Wolter Kandyd, czyli optymizm

Fragment 1

RciHyL86LX5uz
Nagranie dźwiękowe Wolter Kandyd, czyli optymizm Fragment 1.

Burza, rozbicie, trzęsienie ziemi, jako też inne przygody doktora Panglossa, Kandyda i Jakuba

RGFUpQBAYFR2G1
Książka autorstwa Woltera.
Źródło: 1759, domena publiczna.

Połowa podróżnych, osłabionych, dławionych nie- pojętą męczarnią, w  jaką kołysanie okrętu wprawia nerwy i wszystkie humory cielesne wstrząsane w naj- sprzeczniejszych kierunkach, nie miała nawet siły troszczyć się o bezpieczeństwo. Druga połowa wydawała okrzyki i wznosiła modły; żagle poszły w strzępy, maszty w drzazgi, dno się rozpukło. Pracował, kto mógł, jeden nie rozumiał drugiego, nikt nie kierował pracą. AnabaptystaanabaptystaAnabaptysta pomagał trochę przy sterze, stojąc na pomoście; jakiś majtek, wściekły, uderzył go z całych sił i rozciągnął na pokładzie, ale od ciosu, jaki mu wymierzył, sam doznał tak gwałtownego wstrząsu, iż wypadł na łeb ze statku. Tak wisiał, zaczepiony o kawałek złamanego masztu. Dobry Jakub spieszy z pomocą, pomaga mu wgramolić się z powrotem i z wielkiego wysiłku stacza się w morze w oczach tegoż majtka, który pozwala mu zginąć, nie racząc nawet nań spojrzeć. Kandyd zbliża się, widzi swego dobroczyńcę, jak zjawia się jeszcze raz na fali i zanurza się w niej na zawsze. Chce rzucić się za nim w morze: filozof Pangloss wstrzymuje go, dowodząc, iż Zatokę Lizbońską stworzono umyślnie w tym celu, aby anabaptysta w niej utonął. Podczas gdy to udowadniał, okręt otwiera się i pęka; wszystko ginie z wyjątkiem Panglossa, Kandyda i nieludzkiego majtka, który dał utonąć cnotliwemu anabaptyście; hultaj dopłynął szczęśliwie do brzegu, dokąd też Pangloss i Kandyd dostali się na belce.

Skoro przyszli po trosze do siebie, powędrowali do Lizbony; zostało im nieco pieniędzy, przy pomocy których mieli nadzieję uratować się od głodu, ocalawszy tak szczęśliwie z burzy.

Ledwie stanęli w mieście, płacząc nad śmiercią dobroczyńcy, uczuli, iż ziemia drży im pod stopami; morze wznosi się i bałwani w porcie, krusząc okręty stojące na kotwicy. Kłęby ognia i dymu napełniają ulice i rynki; domy walą się, dachy osuwają się na fundamenty, a fundamenty rozsypują się w gruzy: trzydzieści tysięcy mieszkańców wszelkiego wieku i płci znajduje śmierć pod ruinami. Majtek powiada, pogwizdując i klnąc pod nosem:
— Można tu będzie coś zarobić przy tej okazji.
— Jaka może być wystarczająca racja tego? — pytał Pangloss.
— To już chyba koniec świata! — wykrzyknął Kandyd.
Majtek pędzi niezwłocznie pomiędzy ruiny, naraża się na śmierć, aby znaleźć nieco pieniędzy, znajduje je, zagarnia, upija się, po czym, jeszcze odurzony winem, kupuje uścisk pierwszej dziewki spotkanej na gruzach domów, pośród umierających i umarłych.

M112 Źródło: Wolter, Kandyd, czyli optymizm, przeł. Tadeusz Żeleński-Boy, [w:] K. Mrowcewicz, Przeszłość to dziś, cz. II, Stentor, Warszawa 2002, s. 191-192.
Wolter Kandyd, czyli optymizm

Jako uczyniono piękne auto‑da fe, aby zapobiec trzęsieniom ziemi, i jak Kandydowi wychłostano siedzenie

R9fICIWhJRwcM
Nagranie dźwiękowe Wolter Kandyd, czyli optymizm Fragment 2.

Po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło trzy czwarte Lizbony, mędrcy owej krainy nie znaleźli skuteczniejszego środka zapobieżenia całkowitej ruinie jak dać ludowi piękne autodafé. Uniwersytet w Coimbre orzekł, iż widowisko kilku osób spalonych uroczyście na wolnym ogniu jest niezawodnym sekretem, aby powstrzymać ziemię od trzęsienia.

W myśl tego zapatrywania pochwycono jakiegoś Biskajczyka, któremu dowiedziono, iż zaślubił swą kumę,oraz dwóch Portugalczyków, którzy jedząc kuraka, oddzielili zeń tłustość; również związano po obiedzie doktora Panglossa i jego ucznia Kandyda; jednego za to, co mówił, drugiego, że przysłuchiwał się z potakującą miną. Zaprowadzono obu, każdego oddzielnie, do nader cienistych mieszkań, w których nigdy nie ma przyczyny uskarżać się na dokuczliwość słońca. W tydzień później ustrojono obu w sanbenito i ozdobiono im głowy mitrami z papieru: mitra i san‑benito Kandyda pomalowane były w płomienie odwrócone, diabły zaś były bez ogonów i pazurów; natomiast diabły Panglossa posiadały pazury i ogony, a płomienie strzelały ku górze. Tak odziani szli w procesji i wysłuchali bardzo wzruszającego kazania, któremu towarzyszyły nosowe śpiewy. Kandyda oćwiczono rytmicznie w takt melodii; Biskajczyka i dwóch nieboraków, którzy nie chcieli jeść smalcu, spalono; Panglossa zaś powieszono, mimo że to nie było w zwyczaju. Tegoż samego dnia ziemia zatrzęsła się na nowo z piekielnym łoskotem.

Kandyd, przerażony, oszołomiony, odurzony, cały zakrwawiony i drżący, powiadał sam do siebie: „Jeżeli to jest najlepszy z możliwych światów, jakież są inne? Mniejsza jeszcze gdyby mnie tylko oćwiczono, toż samo zdarzyło mi się u Bułgarów; ale, o drogi Panglossie! największy z filozofów, trzebaż, bym patrzał na to, jak dyndasz nie wiadomo za co! o, drogi anabaptysto, najlepszy z ludzi, trzebaż było, byś utonął w porcie!

M112 Źródło: Wolter, Kandyd, czyli optymizm, przeł. Tadeusz Żeleński-Boy, [w:] K. Mrowcewicz, Przeszłość to dziś, cz. II, Stentor, Warszawa 2002, s. 191-192.
RiSFVRGCx3m67
Wolter
Źródło: tylko do użytku niekomercyjnego.
Wolter Wolter, Kandyd, czyli optymizm

Fragment 3

R1RVrkdPEUqFL
Nagranie dźwiękowe Wolter Wolter, Kandyd, czyli optymizm Fragment 3.

Co im się zdarzyło w Surinam i w jaki sposób Kandyd zawarł znajomość z Marcinem

Pierwszy dzień upłynął podróżnym dość przyjemnie. Krzepiła ich myśl, iż są posiadaczami większej mnogości skarbów, niżby ich mogły zgromadzić Azja, Europa i Afryka razem. Kandyd uszczęśliwiony rył imię Kunegundy na przydrożnych drzewach. Drugiego dnia dwa barany ugrzęzły w bagnie i utonęły wraz z ładunkiem; w kilka dni potem dwa inne padły ze znużenia; siedem czy osiem zginęło z głodu w pustyni; inne znalazły śmierć w przepaś- ciach. Wreszcie po stu dniach wędrówki zostały im tylko dwa barany. Kandyd rzekł:

— Widzisz, przyjacielu, jak znikome są bogactwa świata; nie ma nic trwałego prócz cnoty oraz szczęścia oglądania z powrotem panny Kunegundy.

— Przyznaję — odparł Kakambo — ale zostały nam jeszcze dwa barany z większą mnogością skarbów, niż kiedykolwiek zdoła posiąść król hiszpański; a oto widzę w oddali miasto, o którym przypuszczam, że to jest Surinam, własność Holendrów. Jesteśmy u kresu niedoli, u początku szczęścia.

Zbliżając się do miasta, ujrzeli Murzyna rozciągniętego na ziemi i odzianego jedynie w niebieskie płócienne gatki; nieborak pozbawiony był lewej nogi i prawej ręki.

— Och, Boże! — rzekł Kandyd po holendersku — cóż ty tu robisz, przyjacielu, w tym straszliwym stanie?

— Czekam na mego pana, pana Vandendendur, słynnego przedsiębiorcę.

— Czy to pan Vandendendur — rzekł Kandyd — obszedł się z tobą w ten sposób?

— Tak, panie — odparł Murzyn — taki jest zwyczaj. Dają nam za całe odzienie gatki płócienne dwa razy do roku. Kiedy pracujemy w cukrowniach i tryby chwycą nam palec, ucinają nam rękę; kiedy próbujemy uciekać, ucinają nogę: mnie zdarzyło się jedno i drugie. Oto cena, za którą jadacie cukier w Europie. Wszelako kiedy matka sprzedawała mnie za dziesięć patagońskich talarów na wybrzeżu Gwinei, mówiła mi: „Moje drogie dziecko, błogosław naszych fetyszów, oddawaj im zawsze cześć, a ześlą ci szczęśliwy żywot; masz zaszczyt być niewolnikiem białych panów, w ten sposób zapewniasz dostatek rodzicom”.

— O Panglossie! — wykrzyknął Kandyd — nie przeczuwałeś tej ohydy; przepadło; trzeba mi w końcu wyrzec się twego optymizmu.

— Co to takiego „optymizm”? — spytał Kakambo.

— Ach — odparł Kandyd — to obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobrze, kiedy nam się dzieje źle.

M0112 Źródło: Wolter, Wolter, Kandyd, czyli optymizm, przeł. Tadeusz Żeleński-Boy, [w:] W. Bobinski, A. Janus-Sitarz, B. Kołcz, Barwy epok, WSiP, Warszawa 2002, s. 410-411.

Słownik

anabaptysta
anabaptysta

(gr. anabaptismos – powtórny chrzest) przedstawiciel zwalczanego przez wszystkie Kościoły radykalnego ruchu, który odrzucał m.in. chrzest niemowląt

groteska
groteska

(fr. grotesque – dziwaczny, dziwaczność) – określenie szczególnego rodzaju komizmu, którego właściwością jest odrzucenie przyjętych zasad prawdopodobieństwa, prowadzące do powstania zdeformowanego obrazu rzeczywistości; charakterystyczne dla groteski jest współwystępowanie elementów tragizmu i komizmu, czy kontrastu, które służą celom satyrycznym lub parodystycznym; utwór literacki o elementach komicznie przejaskrawionych, nieprawdopodobnych, karykaturalnych