Witold Gombrowicz
Bratanie się z parobkiem
Dla mnie również reakcja wuja była nieoczekiwana. Po obiedzie wziął mnie pod ra- mię i zawiódł do fiumuaru.
– Twój przyjaciel – rzekł życiowo i arystokratycznie zarazem – pede... pede... Hm... Zabiera się do Walka! Uważałeś? Ha, ha. No, żeby panie się nie dowiedziały. Książę Seweryn także lubił sobie od czasu do czasu!
Wyciągnął przed się długie nogi. A, z jakąż arystokratyczną maestrią to wyrzekł! Z jakimż wyrobieniem pańskim, na które złożyło się czterystu kelnerów, siedemdziesięciu fryzjerów, trzydziestu dżokejów i tyleż maître d’hôtelów, z jakąż przyjemnością uwypuklił swoją pieprzną restauracyjną wiedzę o życiu bon vivanta, grand seigneura. Prawdziwie rasowa pańskość, gdy się dowie o czymś takim à la zboczenie albo nadużycie płciowe, nie inaczej manifestuje swoją męską dojrzałość życiową, nauczoną od kelnerów i fryzjerów. Lecz mnie momentalnie pieprzna restauracyjna mądrość życiowa wujaszka rozwścieczyła jak kot psa i wzburzyła mnie cyniczna łatwość najwygodniejszej, najbardziej pańskiej interpretacji zdarzenia. Zapomniałem o wszelkich obawach. Sam na złość wyjawiłem wszystko! Niech Bóg mi przebaczy – pod działaniem jego restauracyjnej dojrzałości stoczyłem się w zieleń i postanowiłem uraczyć go potrawą bardziej nie dopieczoną i nie wysmażoną od tych, jakie jada się po restauracjach.
– To wcale nie to, co wuj myśli – odrzekłem naiwnie – on tylko tak się z nim bra...ta.Konstanty się zdziwił:– Brata się? Jak to – brata się? Co rozumiesz przez „brata się”? – Wysadzony z siodła spojrzał na mnie spod oka.– Bra...ta się – odrzekłem. – Po...bratać się chce.– Brata się z Walkiem? Jak to – brata się? Może chcesz powiedzieć – agituje służbę? Agitator? Bolszewizm – co?– Nie, brata się jako chłopiec z chłopcem.Wujek wstał i strząsnął popiół – zamilkł i szukał słów.– Brata się – powtórzył. – Brata się z ludem, co? – Próbował nazwać to, uczynić możliwym pod względem światowym, towarzyskim i życiowym, zbratanie czysto chłopięce było dlań nie do przyjęcia, czuł, że tego w dobrej restauracji nie podadzą. Najbardziej go denerwowało, iż za przykładem Miętusa wymawiałem „bra...ta się” z pewnym wstydliwym i nieśmiałym zająknięciem. To do reszty go zbulwersowało.– Brata się z ludem? – zapytał ostrożnie.
A ja: – Nie, z chłopcem się brata. – Z chłopcem się brata? No to co? W piłkę chce z nim się bawić czy jak? – Nie. Tylko jego kolegą jest, jako chłopiec – bratają się jak chłopiec z chłopakiem. – Wuj się zaczerwienił po raz pierwszy chyba, odkąd zaczął chodzić do fryzjera, o, ten rumieniec à rebours dorosłego bywalca wobec naiwniaka – wyciągnął zegarek, spojrzał nań i nakręcił szukając terminu naukowego, politycznego, ekonomicznego, medycznego, żeby zamknąć w nim sentymentalno‑śliską materię jak w pudełku. – Perwersja jakaś? Co? Kompleks? Bra...ta się? Socjalista może, pepesowiec? Demokrata, co? Brata... się? Mais qu’est‑ce que c’est bra...ta się? Comment bra...ta się? Fraternité, quoi, égalité, liberté? – Zaczął po francusku, lecz nieagresywnie, a przeciwnie, jak ktoś, kto się chroni i dosłownie „ucieka się” do francuszczyzny. Był bezbronny w obliczu chłopaka. Zapalił papierosa i zgasił, założył nogę na nogę, muskał wąsik. >– Brata się? What is that bra...ta się? Do diabła! Książę Seweryn...Z łagodnym uporem powtarzałem wciąż „bra...ta się” i już za nic nie wyrzekłbym się zielonkawej, miękkiej naiwności, jaką smarowałem wujaszka.
– Kociu – rzekła dobrotliwie ciocia, która stanęła na progu z torebką cukierków w ręku – nie irytuj się, on zapewne w Chrystusie się brata, brata się w miłości bliźniego.– Nie! – odparłem uporczywie. – Nie! Bra...ta się nago, bez niczego!Więc jednak zboczeniec! – wykrzyknął.– Wcale nie. Bra...ta się w ogóle bez niczego, bez zboczenia także. Jako chłopak się brata.– Chłopak? Chłopak? Ale co to znaczy? Pardon, mais qu’est‑ce que c’est chlopak – udawał Greka. – Jako chłopak z Walkiem? Z Walkiem i w moim domu? Z moim lokajczykiem? – Zirytował się, nacisnął dzwonek. – Ja wam pokażę chłopaka!
Lokajczyk wpadł do pokoju. Wuj podszedł z wyciągniętą ręką i byłby może trzasnął w gębę krótko, bez zamachu, ale stanął i zdezorientował się w pół drogi, zachybotał psychicznie i nie mógł uderzyć, nie mógł nawiązać z gębą Walka w tych okolicznościach. Bić chłopaka dlatego, że chłopak? Bić dlatego, że „brata się”? Wykluczone. I Konstanty, który z łatwością byłby uderzył za rozlaną kawę, opuścił rękę.
– Won! – krzyknął.– Kociu! — zawołała ciocia z dobrocią. – Kociu!– To nic nie pomoże – rzekłem. – Przeciwnie, mordobicie tylko powiększy zbra... tanie. On lubi mordobitych.
Wuj zamrugał oczami, jakby strzepywał palcem liszkę z kamizelki, ale nie odezwał się; ironizowany naiwnością od dołu ten wirtuoz ironii salonowo‑restauracyjnej był jak fechmistrz napastowany przez kaczkę. Bywały w świecie obywatel ziemski okazał się dziecięco naiwny wobec naiwności. Co ciekawsze, pomimo wyrobienia życiowego oraz doświadczenia nie przyszło mu na myśl, abym mógł sprzymierzyć się przeciwko niemu z Miętusem i z Walkiem i cieszyć się jego pańskimi podrygami – odznaczał się tą lojalnością lepszej sfery towarzyskiej, która nie dopuszczała zdrady w swoim kółku. Wszedł stary Franciszek, wygolony, z baczkami, w tużurku i stanął na środku pokoju.
Konstanty, który był się nieco uniósł, przyjął na jego widok zwykłą niedbałą postawę.– A co tam, mój Franciszku? – zapytał łaskawie, lecz w głosie jego czuć było służbistość pana wobec starego, wytrawnego sługi, tę samą co wobec wytrawnego, starego węgrzyna. – A z czym Franciszek przychodzi? – Sługa spojrzał na mnie, lecz wuj machnął ręką. – Niech Franciszek mówi.– Wielmożny pan rozmawiał z Walkiem?– A rozmawiałem, rozmawiałem, mój Franciszku.– To, chciałem tylko zaznaczyć, dobrze się stało, że wielmożny pan z niem się rozmówił. Wielmożny panie, ja bym go i minuty nie trzymał! Wyrzuciłbym na zbity łeb. Za bardzo się spodufalił z państwem! Wielmożny panie, już ludzie gadają! Trzy dziewki przebiegły przez dziedziniec świecąc gołymi łystami. Za nimi pies kulawy pędził, szczekał. Zygmunt wsunął się do fiumuaru.– Gadają? – zapytał wuj Konstanty. – Co gadają?– Gadają na państwa!– Na nas gadają?
Ale stary sługa, na szczęście, nie chciał powiedzieć nic więcej. – Gadają na państwa – mówił. – Walek się spodufalił z tem młodem panem, co przyjechał, to tera, za przeproszeniem, gadają na państwa bez nijakiego szacunku. Głównie Walek i dziewuchy z kuchni. Przecie sam słyszałem, jak wczoraj gadały z tem panem do późny nocy, wszystko, a wszystko wygadały. Gadają, co wlezie, co tylko mogą, to gadają! Gadają, aż nie wiem! Wielmożny panie, a tobym zbereźnika wygonił na zbity łeb w te sekundę – reprezentacyjny sługa zaczerwienił się jak piwonia, w pąsach stanął, o, ten rumieniec starego lokaja! Cicho i subtelnie odpowiedział mu rumieniec pana. Państwo siedzieli bez głosu – nie wypadało pytać – ale może jeszcze co dołoży – zawiśli mu na ustach – nie dołożył.
– No, dobrze już, dobrze, mój Franciszku – rzekł wreszcie wuj Konstanty – może Franciszek odejść.I służący jak przyszedł, tak wyszedł.”Gadają na państwa” – więcej się nie dowiedzieli.