Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki
1
Pokaż ćwiczenia:
R17lQxf0U8fwZ1
Ćwiczenie 1
We fragmencie Cudzoziemki zaznacz: 1. sceny rozgrywające się w czasie narracji, 2. retrospekcję, 3. zdania sygnalizujące przejście pomiędzy nimi. Otworzyła – przed drzwiami stał Adam. – A ty czego tu? – spytała. Aż głową podrzucił ze zdumienia, biała broda wysunęła się naprzód. – Jak to czego? A któż kazał mi natychmiast przychodzić? Czyż to nie ty krzyczałaś na mnie przez telefon? […] No i jakże się czujesz? […] – Jak ja mogę się czuć! W moich warunkach... Człowiek na starość lat tuła się po obcych ludziach, a swoi nawet nie interesują się, co z nim, jaki on... Nie zauważają. […] – Ach, moja Elciu kochana, dałabyś spokój. […] – „Moja Elciu kochana”. Jak będę umierać, pewnie tak do mnie nie powiesz? – Jezus Maria! Jaka ty niemożliwa. Czegóż tobie umierać? Chwała Bogu, ślicznie dziś wyglądasz, cera rumiana. – Nic nie szkodzi, mój ojciec w trumnie także miał cerę rumianą. – Ach, przestań, Elciu... – Elciu, Elciu... Wielekroć powtórzyła to imię, za każdym razem nadając mu inny ton uroczystego, karykaturalnego brzmienia. Ewa, Éveline – to było imię, które nadała jej Luiza dla względów prestiżowych. Róża pamiętała dobrze ten dzień. Jesienią w niedzielę szły z ciotką na obrzędowy spacer do Łazienek, placem Wareckim, ulicą Szpitalną, Bracką, Alejami... Dorożki i kabriolety turkotały po wyboistym bruku. W pojazdach piętrzyły się damy i dziewczynki, szumiące od krochmalu, od jedwabiu liberty, od ostrowłosej sztywnej wełny. Panowie w cylindrach i w melonikach tkwili bokiem na przednich ławeczkach. […] – Nie gap się, nie trzeba się rozpraszać, Rosalie. […] Róża raz i drugi spojrzała z boku na tante, poczuła raptem, że policzki jej drgają, że zaraz roześmieje się do rozpuku. Przy tym ciotka kroczyła tak drobno, tak szanowny miała wyraz twarzy. Róża wiedziała, że zapanowanie nad potrzebą śmiechu nie udaje się jej nigdy, że nie uda się i teraz, że ciotka wpadnie w irytację, w zdumienie, że powodów śmiechu nie sposób będzie wytłumaczyć. Cóż miała robić? Trącając obcasikami kamyczki, osypując żwir, runęła, pofrunęła z górki w ludną, tłoczną aleję. Tante przeraziła się. Nie rozumiała, co wstąpiło w bratanicę. Podbiegła kilka kroków i w popłochu zaczęła wołać: „Róziu, Róziu, moje dziecko, co tobie?” Wtedy to stała się ta rzecz – w mniemaniu ciotki Ludwiki – głęboko zawstydzająca, bolesna, rzecz nie do odżałowania. Spacerowicze poodwracali głowy za pędzącym podlotkiem, łapali wzrokiem wyprężone w locie kruczoczarne warkocze, słyszeli rozpaczliwe okrzyki „Róziu, Róziu” – i popadli w niepokój. Co? w niedzielę? Przed południem w Łazienkach? au rendez-vous [fr., w miejscu spotkania] eleganckiej Warszawy rozbija się, potrąca katolicką socjetę kruczowłosa Rózia? […] Odezwały się głosy: – Do czego już dochodzi! Nawet tu, w Łazienkach, schronienia nie ma przed parchami? A na Nalewki z powrotem! do ogrodu Krasińskich! Suma jeszcze się odprawia u Świętego Krzyża, a tu Rojza kudłami swoimi potrząsa! Ludzie postawali, ktoś warknął: – Złapać i do rewirowego odstawić, niech prowadzi do cyrkułu [komisariat policji na ziemiach pod zaborem rosyjskim]! To bezprawie – tu Żydom nie wolno. […] Ale już tante Louise nadążyła w skrzypiących prunelkach. Płonęła z gniewu; parasolką o wysokiej, cienkiej rączce uderzyła porucznika w ramię i krzyknęła: – Puść pan natychmiast to dziewczę! […] Cóż to, moi państwo – rozejrzała się władczo po otoczeniu – moskiewski żołdak napastuje polskie dziewczę, a państwo milczycie? Czy już do tego stopnia Polska spodlała w niewoli? […] Wieczorem tegoż dnia – o, jakiż ciężki to był dzień, ciotka całe popołudnie modliła się, płakała, krople laurowe kilka razy były w robocie […] – wieczorem tegoż dnia tante wezwała ją do siebie, dźwignęła się ciężko z klęcznika i zarządziła: – Moje dziecko, zadaj kanarkowi siemienia i kładź się na spoczynek. A od jutra wołać cię będę Éveline. […] Nie życzę sobie, aby córka mego brata […], aby wnuczka kapitana włoskich legionów – uważana była za Izraelitkę! Trzebaż doprawdy lekkomyślności tej Sophie, aby takie imię dać polskiemu dziewczęciu![…] Adam od początku mówił: panno Ewelino. Potem jednak już zawsze: Elciu. Dwa imiona – dwa życia: pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie – wymyślone, długie, nadto długie... Pierwsze – kwiat, miłość i nieszczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy. – Elciu, Elciu – przedrzeźniała Róża, syczała, aż chrypła z szydliwości. Zdawało się, że tym imieniem chce ubiczować sprawców wszystkiego, co w jej życiu nastąpiło, gdy dla świata przestała być Różą. Adam mrużył oczy, drżał jak pod razami.
Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 30–35.
1
Ćwiczenie 1
RC8DPPlVMsmjm
Otworzyła – przed drzwiami stał Adam. – A ty czego tu? – spytała. Aż głową podrzucił ze zdumienia, biała broda wysunęła się naprzód. – Jak to czego? A któż kazał mi natychmiast przychodzić? Czyż to nie ty krzyczałaś na mnie przez telefon? […] No i jakże się czujesz? […] – Jak ja mogę się czuć! W moich warunkach... Człowiek na starość lat tuła się po obcych ludziach, a swoi nawet nie interesują się, co z nim, jaki on... Nie zauważają. […] – Ach, moja Elciu kochana, dałabyś spokój. […] – „Moja Elciu kochana”. Jak będę umierać, pewnie tak do mnie nie powiesz? – Jezus Maria! Jaka ty niemożliwa. Czegóż tobie umierać? Chwała Bogu, ślicznie dziś wyglądasz, cera rumiana. – Nic nie szkodzi, mój ojciec w trumnie także miał cerę rumianą. – Ach, przestań, Elciu... – Elciu, Elciu... Wielekroć powtórzyła to imię, za każdym razem nadając mu inny ton uroczystego, karykaturalnego brzmienia. Ewa, Éveline – to było imię, które nadała jej Luiza dla względów prestiżowych. Róża pamiętała dobrze ten dzień. Jesienią w niedzielę szły z ciotką na obrzędowy spacer do Łazienek, placem Wareckim, ulicą Szpitalną, Bracką, Alejami... Dorożki i kabriolety turkotały po wyboistym bruku. W pojazdach piętrzyły się damy i dziewczynki, szumiące od krochmalu, od jedwabiu liberty, od ostrowłosej sztywnej wełny. Panowie w cylindrach i w melonikach tkwili bokiem na przednich ławeczkach. […] – Nie gap się, nie trzeba się rozpraszać, Rosalie. […] Róża raz i drugi spojrzała z boku na tante, poczuła raptem, że policzki jej drgają, że zaraz roześmieje się do rozpuku. Przy tym ciotka kroczyła tak drobno, tak szanowny miała wyraz twarzy. Róża wiedziała, że zapanowanie nad potrzebą śmiechu nie udaje się jej nigdy, że nie uda się i teraz, że ciotka wpadnie w irytację, w zdumienie, że powodów śmiechu nie sposób będzie wytłumaczyć. Cóż miała robić? Trącając obcasikami kamyczki, osypując żwir, runęła, pofrunęła z górki w ludną, tłoczną aleję. Tante przeraziła się. Nie rozumiała, co wstąpiło w bratanicę. Podbiegła kilka kroków i w popłochu zaczęła wołać: „Róziu, Róziu, moje dziecko, co tobie?” Wtedy to stała się ta rzecz – w mniemaniu ciotki Ludwiki – głęboko zawstydzająca, bolesna, rzecz nie do odżałowania. Spacerowicze poodwracali głowy za pędzącym podlotkiem, łapali wzrokiem wyprężone w locie kruczoczarne warkocze, słyszeli rozpaczliwe okrzyki „Róziu, Róziu” – i popadli w niepokój. Co? w niedzielę? Przed południem w Łazienkach? au rendez-vous [fr., w miejscu spotkania] eleganckiej Warszawy rozbija się, potrąca katolicką socjetę kruczowłosa Rózia? […] Odezwały się głosy: – Do czego już dochodzi! Nawet tu, w Łazienkach, schronienia nie ma przed parchami? A na Nalewki z powrotem! do ogrodu Krasińskich! Suma jeszcze się odprawia u Świętego Krzyża, a tu Rojza kudłami swoimi potrząsa! Ludzie postawali, ktoś warknął: – Złapać i do rewirowego odstawić, niech prowadzi do cyrkułu [komisariat policji na ziemiach pod zaborem rosyjskim]! To bezprawie – tu Żydom nie wolno. […] Ale już tante Louise nadążyła w skrzypiących prunelkach. Płonęła z gniewu; parasolką o wysokiej, cienkiej rączce uderzyła porucznika w ramię i krzyknęła: – Puść pan natychmiast to dziewczę! […] Cóż to, moi państwo – rozejrzała się władczo po otoczeniu – moskiewski żołdak napastuje polskie dziewczę, a państwo milczycie? Czy już do tego stopnia Polska spodlała w niewoli? […] Wieczorem tegoż dnia – o, jakiż ciężki to był dzień, ciotka całe popołudnie modliła się, płakała, krople laurowe kilka razy były w robocie […] – wieczorem tegoż dnia tante wezwała ją do siebie, dźwignęła się ciężko z klęcznika i zarządziła: – Moje dziecko, zadaj kanarkowi siemienia i kładź się na spoczynek. A od jutra wołać cię będę Éveline. […] Nie życzę sobie, aby córka mego brata […], aby wnuczka kapitana włoskich legionów – uważana była za Izraelitkę! Trzebaż doprawdy lekkomyślności tej Sophie, aby takie imię dać polskiemu dziewczęciu![…] Adam od początku mówił: panno Ewelino. Potem jednak już zawsze: Elciu. Dwa imiona – dwa życia: pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie – wymyślone, długie, nadto długie... Pierwsze – kwiat, miłość i nieszczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy. – Elciu, Elciu – przedrzeźniała Róża, syczała, aż chrypła z szydliwości. Zdawało się, że tym imieniem chce ubiczować sprawców wszystkiego, co w jej życiu nastąpiło, gdy dla świata przestała być Różą. Adam mrużył oczy, drżał jak pod razami. (Uzupełnij).
11
Ćwiczenie 2

Na podstawie fragmentu Cudzoziemki wyjaśnij, jaką funkcję pełnią w powieści psychologicznej wydarzenia opisywane w czasie narracji.

RjHifRcdhQ41x
(Uzupełnij).
11
Ćwiczenie 3

Z fragmentu Cudzoziemki wypisz wydarzenia rozgrywające się w świecie zewnętrznym oraz reakcje emocjonalne Róży na te wydarzenia.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Na mogile Kazia – w tamtą okropną rocznicę – zlękła się. […]
Pogrążywszy się […] dwie godziny później, pod wpływem obojętności Władysia, w zgrozę i w słodycz poniżenia, bluźniła znowu:
– Teraz dopiero mi dobrze. Jestem wolna. Wezmę rewolwer i z tylu strzelę w syna. Siedzi nad matematyką: głuchy, ślepy, nie zauważa matki. Wejdę i strzelę – może śmierć swoją zauważy. […] Więzienie mnie niestraszne! tak samo można tam łbem walić o posadzkę. Jestem wolna. Człowiek podły wszędzie, zawsze jest wolny. 
Wyjęła rewolwer, dawno ściągnięty z mężowskiego biurka, i – kierując się w stronę pokoju Władysia – przystanęła wprost okna, żeby w świetle księżyca (noc już zapadła, lampy nikt nie zapalił), żeby w tym świetle sprawdzić bezpieczniki i zawartość łożyska. Okno wychodziło na ogród z dużą sadzawką. Latarnie naftowe z ulicy siały przez gałęzie pomarańczowy, ciepły brzask, a z góry spływał w sadzawką księżyc biały i zimny. W pobliżu sztachet ostatnie liście klonów – po kilka na każdym drzewie – drżały z niewiadomych przyczyn, bo wiatr ucichł: chorągiewka na dachu altany tkwiła nieruchomo w blasze, ocynkowanej księżycem. Tak samo bez przyczyny marszczyła się sadzawka.
Róża mocując się z cynglem zerknęła w ogród. Dreszcze wody i drzew ugodziły w nią, wstrząsnęły także jej ciałem. Rewolwer wysunął się z dłoni, upadł na dywan, Róża przytomniej wpatrzyła się w szybę. 
Księżyc zawsze ją obezwładniał. Twierdziła, że boi się nocnego nieba i że kocha ten strach. […] oczy i zęby błyszczały niewystygłą złością, po chwili jednak już – zachwytem. […]
Więc w drodze do morderstwa księżyc także Różę zatrzymał. Upuściła rewolwer. Patrzyła onieśmielona w lunatyczne czary. […]
– Jezus, Maria, toż ja chciałam syna zabić! Dlaczego?
Zgrabiałymi palcami podniosła broń.
– Gdybym go zabiła, nie zobaczyłby tego ogrodu... Jaki piękny teraz ten ogród! Co ja chciałam zrobić? Któż wie, czy tam pięknie u Kazia?... 
Nie miała siły na otwarcie drzwi. Schowała rewolwer, przytuliła czoło do szyby. 
– Jutro Władyś to zobaczy... Jutro lepiej, bo będzie pełnia. Jak cicho! Jak nieludzko! Jak dzwonią liście, woda jak żywa! Bóg zapomniał o ludziach, a ludzie o Bogu. Jak dobrze! Warto żyć dla tych nieludzkich i nieboskich godzin.
Zmąciły się myśli. Liście i woda zaczęły szumieć, światło księżycowe zabrzęczało jak struna *e*. Róża cała przemieniła się w słuch. Dźwięk światła coraz był wyraźniejszy, chwytała już tonacje, rozróżniała klucze, rytm tętnił w skroniach. Nuciła. Melodie stawały się konkretne, zorkiestrowane coraz dokładniej, w końcu utworzyły allegro non troppo z koncertu D‑dur Brahmsa.

trzy Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 125–127.
R1IwcoRvgr4lH
Wydarzenia w świecie. Reakcje emocjonalne Róży. (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij). (Uzupełnij).
11
Ćwiczenie 4

Z fragmentu Cudzoziemki wypisz po jednym przykładzie informacji uzyskanej z narracji w mowie niezależnej i z narracji w mowie pozornie zależnej.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Nagle Róża drgnęła – zadzwoniono do drzwi wejściowych. Spiesznie porwała się (może Marta?), nie chciała, żeby Sabina asystowała przy spotkaniu z córką. Nogi uginały się pod nią, kiedy szła. (Zanadto mnie muzyka wzrusza, nie mam już sił na muzykę – myślała.)

cztery Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 30.
RRLkzIOxAeHV1
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 5

Na podstawie fragmentu Cudzoziemki wynotuj wydarzenia, które miały dla Róży charakter traumatyczny i wyjaśnij, jaką wizję własnego losu stworzyła wskutek tych wydarzeń bohaterka.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Nad wszystko lubiła cierpieć z przyczyny srogości i tajemnic losu. W cierpieniu znajdowała prawo do gniewu. Łaski w rodzaju zdrowia, urody, powodzenia w pracy dźwigała niechętnie: obowiązywały do zgody z życiem. Natomiast miłość, śmierć, fatalizmy nie zawinione, nieodwracalne – lubiła czuć w sercu ich pazury. Mogła wtedy pomiatać rzeczywistością, wynosić się ponad porządek świata, bez reszty zamieszkiwać w muzyce.
W dziesiątą rocznicę zgonu Kazia, powróciwszy z cmentarza do domu, gdzie pierworodny syn, jedyna bliska istota, marzył o tym, by matkę porzucić, szczególnie mocno uczuła wyzwalający ucisk krzywdy. Zabierano jej przecież jedno po drugim wszystko, co ją przywiązywało do ziemi. Najpierw Luiza odebrała Taganrog – szumne, dostatnie dzieciństwo, bezbolesną ojczyznę; później kursistka moskiewska – Michała, mistrz January odebrał wielkość. Adam – szczęście, wreszcie śmierć odebrała Kazia, a życie odbiera Władysia. Cóż miała począć z tą nędzą, z tą pustką? 

dziewięć Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 123.
R6kSdKp18AXEq
Wydarzenia z życia Róży: (Uzupełnij) Wizja losu stworzona przez Różę: (Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 6

Zapoznaj się z obserwacją literaturoznawcy Michała Głowińskiego na temat motywacji wydarzeń w powieści psychologicznej. Na tej podstawie wskaż dwa przykłady działań Róży motywowanych jej przeżyciami wewnętrznymi. Nazwij te przeżycia oraz ustal, jakie działania bohaterka mogłaby w wybranej sytuacji podjąć, gdyby kierowała się okolicznościami zewnętrznymi.

Michał Głowiński Trzy poetyki „Niecierpliwych”

[…] psychologizm był przede wszystkim sprawą motywacji: działania, myśli i odczucia bohaterów motywowało to tylko, co się działo w ich wnętrzu, tam właśnie znajdowała się przyczyna dostateczna wszystkiego, co wchodziło w obręb świata powieściowego. Przyczyna dostateczna i – najczęściej – jedyna.

głow Źródło: Michał Głowiński, Trzy poetyki „Niecierpliwych”, [w:] tegoż, Porządek, chaos, znaczenie, Warszawa 1968, s. 213.
R11NPFarHAHIo
Działanie Róży: (Uzupełnij) Wewnętrzny motyw działania: (Uzupełnij) Alternatywne działanie: (Uzupełnij). Działanie Róży: (Uzupełnij) Wewnętrzny motyw działania: (Uzupełnij) Alternatywne działanie: (Uzupełnij).
31
Ćwiczenie 7

Używając pojęć psychoanalitycznych, wyjaśnij, jakie znaczenie miał dla Róży talent śpiewaczy Marty.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

[…] głos tej wydawał się darem losu, którego nie wolno wyrzec się za żadną cenę. Zjawił się w chwili, kiedy Różę zawodziły własne środki wyrazu: osłabienie mięśnia sercowego uniemożliwiało skrzypce, wiek ograniczał repertuar wokalny. Świeży, bogaty instrument, wyposażony w brzmienia tak osobiste, zamknięty w gardle córki – to była ostatnia i wspaniała szansa twórczości. […] Róża znajdowała wielką rozkosz w kształtowaniu – przy pomocy cudzych żywych strun – kreacji muzycznej, której wymowa płynęła z jej talentu. […]

W ciągu następnych lekcyj rozbujanie frazy dawało się powściągnąć, także styl i barwę uczuciową poddawała Róża; a jednak ostateczny rezultat pracy zawierał w sobie ten urzekający pierwiastek – nowość, którą do trudu kompozytora i Róży dodawała Marta z zasobów własnego organizmu. Róża chwytała dziewczęce fluidy, przesączone w melodie, doznając głębokiego wzruszenia: „Więc to jest Marta, więc taka jak córka Adama”. 

Kiedy Marta śpiewała, Róży zdawało się, że jest pomszczona. Że Adam otrzymuje należytą karę.

10 Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 136–137.
R13ssQzjKEKQD
(Uzupełnij).
31
Ćwiczenie 8

Na podstawie fragmentu Cudzoziemki napisz dwa monologi wewnętrzne Róży: jeden odzwierciedlający racjonalne myślenie bohaterki, a drugi – jej nastawienie emocjonalne. Każdy monolog powinien być poprowadzony w mowie niezależnej i liczyć po 5–7 zdań.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Pielęgnowała się troskliwie. Na noc wcierała w policzki maść ogórkową, ręce namaszczała coldcreamem, sypiała w rękawiczkach, nie nosiła raniących bryklami gorsetów, ciało utrzymywała w pedantycznej schludności. Wiele w tym znajdowała pociechy, że tak prostymi środkami można było osiągnąć zemstę nad rodem męskim, nad Polską, nad Rosją i nad własnym życiem. Nie myślała tak – zdawała sobie sprawę z proporcyj ludzkich spraw. Z tego, że jeden człowiek nie może przesłonić sobą świata, ani świata czy narodu reprezentować; a także, że zemsta niczego nie uleczy, że jest zadaniem śmiesznym, bo winowajca zawsze pozostaje nieznany, mściciel zaś ostrze kary sam przeciw sobie obraca. Róża to wiedziała – nieżyczliwe podboje, złośliwe romanse nie dawały jej nadziei na poprawę losu. Róża wiedziała, ale czuła inaczej. Dla niej – wbrew wszelkiemu sensowi – jeden człowiek przesłonił świat, jeden człowiek reprezentował naród i jedna tylko niedorzeczna zemsta była uczuciem, którym oddychało serce. Taka Róża była głupia.

osiem Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 19.
RqxqiJ1Xqs56e
Monolog racjonalny: (Uzupełnij) Monolog emocjonalny: (Uzupełnij).
Praca domowa

Na podstawie fragmentu Cudzoziemki zinterpretuj relację Róży z synem, stosując kategorie psychoanalityczne. Swoje obserwacje spisz w formie notatki na 150–200 słów.

Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Stosunek Władysława do matki nie był tak równo napięty, tak bujny, jakby ona tego pragnęła; ale jednak pełen prywatnej ciekawości i męskiego podziwu. Róża, wygnana z kręgu miłosnego szczęścia, szukała porozumień z drugą płcią na drodze macierzyństwa: synowie mieli ją pogodzić z męskością. Kazio umarł, zaledwie błysnąwszy jednym, drugim tajemniczym uśmiechem – na Władysiu spoczął cały ciężar niedosytu Róży. Zbyt prostolinijna, by w dziecku znaleźć źródło zmysłowych podniet, potrzebę współżycia z męskim żywiołem zaspokajała w ten sposób, że – w miarę rozwoju Władysia – transponowała coraz więcej swoich pragnień, pojęć, interesów na tonacje męskie. Nie mogąc w żadnej mierze, wskutek niezwykle wyłącznej natury, zapełnić próżni uczynionej w jej życiu przez zdradę Michała – odwracała się z wolna od kobiecych tęsknot i przejmowała męskie samopoczucie syna. Sama zraniona na wieki przez młodego chłopca, z zapałem dzieliła niechęć małego Władysia do dziewczyn, nigdy nie próbowała rehabilitować „bab” w jego oczach, budzić polubownych, tkliwych odruchów, z całą drapieżnością jątrzyła własnym głodem ekspansji jego nikły instynkt podboju.
Nie umiała zrozumieć, że lęk Władysia przed kobietami był lękiem przed nią; że jego niechęć do dziewczyn płynęła z urazy do niej. Uważała siebie za bóstwo syna, za siłę, pozbawioną cech gatunkowych, nadrzędną i nieuchwytną. Jako taka, chciała sterować jego życiem. […] 
Władyś miał zdolności do muzyki. Róża nauczyła go grać na fortepianie. Cóż to był za triumf, kiedy szesnastoletni syn akompaniował jej publicznie koncert Vieuxtempsa! Pod deszczem oklasków stali – ramię przy ramieniu – oboje młodzi, urodziwi i nie z tego świata. Oszołomiona wyższością nad tłumem, tęsknymi spojrzeniami dygnitarzy – Róża lubiła po koncercie gawędzić, z dala obserwując syna. W zgrabnym mundurku ośmioklasisty błyskał nieczule zębami, krzywił puszyste wargi, panny cierpiały, a Róża nasycała się zemstą. Ach, wreszcie, wreszcie przestawała być ofiarą, wreszcie kamieniało w niej kobiece, ubroczone serce – niedobrym wzrokiem, niedobrą męską siłą Władysia sama mogła teraz ranić, poniewierać kobiety! 
I – jeżeli odchodziła z Adamem – wszystkim było wiadome, dokąd prowadzi ją droga... Do skromnego domu, do niemiłego małżeńskiego łoża, do jutra bez niespodzianki. Z Władysiem – Róża zawsze odchodziła w nieznane.

siedem Źródło: Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Warszawa 2016, s. 55–57.