Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

Romantyczne rozdwojenie osobowości

Romantyzm to okres ożywionego zainteresowania życiem wewnętrznym człowieka: jego duchowością i emocjonalnością, a szczególnie ich mrocznymi aspektami – chorobami psychicznymi, szaleństwem, dewiacjami. Twórców XIX wieku fascynowały takie zagadnienia, jak dwoistość oraz sprzeczność ludzkiej natury, tragiczne rozdarcie jednostki czy rozmycie jej tożsamości. Tematyka ta była szczególnie widoczna w literaturze gotyckiejgotycyzmgotyckiej.

Barbara Paczkowska Gotycyzm

U podstaw antropologiiantropologiaantropologii gotyckiej znajdowała się koncepcja rozdwojenia osobowości człowieka i dwoistości jego natury. W przedromantycznych utworach jej wyrazem były duchy, upiory i wampiry, symbolizujące zagrożenie płynące z zewnątrz, w czasach romantyzmu zagrożenie to istnieje wewnątrz duszy bohatera. Ujmuje je się w obrazach rozszczepienia jaźni, obłędu lub w motywie sobowtóra.

2 Źródło: Barbara Paczkowska, Gotycyzm, [w:] Słownik literatury polskiej XIX wieku, red. A. Kowalczykowa, J. Bachórz, Wrocław – Warszawa – Kraków 1991, s. 323.

Motyw sobowtóra w twórczości Poego

R1LDSOsHOnpH81
Arthur Rackham, Ilustracja do noweli William Willson, ok. 1935
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Edgar Allan Poe często wykorzystywał w swojej twórczości motywy, scenerię i figury charakterystyczne dla literatury gotyckiej. Były one dla pisarza narzędziami służącymi budowaniu atmosfery grozy i tajemniczości, ale dzięki oryginalnemu ujęciu wydobywał z konwencjonalnych tematów tkwiące w nich symboliczne sensy i głębsze znaczenia. Jednym z kluczowych motywów dla twórczości Poego stała się postać sobowtóra. W wielu nowelach amerykańskiego twórcy bohaterów łączą niejasne więzy zależności ‒ podkreśla się ich wzajemne dopełnianie oraz niezwykłe fizyczne i duchowe podobieństwo. Takie pary widzimy m.in. w nowelach Berenika (1835), Morella (1835), Ligeja (1838), Zagłada domu Usherów (1839), Czarny kot (1843) czy Portret owalny (1845). Poe powracał do motywu sobowtóra także w tekstach poetyckich, m.in. w sonecie Milczenie:

Edgar Allan Poe Milczenie

Są takie bezcielesne rzeczy, są zjawiska,
Co byt mają podwójny, jak bliźnięca owa
Moc, co naraz z materii i ze światła tryska –
I naraz tworzy bryłę i cień w sobie chowa.

3 Źródło: Edgar Allan Poe, Milczenie, [w:] Poezje, red. P. Marszałek, tłum. A. Lange, Toruń 1996, s. 23.

Podwojona postać stała się dla pisarza figurą, dzięki której zgłębiał tajemnice duszy i jaźni człowieka. Wybór postaci sobowtóra jest nieprzypadkowy. To w nim bowiem

Adam Mazurkiewicz Nowelistyka Stefana Grabińskiego wobec tradycji literatury grozy

koncentrują się najistotniejsze metafizyczne kwestie ludzkiego „ja”, a poczucie rozdwojenia można interpretować jako wyraz sprzecznej jedności pierwiastków najwyższych i najniższych, Dobra i Zła, świadomości i podświadomości, ciała i duszy.

4 Źródło: Adam Mazurkiewicz, Nowelistyka Stefana Grabińskiego wobec tradycji literatury grozy, „Litteraria Copernicana” 2013, nr 1, s. 23.

William Wilson

RMfiqlitHaD4U1
Byam Shaw, Ilustracja do noweli William Willson, ok. 1909
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Najbardziej znanym utworem autora wykorzystującym motyw sobowtóra jest nowela William Wilson, opublikowana w październiku 1839 roku na łamach „Burton's Gentleman's Magazine”. Utwór przedstawia historię tytułowego bohatera, który wraca wspomnieniami do lat młodości i pobytu w szkole, kiedy poznał chłopca łudząco podobnego do siebie i noszącego to samo imię i nazwisko. Ich losy cały czas się przeplatają, co staje się źródłem udręki dla protagonistyprotagonistaprotagonisty. Nowela, która znalazła się w zbiorze Opowieści groteskowo‑arabeskowe (Tales of the Grotesque and Arabesque, 1840), wykorzystuje motywy typowe dla fantastyki grozy, ale cały czas kieruje uwagę czytelnika w stronę refleksji psychologicznej i skłania do ponadczasowych pytań o charakter natury ludzkiej.

Edgar Allan Poe William Wilson

(fragmenty)

Niechaj mi będzie wolno przybrać do czasu miano Williama Wilsona. Czystej kartki papieru, co w tej chwili leży przede mną, nie chcę kalać właściwym mym nazwiskiem. Zbyt bowiem często bywało ono przedmiotem zgrozy, wzgardy i ohydy dla mego rodu. [...]

Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo. Ja zaś postradałem swą szlachetność jak płaszcz, co w jednej chwili obsuwa się z ramion na ziemię. Od zdrożności, dość pospolitych, ku potwornościom, nieznanym nawet Heliogabalowi, zdążałem krokami olbrzyma. Może nie nadużyję niczyjej łaskawości, gdy opowiem, jak przypadek ‒ jak jedno, jedyne zdarzenie rozpętało we mnie te zbrodnicze popędy.  [...] 

Pochodzę z rodziny, która zawsze słynęła z żywej wyobraźni i nader pobudliwego temperamentu. Już w najwcześniejszym dzieciństwie znać było po mnie, iż w całej pełni odziedziczyłem właściwości rodzinne. Z biegiem lat rozwinęły się one do tego stopnia, iż jęły niepokoić wielce mych przyjaciół i szkodzić dotkliwie mnie samemu. Stałem się samowolny, powodowałem się najdzikszymi zachciankami i poddawałem się najnieokiełznańszym namiętnościom. Rodzice moi, chwiejni z natury i sami obarczeni pokrewnymi narowami, niezdolni byli powściągnąć wrodzonych mych skłonności. Nieliczne, słabe i nieumiejętnie podejmowane wysiłki kończyły się zawsze całkowitą ich porażką i najzupełniejszym mym tryumfem. Odtąd głos mój znajdował posłuch w domu i w wieku, kiedy inne dzieci zwykły chodzić jeszcze na pasku, ja już rządziłem się własną wolą i w rzeczywistości zależałem we wszystkim tylko od siebie. [...]

Ognistość, zapał i chęć przewodzenia, właściwe mej naturze, wyróżniły mnie wkrótce śród kolegów i z czasem, stopniowo, utrwaliły mą przewagę nad wszystkimi moimi rówieśnikami – z wyjątkiem jednego. Był to uczeń, który nie będąc wcale mym krewnym, nosił jednakże takie samo imię i nazwisko. [...] Śród moich kolegów, którzy w gwarze szkolnej nazywali się „naszą paczką”, tylko mój imiennik śmiał współzawodniczyć ze mną w nauce, psotach i popisach; tylko on jeden nie dowierzał na ślepo mym zapewnieniom, nie poddawał się mej woli – słowem, sprzeciwiał się we wszystkim mym samowładczym zachciankom. Jeżeli istnieje jeszcze gdzieś na świecie bezwzględny i nieograniczony despotyzm, to jest nim przewaga, jaką bogato wyposażona dusza dziecięca miewa nad mniej lotnymi umysłami swych towarzyszy.

Oporne zachowanie się Wilsona było dla mnie źródłem wielu utrapień. Wprawdzie w obecności innych udawałem, że nic sobie nie robię z niego samego i jego uroszczeń, ale w skrytości czułem, że go się boję. [...]

Wyda się może rzeczą dziwną, iż mimo nieustannej obawy przed współzawodnictwem Wilsona i mimo wrodzonej mu, nieznośnej przekory jakoś nie mogłem zupełnie go znienawidzić. [...] Przyznaję, iż z trudnością przyszłoby mi określić lub co więcej opisać moje rzeczywiste względem niego uczucia. Stanowiły one mieszaninę nader pstrą i różnolitą: nieco wyzywającej niechęci, która jednakowoż nie wynikała jeszcze z nienawiści, nieco czci, nieco uznania, wiele trwogi i mnóstwo dolegliwej ciekawości. Dla moralistów zbyteczne będzie nadmieniać, iż stał się on moim nieodłącznym towarzyszem. [...]

Niechęć wzmagała się w miarę, jak wychodziły na jaw szczegóły, wykazujące fizyczne i duchowe podobieństwo między mną a mym współzawodnikiem. Nie wiedziałem wówczas jeszcze, iż byliśmy w tym samym wieku, lecz spostrzegłem, iż nie różnimy się wzrostem, i zauważyłem, iż w ogólnym wyglądzie i w rysach twarzy istnieje między nami osobliwsze podobieństwo. [...] Jak bardzo dręczył mnie ten dokładny portret (gdyż właściwie nie mogłem nazwać go karykaturą), tego nie zdołam dziś opisać. Jedyną mą pociechą było to, iż nikt widocznie nie zauważył tego naśladownictwa i że mnie tylko nękał świadomy i pełen dziwnie gorzkiego szyderstwa uśmiech mojego imiennika. [...] Być może, iż podobieństwo, przyswajane stopniowo, mnie na razie rzucało się w oczy lub, co jest o wiele prawdopodobniejsze, iż zawdzięczałem me bezpieczeństwo mistrzowskiemu poczuciu kopisty, który gardząc niewolniczą wiernością (to jest tym, co dla bezmyślności ludzkiej stanowi jedyną w obrazach zaletę), odtwarzał natomiast w całej pełni ducha oryginału ku mej osobistej rozwadze i utrapieniu.

Wspomniałem już o niesmacznej pieczołowitości, z którą mi się narzucał, oraz o jego częstym, jawnym wtrącaniu się w zakres mej woli. Wtrącanie się to przybierało niejednokrotnie niemiłe cechy przestrogi – przestrogi nie tyle otwartej, ile raczej domyślnej i podsuniętej. Odpłacałem się oburzeniem, które wzmagało się z każdym rokiem. Dziś wszakże, po tylu latach, muszę mu oddać sprawiedliwość i przyznaję, że napomnienia mojego współzawodnika nie wynikały nigdy z płochości i błędów, właściwych niedojrzałej i niedoświadczonej młodości, że górował nade mną może nie tyle zdolnościami i znajomością życia, ile subtelnym poczuciem moralnym, i że byłbym dziś o wiele lepszy i, co za tym idzie, o wiele szczęśliwszy, gdybym nie był tak często odtrącał rad, zawartych w owych znaczących podszeptach, których z całej duszy nienawidziłem, wywzajemniając się za nie cierpką pogardą.

Z czasem doszło do tego, iż zapamiętałem się bezgranicznie przeciw tej jego uprzykrzonej opiece i coraz jawniej okazywałem mą niechęć do tego, co wydawało mi się w nim nieznośną arogancją. Powiedziałem poprzednio, iż w pierwszych latach znajomości koleżeństwo nasze mogło z łatwością przedzierzgnąć się w przyjaźń; natomiast pod koniec mojego pobytu, niemal w miarę jak łagodniała właściwa mu natarczywość, uczucia moje względem niego jęły stanowczo przeobrażać się w nienawiść. Mam powody do przypuszczenia, iż przy pewnej sposobności to zauważył i odtąd mnie unikał lub przynajmniej udawał, że unika.

Mniej więcej w tym samym czasie przyszło raz między nami do zapamiętałej sprzeczki, podczas której uniósł się więcej niż zazwyczaj, okazując w słowach i czynach otwartość, obcą niemal jego naturze. Zauważyłem wtedy – lub przynajmniej zdawało mi się, że zauważyłem – w tonie jego głosu, w zachowaniu się i całym wyglądzie coś, co najpierw mnie przeraziło, a później głęboko zastanowiło, przywodząc na myśl zamierzchłe wizje z najwcześniejszego mego dzieciństwa  –  dziwne jakieś, bezładne, gnębiące wspomnienia z czasów, kiedy pamięć moja jeszcze nie istniała. By jaśniej określić wrażenie, jakie mną wówczas wstrząsnęło, dodam jeszcze, iż niełatwo mi przyszło oprzeć się przeświadczeniu, jakobym kiedyś, przed wiekami, w niezmiernie odległej przeszłości znał już stojąca przede mną istotę. Złudzenie to pierzchło wprawdzie równie szybko, jak powstało, a wspominam o nim jedynie dlatego, by bliżej oznaczyć dzień, w którym po raz ostatni rozmawiałem z mym osobliwszym imiennikiem. [...]

Po kilku miesiącach próżniaczej bezczynności w domu rodziców wstąpiłem do kolegium w Eton. [...] Od razu i bez namysłu rzuciłem się tam w wir bezmyślnych szaleństw, które spłukały z mej przeszłości wszystko, co nie było czczą pianą, zatarły rychło szczere znamię wrażeń głębszych, pozostawiając z lat ubiegłych tylko pamięć rzeczy marnych i błahych.

Nie mam zamiaru kreślić tu przebiegu mych nikczemnych wyuzdań – wyuzdań, co urągały wszelkiemu prawu, a uchodziły baczności władz szkolnych. Trzy lata szaleństw, spędzone bezpożytecznie, zakorzeniły we mnie nałóg występku [...].

Pewnego razu, po całym tygodniu bezmyślnych rozrywek, urządziłem u siebie potajemnie orgię, na którą zaprosiłem nieliczne grono znanych ze swego zepsucia towarzyszy. [...] Podniecony do szału pijaństwem i kartami, domagałem się właśnie, by wolno mi było wznieść potwornie niegodziwy toast, gdy z nagła uchyliły się drzwi, a spoza nich rozległ się przenikliwy głos mojego służącego. Oznajmił mi, iż jakiś nieznajomy, widocznie w sprawie niecierpiącej zwłoki, oczekuje w przedsionku i chciałby ze mną mówić.

Byłem odurzony winem do tego stopnia, iż to nieoczekiwane najście ubawiło mnie raczej, niż zaniepokoiło. Zataczając się, wybiegłem do przedsionka. Był on mały i niski, nie miał wcale lampy, a jedyne oświetlenie stanowiła w tej chwili niezmiernie nikła smuga brzasku, wpadająca przez półkoliste okno. Kiedym stanął na progu, ujrzałem jakiegoś młodzieńca mniej więcej mojego wzrostu, w kaszmirowym, białym ubraniu, które było skrojone wedle najświeższej mody i niczym nie różniło się od mojego. To tylko dojrzałem w pomroce; rysów twarzy nie mogłem już rozróżnić. Gdym wszedł, rzucił się ku mnie z gestem zuchwałej niecierpliwości, uchwycił mnie za ramię i wyszeptał mi do ucha słowa: „Williamie Wilsonie!”

W okamgnieniu otrzeźwiałem zupełnie.

W zachowaniu się nieznajomego oraz w drżeniu jego wzniesionego palca, który mignął pod światło przed moimi oczyma, było coś, co napełniło mnie nieokreślonym zdumieniem; lecz nie to wstrząsnęło mną do głębi. Moc jakaś biła z tego uroczystego napomnienia, wyrzeczonego dziwnym, głuchym, syczącym głosem, zaś przede wszystkim zastanowił mnie charakterystyczny ton, a także barwa tych niewielu zwyczajnych, prostych, a jednak wyszeptanych zgłosek, co wywołały z niepamięci tysiące niepokojących wspomnień i targnęły mą duszą na podobieństwo elektrycznego prądu. Zanim zdołałem odzyskać przytomność, nieznajomego już nie było.

Wrażenie tego wypadku oddziałało silnie na moją rozwichrzoną wyobraźnię, lecz rozwiało się nader szybko. Przez kilka tygodni istotnie rozmyślałem głęboko lub pogrążałem się w oćmie chorobliwych zadum. Nie wmawiałem bynajmniej w siebie, jakobym się mylił co do osoby tego szczególniejszego człowieka, który tak uporczywie wtrącał się w me sprawy lub naprzykrzał mi się swymi przypochlebnymi radami. Lecz kim i czym był ten Wilson?  Skąd się wziął? – i co zamierzał? Na żadne z tych pytań nie znalazłem odpowiedzi.

[...] Jak gdyby w tryumfie ścigała mnie moja przeklęta dola, dając mi uczuć, iż tajemnicza jej władza dopiero się zaczęła. Zaledwo postawiłem stopę w Paryżu, a już miałem nowy dowód, iż przemierzły Wilson nie przestał zajmować się moimi sprawami. Lata mijały, lecz nie przynosiły mi ulgi. Co za nikczemnik! Z jaką niewczesną a zarazem upiorną gotowością stanął między mną a mą ambicją w Rzymie! A potem w Wiedniu! – w Berlinie! – w Moskwie! Czyż było miejsce, gdzie by ma gorycz nie miała powodu przeklinać go z głębi duszy? W końcu, zdjęty popłochem, uciekałem przed jego niedocieczoną tyranią jak przed zarazą – i po najdalsze krańce świata uciekałem na próżno. I raz po raz, w tajnych rozhoworach z własną mą duszą, zadawałem sobie pytania: ,.Kto on? – skąd przybywa? – i co zamierza?” Lecz nie mogłem znaleźć odpowiedzi. To znów badałem z drobiazgową dokładnością formy, sposoby i zasadnicze rysy jego bezczelnej pieczołowitości. Atoli i w tym kierunku nie dostrzegłem niczego, na czym byłoby można oprzeć przypuszczenia. Było to istotnie zastanawiające, iż wchodził mi w drogę tylko w takich razach, gdy trzeba było udaremnić zamiar lub zapobiec przedsięwzięciom, które w razie pomyślnego przebiegu musiałyby przynieść w końcu gorzkie rozczarowania. Zaiste, nędzne usprawiedliwienie dla przewagi, przywłaszczonej z taką bezwzględnością! Marne odszkodowanie za przyrodzone prawo do samodzielności, którego mi tak uparcie i tak zelżywie odmawiano!

[...]

Dotychczas poddawałem się ulegle bezwzględnemu jego władaniu. Uczucie głębokiej czci, z jaką zwykłem myśleć o wzniosłym charakterze, majestatycznej mądrości, jawnej wszechmocy i wszechobecności Wilsona, w połączeniu z jakowąś obawą, wywołaną niektórymi rysami jego natury oraz moimi przypuszczeniami, rozbudziły we mnie przeświadczenie o mej zupełnej bezradności i niemocy i zniewalały do kornej, acz cierpkiej i niechętnej uległości względem jego przemożnej woli. Atoli przed niedawnym czasem, kiedy największą mą rozkoszą stało się wino, pod wpływem jego roznamiętniającego oddziaływania na me wrodzone skłonności zacząłem coraz niecierpliwiej powstawać przeciwko temu nadzorowi. Jąłem szemrać – ociągać się – brać na kieł. I byłoż to tylko złudzeniem, kiedy mi się zdawało, iż w miarę jak krzepła moc moja, słabły siły mojego dręczyciela? Być może. To pewna, iż gorzałem cały ożywczą nadzieją i w najtajemniejszych mych myślach powziąłem w końcu zawzięte i rozpaczliwe postanowienie, iż nie będę dłużej znosił tej niewoli. Było to w Rzymie 18.. r. podczas karnawału. Znajdowałem się na balu maskowym w pałacu neapolitańczyka, księcia Di Broglio. Przy stole piłem więcej niż zazwyczaj i czułem się nieznośnie rozdrażniony dusznym powietrzem przepełnionych salonów. [...] W tej chwili uczułem, iż czyjaś ręka spoczęła lekko na mym ramieniu, i głuchy, przeklęty, niezapomniany szept zaszemrał mi w uchu.

W porywie złości odwróciłem się znienacka ku natrętowi i uchwyciłem go mocno za kołnierz. Jak przewidywałem, miał na sobie kostium niczym nie różniący się od mojego: płaszcz hiszpański z błękitnego aksamitu, spod którego wyzierał purpurowy pas z uwieszonym przy boku rapierem. Całą twarz jego osłaniała czarna, jedwabna maska.

–  Łotrze! – zawołałem głosem, zdławionym od gniewu, a każda wymówiona zgłoska podniecała jeszcze mą wściekłość. – Łotrze! Oszuście! Przeklęty nikczemniku! Nie będziesz – nie będziesz nękał mnie do samej śmierci! Chodź ze mną lub przebiję cię na miejscu – To mówiąc, torowałem sobie drogę z sali balowej do przyległego, małego przedpokoju i wlokłem go przemocą za sobą.

Gdyśmy weszli, odepchnąłem go z wściekłością od siebie. Zatoczył się pod ścianę. Klnąc, zatrzasnąłem drzwi i wezwałem go, by dobył oręża. Wahał się przez chwilę, po czym z lekkim westchnieniem wyjął z pochwy rapier i przybrał postawę obronną.

Zaiste, niedługo trwała walka. Rozpętał się we mnie wszystek szał dzikości i uczułem, że w me ramię wstępuje moc i dzielność całego tłumu. W okamgnieniu wziąłem nad nim przewagę i przyparłem go do ściany, kiedy zaś był już zdany na moją łaskę, ze zwierzęcą zaciekłością pchnąłem go kilkakrotnie rapierem w piersi.

W tej chwili ktoś poruszył klamką. Podbiegłem do drzwi, by nie wpuścić natręta, po czym niezwłocznie odwróciłem się ku memu konającemu przeciwnikowi. Lecz jakiż język ludzki zdoła wysłowić me osłupienie i grozę, gdym ujrzał, co się stało! Oto w krótkiej chwili, kiedy miałem zwrócone ku drzwiom oczy, zdążyła się dokonać widoczna zmiana w urządzeniu drugiego końca przedpokoju. Wielkie zwierciadło – jak mi w przerażeniu na razie się zdawało – pojawiło się w miejscu, gdzie go poprzednio nie było; kiedym zaś struchlały postąpił naprzód, własny mój obraz, lecz z twarzą pobladłą i ubroczoną we krwi, jął iść ku mnie chwiejnym, niepewnym krokiem.

Powtarzam: tak mi się zdawało, ale tak nie było. To mój przeciwnik – to Wilson stał przede mną w męce konania. Płaszcz jego i maska leżały na podłodze, tam gdzie je rzucił. Nie było ani jednej nitki w jego odzieniu – ani jednej linii w niezwykłych i charakterystycznych rysach jego twarzy, która by w czymkolwiek różniła się ode mnie.

To był Wilson; lecz, nie mówił już szeptem. Zdawało się mi niemal, że to ja sam mówię, gdy rzekł do mnie:

– Jestem pokonany – zwyciężyłeś! Lecz odtąd i ty nie żyjesz: umarłeś dla świata, dla nieba, dla nadziei. Istniałeś we mnie – i patrz oto na zgon mój, spójrz na mnie jako na jaźni swej odbicie, iżbyś pojął, jak na zawsze zabiłeś siebie.

1 Źródło: Edgar Allan Poe, William Wilson, [w:] tegoż, Opowiadania, t. 1, tłum. S. Wyrzykowski, Warszawa 1956, s. 151–171.

Słownik

antropologia
antropologia

(gr. ánthrōpos – człowiek, lógos – myśl, słowo) – dyscyplina naukowa z pogranicza nauk ścisłych, humanistycznych i społecznych; zajmuje się opisem człowieka w aspekcie pytań o jego naturę oraz jego uwarunkowań i roli w społeczeństwie, historii i kulturze; antropologia ma wiele różnych odmian, które można podzielić na te, które zajmują się biologią człowieka oraz te, które koncentrują się na duchowych i kulturowych wytworach człowieka

gotycyzm
gotycyzm

(niem. Gotik) – nurt kultury europejskiej, stanowiący jeden z jej przedromantycznych prądów. Dążył do przywrócenia rangi i znaczenia utworom i budowlom powstałym w średniowieczu. Prądowi nadano nazwę gotycyzmu, gdyż tradycje średniowieczne były wiązane przede wszystkim z gotyckim stylem architektonicznym. Gotycyzm obecny był w sztuce ogrodowej, malarstwie i literaturze

protagonista
protagonista

(fr. protagoniste < gr. prōtagōnistḗs – pierwszy aktor) – pierwszoplanowa postać literacka; protagonista jest najczęściej utożsamiany z głównym bohaterem utworu