Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

O autorze

RqTLE3FpJmz421
Źródło: Patryk Lewandowski, Wikimedia Commons, licencja: CC BY-SA 3.0.

Janusz Głowacki (1938–2017) – dramatopisarz, prozaik, scenarzysta, autor słuchowisk radiowych, eseista. Przez wiele lat mieszkał i pracował w Nowym Jorku. Należał do twórców wykorzystujących sarkazmsarkazmsarkazm i ironię. Te kategorie estetyczne traktował jako mechanizm obronny przed okrucieństwem świata. Często powtarzał, że nie pisze komedii, ponieważ od czasów Czechowa świat zrobił kilka kolejnych depresyjnych kroków. W jego interpretacji świat po prostu posmutniał. Po upadku komunizmu w 1989 roku Janusz Głowacki mieszkał w Stanach Zjednoczonych, ale bardzo często bywał w Polsce.

Debiutował w 1960 roku w „Almanachu Młodych” opowiadaniem Na plaży, które określał jako historię o kimś, kto się utopił, ale wesoło napisaną. Od 1964 do 1981 roku był członkiem zespołu redakcyjnego tygodnika „Kultura” i jego felietonistą.

Wydał kilka tomów opowiadań, m.in.: Wirówka nonsensu, Nowy taniec la‑ba‑da, Polowanie na muchy, Paradis. Raport Piłata, My sweet Raskolnikow, Coraz trudniej kochać i dwa tomy felietonów: W nocy gorzej widać oraz Powrót hrabiego Monte Christo.

W sierpniu 1980 roku Janusz Głowacki przebywał wśród strajkujących w Stoczni Gdańskiej. Na podstawie obserwacji tego zdarzenia stworzył powieść Moc truchleje. Napisał ją z punktu widzenia prostego robotnika, który nieświadomie zostaje uwikłany we współpracę ze służbami specjalnymi. O powieści wypowiadano się z podziwem, doceniając wnikliwość ukazywania mechanizmów kolaboracji. Z tekstu wynika też jednak przesłanie o odwadze tych, którzy potrafią się przeciwstawić złu i zniewoleniu.

Janusz Głowacki przyznawał, że postawa ironicznaironiaironiczna (a przede wszystkim – autoironicznaautoironiaautoironiczna) pomagała mu przetrwać lata pobytu na emigracji oraz inne przeżycia wymagające dystansu.

Twórczość Janusza Głowackiego była tłumaczona na wiele języków. Eseje i felietony pisarza ukazywały się na łamach takich pism, jak „New York Times” czy „The New York Times Magazine”.

Na czym polega związek między wydarzeniami w tragedii Sofoklesa a wydarzeniami w dramacie Janusza Głowackiego?

R1XqWrzEbG8Hi1
Aleksander Kokular, Edyp i Antygona
Źródło: domena publiczna.

Antygona to postać z mitu tebańskiego. Niedościgniony wzór wierności, miłości, bezkompromisowości. Wolała zginąć, niż pozostawić ciało brata bez pogrzebu, który był mu należny zgodnie z prawem boskim. Wiedziała, że jeśli nie wypełni religijnego obowiązku, skaże brata na potępienie. Anitę, bohaterkę sztuki Antygona w Nowym Jorku, trzymała przy życiu jedynie miłość do mężczyzny, który nazwał ją „swoją kobietą” i stanął kiedyś w jej obronie. Gdy zmarł, Anita zamierzała wyprawić mu godny pogrzeb w parku. Ta bezdomna kobieta to postać tragiczna, w pewnym sensie podobna do antycznej Antygony. Zapłaciła włóczęgom, Saszy i Pchełce, za to, by wykradli z więzienia zwłoki jej ukochanego. Kiedy okazało się, że przynieśli ciało innego zmarłego, Anita tego nie zauważyła. Nie dopuszczała do siebie myśli, że pochowa obcego człowieka.

Sztukę zamówił teatr Arena Stage w Waszyngtonie, w którym odbyła się jej prapremiera w marcu 1993 roku. „Time Magazine” nazwał ją jedną z najlepszych tego sezonu teatralnego. Rok później Antygona w Nowym Jorku była już grana w teatrach Pragi, Petersburga, Bonn, Budapesztu, Moskwy, Meksyku, Belgradu. W 1996 wystawiono ją w Yale Repertory Theatre w Atlancie oraz w Vineyard Theatre w Nowym Jorku w reżyserii Michaela Meyera. W 1997 zdobyła w Paryżu nagrodę dla najlepszej sztuki roku „Le Baladin”, przyznawaną przez Stowarzyszenie Krytyków i nagrodę studentów Sorbony. Oto kilka opinii: Ten wspaniały tekst miesza burleskę z tragizmem z niezwykłym talentem („La Revue du Spectacle”); Tekst pełen humoru. Nikt nie stara się moralizować. Każdy musi odnaleźć swoją prawdę. Wspaniałe („Telerama”); Arcydzieło, to życie, to jest wszystko („Passion Theatre”).

Tragikomedię Głowackiego przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków. Jan Kott uznał ją za jedną z trzech najlepszych sztuk napisanych w Polsce (obok Emigrantów Sławomira Mrożka i Do piachu Tadeusza Różewicza). Polską premierę Antygony w Nowym Jorku w warszawskim Teatrze Ateneum wystawiła Izabella Cywińska. Kazimierz Kutz reżyserował tę sztukę w Teatrze Telewizji. Wystąpili w niej wybitni aktorzy - Anna Dymna, Jerzy Trela, Jan Peszek. Dziś można tę zarejestrowaną inscenizację oglądać w zasobach internetowych.

Janusz Głowacki Antygona w Nowym Jorku

Scena 4 (fragmenty)

Sasza kładzie się na ławce. Kilka razy zmienia pozycję, jakby próbując zasnąć. Potem wstaje. Z kupy śmieci wyciąga tekturowe pudełko. Odkurza je. Stawia na ławce i zaczyna metodycznie układać leżący dotąd na ławce w plastikowych torbach swój skromny ekwipunek: stary sweter, spodnie, jakaś koszula, skarpetki, tenisówki... Wraca Pchełka. Przygląda się Saszy z niepokojem.

PCHEŁKA Sasza, nie wygłupiaj się. Zobacz, ja jestem z powrotem. Zobacz to ja, ja nigdzie nie idę... Nie martw się...
Sasza nie reaguje. Pakuje się dalej.
PCHEŁKA No proszę cię. Znowu udajesz, że chcesz wracać do Rosji. Nie rób tego, nie strasz mnie. Przecież wiesz, że nie możesz. Nie masz biletów i lubisz mnie. Ja wiem, że mnie lubisz. (bezskutecznie próbuje zwrócić na siebie uwagę Saszy) Pamiętasz jak mówiłeś, że ja jestem zabawny facet? Pamiętasz?
Sasza ciągle nie reaguje.
PCHEŁKA (wygłupiając się) Uuuuu, Sasza, uuuu. Popatrz na mnie, Sasza. Uuuu. (poważniejąc) Sasza, nie gniewaj się, ale tobie się wszystko popieprzyło. Nikt nie wraca z Nowego Jorku do Leningradu. Nikt. Nigdy. To by znaczyło, że jesteś wariat, a ty nie jesteś wariat, prawda? Ty jesteś inteligentny facet z wyższym wykształceniem. Sam mi mówiłeś, że jedyny sposób, żeby dostać bilet powrotny, to iść do ambasady i zgłosić się na donosiciela KGB. Ale teraz już nie ma KGB. Za późno. Już po herbacie.
SASZA (pakując się) To nie twój interes.
PCHEŁKA Mój, Sasza, no przecież sam mówiłeś, że nie możesz wrócić do Leningradu. Pamiętasz, jak mówiłeś, że nie możesz pokazać się matce w takim stanie. Nie masz wystarczająco dużo zębów. Jak ty się niby masz uśmiechnąć? A przecież jak zobaczysz matkę, to będziesz się chciał uśmiechnąć, nie? Co? Sasza?
SASZA Co ty pieprzysz za głupoty, ja mam wszystkie zęby.
PCHEŁKA No, może...
SASZA Na pewno.
PCHEŁKA Tak czy inaczej, z czego ty tam będziesz żył. Tam jest bieda.
SASZA Matka ma mieszkanie. [...]

Gdzieś z głębi parku dobiega żałosne wycie mężczyzny.
SASZA (zrelaksowany, wsłuchując się w melodyczną linię wycia) Bardzo wielu ludzi w dzień bardzo spokojnie sobie żyje, a w nocy coś ich chwyta. Zaczynają biegać dookoła, krzyczeć, kłócić się ze sobą (nadsłuchuje wycia). To ten gruby wariat z Jamajki. Dwa tygodnie temu on wepchnął dwunastoletnią dziewczynkę pod samochód. Zabrali go do szpitala psychiatrycznego, ale po trzech dniach już był z powrotem. Lekarze powiedzieli, że jest za niebezpieczny, żeby go trzymać w szpitalu.
Znów słychać cichsze, przypominające jęk wycie.
PCHEŁKA Mnie się wydaje, że to się wiąże z przyrodą.
SASZA W mieszkaniu też krzyczą.
PCHEŁKA Ale nie tak. Natura coś z człowieka wyciąga. No i musi być ciemno. W dzień to spokojny, do rany przyłóż. Ale w nocy jak wychodził, to słychać go było po obu stronach rzeki.
SASZA Ja kiedyś mieszkałem w Leningradzie...
PCHEŁKA W Petersburgu.
SASZA Jak tam mieszkałem, to to był Leningrad. Mieszkałem z rodziną w dużym pokoju z kuchnią, a przez ścianę było mieszkanie KGB. Przesłuchiwali tam ludzi.
PCHEŁKA Słychać było co?
SASZA Krzyki.
PCHEŁKA Komunistyczne budownictwo. Cienkie mury.
SASZA Nie, stare budownictwo.
PCHEŁKA To musieli głośno krzyczeć.
SASZA Tak.
PCHEŁKA W nocy krzyczeli?
SASZA W dzień i w nocy.
PCHEŁKA Znaczy pracowali na dwie zmiany... W dzień to tak nie przeszkadza, bo ludzie są w pracy.
SASZA Ja w dzień byłem w szkole. Ojciec pracował do piątej. O szóstej jedliśmy kolację.
PCHEŁKA Mój ojciec jak tylko wracał do domu, nastawiał radio na cały regulator i puszczał muzykę.
PCHEŁKA Znaczy lubił muzykę?
SASZA Nienawidził, ale wolał od krzyków.
PCHEŁKA Ja lubię krzyki.
SASZA On lubił malarstwo. Szczególnie Boscha i jego „Piekło muzyczne”.
PCHEŁKA „Piekło muzyczne”?
SASZA No, tak się nazywa jedna część tryptyku Boscha. Rozumiesz, Bosch namalował piekło, a w nim ludzi ukrzyżowanych na harfach z partyturami wytatuowanymi na tyłkach i fletami wbitymi w dupę.
PCHEŁKA (śmieje się) Fajne, podoba mi się.
SASZA Mój ojciec uważał, że Bosch w XVI wieku przewidział nasze mieszkanie w Leningradzie.
PCHEŁKA Niby w jakim sensie?
SASZA No, że zapełnił piekło muzyką. Że używał muzyki do zagłuszania wrzasków potępieńców. W każdym razie mój ojciec tak uważał.
PCHEŁKA Bosch?
SASZA Hieronymus Bosch.
PCHEŁKA Żyd?
SASZA Nie.
PCHEŁKA Hieronymus, to mi wygląda na Żyda.
SASZA Zamknij się, Pchełka. Powiedz, jak można być takim idiotą?
PCHEŁKA Myślisz?
SASZA Absolutnie. Ten tryptyk jest w Madrycie. Mój ojciec zawsze marzył o tym, aby tam pojechać, ale nie miał paszportu. Więc ubłagał swoją kuzynkę z Izraela, żeby tam pojechała i wszystko mu opisała. No i ona pojechała i potem przysłała mu taką kartkę: „Widziałam twojego Boscha. Bardzo chce cię zobaczyć, czeka na ciebie w Prado”. Kiedy mojego ojca aresztowano za formalizm, KGB pytało go, ile mu Bosch płacił za informacje i jakie są inne kontakty ojca w Madrycie.
PCHEŁKA I co? Twój ojciec zasypał Boscha?
SASZA Pchełka, odpieprz się. Bosch nie żyje od czterystu lat.
PCHEŁKA To po co twój ojciec go krył?
SASZA Żyd Hieronymus Bosch... Boschowi to by się spodobało.
PCHEŁKA Co ty jesteś taki przewrażliwiony? Wszyscy Żydzi są tacy. Jak rany Boga, czy ty myślisz, że gdybym ja był antysemitą, to bym z takim pierdolonym Żydem jak ty siedział na tej samej ławce? Ja nic do Żydów nie mam.
SASZA Jak ja się urodziłem, matka pokazała mnie jednej sąsiadce, a ta pokiwała głową i powiedziała: „taki mały i już Żyd”.
PCHEŁKA No widzisz... dobra kobieta... współczuła ci, Polka?
SASZA Nie, Rosjanka.
PCHEŁKA Chciałem ci powiedzieć, że u nas we wsi, w czasie wojny, to się tam rzeczywiście paru Żydów wydało. Głównie takich, co się z transportu urwało i lasami przyszło. Zwłaszcza takich kulejących, połamanych, co i tak by ich pewnie złapali. Ale taki jeden od nas ze wsi, Masiak Antoni się nazywał, to on nic nikomu nie powiedział, tylko jednego Żyda w stodole przechowywał po cichu. A potem, jak się wojna skończyła, ten Żyd wyjechał do Izraela i zaczął Masiakowi przysyłać paczki. I ten Masiak zaczął we wszystko opływać. Miał dwie córki na wydaniu i one pierwsze we wsi miały nylonowe pończochy, poliestrowe bluzki. Kupił samochód i co niedziela do kościoła jeździł sobie w koszuli non‑iron, obok żona, a z tyłu dwie córki. I ci wszyscy, co wydali Żydów, to patrzyli na to, płakali i bili głowami o ścianę. I chciałem ci powiedzieć, że od tej pory w Polsce ani jednego Żyda się nie wyda. W każdym razie nie w mojej wsi.
W czasie tego monologu Sasza układa się na ławce i próbuje zasnąć. Pchełka kończy i układa się na sąsiedniej ławce.

anty1 Źródło: Janusz Głowacki, Antygona w Nowym Jorku, Warszawa 1992, s. 14–17.
R6mkn8vWQTQ8z1
Hieronim Bosch, Ogród ziemskich rozkoszy. Prawe skrzydło: Piekło muzykantów
Źródło: domena publiczna.
Janusz Głowacki Antygona w Nowym Jorku

Scena 13 (fragmenty)

SASZA […] Wiesz, ja w Rosji byłem malarzem.
ANITA Z remontów można wyżyć.
SASZA Nie. Malarzem… obrazy…
ANITA Aaaa, artysta… A, to trudno…
SASZA Mój ojciec był nauczycielem rysunków, zanim umarł. To znaczy zanim go aresztowali.
ANITA Mojego brata też zamknęli, ja wiem, jak się czujesz.
SASZA Ale mój ojciec nic nie zrobił.
ANITA A mój brat zrobił bardzo dużo włamań i napadów.
SASZA Ojciec kiedyś rysował widok z okna, a ja siedziałem w domu. I jak on wyszedł, to ja za niego dokończyłem. Wszyscy byli zdumieni, powiedzieli, że to, co ja dorysowałem, jest o wiele lepsze. I że jestem nowym Picassem… Ojciec Picassa też był nauczycielem rysunków.
ANITA A ja mam torbę Palomy Picasso. Powinnam za nią dostać cztery dolary.
SASZA No i w Leningradzie miałem wystawę zbiorową z innymi malarzami. Ja robiłem abstrakcje. Mojego obrazu nie chcieli przyjąć, ale szef wystawy był uczniem mojego ojca i w końcu wziął mój obraz. I na wystawę przyszedł Breżniew. Szybko przeszedł przed wszystkimi obrazami i zatrzymał się przed moim. Bardzo długo mu się przyglądał, potem poczerwieniał, i splunął na niego.
ANITA Nie podobał mu się.
SASZA Chyba nie. No i to była moja ostatnia wystawa w Rosji. Dyrektor galerii napisał w gazecie, że go oszukałem przemycając do galerii w nocy bez jego wiedzy dekadencki obraz... Ale ten obraz, na który Breżniew napluł, to jednak sprzedałem amerykańskiemu korespondentowi... Kiedy przyjechałem do Nowego Jorku, miałem wystawę w Soho z jeszcze jednym rosyjskim emigrantem. Miałem nadzieję, że przyjdzie George Bush i napluje na obraz. Ale nikt nie przyszedł.
ANITA Zaprosiłeś go?
SASZA Nie.
ANITA Widzisz, może nie przyszedł, bo o tym nie wiedział.
SASZA Może. Tak czy inaczej nie miałem więcej wystaw. No i zacząłem pracować przy remontach... Ale w Rosji o mnie pamiętają. Ten szef galerii jest teraz jednym z dziekanów Akademii Sztuk Pięknych w Moskwie. I on przesłał mi oficjalny list, że na mnie czekają. Żebym wracał do Rosji i malował.
ANITA (niespokojnie) I chcesz wrócić?
SASZA (ze śmiechem) Wyobrażam sobie ich twarze, gdybym przyjechał do Moskwy i poszedł do Akademii w tym stanie.
ANITA (ciągle niespokojnie) To znaczy, że nie wrócisz?
SASZA Nie. Nie bój się (patrzy na swoje trzęsące się ręce) Ja już nie mogę malować. (śmieje się) Może mogę uczyć. Miałem nauczyciela na Akademii, któremu jeszcze się bardziej ręce trzęsły.
ANITA Ty wyglądasz dobrze. Tylko trzeba nad tobą trochę popracować. Może chcesz grzebień?
SASZA Nie. Wódkę.
ANITA Zaczekaj chwilę. Dam ci grzebień. Ja go w ogóle jeszcze nie używałam. (wyciąga z głębi wózka grzebień i podaje Saszy)
Sasza z wysiłkiem przedziera się przez swoje kołtuny.
ANITA (ciągle grzebiąc w wózku) Nigdy nie wolno brać używanego grzebienia. To przynosi pecha. A jak są tam twoje włosy i ktoś je znajdzie, to może mieć władzę nad tobą.
SASZA (żartobliwie próbując kilku rodzajów fryzur) No, dobrze. No i jak? Lepiej?
ANITA O wiele lepiej. Pokaż zęby.
SASZA Co?
ANITA Uśmiechnij się.
(Sasza uśmiecha się)
ANITA Bardzo dobrze. Ja mam bardzo ładne buty. Możesz je wziąć. (wyciąga z wózka parę męskich butów, białą koszulę i podaje Saszy) Jak masz białą koszulę, to możesz uczyć. Ja miałam nauczyciela, który miał taką samą koszulę. Koszula pomaga. Ale zęby i buty są najważniejsze. Bez nich do niczego nie dojdziesz. Bez zębów i butów nie można wydostać się z parku. Włóż to.
SASZA No, ale zaraz.
ANITA No, włóż.
( Sasza przymierza koszulę na płaszcz albo zdejmując go, i wkłada buty. Anita podaje mu marynarkę)
ANITA A teraz to.
SASZA (porusza się jak model) No i co?
ANITA Bardzo ładnie. To mieszkanie, z którego wyskoczyłeś przez okno, to czy ono się spaliło zupełnie?
SASZA Nie wiem. Nie oglądałem się. Zabrali mnie do karetki... A co... Chcesz się tam wprowadzić?
ANITA No, nie wiem. Tak sie zastanawiam...
SASZA Wyrzuciliby nas po tygodniu.
ANITA (z najwyższym podnieceniem) Coś ty powiedział?
SASZA (zdumiony) Że wyrzuciliby nas po tygodniu.
(Anita wskakuje na niego jak mała dziewczynka, zarzucając mu ręce na szyję i oplatając nogami. Przytula się do niego wyraźnie na resztę życia)
SASZA (chwiejąc się na nogach) Ej, ty, uspokój się.
ANITA (uczepiona kurczowo) Powiedziałeś nas. Dwa razy powiedziałeś nas. To wszystko Bóg. To za to, że pochowałam Johna. Tylko nie wypieraj się. Powiedziałeś nas.
SASZA Dobrze, Anita. Czekaj. Powiedziałem.
ANITA (w euforii) Ja się wszystkim zajmę. Zobaczysz. Nie pożałujesz. (opuszcza nogi na ziemię, ale wciąż przytula się do Saszy)
SASZA Musimy dostać się pod jakiś dach. Jak jesteś na ulicy, nikt nie traktuje cię jak człowieka.
ANITA Dostaniemy się, dostaniemy. Jak ja się na czymś skupię... Tak naprawdę... To zawsze mi się wszystko udaje.
SASZA (przygląda się swojemu nowemu ubraniu. Bierze grzebień i teraz już poważnie przeczesuje włosy) Jak myślisz, jak ja wyglądam. Ale tak poważnie powiedz. (Anita uszczęśliwiona z entuzjazmem kiwa głową)
SASZA (trochę do niej, trochę do siebie) A może. Kto wie. Może ja powinienem iść do ambasady. Co ty o tym myślisz? W końcu co mi się stanie... Co mi mogą zrobić... W najgorszym razie mnie wyrzucą. No nie wiem... Ja mam ten list z Akademii z Moskwy... Na pewno muszę się wykąpać. (sprawdza, czy list jest na swoim miejscu. Jest) Może na ten list dadzą mi bilety na kredyt... Oni w ogóle nie mają pieniędzy. Ale bilety chyba mogą dać. Muszę mieć krawat. Co ty myślisz? Pojedziesz ze mną.
ANITA Jaki krawat?
SASZA Może jedwabny. To, co jedziesz ze mną?
ANITA Do ambasady?
SASZA Nie. Do Moskwy.
ANITA Czy to jest w Rosji?
SASZA Tak.
ANITA No, a Brooklyn?
SASZA No, ale w Rosji mam mieszkanie i matkę.
ANITA A tam zimno jest. Zimniej niż w Nowym Jorku.
SASZA (z rodzajem dumy) O, Nowy Jork to jest nic w porównaniu z Rosją.
ANITA (przekonana) Dobrze, to pojadę.
SASZA (do siebie) Tak, tak. Dzisiaj jest czwartek, to pewnie otworzą o dziewiątej... Tak. Ja chyba pójdę. (ożywia się i ogląda z uznaniem swoje nowe buty) Oczywiście, że pójdę.
ANITA (wyciąga z wózka parę ciuchów) Ja ci to zamienię na krawat... Zaraz wrócę... Zobaczysz (wychodzi pchając wózek. Potem patrzy na Saszę i decyduje, że mu można zaufać) Nie ruszaj się stąd... (zostawia wózek, zabierając kilka ciuchów, wybiega ze sceny).

Scena 14
Sasza świetnie się czuje w nowym ubraniu. Szczególnie cieszy go posiadanie kieszeni. Przekłada do nich kilka przedmiotów. Podskakuje. Nic nie wypada. Siada na ławce i zakłada elegancko nogę na nogę. Jedną z nogawek przeciera but. Peszy go tylko to, że ręce wciąż się trzęsą. Ogląda je z dezaprobatą i w końcu upycha w kieszeniach. Wchodzi Pchełka.
Podejrzliwie przygląda się Saszy.

PCHEŁKA Wróciłem.
SASZA Widzę.
PCHEŁKA Cieszysz się.
SASZA Oczywiście.
PCHEŁKA Dlatego wróciłem. Ty byś nie wrócił, gdybym cię tak obraził.
SASZA Mam trochę godności.
PCHEŁKA Bo jesteś Żydem. (rozgląda się) Gdzie ona poszła?
SASZA Wróci. [...]
(Chwila ciszy. Sasza wciąż podziwia swoje nowe wcielenie)
PCHEŁKA To co, znowu wyjeżdżasz?
SASZA Wyjeżdżam.
PCHEŁKA A co ze mną?
SASZA A co ma być z tobą?
PCHEŁKA Nie chcesz mnie wziąć ze sobą?
SASZA Nie.
PCHEŁKA Aha, ale ją chcesz?
SASZA Podsłuchiwałeś.
PCHEŁKA Siedziałem w moich krzakach. To chcesz ją wziąć do Rosji?
SASZA Aha.
PCHEŁKA I myślisz, że ci dadzą bilety? Dwa bilety za darmo. Bo teraz potrzebujesz dwóch. A dlaczego jej mają dać? Chyba że się z nią ożenisz. (śmieje się)
SASZA To się z nią ożenię. [...]
PCHEŁKA (wyciąga butelkę wypełnioną do połowy wódką i pociąga łyk; śmieje się) Tak sobie myślę, jak się ucieszy twoja matka. Wszystkie matki marzą, żeby mieć wnuki.
(Sasza patrzy na butelkę jak zahipnotyzowany)
PCHEŁKA A ty jesteś pewien, że ona w ogóle wie, kto ty jesteś? Zobaczymy, czy cię pozna, jak wróci... (pociąga nowy łyk, podchodzi do wózka Anity i zaczyna grzebać w jej rzeczach)
SASZA Zabieraj łapy.
PCHEŁKA (cofając ręce) Dobra, dobra. Nie denerwuj się. (wraca na ławkę i pociąga łyk). Ty wiesz co. Ty masz rację. Ty się stąd zabieraj do Rosji. Ty tam przynależysz. Tam jest twoje miejsce. Bo tu w życiu do niczego nie dojdziesz. Bo się tu nie nadajesz. A na przykład ja, to nie ma ludzkiej siły, żebym się ruszył z Nowego Jorku. Za żadne pieniądze. Bo ja tu należę. Tu jest moje miejsce (pociąga łyk). Ja czytam gazety i ja wiem dokładnie, jak do czegoś dojść w Ameryce. I jak się tutaj zachować. Bo jak już osiągnę dno, to sobie spokojnie pójdę do jakiejś eleganckiej odwykówki. [...] (znów pociąga długi łyk)
SASZA (nie może tego wytrzymać) Dawaj flaszkę.
PCHEŁKA (udając, że się namyśla) Ja myślę, że nie powinieneś pić. Co na to powiedzą w ambasadzie...
SASZA Dawaj to, ty pieprzony Polaczku.
Pchełka podaje mu flaszkę.
SASZA (rozjaśnia się. Przed wypiciem patrzy długo na flaszkę, po czym mówi) Tylko nie myśl, że ja nie pójdę rano do ambasady...
PCHEŁKA Oczywiście, Saszka, oczywiście.

anty2 Źródło: Janusz Głowacki, Antygona w Nowym Jorku, Warszawa 1992, s. 35–38.
Czesław Miłosz Ogród ziemskich rozkoszy
  1. PIEKŁO
    Gdyby nie było ziemi, czy byłoby Piekło?
    Narzędzia męki w Piekle są ludzkiej roboty:
    Noże kuchenne, tasaki świdry, lewatywy,
    Jak też instrumenty do robienia piekielnego hałasu:
    Trombity, bębny, flet mechaniczny, harfa
    Z biednym potępieńcem wplecionym w jej struny.
    Wody w Piekle są ścięte mrozem wiecznej zimy.
    Zgromadzenia wojenne, pochody na lodzie
    Pod krwawo‑dymną łuną palących się miast.
    Ogień buzuje z okien, nie iskry, postacie
    Małe i czarne lecą, zanim spadną w przepaść.
    Brudne gospody o kulawych stołach.
    Kobiety w chustkach, tanie, za funt wołowiny.
    I mnóstwo uwijających się oprawców,
    Zręcznych, dobrze ćwiczonych w swojej sztuce.
    Tak więc można wnioskować, że ludzkość jest po to,
    Żeby zaopatrywać i zaludniać Piekło,
    Którego istotą jest trwanie. Reszta tj. Niebiosa,
    Otchłanie, krążące światy, są tylko na mgnienie.
    Czas w Piekle nie chce ustać. Razem, strach i nuda
    (Co jednak jest możliwe). A my, lekkomyślni,
    Zawsze w pogoni i zawsze z nadzieją,
    Jak nasze tańce i stroje ulotni,
    Prośmy, żeby nam został kiedyś oszczędzony
    Stan permanentny.

milosz Źródło: Czesław Miłosz, Ogród ziemskich rozkoszy, [w:] tegoż, Nieobjęta ziemia, Kraków 2011, s. 152.

Słownik

autoironia
autoironia

(gr. autos – ja, gr. eironeía – przestawianie, pozorowanie) – ironia w stosunku do samego siebie; specyficzny rodzaj dystansu wobec siebie lub swojej twórczości

ironia
ironia

(gr. eironeía – przestawianie, pozorowanie) – drwina, złośliwość lub szyderstwo ukryte w wypowiedzi pozornie aprobującej, nadanie wypowiedzi odwrotnego sensu w stosunku do tego, co wynika ze znaczenia użytych słów, na przykład w celu ośmieszenia poglądów czy cech rozmówcy lub pokazania dystansu wobec osób czy zjawisk; wypowiedź zawierająca ironię najczęściej jest krytyką lub naganą, która przyjmuje formę pozornej pochwały; ironia jest narzędziem literackim, w którym wybrane słowa są celowo używane do wskazania znaczenia innego niż dosłowne, można wyróżnić ironię słowną i sytuacyjną

kolaboracja
kolaboracja

(łac. collaboro – współpracuję) – współpraca z niepopieraną przez większość społeczeństwa władzą, zwłaszcza z władzami okupacyjnymi

sarkazm
sarkazm

(gr. sarkázo – przygryzam wargi z wściekłości) – złośliwa ironia, drwina lub szyderstwo