Matki wola święta
Przeczytaj fragment powieści „Małgosia contra Małgosia”. Skorzystaj z przypisów, które pomogą ci w zrozumieniu dawnego języka. Zwróć uwagę, jak tytułowa bohaterka zachowuje się wobec opiekunów.
Małgosia contra Małgosia(fragmenty)
– JejmościankęJejmościankę tylko po śmierć posłać.
W matowej tafli lustra obwiedzionego ciężką, rzeźbioną ramą zobaczyłam stojącą za mną kobietę, szerokie oblicze ujęte w falbanki rogatego czepca.
I ten pokój jakiś przedziwny…
Ogromna szafa z ciemnego drzewa. Krzesła wysokie jak trony, kryte skórą, na ścianie jakiś niby kilimkilim, w ogóle nie wiadomo co, drzewa, smoki i zamek z ostrokończystą wieżą. Ja… ja nigdy nie widziałam tego pokoju.
– W zwierciadełko jejmościanka się gapi, żeby jeno dytkadytka na słomianych nogach nie zoczyłazoczyła, jak się już niejednej pannie, pełnej światowej próżności, przydarzyło.
I teraz stało się to najdziwniejsze.
Odwróciłam się i dygnęłam, skądś wiedziałam nie tylko, że muszę dygnąć, ale także znałam słowa, które należało powiedzieć:
– Stokrotnie upraszam przebaczenia ciotuni dobrodziejki. JenomJenom z pustoty w zwierciadło zerknęła. […]
– Niech no jejmościanka Małgorzata zębów po próżnicy nie suszy, jeno do sali wraca. Pani matce mrucznomruczno, a pan Stanisław już chce precz jechać, zniknięcie jejmościanki za afrontafront przyjmując.
Znowu, nie wiem skąd, nadeszły do mnie słowa:
– Ja się pani matce i panu Stanisławowi przystojnie wyekskuzujęwyekskuzuję, żem od nich poszła. […]
Zaraz zdejmę tę kieckę i wyniosę się stąd. […]
Nie zastanawiając się długo, zaczęłam ściągać ten bufiasty i trzeszczący przyodziewekprzyodziewek przez głowę, ale równie łatwo mogłam w ten sposób zdjąć z siebie średniowieczną zbroję.
Uplątana z głową w zwoje materii, jakieś obręcze, patyki, diabli wiedzą co, szarpałam się i podskakiwałam z okropnym tupotem. Co ja mam pod pantoflami, podkowy? […]
– Widzicie sama, pani matko, jakie Małgoś breweriebrewerie wyprawia, robęrobę na sobie szarpie, całkiem z rozumu zeszła.
Jakieś ręce wyplątały mnie z sukni i nim zorientowałam się, komu zawdzięczam wybawienie, dostałam w twarz, aż klasnęło. Nikt mnie nigdy nie uderzył w twarz.
– Za co? – zapłakałam.
– A za to! – Kobieta w czepcu patrzyła na mnie także z gniewem. – Jak dzikus, pohaniecpohaniec, z sali wybiegasz, kiedy grzeczny kawaler z afektamiafektami się oświadcza, słowa dorzecznie nie odpowiesz, ino oczami wkoło strzelasz, jakbyś całkiem nie miała wstydu. I śmiechy nieprzystojne… – Dama spurpurowiała z oburzenia. […]
Przestałam płakać i niemądrze rozdziawiając usta, wpatrzyłam się w swoje nogi. […]
– Gdzie są moje rajstopy? Sweter? Dżinsy? – niech sobie te dziwadła robią, co im się podoba, mnie już nie ma, idę sobie, cześć. Tylko powiem jeszcze tej pani do słuchu, ze mną nie tak łatwo. – Bić się nie pozwolę. Nikomu. Pani też.
– Jak ty się do matki zwracasz?!
– BizunemBizunem Małgosię na kobiercu przeciągnąć raz i drugi, to jej rozumu do głowy najdzie – zatrzeszczały z dwóch stron tamte dziwacznie ubrane dziewczyny.
Uuu, im też tak powiem, że im zaraz kapcie z nóg pospadają.
– A wy się nie wymądrzajcie – powiedziałam, patrząc na nie z pogardą. – Wyczupirzyły się i kwoczą jak kury. Mam was w nosie, jak chcecie wiedzieć. Aktorki ze spalonego teatru!
Nie potrafię opowiedzieć, kiedy znalazłam się w zimnej jak zamrażalnik komórce, z kamienną posadzką i grubymi ścianami. […]
Po chwili przejęło mnie zimno, zęby same zadzwoniły o siebie. Przez małe, zakratowane okienko, umieszczone tuż pod sufitem, sączyło się brudnawe światło jesiennego dnia, obeszłam to kamienne więzienie, ani śladu kaloryferów, ciekawe, jak długo mnie tu będą trzymać? […]
Drzwi niby od skarbca, masywne, grube dechy, żelazne sztaby. Walę, kopię, ani drgną, echo głucho dudni w kamiennych ścianach.
Kiedy już zupełnie osłabłam od krzyku, drzwi uchyliły się z przeciągłym skrzypieniem i stanęła w nich kobieta, z którą rozmawiałam w pokoju z lustrem, pierwsza, którą spotkałam w tym dziwnym świecie.
– Pani matka nakazuje ci dwa różańce odmówić i o przebaczenie ją i siostry prosić.
Co? Jaka matka? Moja? To ja tutaj mam jakąś inną matkę? Starczy tego wygłupiania, mam dosyć. Z początku to było trochę dracznedraczne, teraz dziękuję. Nawet nie zastanawiałam się dobrze, gdy wrzasnęłam:
– Niech pani mnie wypuści! Wracam do domu.
Kobieta zamrugała powiekami, wyglądała na przerażoną. […]
Drzwi zawarły się ze skrzypieniem i znowu zostałam sama, tym razem nie na długo. Kobieta przyprowadziła ze sobą drugą, tę, która mnie uderzyła. Szły ku mnie z szelestem spódnic, surowe i wyprostowane.
– Już ja jejmościance kaprysy z głowy wybiję, już ja Małgosię subordynacjisubordynacji przyuczę – odezwała się ta druga. – Matki wola święta, to chyba jejmościance wiadomo? Już mi Małgosia tumultówtumultów i rebeliirebelii wyprawiać nie będzie.
Coś tam jeszcze mówiła, a ja pojęłam, że ta kobieta, nie wiadomo dlaczego, uważa mnie za swoją córkę.
– Pani nie jest moją matką – powiedziałam bardzo głośno i wyraźnie. – Proszę mnie w tej chwili puścić, bo zawiadomię milicję.
– Zaraz zoczyłam, że ona w gorętwiegorętwie nieprzytomnie plecie – zajęczała druga kobieta, łamiąc ręce. – Ani chybiAni chybi niemoc albo i złe powietrze uderzyło. Medyka trzeba.
Ta pierwsza, niby‑matka, dotknęła mojego czoła, mało brakowało, żebym ją ugryzła w rękę.
– Jak piec rozpalona. Wołajcie Mikołaja.
Znowu zaroiło się od obcych, wyrywałam się, krzyczałam, na próżno, zanieśli mnie do łoża równie ogromnego jak wszystko w tym dziwnym domu, ściągnęli mi tylko skarpety i pantofle, po czym zostawiając te wszystkie halki i gorsety, przywalili masywną pierzyną.
– Co jaśnie oświecona pani rozkaże? – zapytał ktoś nad moją głową.
– Sam, asanasan, obaczobacz, od rzeczy gada, widać w gorętwie.
[…] Człeczyna pomacał mi puls, zastanowił się przez dłuższą chwilę, z namysłem potarł czerwony nos.
– Flegma do mózgu doszła – zadecydował z powagą. – Albo żółć w humoryhumory się wlała.
– Co, asan, radzisz?
– Krew by trza oczyścić.
Już nawet przestałam się szamotać pod tą pierzyną, pozwoliłam sobie przewiązać rzemieniem rękę nad łokciem, aha, będą mierzyli ciśnienie, w ośrodku pani doktor ma dmuchaną gumową poduszeczkę do tego celu, oni widocznie nie mają. Może ja rzeczywiście jestem chora? Dostanę lekarstwo i będę mogła być z powrotem sobą.
Wrzasnęłam wniebogłosy dopiero wtedy, kiedy z przeciętej żyły trysnęła krew.
– Sama wielce miłościwa dobrodziejka widzi, że juchajucha czarna i zapieczona – rzekł z zadowoleniem człowieczek […]. – Tędy główne waporywapory wyjdą, a resztę bańkami i pijawkami ściągniemy.
Zrobiono mi opatrunek, kręciło mi się w głowie, nic nie rozumiałam. Spróbujmy pomyśleć. Ja jestem Małgosią. Oni także mają tutaj swoją Małgosię i tą ich Małgosią jestem ja. Tak wychodzi, że ja ich nie znam, a oni znają mnie bardzo dobrze, nie wiadomo skąd. Ja jakoś do nich trafiłam, chociaż nie ruszałam się z domu. To jest taki głupi sen, wystarczy się obudzić i wszystko zniknie, kobiety w czepcach, człowieczek z czerwonym nosem, nabita pierzyna, miednica z bryzgami krwi i te zaglądające zza drzwi głowy z przypieczonymi lokami.
– Chcę się obudzić – zaszeptałam sama do siebie. – Chcę się obudzić.
Wcale się nie obudziłam, kobiety w czepcach, człowieczek, pierzyna i miednica nie zniknęły. Zupełnie osłabła i zrezygnowana, nie broniłam się, kiedy człeczyna wyciągnął ze słoika dwie czarne pijawki i przystawił je za moimi uszami.
Trzęsłam się ze strachu i ze wstrętu. Oni mogą ze mną zrobić coś strasznego, a ja nie mogę ani bronić się, ani uciec. […]
Ułożyłam sobie wcale rozsądny plan działania. Niczym nie zdradzam się, że jestem skądinąd, niech mnie już uważają za tę swoją Małgosię. Będę się starała zachowywać rozsądnie, tak – jak oni wszyscy. Bo jeżeli uznają mnie za chorą, to będą mnie pilnowali, leczyli, a może zrobią ze mną coś, czego nie potrafię sobie nawet wyobrazić, oni mają bardzo dziwne pomysły. Po prostu się przyczaję i poczekam na dogodną okazję.
Wstawałyśmy w głębokich nocnych ciemnościach, sygnałem do wstawania był łoskot polan, które rzucała przed kominkiem Kasia. Z jej pomocą wyskakiwało się spod pierzyny w lodowaty mrok. (...)
Śniadania jadłyśmy w czeladnejczeladnej. Były one tak obfite, że pożywiłby się nimi batalion wojska, zakładając, że byliby to mocno wygłodzeni wojacy. Codziennie musiała być piwna zupa ze śmietaną, bez tej polewki śniadanie było nieważne. A potem do roboty.
– Małgoś, do kurnika!
– Jejmościanka Dorota, do serowniserowni!
– Ciebie jeno po śmierć posłać, wełnę prać będziemy.
– Małgoś, chybko do wędzarniwędzarni!
– Co siedzisz z założonymi rękami? Mało to roboty? PrzędzęPrzędzę dziewkom wydaj.
– Ciotka Franciszka woła!
– Od próżnowania złe myśli się lęgną!
Kiedy byłam prawdziwą Małgosią, nie musiałam nic robić w domu. Sprzątanie – mama, zakupy – mama, pranie – mama, prasowanie – mama, gotowanie – mama. Od czasu do czasu coś kupowałam w sklepie i od czasu do czasu wynosiłam kubełek ze śmieciami do zsypu. Miałam się uczyć i nic więcej. W środy chodziłam na angielski. Wieczorami gapiłam się w telewizor albo siedziałam u Jolki.
Wtedy wydawało mi się, że mam mnóstwo pracy, jęczałam boleśnie, że jestem zmęczona i wyciągałam się jak długa na tapczanie, z talerzem jabłek lub torebką śmietankowych krówek pod samym nosem, aby nie trzeba było wstawać.
Tutaj dopiero dowiedziałam się, co to znaczy pracować w domu. Prawie wszystkie te zajęcia były ciężkie i brudne. Wełna cuchnie tłuszczem, a kurzu w niej tyle, że trzeba nieustannie kichać, kiedy wywleka się ją z worków i rozkłada na grubym płótnie. W wędzarni można się udusić, kaszlałam jeszcze długo potem, a zapach wędzonego mięsa prześladował mnie nawet nocą. Przy peklowaniupeklowaniu i soleniu dźwigało się ogromne połciepołcie mięsa, palce drętwiały od lodowatej wody, skóra siekała się drobno i boleśnie od grubej, ziarnistej soli. […]
A pani matka popędzała mnie, Dorotę i Klarę niczym naganiacz niewolników:
– Panna powinna wszelkie domowe arkanaarkana w małym paluszku mieć. Idź no dziczyznę naszpikować, jeno cienko kraj szperkęszperkę, z wyczuciem, żeby za mastnemastne nie było.
W wirze nieustannej roboty coś się przegryzało koło południa, także prawie na stojąco, i pracowało się dalej. Kiedy za okienkami zapadał wczesny, listopadowy zmrok, siadałyśmy w czeladnej, służebne dziewczęta przędły lub darły pierze, my zaś haftowałyśmy.
Rozpacz, nie miałam pojęcia o hafcie, a tu musiałam dziergać olbrzymią płachtę grubego jedwabiu sztywnymi, złotymi nićmi.
– Co to, jejmościance ćma na oczy padła, że krzywulce igłą sadzi? Niech no Małgosia spruje i od początku zacznie, jeno tym razem jak należy.
Nie potrafię nawet opowiedzieć, co to była za koszmarna robota. Te cholerne nici plątały się tak i siak, ściegi trzeba było kłaść maleńkie, prawie niewidoczne, raz koło razu, równiuteńko i w dodatku jeszcze przy świetle, od którego łzawiły oczy. […]
Za każde nieposłuszeństwo, zuchwałą odpowiedź, lenistwo, za zaprzeczanie zdaniu starszych moja tutejsza matka wymierzała surowe kary: nie do uwierzenia, ale wycinała nie tylko mnie, ale i Dorocie, i skwaszonej Klarze siarczyste policzki. Za poważniejsze wykroczenie byłyśmy pozbawione śniadania, obiadu lub wieczerzy. Ukarana grzesznica musiała klęczeć w kącie, a panna Franciszka jeszcze dogadywała:
– Niech no jejmościanka się nie wierci, bo grochu posypię. Kiedy ciało w opresjachopresjach, dusza mięknie, klęcz, jejmościanka, na pokucie, skoroś zasłużyła.
No i jeszcze zamykanie w komórce. Można sobie było gardło zedrzeć od krzyku, pokaleczyć dłonie o masywne drzwi, siedziało się tam tyle czasu, ile moja tutejsza matka uważała za właściwe. W wyjątkowych wypadkach leczono krnąbrność enemą (czyli po prostu lewatywą) z ziół lub gorzkim wywarem, który trzeba było wypić duszkiem. Nie umiem powiedzieć, czy ukaranej poprawiało się od tego dekoktudekoktu (tak nazywała to panna Franciszka) jej fatalny charakter, ale było to lekarstwo tego rodzaju, że sama dobrze się zaczęłam zastanawiać nad każdym słowem, które przyszło mi wypowiedzieć w obecności tutejszej matki.
Kto opowiada historię jejmościanki Małgorzaty? Jak to wpływa na opowiadanie?
Odpowiedz na pytania dotyczące narratora. Uzasadnij swoje odpowiedzi.
Czy bierze udział w wydarzeniach (jako bohater), czy tylko je obserwuje?
W której osobie się wypowiada?
Co wie o świecie, który opisuje? Jaki ma do niego stosunek?
Rozumie przyczyny wydarzeń?
Czy zna myśli bohaterów? Czy ich ocenia? Rozumie ich postępowanie?
Opowiedz, o jakich wydarzeniach w życiu Małgosi jest mowa w tym fragmencie powieści.
Jak zachowuje się Małgosia? Jak odnosi się do innych postaci? O jakich cechach charakteru to świadczy?
Wymień metody wychowawcze stosowane w czasach Jana III Sobieskiego, w które została przeniesiona Małgosia.
Czego, twoim zdaniem, nauczyła się nastolatka żyjąca w XX wieku dzięki pobytowi w XVII‑wiecznym domu pani matki?
Co podobałoby ci się w opisywanych czasach, a co nie? Dlaczego?
Jak myślisz, czy Małgosi - żyjącej na co dzień w XVII‑wiecznym dworze szlacheckim, łatwo byłoby przystosować się do warunków panujących w XX wieku? Jakie problemy mogłaby mieć z przystosowaniem się do nowych warunków?
Wskaż kilka przykładów słów, których współcześnie się nie używa. Zapisz je w dwóch kolumnach: takie, które rozumiesz (tylko są przestarzałe) i takie, które są współcześnie zupełnie niezrozumiałe.
Opowiedz o dziwnym zachowaniu Małgosi z perspektywy innego bohatera utworu, np. mamy albo siostry.