„Możesz nie zajmować się wojną, ale wojna zajmie się tobą”.
Ten cytat z Lwa Trockiego rozpoczyna jedną z najbardziej znanych książek poświęconych zagadnieniu wojny autorstwa Alvina i Heidi Tofflerów. Publikacja Wojna i antywojna wydana została w roku 1993, kiedy świat ulegał transformacji, z dwubiegunowego zimnowojennego ładu w nowy, nieznany jeszcze porządek. To, jaki będzie miał on kształt, jak ułożą się relacje między mocarstwami i jaką rolę odgrywać w nim będą konflikty, pozostawało wówczas niewiadomą. Autorzy nie mieli jednak złudzeń, że nie będzie to rzeczywistość wolna od wojen, podobnie jak czas po 1945 roku nie był (mimo pokładanych w nim nadziei) czasem pokoju. Tak o tym piszą:
„Na pytanie o wojny, które nastąpiły po zakończeniu drugiej wojny światowej, każdy zorientowany w przedmiocie dorosły człowiek bez trudu wyliczy: wojnę koreańską (1950–1953), wojnę w Wietnamie (1957–1975), wojny arabsko-izraelskie (w latach 1967, 1973, 1982), wojnę w Zatoce Perskiej (1990–1991). Być może, doda jeszcze kilka innych. Niewielu jednak będzie wiedzieć, że – w zależności od sposobu liczenia – około 150–160 wojen i konfliktów wewnętrznych szalało na tym świecie od chwili zawarcia »pokoju« w roku 1945. I że w tym czasie zginęło blisko siedem milionów dwieście tysięcy żołnierzy. A jest to tylko liczba zabitych. Liczba ta nie obejmuje rannych, torturowanych i okaleczonych. Nie uwzględnia też znacznie większej liczby ofiar spośród ludności cywilnej ani spośród tych, którzy stracili życie w następstwie walk. Jakby na ironię, w całej pierwszej wojnie światowej liczba zabitych żołnierzy była tylko nieznacznie wyższa. Wynosiła osiem milionów czterysta tysięcy. To zdumiewające, oznacza bowiem, że jeśli chodzi o liczbę poległych na polu bitwy, nawet przyjąwszy szeroki margines błędu, świat od roku 1945 stoczył jakby jeszcze jedną pierwszą wojnę światową. Jeśli dodamy ofiary spośród ludności cywilnej, suma sięgnie astronomicznej liczby 33–40 milionów, znów nie licząc rannych, zgwałconych, wysiedlonych, chorych lub spauperyzowanych. Ludzie strzelali jeden do drugiego, jeden w drugiego godzili nożem, podkładali bomby, nawzajem truli się gazami i mordowali na różne inne sposoby w Burundi i Boliwii, na Cyprze i w Sri Lance, w Maroku i na Madagaskarze. Organizacja Narodów Zjednoczonych liczy dzisiaj niemal dwustu członków. Wojny toczono w ponad sześćdziesięciu krajach członkowskich. W samym roku 1990 SIPRI, Stockholm International Peace Research Institute, zarejestrował trzydzieści jeden konfliktów zbrojnych. W istocie, na 2340 tygodni, które upłynęły pomiędzy 1945 a 1990 rokiem, jedynie – imponująca liczba! – trzy z nich obyło się bez wojen. Nazywanie lat od 1945 roku aż do współczesności latami »ery powojennej« jest zatem szydzeniem z tragedii”.
Tofflerowie analizują historię wojen w ramach trzech dużych okresów cywilizacyjnych: agrarnego, industrialnego i postindustrialnego, które nazywają falami cywilizacyjnymi. Konflikty w każdym z tych okresów rządziły się innymi prawami i prowadzone były przy użyciu innych środków. Duża część Wojny i antywojny to wizje przyszłych starć militarnych i wyobrażenia na temat przyszłości wojen w coraz bardziej współzależnym, ale wcale nie bardziej bezpiecznym świecie.
„Geoekonomiści i inni mogą argumentować, że z chwilą gdy państwa stają się coraz bardziej zależne jedno od drugiego w dziedzinie handlu czy finansów, słabnie możliwość konfliktów militarnych. Mówią oni: Spójrzmy tylko na Niemcy i Anglię, dawnych przeciwników, dziś żyjących w pokoju! Przykład ten pomija jednak fakt, że gdy Niemcy i Wielka Brytania rozpoczęły ze sobą wojnę w roku 1914, były dla siebie największymi partnerami handlowymi. Podręczniki historii dostarczają wielu podobnych przykładów. Ważniejszy, choć mniej zauważany jest fakt, że wprawdzie wzajemna zależność może stwarzać więzy między państwami, ale równocześnie czyni ona świat bardziej złożonym. Wzajemna zależność znaczy bowiem, że kraj A nie może podjąć działań niepociągających za sobą następstw i reakcji w krajach B, C, D i tak dalej. Pewne postanowienia podjęte przez japoński parlament mogą wywrzeć większy wpływ na życie amerykańskich robotników zatrudnionych w przemyśle samochodowym albo na tych, którzy inwestują w nieruchomości, aniżeli uchwały Kongresu Stanów Zjednoczonych. I vice versa. Zwrot ku technice światłowodowej w Stanach Zjednoczonych może w zasadzie obniżyć cenę miedzi w Chile i spowodować polityczną niestabilność w Zambii, gdyż dochody jej rządu zależą od eksportu miedzi. Ustawy dotyczące ochrony środowiska naturalnego w Brazylii mogą zmienić ceny drewna i zarazem wpłynąć na życie drwali w Malezji, co z kolei może zmodyfikować relacje między jej władzą centralną a sułtanami, którzy rządzą poszczególnymi regionami kraju. Im większa wzajemna zależność, na tym więcej krajów ona rzutuje i tym bardziej złożone i rozgałęzione są jej konsekwencje. Tymczasem wzajemne relacje są dziś tak splątane i złożone, że rzeczą prawie niemożliwą, nawet dla najbystrzejszych polityków i specjalistów, staje się orientacja w pierwszo- i drugorzędnych konsekwencjach ich decyzji. Inaczej mówiąc – nie w dosłownym znaczeniu – nasi decydenci nie wiedzą, co czynią. Ich niewiedza z kolei, w obliczu tej ogromnej złożoności, osłabia związek pomiędzy działaniem a celem i nieustannie zwiększa margines domysłu. Coraz większą rolę odgrywa przypadek. Ryzyko nieprzewidzianych konsekwencji szybko rośnie. Mnożą się błędne kalkulacje. Ujmując rzecz zwięźle, wzajemna zależność nie czyni bezpieczniejszym naszego świata. Czasem działa w kierunku wręcz przeciwnym. W sumie każde z założeń, na których oparto teorię strefy pokoju – wzrost ekonomiczny, nienaruszalność granic, stabilność polityczna, dostateczny czas na negocjacje i konsultacje, skuteczność międzynarodowych organizacji i instytucji – staje się teraz wysoce wątpliwe. Wydawać się może, iż nowe, niebezpieczne warunki tu opisane nie mają ze sobą związku, jednak każdy z nich jest następstwem nowego systemu tworzenia dóbr materialnych. Te ogólne problemy uświadamiają nam potencjalnie śmiertelne zagrożenie. W połączeniu z ucywilnieniem i proliferacją broni wskazują one nie na erę geoekonomicznego pokoju, nie na nowy, stabilny porządek świata, nie na strefę pokoju tworzoną przez demokracje, lecz na rosnące ryzyko wojny. Ogarnia ono nie wyłącznie małe czy marginalne państwa, lecz również wielkie mocarstwa. Nie wyczerpuje to niebezpieczeństw mogących mieć dalekosiężne skutki, z którymi się stykamy. Jak zobaczymy, za chwilę staniemy w obliczu szeregu wyzwań o jeszcze większej historycznej skali i jeszcze większym historycznym zasięgu – każde z nich, jeśli nie może spowodować wojny światowej, to może spowodować coś równie straszliwego”.