Nić porozumienia
W rodzinie bardzo ważne jest porozumienie. Bez względu na to, jak wielka różnica wieku dzieli dziadków, rodziców i dzieci – członkowie rodziny powinni słuchać siebie nawzajem i pomagać sobie w codziennych kłopotach. Warto się zastanowić także nad pojęciem wspólnego spędzania czasu, czyli 'bycia razem'. Co ono dla ciebie znaczy?
1) Wyszukaj trzy scenki dialogowe w dowolnych trzech tekstach literackich, które pomogą ci odpowiedzieć na pytanie: Czym jest porozumienie lub jego brak?
2) Przygotuj informacje na temat XIX‑wiecznej autorki Louisy May AlcottLouisy May Alcott. Zwróć uwagę na realia epoki, w której żyła pisarka, a także na jej zaangażowanie w sprawy społeczne.
Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz
Opium w rosoleJeżeliby kto kiedykolwiek uważał, że jest sam na świecie – to dałby tym niewątpliwy dowód braku wyobraźni. Nikt z nas
nie jest sam. Ludzie oddziałują na siebie nawzajem, jakby byli połączeni kręgami tajemniczej energii – a przez każdego z nas przechodzi przynajmniej kilka takich kręgów. Dzięki temu wszystko, co czynimy, każde nasze uzewnętrznione uczucie, a może i myśli – nawet te, którym nie dajemy wyrazu – zyskują nieskończony rezonansrezonans. Każdy z nas, nawet nieświadomie, wpływa na innych i staje się ogniwem łańcucha myśli, uczuć, reakcji i wydarzeń mogących zogromnieć wręcz do procesów historycznych.Tak więc nigdy nie wiesz, czy fakt, żeś rano zachował się podle wobec kolegi w szkole, nie sprawi, iż w południe następnego dnia kto inny dostanie zawału, za tydzień dojdzie do poważnej scysji rodzinnej w miejscowości położonej na drugim krańcu Polski, a po roku jakiś mąż stanu wyda złą decyzję, mogącą zaważyć nawet na losach świata. Bodźce negatywne bowiem wykazują zdumiewającą żywotność, przypominając w tym wirusy lub gronkowca złocistego. Jednym złym czynem prowokujemy zło w innych ludziach, a ono – raz wyzwolone – mnoży się już bez końca.
Całe szczęście, że z dobrem jest tak samo. Dobry czyn, dobre słowo czy myśl mogą przenosić swój ładunek dalej i dalej – rosnąć w postępie geometrycznym i pomnażać zasób Dobra
we Wszechświecie. Wystarczy sobie to uprzytomnić, by poczuć ciężar tej odpowiedzialności. Bo przecież naprawdę nikt z nas
nie jest sam. Wpływamy na siebie nawzajem – i często zdarza się, że przelotne spotkanie, rozmowa, wymiana myśli, złośliwy żarcik nawet – potrafią wyżłobić głęboki ślad w czyjejś pamięci i zaważyć nawet na całym życiu człowieka.Ewa Jedwabińska usłyszała właśnie szczęknięcie zamka w drzwiach z podniszczoną tabliczką 'Borejkowie'. Pisnęły dawno nieoliwione zawiasy. Drzwi otwarto.
Na progu stała siwa, drobna kobieta w skromnej sukni. Ponieważ zaś Ewa zawsze zwracała większą uwagę na powierzchowność ludzi i rzeczy niż na ich istotną treść – kobieta ta nie zyskała
jej aprobaty.
Ewa nie uwierzyłaby zapewne, że rozmowa z tą niepozorną osobą zaważy jakoś na jej życiu. Zresztą, pani Borejkowa też
nie miała o tym pojęcia.
Stała na progu, patrzała na gościa z życzliwym zainteresowaniem, a nie doczekawszy się na razie ni słowa – zaprosiła Ewę
do przedpokoju.
– Proszę wejść – powiedziała z uśmiechem i wyciągnęła rękę.
Ręka ta była drobna, ale mocna i ciepła, o szorstkiej skórze i trochę pokrzywionych reumatyzmem palcach.
Ewa przyjęła uścisk, konstatująckonstatując, że jest on dziwnie krzepiący i miły.
– Jestem Jedwabińska – przedstawiła się. – Matka Aurelii… to jest, hm, Genowefy.
Przez twarz pani Borejkowej przeleciał uśmiech.
– Genowefy Pompke? – upewniła się.
Pompke!... Ufff. Ewa przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Wtedy jej wzrok padł na półeczkę pod zmatowiałym ze starości lustrem. Leżał tam, niedbale ciśnięty, sztruksowy kapelusik Aurelii.
– Ona tu jest!!! – krzyknęła.
– Nie, wyszła przed chwilą – pogodnie odpowiedziała pani Borejko. I nagle zlękła się: – Co pani… co pani tak zbladła?
Złapała Ewę pod rękę i zaprowadziła ją do najbliższego pokoju, gdzie było chłodno, pusto i przytulnie. Pośrodku panoszył się wielki rozwichrzony rododendron. Pod ścianami żyły sobie cicho swym własnym życiem równe rzędy książek, fotografia białej sylwetki z rozpostartymi ramionami zdobiła główną ścianę i czyjeś puste biurko lśniło gładkim, odkurzonym blatem.
– Już dawno chciałam z panią porozmawiać – oświadczyła mama Borejko, sadzając gościa w kulawym fotelu pod rododendronem.
Ewa mogła myśleć tylko o jednym.
– Gdzie jest teraz moja córka? Czy mówiła, dokąd idzie? Może – do domu?
– Poszła, zdaje się, do sąsiada. Do pana Ogorzałki. Wróci niedługo.
– Idę tam – zerwała się Ewa, po czym jakaś myśl kazała jej przystanąć. – Przepraszam, czy ona też… chodziła tu… na obiady?
– O tak! – zaśmiała się pani Borejko. – Apetyt ma, aż miło! Przed chwilą wrąbała dwa wielkie talerze rosołu i…
– Rosołu?! – Ewa była tak zdumiona, że już nawet nie usiłowała przepraszać za córkę. – Aurelia nie cierpi rosołu! Nienawidzi! Trzeba ją zmuszać, żeby przełknęła choć łyżkę! Czy może to był jakiś specjalny rosół?...
– Zwykły chudy rosołek.
– Może… jakaś specjalna przyprawa?...
Pani Borejkowa roześmiała się.
– Może. Przyprawa pana Ogorzałki. Zresztą potem i Gabrysia, moja córka, przyprawiała, i ja. To niezawodna przyprawa. Wszystko z nią smakuje, nawet suche ziemniaki.
– Maggi? – dopytywała się Ewa całkiem już natarczywie, po czym zreflektowała się i pokryła zmieszanie suchym śmieszkiem. – Albo może jakiś narkotyk?
– Może to i narkotyk: trochę serca – śmiała się pani Borejko. – My tu bardzo lubimy Geniusię. To jest Aurelię. To takie wesołe, ufne, śmiałe dziecko. Taki ma łatwy, serdeczny kontakt z ludźmi.
Ewa aż usta otworzyła ze zdumienia.
– Kto, Aurelia?!
Mama Borejkowa spojrzała uważnie na twarz młodej kobiety. Oprócz zdumienia ujrzała tam i napięcie. A także głęboki, ukryty smutek.
Nic nie powiedziała, tylko przechyliła się i poklepała Ewę po ręce. Gest ten był tak zaskakujący, że Ewie ścisnęło się gardło i łzy stanęły w oczach prędzej, niż zdołała pomyśleć, co się dzieje.
Przełknęła z wysiłkiem. Zagryzła wargę.
– Nie martw się, mała – powiedziała cicho mama Borejko. – Z bliska widać najgorzej. Czasem trzeba oddalenia, żeby kogoś zobaczyć naprawdę. A czasem własne nieszczęście zasłania widok na bliskiego człowieka. A ty jesteś nieszczęśliwa, prawda? – mówiąc to, pogłaskała Ewę po policzku, jakby pocieszała własną, zgnębioną córkę.
Coś się stało z Ewą Jedwabińską. Nie mogła wydobyć z siebie
ani słowa. I nagle ze zdumieniem stwierdziła, że płacze. Łzy leciały po jej policzkach, rozmywając precyzyjny makijaż, kapiąc
na zamszową kurteczkę i powodując przypływ wilgoci w nosie – a ona siedziała bez ruchu, gęsto tylko mrugając, i usiłowała jakoś się rozeznać we własnych uczuciach. Ale bez skutku. Mama Borejko stropiła się nieco.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie przypuszczałam, że to aż tak… nie chciałam… – przeszła do okna i wyjrzała na ulicę.
Ewa nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to po raz ostatni zdarzyło się jej tak kompromitująco rozkleić.
– A Aurelia uciekła z domu – wyznała niespodziewanie.
– Wiem – pokiwała głową pani Borejko. – Buntuje się, prawda? Nie chce nawet swojego imienia i nazwiska. Słuchaj, ja… porozmawiam z nią, jak tylko się pojawi. Odprowadzę ją do domu. Napisz tu swój adres.
Po przeczytaniu powyższego fragmentu powieści Małgorzaty Musierowicz 'Opium w rosole' wykonaj następujące polecenia:
Wyjaśnij, dlaczego mała Aurelia uciekła z domu.
Wyjaśnij, co pani Borejkowa uświadomiła Ewie Jedwabińskiej.
Opisz przebieg rozmowy pani Borejkowej z Ewą Jedwabińską. Zwróć uwagę na środki językowe, które pojawiają się w wypowiedziach bohaterek. Nazwij je.
Wyjaśnij, czym różnią się obie matki: pani Jedwabińska i pani Borejkowa.
Zredaguj przykładową rozmowę, w której ujawni się konflikt między matką a córką. Zaproponuj jego rozwiązanie.
Małe kobietki
'Małe kobietki' to powieść napisana pod koniec XIX wieku, jej pierwsze wydanie ukazało się w 1868 roku. Louisa May AlcottLouisa May Alcott sportretowała w niej życie niezamożnej, amerykańskiej rodziny w czasie wojny secesyjnej. Pod nieobecność walczącego na froncie ojca, opiekę nad czterema dorastającymi córkami sprawuje matka.
Ta niezwykle postępowa kobieta uczy swoje córki, że w życiu ważna jest wolność
i niezależność. Zachęca je do poszukiwania swoich ideałów.
Małe kobietkiRozdział I.
— Co mi za Boże Narodzenie bez podarków! — mruknęła Ludka, leżąc na dywanie przed kominkiem.
— To straszne być ubogą! — westchnęła Małgosia, spoglądając na swą starą suknię.
— Bardzo jest nieładnie, że niektóre dziewczęta mają mnóstwo pięknych rzeczy, a inne nie mają nic — dodała Amelka z gniewną minką.
— Mamy przecież ojca, mamę i siebie nawzajem — z zadowoleniem odezwała się Eliza ze swego kącika.
Ich cztery młode twarzyczki, oświecone ogniem z kominka, rozjaśniły się na te wesołe słowa, lecz sposępniały znowu, gdy Ludka rzekła:
— Nie mamy teraz ojca i długi czas nie będziemy go miały. — Wprawdzie nie powiedziała 'może nigdy', ale wszystkie dodały to w duchu, ponieważ był daleko na wojnie.
Milczały przez chwilę, po czym Małgosia odezwała się innym tonem.
— Wiecie, że mama dlatego radzi, byśmy sobie tym razem nie dawały podarków, że zima będzie sroga; więc jej zdaniem nie powinnyśmy wydawać pieniędzy na przyjemności, [...]. Obawiam się jednak, że się na to nie zdobędę — mówiła, potrząsając główką, jak gdyby z żalem myślała o wszystkich ładnych rzeczach, które jej były potrzebne.
— [...] Zgadzam się na to, by nic nie dostać od mamy i od was, ale chciałabym sobie kupić OndynęOndynę, bo już tak dawno mam na nią ochotę — rzekła Ludka zamiłowana w książkach.
— Ja swoje pieniądze przeznaczałam na nuty — rzekła Eliza z cichym westchnieniem, [...].
— A mnie są potrzebne ołówki FaberaFabera i muszę ich sobie kupić ładne pudełko — odezwała się Amelka stanowczo.
— Mama nie miała na myśli naszych pieniędzy i nie chciałaby, żebyśmy się wszystkiego wyrzekły. Niech każda kupi, co jej potrzebne, żeby sobie zrobić przyjemność. Spodziewam się, że zasługujemy na to, pracując tak ciężko! — zawołała Ludka […].
— Ja z pewnością zasługuję, ucząc te nieznośne dzieci prawie cały dzień, [...] — odezwała się znowu żałosnym tonem Małgosia.
— Moja praca dwa razy uciążliwsza od twojej; jakby ci było, gdybyś siedziała godzinami zamknięta z nerwową, kapryśną, starą jejmością, która się tobą posługuje, ze wszystkiego jest niezadowolona i tak cię męczy, że wyskoczyłabyś chętnie oknem […]?
— Przykro, kiedy nas ktoś drażni, ale zdaje mi się, że zmywanie talerzy i pilnowanie porządku jest najgorszą pracą na świecie. Dlatego jestem kwaśna i tak mi sztywnieją palce, że nie mogę grać — rzekła Elżbietka […].
— Nie wierzę, by któraś z was cierpiała tyle, co ja! — zawołała Amelka. — Nie jesteście zmuszone chodzić do szkoły z niegrzecznymi dziewczętami, które […] wyśmiewają wasze ubranie, pogardzają waszym ojcem, jeżeli nie jest bogaty, i znieważają was za brzydki nos.
— Czy nie chciałabyś mieć tych pieniędzy Ludko, co papa stracił, gdyśmy były małe? Ach, mój Boże! Jakżebyśmy były szczęśliwe i dobre, gdyby nie te troski! — powiedziała Małgosia, pamiętająca lepsze czasy.
— Mówiłaś parę dni temu, żeśmy daleko szczęśliwsze od dzieci państwa King, bo one ciągle się biją i kłócą, chociaż mają pieniądze.
— Prawda Elżbietko, mówiłam to i sądzę, że tak jest, bo choć musimy pracować, obmyślamy sobie też rozrywki i stanowimy wesołą kupkę, jakby się wyraziła Ludka.
[…]
Małgorzata, najstarsza z dziewcząt, miała lat szesnaście; była bardzo ładna, pulchna i biała. Oczy miała duże, włosy gęste, ciemnoblond, usta kształtne i rączki białe, którymi się trochę pyszniła. Piętnastoletnia Ludka była bardzo wysoka, szczupła i smagła; zawsze jej zawadzały długie kończyny i nie wiedziała, co z nimi robić. Miała stanowcze usta, komiczny nos, bystre, szare oczy, które zdawały się wszystko widzieć i bywały to gwałtowne, to śmiejące się, to zamyślone. Gęste, długie włosy stanowiły jej główną ozdobę, ale zazwyczaj zwijała je w siatkę, żeby nie przeszkadzały. Ramiona miała szerokie, ręce i nogi duże, ubranie wisiało na niej bez wdzięku i we wszystkim miała niezgrabną minę dziewczynki, która prędko wyrasta na kobietę i jest z tego niezadowolona. Elżbietka była to trzynastoletnia dziewczynka, różowa, z główką zawsze ładnie uczesaną i z jasnymi oczkami. Miała nieśmiałe obejście, lękliwy głos i spokojną fizjonomię, którą rzadko co wzburzało. Ojciec nazywał ją 'cichą' i to miano pasowało do niej wybornie, bo zdawała się żyć we własnym, szczęśliwym świecie, odważając się obcować tylko z tą małą garstką osób, które posiadły jej ufność i przywiązanie. Amelka, chociaż najmłodsza, była najważniejszą osobą, przynajmniej we własnym przekonaniu. Była […] biała jak śnieg, z niebieskimi oczami i z główką w złocistych loczkach. Blada, szczupła, zawsze zachowywała się jak dorosła panna, dbała o swe maniery. […]
Zegar wybił szóstą, a Elżbietka, wyczyściwszy kominek, postawiła pantofle, żeby się ogrzały. Widok tego starego obuwia sprawił jakieś miłe wrażenie na dziewczętach, bo miała nadejść matka, a wszystkim było pilno ją przywitać. […]
— Zupełnie już zniszczone, mama koniecznie potrzebuje nowych.
— Kupię jej za swojego dolara — rzekła Eliza.
— Nie, ja kupię! — wykrzyknęła Amelka.
[...]
— Powiem wam, co zrobić — rzekła Eliza — niech każda podaruje jej coś [...], a sobie za to nic już nie kupujmy.
— To pomysł godny ciebie, moja droga! I cóż jej damy?
Przez chwilkę zastanawiały się pilnie, po czym Małgosia oznajmiła:
— Ja dam parę ładnych rękawiczek — jak gdyby jej własne śliczne rączki nasunęły tę myśl.
— Ja najpiękniejsze pantofle, jakie tylko znajdę! — wykrzyknęła Ludka.
— Ja kilka obrębionych chustek do nosa — rzekła Eliza.
— Ja flaszeczkę wody kolońskiej, bo ją lubi; niedrogo będzie kosztować, więc jeszcze sobie coś kupię — dodała Amelka.
— Cieszy mnie to, żeście tak wesołe! — odezwał się ożywiony głos we drzwiach, [...] Nie była to szczególnie piękna osoba, ale matki zawsze się podobają swoim dzieciom; dziewczętom zdawało się też, że jej szary płaszczyk i niemodny kapelusik okrywają najwspanialszą kobietę na świecie.
— Jak spędziłyście dzień, moje drogie? [...] Czy był tu ktoś, Elizo? Jak z twoim katarem, Małgosiu? Ludwisiu, zdajesz się na śmierć zmęczona. Dziecię, chodź mnie pocałować.
Zadając te matczyne pytania, pani MarchMarch zdjęła z siebie przemokłe rzeczy, włożyła ogrzane pantofle i usiadłszy w fotelu, wzięła Amelkę na kolana, ciesząc się na najmilszą godzinę w swym pracowitym dniu. Dziewczęta krzątały się; każda chciała jej oddać jakąś przysługę i zapewnić wygodę. [...]
Po przeczytaniu fragmentu powieści wykonaj poniższe zadania:
Na podstawie przeczytanego fragmentu powieści scharakteryzuj panią MarchMarch .
Przeczytaj jeszcze raz pierwszy akapit przywołanego fragmentu powieści Opium w rosole. Następnie na jego podstawie oraz tekstu Małe kobietki wyjaśnij, dlaczego człowiek nie powinien twierdzić, że 'jest sam na świecie'. Przedstaw swoje stanowisko.
Opium w rosoleJeżeliby kto kiedykolwiek uważał, że jest sam na świecie – to dałby tym niewątpliwy dowód braku wyobraźni. Nikt z nas nie jest sam. Ludzie oddziałują na siebie nawzajem, jakby byli połączeni kręgami tajemniczej energii – a przez każdego z nas przechodzi przynajmniej kilka takich kręgów. Dzięki temu wszystko, co czynimy, każde nasze uzewnętrznione uczucie, a może i myśli – nawet te, którym nie dajemy wyrazu – zyskują nieskończony rezonans. Każdy z nas, nawet nieświadomie, wpływa na innych i staje się ogniwem łańcucha myśli, uczuć, reakcji i wydarzeń mogących zogromnieć wręcz do procesów historycznych.
Książka Małe kobietkiMałe kobietki odniosła wielki sukces. Autorka została nawet poproszona
o napisanie kontynuacji losów bohaterek. Powieść była wielokrotnie wznawiana. Doczekała się również kilku ekranizacji. Do najnowszych należą filmy w reżyserii Gillian ArmstrongGillian Armstrong (1994) oraz Grety GerwigGrety Gerwig (2019).
Rodzinka.pl
Wśród polskich produkcji ukazujących życie rodzinne na uwagę zasługuje serial komediowy pt. 'Rodzinka.pl' (2011–2020) w reżyserii Patricka YokiPatricka Yoki. W pełen humoru sposób opowiada on historię mieszkającej w Warszawie rodziny Boskich - małżeństwa Natalii i Ludwika, którzy wychowują trzech inteligentnych i niesfornych synów.
'Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu'
Znane polskie powiedzenie o rodzinie brzmi: 'Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu'. Przygotuj krótką wypowiedź (może być dialog), którą mogłoby kończyć właśnie takie ekspresywneekspresywne stwierdzenie.
W swojej wypowiedzi wyjaśnij, jak należy rozumieć to powiedzenie.
Porównaj przygotowaną interpretację z opisem tego powiedzenia, który znajduje się w słowniku języka polskiegosłowniku języka polskiego.
Zadaniowo
Przeczytaj poniższe cytaty na temat rodziny.
a) Carlos Ruíz ZafónCarlos Ruíz Zafón: 'Małżeństwo i rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy'.
b) Julian TuwimJulian Tuwim: 'Aby poznać się z najdalszą rodziną, wystarczy się wzbogacić'.
c) Fiodor DostojewskiFiodor Dostojewski: 'Podstawową siłą pedagogiczną jest dom rodzinny'.
d) Karol DuszaKarol Dusza: 'Jedynym miejscem familijnej zgody bywa zazwyczaj grób rodzinny'.
e) Antoine de Saint‑ExupéryAntoine de Saint‑Exupéry: 'Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu'.
f) Albert SchweitzerAlbert Schweitzer: 'Demokracja zaczyna się w rodzinie'.
g) Antoni KępińskiAntoni Kępiński: 'Konflikt, który tkwi w samej strukturze grupy rodzinnej, wynika stąd, że młodzi chcą się z niej wydostać, a starzy pragną ich w niej zatrzymać'.
Wyjaśnij, w jaki sposób autorzy przywołanych cytatów postrzegają rodzinę. Wskaż wypowiedź, z którą zgadzasz się najbardziej.
Przygotuj tekst scenki dramowej, której tematem będzie życie rodzinne. Podczas realizacji zadania zwróć szczególną uwagę na dialog pokoleń, uwzględnij określenia: dystans, chłód, zrozumienie, ciepła atmosfera, poczucie humoru, cierpliwość.
Sformułuj najważniejsze twoim zdaniem cechy 'dobrej rodziny'. W swojej odpowiedzi możesz się odwołać do przywołanych cytatów i/lub innych tekstów kultury.
Zapoznaj się z poniższymi słowami kluczami związanymi z lekcją, a następnie zaproponuj ich własną kolejność. Możesz kierować się tym, co cię zaciekawiło, poruszyło, zaskoczyło itp. Przygotuj krótkie uzasadnienie swojej propozycji. Słowa klucze: porozumienie, dorastanie, dojrzewanie, dialog pokoleń.