Jestem za otwartością; postrzegam ją przede wszystkim jako szansę, a nie zagrożenie. Uważam, że powinniśmy ją zaakceptować oraz przygotować do niej naszych obywateli i nasze kraje – dlatego że jest to właściwie jedyny sposób sprostania temu, co nieuniknione, lecz również dlatego że świat otwarty umożliwia bardziej sprawiedliwe porządkowanie spraw ważnych dla ludzi. Innymi słowy, nie pragnę, żeby globalizacji nie było, ale akceptuję to, że jest. Podoba mi się. To wspaniale, że dzisiaj Londyn kwitnie po części dzięki tej wielości wpływów z zewnątrz.
Taki kipiący optymizm jest jednak niebezpieczny, jeżeli nie towarzyszą mu zmiany w myśleniu, polityce i postawach, dzięki którym taka otwartość może funkcjonować. To, w jaki sposób należy nią kierować, jak wykorzystywać stwarzane przez nią możliwości i odpierać zagrożenia, jest wciąż przedmiotem dyskusji pomiędzy konserwatywnym i postępowym skrzydłem politycznego spektrum. Bez wypracowanej strategii, opartej na prawidłowej analizie możliwych skutków polityki otwarcia, polityka taka może być nieskuteczna lub nawet szkodliwa. Sam fakt otwarcia oznacza konieczność stosowania ostrzejszych, niekiedy bardziej restrykcyjnych, środków w celu zapobiegania nieprawidłowościom. Uważam, że imigracja jest zjawiskiem zasadniczo korzystnym; wiem jednak, że przyzwolenie w tym względzie uzależnione jest od ostrzejszych, nawet drakońskich środków zapewniających skuteczność systemów, które ją kontrolują.
Globalizacja stwarza w poszczególnych krajach problemy wewnętrzne, ale oczywiście fundamentalne znaczenie ma jej wymiar międzynarodowy. A tutaj właśnie globalna polityka chronicznie nie nadąża za globalną rzeczywistością. Można tu wymienić wiele obszarów: środowisko, Afryka, handel światowy. Wiele z nich, jeżeli nie wszystkie, kryje w sobie oczywiste wyzwanie globalne, ze skutkami potencjalnie dobrymi lub złymi, a jednak reakcja globalna jest niewiarygodnie marginalna i nieśmiała. Poruszę tylko jeden z takich problemów: nowy globalny terroryzm bazujący na skrzywieniu islamu.
Jego kwintesencją jest ucieczka od nowoczesnego świata, pragnienie odcięcia się od rozwoju gospodarczego, od interakcji z innymi kulturami, od społecznych i filozoficznych wartości, które charakteryzują zachodni świat od niemal czterech stuleci. Intrygujący jest jednak fakt, że choć jest to ideologia atawistyczna i zacofana, to posługuje się ona bardzo nowoczesnymi metodami. Rozumie, jak doskonale można za pomocą terroru szerzyć chaos i podważać najważniejszy aspekt rozwiniętych państw i społeczeństw, czyli zaufanie. Jej propaganda jest toporna, ale skuteczna. Gra na zadawnionych lękach i czułych punktach kultury, do której jest adresowana – islamu – i perfekcyjnie gra na naszej kulturze nacechowanej poczuciem winy związanym z wyższym poziomem życia. Przede wszystkim jednak ma wypracowany komunikat, który przekazuje swoim ludziom, swoim ewentualnym zwolennikom oraz nam, swojemu wrogowi. Żeby się z nią zmierzyć, musimy mieć komunikat jeszcze silniejszy, bardziej przekonujący, ukierunkowany nie tylko na siebie, lecz także na naszych ewentualnych zwolenników i na naszego wroga.
Musimy mówić o otwartości, o zaletach tkwiących w różnorodności, o wyzwalających możliwościach, jakie niesie tolerancja, szacunek dla innych oraz równe traktowanie niezależnie od rasy, płci, sprawności czy orientacji seksualnej. Musimy z przekonaniem dowodzić, że dobrobyt, możliwości i korzyści, jakie stwarzają otwarte społeczeństwa, gospodarki i kultury, to dla powstającej społeczności globalnej nadzieja na przyszłość, a nie powód do lęku. Samo jednak mówienie o materialnych korzyściach nie wystarczy, jeżeli jednocześnie nie zapewnimy powszechnego i sprawiedliwego podziału tych korzyści. Dlatego komunikat, który ma nam pomóc pokonać terroryzm i jego ideologię, nie może sprowadzać się wyłącznie do wolności czy nawet demokracji. Musi dotyczyć również sprawiedliwości, równości, uczciwości.