Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

Akcja Lalki rozgrywa się głównie w Warszawie i toczy się dwoma nurtami. Pierwszy wątek to historia nieszczęśliwej miłości kupca Stanisława Wokulskiego do zubożałej arystokratki Izabeli Łęckiej. Drugi wątek powieści to pamiętnik starego subiekta Ignacego Rzeckiego, zagorzałego bonapartysty hołdującego ideałom romantycznym.

Z tych dwóch nurtów narracyjnych wyłania się niezwykle bogaty obraz Warszawy i jej mieszkańców: upadłej, przesiąkniętej egoizmem arystokracji, biernego mieszczaństwa i żyjącego w nędzy plebsu. Wielość wątków umożliwia wprowadzenie galerii postaci, reprezentujących rozmaite grupy społeczne, zróżnicowane zarówno pod kątem materialnym, jak intelektualnym, wreszcie językowym. W sposobie przedstawiania świata literackiego widać niezwykłą dbałość o szczegóły, co dało efekt niemal dokumentalnej opowieści o stolicy lat 70. XIX wieku.

Scena zetknięcia Rzeckiego z ubogimi mieszkańcami kamienicy ukazuje spotkanie dwóch światów, jednocześnie opis budynku, w którym mieszka wiele rodzin, umożliwia przedstawienie przekroju pewnej części społeczeństwa.

Bolesław Prus Lalka

Patrzę, dom żółty o trzech piętrach, numer ten sam, ba!… nawet już na tabliczce znajduję nazwisko Stanisława Wokulskiego… (Widocznie kazał ją przybić stary Szlangbaum). Wchodzę na podwórko… oj! niedobrze… Pachnie bestia jak apteka. Śmietnik naładowany do wysokości pierwszego piętra, wszystkimi zaś rynsztokami płyną mydliny. Dopiero teraz spostrzegłem, że na parterze w dziedzińcu znajduje się «Pralnia paryska», z dziewuchami jak dwugarbne wielbłądy. To dodało mi otuchy.

Wołam tedy: «Stróż!…» Przez chwilę nie widać nikogo, nareszcie pokazuje się baba tłusta i tak zasmolona, że nie mogę pojąć, jakim sposobem podobna ilość brudu mieści się w sąsiedztwie pralni, i do tego paryskiej.

– Gdzie stróż? – pytam dotykając ręką kapelusza.

– A czego to?… – odwarknęła baba.

– Przychodzę w imieniu właściciela domu.

– Stróż siedzi w kozie – mówi baba.

– Za cóż to?

– O!… ciekawy pan!… – wrzasnęła. – Za to, że mu gospodarz pensji nie płaci.

Ładnych rzeczy dowiaduję się na wstępie!

Naturalnie, poszedłem od stróża do rządcy, na trzecie piętro. Już na drugim piętrze słyszę krzyk dzieci, jakieś trzaskanie i głos kobiety, wołającej:

– A gałgany!… a nicponie!… a masz!… a masz!…

Drzwi otwarte, we drzwiach jakaś jejmość w nieco białym kaftaniku wali troje dzieci rzemieniem, aż świszcze.

– Przepraszam – mówię – czy nie przeszkadzam?…

Na mój widok dzieci rozpierzchły się w głąb mieszkania, a jejmość w kaftaniku, chowając za siebie rzemień, zapytała zmięszana:

– Czy nie pan gospodarz?…

– Nie gospodarz, ale… przychodzę w jego imieniu do szanownego małżonka pani… Jestem Rzecki…

Jejmość chwilę przypatrywała mi się z niedowierzaniem, nareszcie rzekła:

– Wicek, biegnij do składu po ojca… A pan może pozwoli do saloniku…

Między mną i drzwiami wyrwał się obdarty chłopak i dopadłszy schodów, począł zjeżdżać na poręczy na dół. Ja zaś, zażenowany, wszedłem do saloniku, którego główną ozdobę stanowiła kanapa z wyłażącym na środku włosieniem.

– Oto los rządcy – odezwała się pani, wskazując mi nie mniej obdarte krzesło. – Mój mąż służy niby to bogatym panom, a gdyby nie chodził do składu węgli i nie przepisywał u adwokatów, nie mielibyśmy co włożyć w usta. Oto nasze mieszkanie, niech pan spojrzy – mówiła – za trzy ciupy dopłacamy sto ośmdziesiąt rubli rocznie…

Nagle od strony kuchni doleciało nas niepokojące syczenie. Jejmość w kaftaniku wybiegła, szepcząc po drodze:

– Kaziu! idź do sali i uważaj na tego pana…

Istotnie, weszła do pokoju dziewczynka bardzo mizerna, w brązowej sukience i brudnych pończoszkach. Usiadła na krześle przy drzwiach i wpatrywała się we mnie wzrokiem o tyle podejrzliwym, o ile smutnym. Nigdy bym doprawdy nie sądził, że na stare lata wezmą mnie za złodzieja…

Siedzieliśmy tak z pięć minut, milcząc i obserwując się wzajemnie, gdy nagle rozległ się krzyk i łoskot na schodach i w tej chwili wbiegł z sieni ów obdarty chłopak, zwany Wickiem, za którym ktoś gniewnie wołał:

– A szelmo!… dam ja ci…

Odgadłem, że Wicek musi mieć żywy temperament i że ten, kto mu wymyśla, jest jego ojcem. Jakoż istotnie ukazał się sam pan rządca w poplamionym surducie i w spodniach u dołu oberwanych. Miał przy tym gęsty, szpakowaty zarost i czerwone oczy.

Wszedł, grzecznie ukłonił mi się i zapytał:

– Wszak mam honor z panem Wokulskim?

– Nie, panie, jestem tylko przyjacielem i dysponentem pana Wokulskiego…

– A tak!… – przerwał mi, wyciągając do uścisku rękę. – Miałem przyjemność zauważyć pana w sklepie… Piękny sklep! – westchnął. – Z takich sklepów rodzą się kamienice, a… a z majątków ziemskich – takie oto mieszkania…

– Pan dobrodziej miał majątek? – spytałem.

– Ba!… Ale co tam… Zapewne chce pan poznać bilans tej kamienicy? – odparł rządca. – Otóż powiem krótko. Mamy dwa rodzaje lokatorów: jedni już od pół roku nie płacą nikomu, inni – płacą magistratowi kary lub zaległe podatki za gospodarza. Przy tym stróż nie odbiera pensji, dach zacieka, cyrkułcyrkułcyrkuł ekscytuje nas, ażebyśmy wywieźli śmiecie, jeden lokator wytoczył nam proces o piwnicę, a dwu lokatorów procesują się o obelgi z powodu strychu… Co się zaś tyczy – dodał po chwili, nieco zmieszany – co się zaś tyczy dziewięćdziesięciu rubli, które ja będę winien szanownemu panu Wokulskiemu…

2 Źródło: Bolesław Prus, Lalka, t. 2, oprac. J. Bachórz, Wrocław 1991, s. 51–58.
cyrkuł

Inną charakterystyczną grupą ukazaną w Lalce są Żydzi zamieszkujący Warszawę. Do tego grona bohaterów należy Szlangbaum, o którym mowa we fragmencie Pamiętnika starego subiekta. Rzecki wspomina w swoim pamiętniku, jak Wokulski pomógł Szlangbaumowi:

Bolesław Prus Lalka

Otóż Szlangbaum jest w całym znaczeniu porządnym obywatelem, a mimo to wszyscy go nie lubią, gdyż – ma nieszczęście być starozakonnym… [...]

Wrócił z Syberii razem ze Stachem i doktorem Szumanem i zaraz wstąpił do chrześcijańskiego sklepu, choć Żydzi dawali mu lepsze warunki. Od tej też pory ciągle pracował u chrześcijan i dopiero w roku bieżącym wymówili mu posadę.

W początkach maja pierwszy raz przyszedł do Stacha z prośbą. Był bardziej skurczony i miał czerwieńsze oczy niż zwykle.

– Stachu – rzekł pokornym głosem – utonę na Nalewkach, jeżeli mnie nie przygarniesz.

– Dlaczegożeś od razu do mnie nie przyszedł? – spytał Stach.

– Nie śmiałem… Bałem się, żeby nie mówili o mnie, że Żyd musi się wszędzie wkręcić. I dziś nie przyszedłbym, gdyby nie troska o dzieci.

Stach wzruszył ramionami i natychmiast przyjął Szlangbauma z pensją półtora tysiąca rubli rocznie.

Nowy subiekt od razu wziął się do roboty, a w pół godziny później mruknął Lisiecki do Klejna:

– Co tu, u diabła, tak czosnek zalatuje, panie Klejn?…

Zaś w kwadrans później, nie wiem już z jakiej racji, dodał:

– Jak te kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście! Nie mógłby to parch, jeden z drugim, pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej?

Szlangbaum milczał, tylko drgały mu czerwone powieki.

Szczęściem, obie te zaczepki słyszał Wokulski. Wstał od biurka i rzekł tonem, którego, co prawda, nie lubię:

– Panie… panie Lisiecki! Pan Henryk Szlangbaum był moim kolegą wówczas, kiedy działo mi się bardzo źle. Czybyś więc pan nie pozwolił mu kolegować ze mną dziś, kiedy mam się trochę lepiej?…

9 Źródło: Bolesław Prus, Lalka, tłum. J. Bachórz, Wrocław 1991.

Powyższy fragment ilustruje, jak Prus za pomocą charakterystycznej grupy społecznej ukazuje usposobienie swoich bohaterów, zwłaszcza Wokulskiego. Ten bowiem wchodzi w relacje zarówno z Żydami, arystokracją, mieszczaństwem, styka się również z biedotą zamieszkującą Powiśle. Jego zachowania i reakcje składają się na portret psychologiczny i umożliwiają czytelnikowi ocenę postaci.

Słownik

język środowiskowy
język środowiskowy

też: socjolekt, gwara środowiskowa, slang, jako odmiana języka narodowego w przeciwieństwie do języka ogólnego charakteryzuje się zasięgiem użycia ograniczonym do jednego środowiska, wyodrębniającego się z ogółu społeczeństwa albo pod względem wieku (jęz. młodzieżowy), albo pod względem wykonywanego zawodu (gwara zawodowa, profesjonalizm), lub też pod względem rodzaju działalności społecznej (np. gwara partyjna); swoisty typ języka środowiskowego reprezentują języki (gwary) grup społecznych, celowo izolujących się od społeczeństwa (np. gwara złodziejska); z wyjątkiem tych ostatnich pozostałe języki środowiskowe różnią się od języka ogólnego zwykle tylko słownictwem i frazeologią; zasadniczo istnieją tylko w postaci mówionej, choć bywają również wykorzystywane jako tworzywo w utworach artystycznych

stylizacja językowa (stylizowanie)
stylizacja językowa (stylizowanie)

świadomy zabieg w procesie kształtowania wypowiedzi, mający na celu nadanie jej cech właściwych określonemu stylowi; dla celów stylizacji językowej używa się np. w powieści historycznej środków językowych charakterystycznych dla danej epoki, a w powieści obyczajowej – stylu charakterystycznego dla określonych grup społecznych np. rzemieślników, lokajów, mieszczaństwa, arystokracji