia afisze jako o „publicznych”.
W ciągu tylko dwóch tygodni drugiej połowy lutego 1944 zginęło na terenie ghetta przynajmniej czterystu kilkudziesięciu więźniów z Pawiaka, w tym około 30 kobiet. Afisze zawiadomiły oficjalnie o straceniu 170 osób, tj. mniej niż połowy rzeczywiście zamordowanych.
Do ostatnich dni przed wybuchem powstania rozbrzmiewały salwy karabinów maszynowych wśród wymarłych ulic ghetta, a z wyższych pięter domów położonych w pobliżu widzieć było można kłęby dymu, unoszące się nad miejscami spalania zwłok ofiar, zaułkami Gęsiej, Nalewek, Nowolipek.