Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

Obóz Auschwitz‑Birkenau (Oświęcim‑Brzezinka) był największym z niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Śmierć w tym miejscu poniosło ponad milion ludzi. Największą grupę stanowili Żydzi, dla których Auschwitz nie był obozem koncentracyjnym, ale obozem zagłady.

R5cxsCNp1cSaF1
Auschwitz‑Birkenau
Źródło: domena publiczna.

Narracja opowiadań obozowych

Aleksandra Palusińska O opowiadaniach obozowych Tadeusza Borowskiego

Borowski pozbawił swego czytelnika możliwości oparcia się o zdania nieprzytoczone przez scedowanie narracji bohaterowi. [...] Tekst pozbawiony zdań z pozycji autora jest tym samym pozbawiony ocen z pozycji autora. Ocena moralna wypowiedziana w zdaniu odautorskim, w zdaniu nieprzytoczonym, ma silniejsze usytuowanie niż każda inna w zdaniu przytoczonym. Wygłoszona jest w pewnym sensie „ex catedraex catedraex catedra” i może stanowić podstawę wiedzy i kształtowania się stosunku czytelnika do wydarzeń przedstawionych. Tak się właśnie dzieje w większości prozy obozowej. Natomiast u Borowskiego, gdzie miejsca na komentarz autorski a tym samym na ocenę z pozycji autora nie ma (z racji struktury utworu), pozostaje tylko skupić uwagę na ocenach moralnych wypowiadanych w zdaniach przytoczonych, przede wszystkim w zdaniach bohatera‑opowiadacza. [...] Dzieje się tak z różnych względów: czytelnik łatwiej uznaje zdania od bohatera‑opowiadacza niż zdania innych postaci występujących dlatego, że bohater ten prowadzi narrację i że narracja jest pierwszoosobowa, a także dlatego, iż nosi on w tekście imię ... Tadeusz. W ten sposób Borowski prowokuje czytelnika do stwierdzenia, w konsekwencji którego powstaje w odbiorcy przeświadczenie, że sam Borowski jest autentycznym bohaterem opowiadań, że brał udział w wydarzeniach, o których pisze, i że on sam ocenia bądź nie sytuacje. Przeświadczenie to jest co najmniej ryzykowne, jeśli w ogóle nie błędne.
[...]
Generalny wniosek [...] brzmi: opowiadania Borowskiego pozbawione są prawie zupełnie elementu refleksji i oceny moralnej we wszystkich pozycjach wypowiedzi. Może on być interesujący ze względu na zestawienie go z obiegowymi opiniami na temat prozy Borowskiego. Żaden z krytyków literackich nie odmawiał tej prozie dążności moralizatorskich, a ostrożniej mówiąc nikt nie twierdził, że nie wywołują one, a nawet nie narzucają określonych refleksji moralnych.

6 Źródło: Aleksandra Palusińska, O opowiadaniach obozowych Tadeusza Borowskiego, „Prace Polonistyczne Studies in Polish Literature” 1965, t. 21, s. 140–141.
RK94WuRYskf3n1
Auschwitz‑Birkenau, komora śmierci
Źródło: domena publiczna.
Zygmunt Bauman Nowoczesność i Zagłada

[...] Zagłada nie jest jedynie problemem Żydów i nie należy wyłącznie do historii narodu żydowskiego. Zagładę obmyślono i przeprowadzano w naszym nowoczesnym racjonalnym społeczeństwie, w zaawansowanym stadium jego cywilizacyjnego rozwoju, w szczytowej fazie rozkwitu naszej kultury i dlatego Zagłada jest problemem tego społeczeństwa, tej cywilizacji i tej kultury. [...]

Konsekwencją założenia, że sprawcy Zagłady byli raną lub chorobą naszej cywilizacji – a nie jej straszliwym, lecz pełnoprawnym produktem – jest nie tylko samorozgrzeszenie zapewniające komfort moralny, ale także poważna groźba moralnej i politycznej demobilizacjidemobilizacjademobilizacji. [...]

W jaki [...] sposób zdołano zmienić tych zwyczajnych Niemców w sprawców masowej zbrodni? Według Herberta C. Kelmana, moralne opory przed dokonywaniem potwornych czynów znikają zwykle po jednoczesnym, sukcesywnym spełnieniu trzech warunków: autoryzacjiautoryzacjaautoryzacji przemocy (poprzez oficjalne rozkazy płynące z ośrodków uprawnionych do ich wydawania), rutynizacjirutynizacjarutynizacji działań (poprzez sformalizowanie procedur i dokładny podział ról) i odczłowieczenia ofiar przemocy (poprzez zideologizowaneideologiazideologizowane definicje i indoktrynacjęindoktrynacjaindoktrynację). [...]

Żeby zrozumieć, jak mogło dojść do tak zdumiewającej moralnej ślepoty, warto pomyśleć o pracownikach fabryki zbrojeniowej, którzy dzięki zdobyciu nowych zamówień cieszą się z „odroczenia wyroku” skazującego zakład pracy na bankructwo, a jednocześnie szczerze ubolewają nad masakrami, jakie urządzają sobie Etiopczycy i Erytrejczycy.

1 Źródło: Zygmunt Bauman, Nowoczesność i Zagłada, tłum. T. Kunz, Kraków 2009, s. 13–123.
Sławomir Buryła Prawda mitu i literatury. O pisarstwie Tadeusza Borowskiego i Leopolda Buczkowskiego

Autor Proszę państwa do gazu był pierwszym, który umieszczał hitleryzm w toku rozwoju cywilizacji, widząc w nim, by posłużyć się pojęciem Baumana, najpełniejszą realizację idei nowoczesnego państwa „z jego monopolem na środki przemocy oraz daleko idącymi ambicjami w kierunku inżynierii społecznej”. [...] Najważniejsza jest zmiana stosunku do ofiary (proces reifikacjireifikacjareifikacji) i przyjęcie założenia, że można wyniszczyć cały naród, jeśli nie mieści się on w socjotechnicznych projektach „budowniczych nowego ładu”.

2 Źródło: Sławomir Buryła, Prawda mitu i literatury. O pisarstwie Tadeusza Borowskiego i Leopolda Buczkowskiego, Kraków 2003, s. 123.
Tadeusz Drewnowski Ucieczka z kamiennego świata: o Tadeuszu Borowskim

Technikę nowelistyczną Borowskiego można by określić jako technikę fakto- i dialogomontażu. Wiązało się to z nader konsekwentnie uprawianym przez Borowskiego [...] behawioryzmembehawioryzmbehawioryzmem, ze stylem [...]. wynikającym z obranej koncepcji narratora, z opisywanej rzeczywistości i z zamiarów wobec nich autora. Skomplikowany sens opowiadań miał wynikać – bez pośrednictwa słowa, bez komentarzy – z samego zestawienia, a raczej zderzenia sytuacji, faktów zachowań. Zasadą spiętrzania kontrastów posługiwała się w sposób klasyczny pewna linia starego malarstwa na pół realistycznego, na pół fantastycznego (Bosch, Pieter Breughel) [...].

3 Źródło: Tadeusz Drewnowski, Ucieczka z kamiennego świata: o Tadeuszu Borowskim, Warszawa 1988.

O autorze

R1GKhkjdjVQ5A1
Tadeusz Borowski
Źródło: domena publiczna.

Tadeusz Borowski urodził się 12 listopada 1922 roku. Gdy miał cztery lata, jego ojca aresztowano za wcześniejszy udział w Polskiej Organizacji Wojskowej i wywieziono do łagru. Matkę zesłano na Syberię cztery lata później. Borowski i jego brat zostali pod opieką krewnych. Doświadczenia te miały duży wpływ na późniejszą świadomość pisarza, który już w dzieciństwie zetknął się z terrorem, głodem (w czasie kolektywizacjikolektywizacjakolektywizacji) i obozowym światem pojawiającym się w rozmowach i opowieściach. W 1932 roku ojciec twórcy Proszę państwa do gazu został zwolniony z łagru i rodzina przeniosła się do Warszawy. W 1934 uwolniona została także matka. Borowski uczył się w bardzo dobrym gimnazjum, po którym rozpoczął studia polonistyczne. Debiutował jako poeta w 1942 roku tomikiem Gdziekolwiek ziemia… W 1943 roku aresztowano go i osadzono na Pawiaku, gdzie przebywał trzy miesiące. 29 kwietnia 1943 roku przewieziono go do obozu w Birkenau. Pracował w komando zewnętrznym, wykonując ciężką pracę fizyczną, która wycieńczyła go do tego stopnia, że trafił do szpitala. Dzięki wykradzionym lekarstwom udało mu się wrócić do zdrowia. Po opuszczeniu szpitala dostał pracę nocnego stróża, później awansował na stanowisko sanitariusza.

Istotny wpływ na twórczość Borowskiego miała jego miłość do Marii Rundo – przyszłej żony. To właśnie do niej szedł, gdy wpadł w „kocioł” zastawiony przez gestapo, po którym trafił na Pawiak. Maria również trafiła do obozu. Borowski na własne życzenie zrezygnował z pracy w szpitalu i zdecydował się na cięższą pracę w obozie kobiecym, by móc widywać się z ukochaną. Po ewakuacji Brzezinki Borowski trafił do obozu Natzweiler. To był najcięższy obozowy czas Borowskiego. Doświadczył tu skrajnego wycieńczenia i otarł się o śmierć. Zimą 1945 roku Niemcy przewieźli go do Dachau. Borowski opuścił obóz dopiero we wrześniu. Między kwietniem a wrześniem powstawały zręby jego opowiadań.

Po wojnie przebywał w Monachium, następnie przeprowadził się do Warszawy. Tu przeszedł przemianę światopoglądową i wstąpił do PZPRPZPRPZPR. Ożenił się, urodziła mu się córka. Doświadczenia życiowe okazały się jednak zbyt traumatyczne i kilka dni po narodzinach dziecka Borowski popełnił samobójstwo. Zmarł 3 lipca 1951 roku.

Tekst

Tadeusz Borowski

U nas w Auschwitzu

I
1

..a więc jestem już na kursach sanitarnych. Wybrano nas kilkunastu z całego Birkenau i będą uczyć prawie na doktorów. Mamy wiedzieć, ile kości ma człowiek, jak krąży krew, co to jest otrzewna, jak się zwalcza gronkowce, a jak paciorkowce, jak się sterylnie przeprowadza operację ślepej kiszki i po co jest odma.

Mamy posłannictwo bardzo wzniosłe: będziemy leczyć kolegów, których „zły los” gnębi chorobą, apatią lub zniechęceniem do życia. Mamy – właśnie my, kilkunastu ludzi na dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Birkenau, zmniejszyć śmiertelność w obozie i podnieść ducha więźniów. Tak mówił na wyjezdnym lagerarztlagerarztlagerarzt, spytał się jeszcze każdego z nas o wiek i zawód, a gdy odpowiedziałem mu:
— Student.
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
— Cóż pan studiował?
— Historię literatury — odrzekłem skromnie.
Kiwnął ze zniechęceniem głową, wsiadł do samochodu i odjechał.

Później szliśmy bardzo piękną drogą do Oświęcimia, widzieliśmy kupę krajobrazu, potem ktoś nas przydzielał gdzieś, na jakiś szpitalny blok jako gości — flegerówflegerflegerów, ale nie bardzo się tym interesowałem, bo poszedłem ze Staszkiem (wiesz, tym, co mi dał brązowe spodnie) na obóz, ja – szukać kogoś, kto by Ci ten list zaniósł, a Staszek pod kuchnię i magazyn, żeby zorganizować na kolację białego chleba, kostkę margaryny i choć z jedna kiełbasę, bo jest nas pięciu.

Oczywiście nikogo nie znalazłem, bo jestem milionowiec, a tu same stare numery i na mnie patrzą bardzo z góry. Ale Staszek obiecał przez swoje koneksje list przesłać, tylko żeby nie był długi, „bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień pisać”.
[...]

A co do ograniczenia śmierci: chorował na moim blokublokbloku prominentprominentprominent, miał się źle, gorączkował, mówił coraz częściej o śmierci. Pewnego razu zawołał mnie do siebie. Usiadłem na brzeżku łóżka.
— Byłem przecie znany na lagrze, nie? — zapytał, niespokojnie patrząc mi w oczy.
— Któż by ciebie nie znał... i nie zapamiętał — odpowiedziałem niewinnie.
— Patrzaj — rzekł, wskazując ręką na zaczerwienione ogniem szyby.
Paliło się tam, za lasem.
— Wiesz, chciałbym, żeby mnie położyli osobno. Żeby nie razem. Nie na kupie. Rozumiesz? — Nie miej strachu — rzekłem mu serdecznie. — Już ja ci nawet prześcieradło dam. A z trupiarzami też pogadam.

Uścisnął mi rękę w milczeniu. Ale na nic się nie zdało. Wyzdrowiał i z lagru przysłał mi kostkę margaryny. Smaruję nią buty, bo to taka z ryb. Tak przyczyniłem się do zmniejszenia śmiertelności w obozie. Ale chyba dosyć o tym, bo to zbyt obozowe. Od prawie miesiąca nie mam listu z domu...

II
1

[...]

Po dróżce brzozowej przechadzamy się wieczorem po apelu godnie, z powagą, witając pochyleniem głowy znajomych. Na jednym ze skrzyżowań stoi drogowskaz z płaskorzeźbą, a płaskorzeźba przedstawia takich dwóch, co siedzą na ławce i szepcą sobie na ucho, a trzeci pochyla się ku nim, nadstawia swoje i nadsłuchuje. Ku przestrodze: każda twoja rozmowa jest podsłuchana, skomentowana, doniesiona, gdzie należy. Tu jeden o drugim wie wszystko: kiedy był muzułmanemmuzułmanmuzułmanem, co i od kogo zorganizował, kogo zadusił i kogo zakapował, i każdy uśmiecha się drwiąco, gdy chwalisz drugiego. 
[...]

III
1

[...] Tymczasem wysłuchaliśmy paru wzniosłych przemów czarnego kierownika od kursów, małego zasuszonego Adolfa, który przyjechał niedawno z Dachau i jest nasiąkły aż po uszy kameradschaftemkameradschaftkameradschaftem. Będzie podnosił zdrowotność obozu przez kształcenie flegerów i obniżał śmiertelność przez nauczanie, co to jest system nerwowy. Adolf jest niezwykle sympatyczny i nie z tego świata, ale jako Niemiec, nie zna proporcji między rzeczami i zjawiskami i czepia się znaczenia słów, jakby one stanowiły rzeczywistość. Mówi ,,KameradenKameradenKameraden” i myśli, że my istotnie jesteśmy Kameraden, mówi „zmniejszyć cierpienie” i myśli, że to jest możliwe. Na bramie obozu spleciono z żelaza litery: „Praca czyni wolnym”. Oni chyba w to wierzą, ci esmani i ci więźniowie, którzy są Niemcami. [...]
[...]

Witek łazi za fortepianem. Stoi czarne pudło w sali muzycznej w bloku, tam gdzie i puff, ale w arbeitszeicieArbeitszeitarbeitszeicie grać nie wolno, a po apelu grają sobie muzycy, którzy poza tym dają co niedziela koncerty symfoniczne. Koniecznie pójdę posłuchać.

Naprzeciw sali muzycznej znaleźliśmy drzwi z napisem „biblioteka”, ale wtajemniczeni twierdzą, że to tylko dla reichsdeutschówReichsdeutschreichsdeutschów parę kryminalnych powieści. Nie sprawdzałem, bo drzwi są zamknięte na amen.

Obok biblioteki w owym bloku kultury jest oddział polityczny, a koło niego — sala muzeum. Są tam fotografie skonfiskowane  listów i ponoć nic więcej. A szkoda, mogliby pomieścić tam ową nie dopieczoną wątrobę ludzką, za której nadjedzenie mój przyjaciel, Grek, dostał dwadzieścia pięć na de.

Ale najważniejsza rzecz mieści się na piętrze. Jest to puff. Puff są to okna, nawet w zimie na wpół uchylone. W oknach — po apelu wychylają się główki kobiece o różnych odcieniach, a spod niebieskich, różowych i seledynowych (bardzo lubię ten kolor) szlafroczków wynurzają się śnieżne jak piana morska ramiona. Główek jest, zdaje się, piętnaście, a ramion — trzydzieści, jeśli nie liczymy starej Madame o potężnym, epickim, legendarnym biuście, która czuwa nad główkami, szyjkami, ramionami etc... Madame oknem się nie wychyla, ale za to urzęduje na piętrze jako cerber u wejścia do puffu.

Naokoło puffu stoi tłum prominencji lagrowej. Jeśli Julii jest dziesięć, to Romeów (i to nie byle jakich) z tysiąc. [...]

Są i gdzie indziej kobiety: blok dziesiąty, doświadczalny. Tam się je sztucznie zapładnia (jak powiadają), szczepi się tyfus, malarię, robi się zabiegi chirurgiczne. Przelotnie widziałem tego, który tę robotę prowadzi: w zielonym myśliwskim ubraniu, w tyrolskim kapelusiku z natkanymi odznakami sportowymi, o twarzy dobrotliwego satyra. Podobno profesor uniwersytetu.

Kobiety te bronione są kratami i deskami, ale często gęsto włamują się i tam i zapładniają je zgoła niesztucznie. Musi się wściekać stary profesor.
[...]

Myślę o tym, jak bardzo byłaś dojrzała, jak dużo dobrej woli i — wybacz, że Ci to teraz piszę — poświęcenia włożyłaś w nasz stosunek, jak dobrowolnie wchodziłaś w moje życie małego pokoiku bez wody, wieczorów z zimną herbatą, paru na wpół uwiędłych kwiatów, psa, który wiecznie gryzł, i lampy naftowej u moich rodziców.

Myślę o tym i uśmiecham się pobłażliwie, gdy mi mówią o moralności, o prawie, o tradycji, o obowiązkach… Albo gdy wyrzekają się wszelkiej miękkości i sentymentalizmu i pokazując pięść, mówią o wieku twardości. Uśmiecham się i myślę, że człowiek zawsze na nowo odnajduje człowieka — przez miłość. I że to jest rzecz najważniejsza i najbardziej trwała w życiu ludzkim.
[...]

IV
1

Gdybym Ci powiedział [...], gdy tańczyliśmy we dwoje w małym pokoiku o pomarańczowym świetle: słuchaj, masz milion ludzi albo dwa, albo trzy miliony, zabij ich tak, żeby nikt o tym nie wiedział, nawet oni, uwięź kilkaset tysięcy, złam ich solidarność, poszczuj człowieka na człowieka i... — przecież miałabyś mnie za szalonego i kto wie, czy nie przerwalibyśmy tańca. Ale pewnie tak bym nie powiedział, nawet gdybym znał obóz, bo nie zmąciłbym nastroju.

A tu patrz: najpierw jedna wiejska stodoła pomalowana na biało i — duszą w niej ludzi. Potem cztery większe budynki — dwadzieścia tysięcy jak nic. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Paru ludzi kierujących ruchem, żeby tłoku nie było, i ludzie płyną jak woda z kranu za odkręceniem  kurka. Dzieje się to wśród anemicznych drzew zadymionego lasku. Zwykłe ciężarowe samochody podwożą ludzi, wracają jak na taśmie i znów podwożą. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy.

Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w twarz, nie rzuci się. na pierś? Zdejmujemy czapkę przed esmanami wracającymi spod lasu, jak wyczytają, idziemy z nimi na śmierć i — nic? Głodujemy mokniemy na deszczu, zabierają nam najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie. A jedyna broń — to nasza liczba, której komory nie pomieszczą.
[...]

Po południu wybrałem się na mecz bokserski do wielkiego baraku waschraumu, tam, skąd wpierw odchodziły transporty do gazu. Wpuszczono nas do środka z ceremoniami, choć sala była nabita po brzegi. W dużej poczekalni urządzono ring. Światło z góry, sędzia (nb. polski sędzia olimpijski), bokserzy o sławie międzynarodowej, ale tylko Aryjczycy, bo Żydom występować nie wolno. I ci sami ludzie, którzy dzień w dzień wybijali dziesiątki zębów, ludzie, z których niejeden sam ma pustą szczękę — pasjonowali się Czortkiem, Walterem z Hamburga i jakimś młodym chłopcem, który, trenowany w obozie, wyrósł, jak powiadają, na dużą klasę. Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców, jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu. Sala była zadymiona od papierosów, a bokserzy tłukli się, ile wlizie. Ale robili to niefachowo, choć z dużym uporem.
[...]

Zaraz po boksie poszedłem do konkurencji, na koncert. Wy tam, w waszym Birkenau, ani pojęcia nie macie, jakie tu się dzieją cuda kultury o parę kilometrów od kominów. [...]

— — — Ktoś nazwał nasz obóz: Betrugslager, obóz oszustw. Skąpy żywopłot przy białym domku, podwórko podobne do wiejskiego, tablice z napisami „kąpiel” wystarczą, aby otumanić miliony ludzi, oszukać aż do śmierci. Jakiś tam boks, jakieś trawniczki przy blokach, dwie marki na miesiąc dla najpilniejszych więźniów, musztarda w kantynie, cotygodniowa kontrola wszy i uwertura do Tancreda wystarczy, aby oszukać świat i — nas. Ci tam z zewnątrz myślą, że to jest potworne, ale przecież nie jest tak źle, skoro i orkiestra, i boks, i trawniczki, i koce na łóżkach... Oszukańcza jest porcja chleba, do której trzeba dokładać, aby żyć.

Oszukańczy jest czas pracy, przy którym nie wolno mówić, siadać, odpoczywać. Oszukańcza jest każda szufla ziemi, którą niepełną rzucamy na wał rowu.

Patrz na to wszystko uważnie i nie trać siły, gdy Ci jest źle.

Bo może z tego obozu, z tego czasu oszustw będziemy musieli zdać ludziom żywym relację i stanąć w obronie zmarłych.

Kiedyś chodziliśmy komandamikomandokomandami do obozu. Grała orkiestra do taktu idącym szeregom. Nadeszło DAWDAWDAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn. I wtedy z FKL‑u nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały:
— Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas!
I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek się nie poruszył, ani jedna ręka nie podniosła się.

Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym.

V
1

[...]

A jeszcze i to: śmierć. Opowiadano mi o takim lagrze, do którego przychodziły co dzień transporty nowych więźniów, po kilkudziesięciu ludzi naraz. Ale obóz miał ustaloną liczbę porcji, już nie pamiętam wiele, może dwa, może trzy tysiące, i komendant nie życzył sobie, aby więźniowie głodowali. Każdy więzień musiał otrzymać jedną porcję. Co dzień więc było w obozie kilkudziesięciu ludzi za dużo. Każdego wieczoru na każdym bloku losowano kartami lub gałkami z chleba i wylosowani nie szli następnego dnia do pracy. Wyprowadzano ich w południe za druty i rozstrzeliwano.

I w tym wylewie atawizmu stoi człowiek z innego świata, człowiek, który konspiruje po to, aby nie było konszachtów między ludźmi, człowiek, który kradnie, aby nie było łupiestw na ziemi, człowiek, który zabija, aby nie mordowano ludzi.
[...]
Dużo było naiwności w tym, co mówiłem, niedojrzałości i szukania wygody. Ale myślę, że chyba nie marnowaliśmy czasu. Wbrew namiętnościom wojny żyliśmy w innym świecie. Może dla tego, który nadejdzie. Jeśli są to zbyt śmiałe słowa — wybacz. A to, że teraz tu jesteśmy — to chyba też dla tego świata. Czy myślisz, że gdyby nie nadzieja, iż ten inny świat nadejdzie, że wrogą prawa człowieka - żylibyśmy w obozie choć jeden dzień? To właśnie nadzieja każe ludziom apatycznie iść do komory gazowej, każe nie ryzykować buntu, pogrąża w martwotę. To nadzieja rwie więzy rodzin, każe matkom wyrzekać się dzieci, żonom sprzedawać się za chleb i mężom zabijać ludzi. To: nadzieja każe im walczyć o każdy dzień życia, bo może właśnie ten dzień przyniesie wyzwolenie. Ach, i już nawet nie nadzieja na inny, lepszy świat, ale po prostu na życie, w którym będzie spokój i odpoczynek. Nigdy w dziejach ludzkich nadzieja nie była silniejsza w człowieku, ale nigdy też nie wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie nie nauczono nas wyzbywać się nadziei i dlatego giniemy w gazie.

Patrz, w jakim oryginalnym świecie żyjemy: jak mało jest w Europie ludzi którzy nie zabili człowieka! I jak mało jest ludzi, których by inni ludzie nie pragnęli zamordować!
[...]

VI
1

[...]

— Żydzi, wiecie, jacy są Żydzi! — dorwał się Staszek do głosu. — Zobaczysz, oni jeszcze geszeft zrobią na tym swoim obozie! Oni i w krematorium, i w getcie, a rodzoną matkę sprzeda za miskę brukwi! Stoimy kiedyś z rana na arbeitskomando, koło nas sondersondersonder, chłopy jak byki, zadowolone z życia, bo jakże? Przy mnie mój przyjaciel, Mojsze, ten od gryzioków. On z Mławy i ja z Mławy, wiecie, jak to jest, przyjaciele i handlarze, pewność i zaufanie. „Co u ciebie, Mojsze? Coś taki nieswój?” „Dostałem fotografię swojej rodziny”. „To czego się martwisz, to dobrze”. „Żeby ty się wściekł z takim dobrze, ja ojca do komina posłałem!” „Nie może być!” „Może, bo posłałem. Przyjechał z transportem, zobaczył mnie przed komorą, zaganiałem ludzi, rzucił mi się na szyję, zaczął mnie całować i pytać, co to będzie i że on jest głodny, bo dwa dni jadą bez jedzenia.  A tu komandoführer krzyczy, żeby nie stać, że trzeba pracować! Co miałem robić? «Idź, ojciec — mówię — wykąp się w łaźni, a potem pogadamy, widzisz, że teraz nie mam czasu.» I ojciec poszedł do komory. A zdjęcia wyciągnąłem potem z ubrania. I powiedz, gdzie tu jest dobrze, że mam fotografie?”
[...]

VII
1

Gdyby opadły ściany baraków, tysiące ludzi zbitych, stłamszonych na pryczach zawisłoby w powietrzu. Byłby to widok wstrętniejszy niż średniowieczne obrazy sądów ostatecznych. Najbardziej wstrząsa człowiekiem widok drugiego człowieka śpiącego na swoim kawałku buksy, miejsca, które musi zajmować, bo ma ciało. Ciało wykorzystali, jak się da: wytatuowali na nim numer, żeby zaoszczędzić obroży, dali tyle snu w nocy, żeby człowiek mógł pracować, i tyle czasu w dzień, aby zjadł. I jedzenia tyle, żeby bezproduktywnie nie zdechł. Jedno jest tylko miejsce do życia: kawałek pryczy, reszta należy do obozu, do państwa. Ale ani ten kawałek miejsca, ani koszula, ani łopata nie jest twoja. Zachorujesz, odbiorą ci wszystko: ubranie, czapkę, przemycony szalik, chusteczkę do nosa. Jak umrzesz — wyrwą ci złote zęby, już poprzednio zapisane w księgi obozu. Spalą, popiołem wysypią pola albo osuszą stawy. Co prawda marnotrawią przy spalaniu tyle tłuszczu, tyle kości, tyle mięsa, tyle ciepła!  Ale gdzie indziej robią z ludzi mydło, ze skóry ludzkiej abażury, z kości ozdoby. Kto wie, może na eksport dla Murzynów, których kiedyś podbiją?

Pracujemy pod ziemią i na ziemi, pod dachem i na deszczu, przy łopacie, lorze, kilofie i łomie. Nosimy wory z cementem, układamy cegły, tory kolejowe, grodzimy grunta, depczemy ziemię... Zakładamy podwaliny jakiejś nowej, potwornej cywilizacji. Teraz dopiero poznałem cenę starożytności. Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi! Ile krwi musiało spłynąć na rzymskie drogi, wały graniczne i budowle miasta! Ta starożytność, która była olbrzymim koncentracyjnym obozem, gdzie niewolnikowi wypalano znak własności na czole i krzyżowano za ucieczkę. Ta starożytność, która była wielką zmową ludzi wolnych przeciw niewolnikom!

Pamiętasz, jak lubiłem Platona. Dziś wiem, że kłamał. Bo w rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka. To myśmy budowali piramidy, rwali marmur na świątynie i kamienie na drogi imperialne, to myśmy wiosłowali na galerach i ciągnęli sochy, a oni pisali dialogi i dramaty, usprawiedliwiali ojczyznami swoje intrygi, walczyli o granice i demokracje. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby.

Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka. Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija. Nie ma dobra, które na nią pozwala.

Cóż wie starożytność o nas? Zna przebiegłego niewolnika z Terencjusza i Plauta, zna trybunów ludowych Grakchów i imię jednego tylko niewolnika — Spartakusa.Oni robili historię i byle zbrodniarza — Scypiona, byle adwokata — Cycera czy Demostenesa, pamiętamy doskonale. Zachwycamy się wycięciem Etrusków, wybiciem Kartaginy, zdradami, podstępem i łupiestwem. Prawo rzymskie! I dziś jest prawo!

Co będzie o nas wiedzieć świąt, jeśli zwyciężą Niemcy? [...]

VIII
1

[...] Bronił Hiszpan Madrytu, uciekł do Francji i przywieźli go do Oświęcimia. Jak to Hiszpan: miał jakąś Francuzkę, a z nią dziecko. Jak dziecko nieźle podrosło, a Hiszpan wciąż w obozie, Francuzka w krzyk, że chce ślubu! Więc podanie do samego H., H. oburzył się: Taki nieporządek w nowej Europie, natychmiast dać im ślub!

Przywleczono Francuzkę z dzieckiem do obozu, z Hiszpana na gwałt ściągnięto pasiaki, dopasowano elegancki, przez samego kapę pralni wyprasowany garnitur, z bogatych zbiorów obozowych dobrano starannie krawat do skarpetek i dano ślub.

Potem szli nowożeńcy do zdjęcia: ona z synkiem i bukietem hiacyntów na ręku, a on z nią pod pachę.[...]

Nowożeńców tymczasem sfotografowano i odstąpiono im na noc poślubną apartamenta puffu, który wygnano na dziesiątkę. Nazajutrz Francuzkę odesłano do Francji, a Hiszpana w pasiaczkach na komando. Cały zaś obóz chodzi, jakby kija połknął.
— U nas, w Auschwitzu to nawet śluby dają.

[...] Zebraliśmy się na stryszku, przyszedł lagerarzt Rhode (ten „porządny”, co nie robi różnicy między Żydami a Aryjczykami), przyszedł, popatrzył na nas i nasze opatrunki, powiedział, że jest bardzo zadowolony i że teraz na pewno będzie u nas, w Auschwitzu, lepiej. I prędko wyszedł, bo stryszek zimny. [...]

IX
1

Wróciliśmy już. Poszedłem po staremu na swój blok, nasmarowałem chorych na kręcę herbatą z mięty, a dziś z rana umyliśmy pospołu podłogę. Potem postałem z mądrą miną koło doktora, który robił punkcję.

Potem wziąłem dwa ostatnie zastrzyki prontosilu i posyłam Tobie. Wreszcie nasz fryzjer blokowy (z cywila restaurator spod Poczty w Krakowie) Heniek Liberfreund uznał, że teraz to na pewno będę najlepszym flegerem wśród literatów.  [...] Wychodziliśmy już z bloków po skończonej kontroli, gdy na lager wróciło z kremo sonderkomando. Szli odymieni, nalani tłuszczem, uginając się pod ciężkimi tobołami. Im wolno wszystko przynosić prócz złota, lecz tego szmuglują najwięcej.

Spod bloków wyrwały się grupki ludzi, wpadały w maszerujące szeregi i porywały upatrzone pakunki. Krzyki, przekleństwa i razy kotłowały się w powietrzu. Wreszcie sonder znikło w bramie swego, odgrodzonego od reszty obozu murem, podwórza. Zaraz jednak chyłkiem poczęli się wymykać Żydzi na handel, na organizację i w odwiedziny.

Zahaczyłem jednego z nich, przyjaciela z naszego byłego komanda. Ja zachorowałem i poszedłem na KB. On miał więcej „szczęścia” i poszedł do sonder. Zawsze lepiej niż łopatą robić o misce zupy. Wyciągnął serdecznie rękę.
— A, to ty? Potrzebujesz czego? Jak masz jabłka…
— Nie, jabłek nie mam dla ciebie — odrzekłem przyjaźnie. — Nie umarłeś jeszcze, Abramek? Co słychać?
— Nic ciekawego. Czeski my zagazowali.
— To wiem i bez ciebie. A osobiście?
— Osobiście? Jakie u mnie może być „osobiście”? Komin, blok i znowu komin? Albo ja mam tu kogo? A, chcesz wiedzieć — osobiście: wykombinowali my nowy sposób palenia w kominie. A wiesz jaki?
Byłem bardzo uprzejmie ciekaw.
— A taki, że bierzemy cztery dzieciaki z włosami, przytykamy głowy do kupy i podpalamy włosy. Potem pali się samo i jest gemachtgemachtgemacht.
— Winszuję — rzekłem sucho, bez entuzjazmu. Roześmiał się dziwnie i popatrzył mi w oczy:
— Te, fleger, u nas, w Auschwitzu, my musimy bawić się, jak umiemy. Jak by szło inaczej wytrzymać?
I wsadziwszy ręce w kieszeń odszedł bez pożegnania. Ale to jest nieprawda i groteska, jak cały obóz, jak,cały świat

Indeks dolny Bibliografia: Tadeusz Borowski, U nas w Auschwitzu, [w:] tegoż, Utwory wybrane, oprac. A. Werner, Wrocław 1991, s. 73‑122. Indeks dolny koniec

lagerarzt
fleger
blok
prominent
muzułman
kameradschaft
Kameraden
Arbeitszeit
Reichsdeutsch
komando
DAW
sonder
gemacht
latryna
ex catedra
demobilizacja
autoryzacja
rutynizacja
ideologia

Słownik

behawioryzm
behawioryzm

(ang. behavior lub behaviour – zachowanie) – za główny przedmiot badań psychologii uznawał zachowanie (behaviour) człowieka. Behawioryzm ukształtował się w USA (jego promotorem był amerykański psycholog J.B. Watson) w opozycji do tradycyjnej „psychologii umysłu”, która koncentrowała się na analizowaniu tzw. treści świadomości

indoktrynacja
indoktrynacja

(z łac. doctrina – nauka) świadomy i systematyczny proces, którego celem jest wpojenie człowiekowi określonych przekonań, zwłaszcza religijnych, politycznych lub społecznych, wykorzystujący propagandę stosowaną przez środki masowego przekazu oraz system oświaty

kolektywizacja
kolektywizacja

proces łączenia gruntów chłopskich w gospodarstwa będące własnością grupową (spółdzielczą)

POW
POW

Polska Organizacja Wojskowa, Początkowo głównym celem POW była działalność wywiadowczo‑dywersyjna przeciwko Rosji; 1915–1917, po zajęciu Królestwa Polskiego przez państwa centralne, półlegalna; 1915 część członków POW wstąpiła do I Brygady Legionów Polskich; 1917, po kryzysie przysięgowym i aresztowaniu Piłsudskiego VII 1917, działała w konspiracji przeciw okupantom austriackim i niemieckim

PZPR
PZPR

Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, partia komunistyczna utworzona w 1948 roku

reifikacja
reifikacja

(łac. res – rzecz, facio – czynię) uprzedmiotowienie, traktowanie człowieka i istot żywych jak rzeczy, istotnym składnikiem reifikacji jest zobojętnienie na śmierć, wywołane jej masowością i powszechnością