Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki
R1CE8PiOofHjh1
Pionowa oś czasu
R3mTHywYacvUR1
Prezentacja.
R1DAygf20gxHI1
Wymyśl pytanie na kartkówkę związane z tematem materiału.
Polecenie 1
Zapoznaj się z fragmentami poniższych tekstów. Wyjaśnij, jaka zasada zestawienia przyświecała – twoim zdaniem – wyborowi fragmentów utworów literackich i teoretycznych.
Zapoznaj się z fragmentami poniższych tekstów. Wyjaśnij, jaka zasada zestawienia przyświecała – twoim zdaniem – wyborowi fragmentów utworów literackich i teoretycznych.
Rqdcy6MGwKkKA
(Uzupełnij).
Polecenie 2

Zapisz w punktach odpowiedzi na pytanie o jedno podobieństwo i jedną różnicę w zacytowanych tekstach literackich.

R1Vy84q5iHO9u
(Uzupełnij).
Polecenie 3

Zacytuj fragment wybranego tekstu, który można uznać za istotną refleksję nad tematyką cytowanych dzieł. Uzasadnij swój wybór.

RMhcEom2e5I4g
(Uzupełnij).
Jonathan Swift, Podróże Guliwera
1
Jonathan Swift Podróże Guliwera (fragment)

FRAGMENT PIERWSZY

Charakter Lapucjanów. Ich wiadomości. Król i dwór jego. Przyjęcie Guliwera. Bojaźń i niespokojność mieszkańców. […]

[...] nigdy jeszcze nie widziałem ludzi tak osobliwych w swojej postaci, odzieniu i obyczajach. Głowy mieli zwieszone raz na prawą, drugi raz na lewą stronę. Jednym okiem patrzyli w niebo, drugim ku ziemi. Suknie ich były upstrzone niezliczonymi figurami słońca, gwiazd, księżyca, pomiędzy którymi znajdowały się skrzypce, flety, arfy, gitary, lutnie i wiele innych instrumentów muzycznych, nieznanych w Europie. Widziałem naokoło nich wiele sług uzbrojonych pęcherzami poprzywiązywanymi do krótkich kijów jak bicze, w których było nieco grochu i kamyków małych, jak się później dowiedziałem. Coraz tymi pęcherzami bili po uszach i ustach tych, przy których stali, i nie mogłem z początku przyczyny tego zgadnąć. Umysły tego narodu zdały mi się być tak roztargnione i w zamysłach pogrążone, iż nie mogli ani mówić, ani uważać, co drudzy do nich mówią, bez pomocy tych trzaskających pęcherzy, którymi ich dla ocucenia bito albo po ustach albo po uszach. […]
Nareszcie wprowadzono mnie do królewskiego pałacu, gdzie widziałem Jego Królewską Mość na tronie w otoczeniu osób pierwszej godności. Przed tronem stał wielki stół zastawiony globami, sferami i różnymi innymi instrumentami matematycznymi. Król nie postrzegł mnie, gdy wszedłem, chociaż tłum przybyły ze mną wielkiego hałasu narobił. Był zatrudniony naówczas dochodzeniem jednego problemu i musieliśmy stać przed nim całą godzinę, nim swoją operację skończył. […] Król różne czynił zapytania, na które odpowiadałem we wszystkich, jakie tylko umiałem, językach, lecz gdy widziano, że ani zrozumieć, ani zrozumiany być nie mogę, zaprowadzono mnie do jednego pokoju w pałacu i dwóch służących dano mi do usług, gdyż monarcha ten odznaczał się wielką gościnnością. […]
Ci, którym mnie król powierzył, widząc, że bardzo źle jestem ubrany, przysłali mi krawca dla wzięcia miary do nowego kroju. Krawcy w tym kraju inaczej sprawują kunszt swój niżeli w Europie. Naprzód zmierzył wysokość moją kwadrantem, potem wziął miarę mojej obszerności linią i cyrklem tudzież proporcje wszystkich moich członków i na papierze pokalkulowawszy, przyniósł mi po sześciu dniach suknie bardzo źle zrobione. Ekskuzował mi się, że, nieszczęściem, pomylił się w rachowaniu. Ku mojemu pocieszeniu widziałem, że takie przypadki często się zdarzały i nikt na to nie zważał. […]
Wiadomości, które miałem w nauce matematycznej, wielce mi dopomogły do pojęcia ich sposobu mówienia i wyrazów, które najwięcej brali z matematyki i muzyki, gdyż ja trochę i muzyki umiem. Wszystkie wyobrażenia wyrażają w liniach i figurach, nawet grzeczności ich są geometryczne. Jeżeli na przykład chcieli wychwalać piękność którejś panienki lub jakiegoś zwierzęcia, porównywali je do równoległoboków, cyrkułów, półglobów, elips i innych figur geometrycznych lub też posługiwali się słownictwem muzycznym, które zbędne byłoby tu przytaczać. Widziałem w kuchniach królewskich różne rodzaje instrumentów matematycznych i muzycznych; podług ich figur krają mięsiwa na stół królewski przeznaczone.
Domy u nich są bardzo źle pobudowane, ściany nie są nigdy stawiane pod kątem prostym, a to z tej przyczyny, że w tym kraju geometrię praktyczną mają w pogardzie jako rzecz mechaniczną i podłą. U nich matematyk jest dla głębokiego myślenia, a nie dla publicznego pożytku. Przepisy, które dają rzemieślnikom, są zbyt zawiłe i niezrozumiałe, aby mogły być dokładnie wykonywane, stąd pochodzą niezliczone błędy, lubo w używaniu linii, ołówka i cyrkla są bardzo biegli. Nie widziałem nigdy narodu tak durnego, tak głupiego, tak nieroztropnego we wszystkich czynnościach zwyczajnych, poza matematyką i muzyką. Są to jeszcze prócz tego najgorsi na świecie mędrkowie, zawsze gotowi przeczyć, lubo nie wtedy, kiedy przypadkiem myślą dobrze, ale to im się rzadko przytrafia. Nie znają, co to jest imaginacja, wynalazek, dowcip, i nawet nie mają słów w swoim języku, które by te rzeczy wyobrażały, bo wszystkie myśli zajęte mają dwiema naukami, o których wspomniałem. Wielu z nich, osobliwie zatapiających się w astronomii, wpada w astrologię, choć z tym się publicznie ogłaszać nie śmie, a co dziwniejsza rzecz, postrzegłem w nich skłonność do polityki i wielką ciekawość do gazet. Nieustannie rozmawiali o sprawach publicznych i bez ogródek dawali swoje zdania o interesach stanu, kłócąc się namiętnie o każdy szczegół różnych opinii politycznych. Postrzegłem ten sam charakter i w naszych matematykach europejskich, chociaż nigdy nie mogłem znaleźć najmniejszego związku między matematyką i polityką; myślą może, że jako najmniejsze koło ma tyleż gradusów, ile i największe, tak ten, kto umie poruszać globem, może równie łatwo i rządzić światem. Ale czyż nie jest to przywara raczej wrodzona wszystkim ludziom, którzy pospolicie lubią mówić i zdania swoje dawać o tym, co najmniej rozumieją?
Naród ten zawsze zostawał w niespokojności i bojaźni, a co innych ludzi nigdy nie trwoży, u nich jest pobudką do nieustannej trwogi i strachu. Niespokojność ta bierze się stąd, że lękają się odmiany ciał niebieskich, na przykład, żeby ziemia przez ustawiczne zbliżanie się słońca nie została na koniec jego płomieniem pochłonięta, żeby to światło natury powoli nie zasklepiło się swoją pianą i nagle nie zgasło dla ludzi. Boją się, że jeśli ziemia ledwie uszła szczęśliwie pierwszej komecie, która ją niezawodnie mogła zniszczyć, nie ujdzie przed drugą, która ma się pokazać podług ich rachuby za lat trzydzieści i jeden, i w zbliżeniu swym do słońca przyjmie od niego gorącość dziesięć tysięcy razy większą niżeli rozpalone do czerwoności żelazo, a oddalając się od słońca, rozpostrze płomienisty ogon sto tysięcy i czternaście mil mający, przez który gdyby ziemia przeszła nawet w odległości stu tysięcy mil od jądra, czyli ciała komety, zostanie spalona i obrócona w perzynę. Boją się jeszcze, żeby słońce, ustawicznie rozpraszając promienie swoje na wszystkie strony i nie mając znikąd zasilenia, nie wyniszczyło się na koniec i całej swej istoty nie utraciło, co oznaczałoby koniec życia na ziemi i innych planetach pobierających światło ze słońca, Oto są zwyczajne bojaźnie i strachy, które im spać nie dają i wszystkich ich uciech pozbawiają, a dlatego, skoro się tylko z rana z sobą spotkają, zaraz jedni od drugich dowiadują się o słońcu, jak się ma i w jakim stanie zaszło i wzeszło oraz jakie są nadzieje uniknięcia zbliżającej się komety. W rozmowy takie wdają się z tym samym zapałem co chłopcy, którzy słuchają łapczywie okropnych opowiadań o duchach i potem boją się położyć do łóżka. […]

FRAGMENT DRUGI

Fenomen przez nowszą filozofię i astronomię rozwiązany. Lapucjanie są wielcy astronomowie. Jakim sposobem król poskramia bunty.

[...] Wyspa latająca jest zupełnie okrągła. Jej średnica wynosi cztery tysiące czterysta osiemnaście prętów, to jest około czterech i pół mili, a zatem zawiera w sobie prawie dziesięć tysięcy morgów. Głębokości ma prętów sto pięćdziesiąt. Grunt tej wyspy, czyli spód, jaki się wydaje patrzącym z dołu, ma kształt szerokiego diamentu, płasko i równo szlifowanego, wznoszącego się ku górze na wysokość stu prętów. Powyżej niego znajduje się wiele kruszców podług zwyczajnego porządku ułożonych, a na samym wierzchu jest ziemia urodzajna grubości na stóp dziesięć lub dwanaście. Pochyłość części okólnych ku środkowi wyspy jest naturalną przyczyną, że wszystkie spadające deszcze i rosy ściekają małymi strumykami ku środkowi w cztery wielkie doły, po pół mili okręgu mające, a o dwieście kroków od samego środka wyspy odległe. Woda zbierająca się w nich waporuje przez upały słońca, co zapobiega wylewom. Nadto, jako jest w mocy monarchy wznieść się wyspą swoją ponad chmury, gdy chce, może przeszkodzić padaniu deszczów i rosy, zwłaszcza że obłoki nie mogą, podług mniemania wszystkich naturalistów, wznieść się wyżej nad dwie mile od ziemi; przynajmniej w tym kraju takie zrobiono postrzeżenia. W samym środku wyspy jest dziura o średnicy prawie dwudziestu pięciu prętów, przez którą astronomowie spuszczają się do obszernej jaskini, z tej przyczyny Flandona Gagnole, czyli Jaskinią Astronomów zwanej. Znajduje się ona na głębokości pięćdziesięciu prętów. W tej jaskini pali się nieustannie dwadzieścia lamp, których płomienie, odbijając się od diamentu, wielkim wszystkie strony napełniają światłem. Miejsce to ozdobione jest sekstantami, kwadrantami, teleskopami, astrolabiami i innymi astronomicznymi instrumentami, ale największą osobliwością, od której los całej wyspy zależy, jest niezmiernej wielkości magnesowy kamień w kształcie czółenka tkackiego zrobiony. […]
Żadna siła nie zdoła tej maszyny poruszyć, gdyż cylinder i słupy, na których leży, są jedną częścią z diamentem, który stanowi grunt całej wyspy. Przez ten oto magnes wyspa idzie do góry na dół i jak tylko potrzeba, z jednego miejsca na drugie. […]
Jeżeli które miasto zbuntuje się, podzieli się na walczące stronnictwa polityczne lub nie chce płacić podatków, król ma dwa sposoby poskromienia. Pierwszym i bardziej umiarkowanym jest zatrzymanie wyspy nad miastem zbuntowanym i jego okolicą, przez co kraj pozbawiony zostaje słońca i rosy, co mieszkańców o głód i chorobę przyprawia. Jeżeli zbrodnia mieszkańców na surowszą zasługuje karę, król każe ze swej wyspy rzucać na nich kamienie wielkie, przed którymi muszą kryć się w lochach i piwnicach, a domy ich zostają potłuczone i zburzone. Jeżeli trwają w swojej zaciętości i rokoszu, naówczas król używa ostatniego środka: każe spuścić na nich z góry wyspę i tym sposobem całe miasto i wszyscy mieszkańcy zgruchotani zostają. Wszelako rzadko kiedy król chwyta się tego strasznego środka, którego nie śmieją doradzać ministrowie z obawy, że takowy gwałtowny postępek podałby ich w nienawiść narodu i szkodziłby im samym, którzy mają dobra na ziemi. Wyspa bowiem do samego króla należy.
Jest jeszcze ważniejsza przyczyna, dla której królowie tego państwa rzadko kiedy chcą używać tego ostatniego ukarania, wyjąwszy tylko przypadek nieuchronnej potrzeby. Jeżeli miasto zbuntowane stało przy jakich wysokich skałach (gdyż w tym kraju wiele jest skał przy wielkich miasta, które umyślnie między skałami budowano dla uchronienia się przed gniewem królów) albo gdyby miało wiele wież i piramid kamiennych, wyspa królewska, mimo że na jednym diamencie sto prętów grubości położona, przez swoje spadnienie mogłaby się skruszyć albo pęknąć od ognia i rozbijanych domów, jak to się często naszym kominom zdarza, chociaż są z żelaza i kamieni zrobione. Lud zna to wszystko i wie, jak daleko może posunąć swój opór, kiedy wolność i majątek są zagrożone. A tak, choć Jego Królewska Mość w największym jest gniewie, każe powoli spuszczać wyspę swoją, pod pozorem, jak mówi, żeby nie ucisnąć ludu swego, w gruncie jednak boi się, żeby o wieże wyspa się jego nie roztrąciła. W takowym przypadku filozofowie sądzą, że magnes nie mógłby jej więcej utrzymywać i musiałaby upaść.
Głównym prawem państwa wzbronione jest królowi i jego dwóm starszym synom opuszczać wyspę, niemniej i królowej, jak długo jeszcze dzieci rodzić może.

swift2 Źródło: Jonathan Swift, Podróże Guliwera (fragment), dostępny w internecie: wolnelektury.pl.

JEŻELI CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ, PRZECZYTAJ DŁUŻSZĄ WERSJĘ FRAGMENTÓW POWIEŚCI JONATHANA SWIFTA

Pokaż więcej

Bolesław Prus, Lalka
1
Bolesław Prus Lalka

Wokulski oglądał ów metal cięższy od platyny, drugi metal przeźroczysty, trzeci lżejszy od puchu… Dopóki trzymał je w rękach wydawały mu się rzeczami najnaturalniejszymi pod słońcem: cóż jest bowiem naturalniejszego aniżeli przedmiot, który oddziaływa na zmysły? Lecz gdy oddał próbki Geistowi, ogarnęło go zdziwienie i niedowierzanie, zdziwienie i obawa. Więc znowu oglądał je, kręcił głową, wierzył i wątpił na przemian.
– No i cóż? – zapytała Geist.
– Czy pokazywał pan to chemikom?
– Pokazywałem.
– I cóż oni?...
– Obejrzeli, pokiwali głowami i powiedzieli, że to blaga i kuglarstwo, którym poważna nauka zajmować się nie może. – Jak to więc nawet nie robili prób? – spytała Wokulski.
– Nie. Niektórzy z nich wprost mówili, że, mając do wyboru między pogwałceniem „praw natury” a złudzeniami własnych zmysłów, wolą nie dowierzać zmysłom. I jeszcze dodawali, że robienie poważnych doświadczeń z podobnymi kuglarstwami może obłąkać zdrowy rozsądek, i stanowczo wyrzekali się doświadczeń.
– I nie ogłaszasz pan o tym?
– Ani myślę. Owszem, ta bezwładność mózgów daje mi najlepsza gwarancję bezpieczeństwa tajemnicy moich wynalazków. W przeciwnym razie pochwycono by je, prędzej lub później odkryto by metodę postępowania i znaleziono by to, czego bym im dać nie chciał…
– Mianowicie?... – przerwała mu Wokulski.
– Znaleziono by metal lżejszy od powietrza – spokojnie odparł Geist. Wokulski rzucił się na krześle; przez chwilę obaj milczeli.
– Dlaczego ukrywasz pan przed ludźmi ów transcendentalny metal? – odezwał się wreszcie Wokulski.
– Dla wielu powodów – odparł Geist. – Naprzód chcę, ażeby ten produkt wyszedł tylko z mojego laboratorium, choćbym nawet nie ja sam go otrzymał. A po wtóre, podobny materiał, który zmienił postać świata, nie może stać się własnością tak zwanej dzisiejszej ludzkości. Już za wiele nieszczęść mnoży się na ziemi przez nieopatrzne wynalazki.
– Nie rozumiem pana.
– Więc posłuchaj – mówi Geist. – Tak zwana ludzkość, mniej więcej na dziesięć tysięcy wołów, baranów, tygrysów i gadów, mających człowiecze formy, posiada ledwie jednego prawdziwego człowieka. Tak było zawsze, nawet w epoce krzemiennej. Na taką tedy ludzkość w biegu wieków spadały rozmaite wynalazki. Brąz, żelazo, igła magnesowa, druk, machiny parowe i telegrafy elektryczne dostawały się bez żadnego wyboru w ręce geniuszów i idiotów, ludzi szlachetnych i zbrodniarzy… A jaki tego rezultat?... Oto ten, że głupota i występek dostając coraz potężniejsze narzędzia mnożyły się i umacniały, zamiast stopniowo ginąć. Ja – ciągnął dalej Geist – nie chcę powtarzać tego błędu i jeżeli znajdę ostatecznie metal lżejszy od powietrza, oddam go tylko prawdziwym ludziom. Niech oni raz zaopatrzą się w broń na swój wyłączny użytek; niechaj ich rasa mnoży się i rośnie w potęgę, a zwierzęta i potwory w ludzkiej postaci niechaj z wolna wyginą. Jeżeli Anglicy mieli prawo wypędzić wilków ze swej wyspy, istny człowiek ma prawo wypędzić z ziemi przynajmniej tygrysy ucharakteryzowane na ludzi.
„On ma jednakże tęgiego bzika” – pomyślał Wokulski. […]
„Bo jużci jest faktem, że każdy nowy a ważny materiał, każda nowa siła to nowe piętro cywilizacji. Brąz stworzył cywilizację klasyczną, żelazo wieki średnie; proch zakończył wieki średnie, a węgiel kamienny rozpoczął wiek dziewiętnasty. Co się tu wahać: metale Geista dadzą początek takiej cywilizacji, o jakiej nie marzono, i kto wie, czy wprost nie uszlachetnią gatunku ludzkiego…”.

prus Źródło: Bolesław Prus, Lalka, Warszawa 1968.

JEŻELI CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ, ZAJRZYJ DO CAŁEJ POWIEŚCI BOLESŁAWA PRUSA.

Bartosz Brożek, Wzorce piękna
1
Bartosz Brożek Wzorce piękna

Paradoks wybitnych uczonych i artystów polega na tym, że aby stworzyć coś wielkiego i nowatorskiego, muszą skrupulatnie naśladować poprzedników. Do Prawdy i Piękna nie ma dróg na skróty.
Wiele struktur w przyrodzie – od galaktyk po muszle łodzików i kwiaty słonecznika – można opisać matematycznie [...].

Na granicy metody

[...] Picasso zaczął malować „Guernicę” w reakcji na wiadomość, że niemieckie i włoskie samoloty zbombardowały to baskijskie miasteczko. Stworzenie tego wielkiego obrazu zajęło mu zaledwie 24 dni, ale w tym czasie wizja artystyczna wielokrotnie się zmieniała, a poszczególne fragmenty dzieła malowane były po kilka razy. Dopiero ostateczna wersja „dawała to, co trzeba”. […]
To uderzające podobieństwo między konstrukcją teorii naukowej a tworzeniem dzieła sztuki może być jednak mylące. Można przecież zauważyć, że ogólna teoria względności była osiągnięciem wyjątkowym, prawdziwie rewolucyjną koncepcją, a zatem trudno się dziwić, że jej powstawanie tak bardzo przypominało artystyczny akt twórczy. Inne odkrycia naukowe mają bardziej prozaiczne rodowody. Neurobiolog, który chce badać podstawy zachowań moralnych, projektuje zestaw bodźców (np. zdjęć przedstawiających ludzi nawzajem wyrządzających sobie krzywdę), umieszcza badanych w urządzeniu do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, a komputer rejestruje, jak ich mózgi reagują na poszczególne zdjęcia. Otrzymane dane, czyli pewne ciągi liczb, są następnie poddawane obróbce statystycznej, a wyniki tych analiz neurobiolog interpretuje, opierając się na swojej rozległej wiedzy o anatomii ludzkiego mózgu i zbadanych dotąd mechanizmach psychicznych.
W całej tej procedurze niewiele jest miejsca na prawdziwie kreatywne działania. Postępuje się raczej wedle reguł metodologicznych wypracowanych w wieloletniej praktyce badawczej. Trudno się zatem spodziewać, by kryterium piękna odgrywało tu jakąś istotną rolę. Neurobiolog nie ma prawa zmienić zarejestrowanych przez aparaturę danych, by układały się w bardziej harmonijne ciągi liczbowe.
Codzienność neurobiologii – jak i każdej innej nauki – jest mało estetyczna. Badacz musi się zmierzyć z bałaganem często wzajemnie sprzecznych danych, mając nadzieję, że wyrafinowane narzędzia matematyczne pozwolą wprowadzić do nich choćby minimalny porządek. Rzecz w tym, że sytuacja artysty wcale nie jest lepsza. Nie każde płótno, nawet namalowane przez wybitnego artystę, od razu zasługuje na miano arcydzieła. A co powiedzieć o tych setkach twórców, którzy nigdy się nie wznoszą na poziom Picassów i Wróblewskich? […] Z łatwością uznamy, że są, o ile tylko dysponują odpowiednim warsztatem, po prostu dobrymi rzemieślnikami.
Podobnie jest w nauce – większość naukowców to zwyczajnie dobrzy rzemieślnicy, którzy małymi krokami, prowadzeni za rękę przez reguły metodologiczne, wyrywają przyrodzie jej tajemnice.
Zdarzają się oczywiście także uczeni‑artyści, operujący na granicach metody i potrafiący – czasem jedną przenikliwą uwagą czy odważną i zaskakującą hipotezą – wpłynąć na zmianę kierunku naszych naukowych poszukiwań. Pamiętać jednak należy, że rozróżnienie między rzemieślnikiem a artystą nie jest ostre. By mieć szansę na zostanie artystą, trzeba najpierw poznać warsztat, opanować technikę. Co więcej – nie wszystko, co robią artyści, jest arcydziełem, a dobry rzemieślnik potrafi, od czasu do czasu, wznieść się na poziom zwykle dla niego nieosiągalny. Każdy artysta jest trochę rzemieślnikiem, a każdy rzemieślnik trochę artystą. […]

Pochwała imitacji

Oczywiście fakt, że kultura – a zatem także nauka i sztuka – są możliwe dzięki naśladownictwu, nie wyklucza kreatywności, ale stawia ją w całkiem nowym świetle. Akt twórczy nie ma nic wspólnego z creatio ex nihilo, bo musi być zakorzeniony w tym, co dotąd udało nam się wspólnym wysiłkiem wypracować. Arcydzieła nauki i sztuki są w istotnym sensie wariacją na temat tego, co już wiemy. Nawet najodważniejszym z tych dzieł bliżej do prostego kopiowania niż do radykalnej nowości. [...]
[…] nawet wielcy artyści są skrępowani kulturą, w której przyszło im żyć. Nie mogą ignorować jej granic – mogą jedynie poszerzać je od wewnątrz. Nie jest to przy tym ograniczenie narzucane im przez innych; bezimienny tłum odbiorców sztuki, który wykazuje przesadny konserwatyzm. Chodzi o ograniczenie dużo bardziej fundamentalne, wpisane w strukturę ludzkiego umysłu. Radykalnie nowa teoria naukowa lub dzieło sztuki nie są w ogóle możliwe do pomyślenia.
Granice rozumienia przesuwać możemy tylko odrobinę, krok po kroku.
Co nam w tym pomaga?

Przedmioty i relacje

Mówi się często, że ludzi podzielić można na tych, którzy myślą obrazami, i tych, którzy myślą w języku. Jak w przypadku większości takich rozróżnień, jest to uproszczenie. Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto myśli wyłącznie na jeden z tych sposobów, ale nie można zaprzeczyć, że niektórzy z nas mają większe tendencje do któregoś z nich. Łatwo też zgadnąć, że świat mentalny artystów malarzy wypełniony jest obrazami w stopniu daleko przekraczającym średnią. […]
Ktoś, kto ma tendencje do myślenia przedmiotami, będzie miał dużą łatwość w wyobrażaniu sobie statycznego obrazu konkretnego przedmiotu. Będzie „widział” dokładnie jego kolor, kształt i teksturę.
Tymczasem osoby, które wizualizują „relacyjnie” – czyli myślą wzorcami – będą przykładać większą wagę do przestrzennego układu przedmiotów; będą też potrafiły manipulować mentalnie tymi układami, ignorując przy tym cechy samych przedmiotów. […]
Uogólniając tę tezę: wielcy artyści nie tyle odwzorowują rzeczywistość, co ją przekształcają, ale przekształcenia te nie są dowolne, bo opierają się na stosowanych, zwykle nieświadomie, wzorcach. […]
Podobnie działa umysł naukowca. Można wręcz powiedzieć, że jedynym celem nauki jest odkrycie wzorców, regularności ukrytych pod powłoką zdarzeń. Najlepszej ilustracji myślenia relacyjnego dostarcza geometria. Gdy dowodzimy twierdzenia Pitagorasa, rysujemy na kartce papieru trójkąt prostokątny. Jest to konkretny (dodajmy: niedoskonały) trójkąt, którego boki mają taką, a nie inną długość. Tymczasem twierdzenie, którego dowodzimy, odnosi się do wszelkich trójkątów prostokątnych. Nie zastanawiamy się zbytnio nad tym faktem – po prostu „widzimy”, że musi tak być, iż w d o w o l n y m trójkącie prostokątnym suma kwadratów długości przyprostokątnych jest równa kwadratowi długości przeciwprostokątnej. Już myśliciele starożytnej Grecji zwracali uwagę na tę zdolność ludzkiego umysłu. W szkole pitagorejskiej wzorce definiujące ciągi liczb, które można było przedstawić jako odpowiednie figury geometryczne, określano mianem eidos. Nie jest przypadkiem, że Platon użył tego słowa na oznaczenie idei – wiecznych i niezmiennych wzorców wszystkiego, co nas otacza.

Wielka teoria

Mało jest dziś tak zdezawuowanych pojęć jak „piękno”. Uznaje się zwykle, że kryterium piękna jest kwestią całkowicie subiektywną: co podoba się mnie, nie musi podobać się tobie. Co jedni uznają za piękne, inni mają prawo skwitować kwaśną miną. Jak wiadomo, nie zawsze tak było. Aż do XVII wieku pojęcie piękna wyznaczała tzw. Wielka Teoria, wywodząca się z przywoływanych powyżej rozważań pitagorejczyków.
Wedle tej koncepcji istotą piękna była odpowiednia proporcja: rzecz można było uznać za piękną, jeśli jej części znajdowały się we właściwej relacji do siebie. Mówiąc inaczej: sztuka – rozumiana jako umiejętność wytwarzania rzeczy pięknych – zakorzeniona była w strukturze rzeczywistości. Tworząc dzieło piękne, artyści odkrywali jakąś prawdę o naturze rzeczy – stąd średniowieczni myśliciele mogli twierdzić, że verum et pulchrum convertuntur, pojęcia prawdy i piękna są wzajemnie wymienialne, znaczą ostatecznie to samo. [...]
Między XVII a XX wiekiem wszystko się zmieniło. Uznano, że „piękno jest pojęciem na tyle wadliwym, że niepodobna budować jego teorii. I nie jest właściwością tak cenną, jak przez wieki sądzono. Nie jest już też istotnym zadaniem sztuki. Jeżeli dzieło sztuki wstrząsa, silnie uderza odbiorcę, to jest ważniejsze, niż gdyby zachwycało swym pięknem”. W tym kontekście Michał Heller wysunął nawet tezę, że Wielka Teoria przeniosła się ze sztuki do nauki – że to nauka, a szczególnie fizyka, jest dziś miejscem, gdzie „relacyjne piękno”, oczywiście obok danych empirycznych, odgrywa kluczową rolę, co obrazują dobitnie zmagania Einsteina z równaniami ogólnej teorii względności. […]
Jeśli spojrzymy na naukę i sztukę oczami artystów przez duże A, czyli najwybitniejszych malarzy, muzyków, kosmologów, matematyków i fizyków, dostrzeżemy zastanawiające zbieżności. Choć cele, które Artyści ci przed sobą stawiają, są różne, podobnie jak różne są stosowane przez nich metody, wszyscy oni korzystają z tego samego tworzywa: zdolności do relacyjnego myślenia, czerpiącego pełnymi garściami z ogromnego zasobnika wzorców zachowań i konstrukcji pojęciowych, który nazywamy kulturą.

Autor (ur. 1977) jest profesorem nauk prawnych, filozofem, kognitywistą, pracuje w Katedrze Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej UJ. Członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Autor kilkunastu książek poświęconych filozofii języka i umysłu, teorii racjonalności i filozofii prawa. Ostatnio opublikował „Granice interpretacji”. Jest członkiem Rady Programowej Copernicus Festival.

brozek Źródło: Bartosz Brożek, Wzorce piękna, „Tygodnik Powszechny” 28.03.2016.
Ignacy Krasicki, Filozof
1
Ignacy Krasicki Filozof

Po stryju filozofiefilozoffilozofie wziął jeden spuściznę,
Nie gotowiznę,
Tam, gdzie duch buja nad ciało,
Takich sprzętów bywa mało,
Ale były na szafach, w szafach słojków szyki,
AlembikiAlembikAlembiki,
Papierów stósyStósystósy,
Globusy
I na stoliku
Szkiełek bez liku,
A w końcu ławy
Worek dziurawy.
Wziął jedno szkiełko, patrzy, aż wór okazały.
Wziął drugie, a woreczek nikczemnynikczemnynikczemny i mały.
Westchnął zatem nieborak i rzekł: «Wiem, dlaczego
Były pustki w dziurawym worku stryja mego:
Gdyby był okiem, nie szkłem, na rzeczy poglądał,
I on by użył, i ja znalazłbym, com żądał».

krasicki Źródło: Ignacy Krasicki, Filozof, dostępny w internecie: wolnelektury.pl.
Michał Heller, Czy filozofia może być sposobem na życie
1
Michał Heller Jak być uczonym

„Sposób na życie” to trochę zasłona dymna, kryjąca coś znacznie poważniejszego niż „sposób”: cel życia, sens życia, pasja życia. „Sposób” brzmi skromniej na miarę naszych małych ambicji. Mam sposób na spędzenie wolnego czasu. Mam sposób na przechodzenie jezdni na ruchliwym skrzyżowaniu. Mogę mieć sposób na życie. Słowa są jak opakowanie: dobrze jest, by ładnie brzmiały, ale naprawdę ważne jest to, co znajduje się w środku. A więc jednak trochę jak cel i sens: ażeby można było przesycić treścią, zorganizować kierunek działania i być w gotowości, gdy trzeba wypełnić motywacyjną dziurę. […]
Filozofia i życie muszą spotkać się w tym, kto filozofuje. Filozofia może stać się sposobem na życie tylko pod warunkiem tego spotkania. Jednym z większych złudzeń, jakie grozi w tej dziedzinie, jest wyobrażenie, że filozofia może być źródłem nieustannych natchnień przenikających nasze życie. Owszem, przemyślenia filozoficzne powinny wzbogacać nasze życie wewnętrzne, ale nie spełnią swojego zadania bycia sposobem na życie, jeśli nie dostarcza nam kryteriów mogących służyć do oceny naszego postępowania i jakichś, bodaj najogólniejszych wskazówek, jak należy postępować w przyszłości. […]
Jest rzeczą zrozumiałą, że na ocenie dotychczasowego postępowania i planowania przyszłości nie można poprzestać. Pracę myśli trzeba wcielać w życie. Życie filozoficzne – to być może brzmi nieco sztucznie, ale to na pewno coś, do czego warto dążyć. Oczywiście, życie i filozofia zawsze są zapętlone, jedno warunkuje drugie, ale w pewnym sensie filozofia winna – przynajmniej o pół kroku – wyprzedzać życie. W takim sensie mianowicie, że to filozofia winna dostarczać kryteriów postępowania, a nie usprawiedliwiać tylko nasze, nie zawsze pochwały godne postępki. Jeżeli to ostatnie ma miejsce, filozofia nie jest sposobem na życie, lecz sposobem na hipokryzję.
[…]
Istnieje […] cecha filozofii, która powinna odgrywać w naszym życiu kluczową rolę. Nazwałbym ją przejrzystością filozofii. Co przez to rozumiem? Jednym z podstawowych postulatów jest: stosować przejrzyste rozumowania. Przejrzyste – to znaczy przede wszystkim logicznie poprawne. Ale jak dobrze wiadomo, stosując logiczne ciągi dedukcji, lecz wychodząc ze złych przesłanek, można dojść do absurdalnych wniosków. A więc elementem przejrzystości musi też być odpowiednie dobieranie wyjściowych przesłanek, można dojść do absurdalnych wniosków. A więc elementem przejrzystości musi też być odpowiednie dobieranie wyjściowych przesłanek. To jest chyba najtrudniejszym punktem całego przedsięwzięcia. W wyborze przesłanek trzeba się kierować poczuciem realizmu, samokrytycyzmem i intelektualną uczciwością. Pokuszenie się o jakąkolwiek próbę zdefiniowania tych trzech własności zaprowadziłoby nas na manowce słownej żonglerki. Długo i rzetelnie uprawiana filozofia i ćwiczenie się we wprowadzaniu w życie zasad powinny nas przybliżyć do ideału przejrzystości myślenia i życia.
Myślenie wielu ludzi jest poplątane (nieprzejrzyste). Nawet najbardziej logicznie myślącym ludziom zdarzają się okresy poplątania myślenia. Za myśleniem idzie życie. Dlatego życie tak często bywa poplątane. Filozofia może być sposobem na życie tylko wtedy, gdy jest w stanie przyczynić się do jego rozplątywania, to znaczy czynienia go bardziej przejrzystym.
W dążeniu do filozoficznej przejrzystości można […] dopatrzyć się próby poddania się racjonalności, której elementy dostrzegamy w najgłębszych warstwach swojej osobowości i w najgłębszym nerwie konstrukcji świata.

heller Źródło: Michał Heller, Jak być uczonym, Kraków 2017, s. 53–64.
filozof
Alembik
Stósy
nikczemny