Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki
1
Pokaż ćwiczenia:
1
Ćwiczenie 1
R1XeK13ikiYzi
Przyporządkuj tytuły dzieł Tadeusza Konwickiego do ich rodzaju: scenariusze Możliwe odpowiedzi: 1. Faraon, 2. Jak daleko stąd, jak blisko, 3. Matka Joanna od Aniołów, 4. Kompleks polski, 5. Jak daleko stąd, jak blisko, 6. Kronika wypadków miłosnych, 7. Dolina Issy, 8. Mała apokalipsa, 9. Jowita, 10. Dolina Issy, 11. Salto, 12. Salto filmy Możliwe odpowiedzi: 1. Faraon, 2. Jak daleko stąd, jak blisko, 3. Matka Joanna od Aniołów, 4. Kompleks polski, 5. Jak daleko stąd, jak blisko, 6. Kronika wypadków miłosnych, 7. Dolina Issy, 8. Mała apokalipsa, 9. Jowita, 10. Dolina Issy, 11. Salto, 12. Salto dzieła literackie Możliwe odpowiedzi: 1. Faraon, 2. Jak daleko stąd, jak blisko, 3. Matka Joanna od Aniołów, 4. Kompleks polski, 5. Jak daleko stąd, jak blisko, 6. Kronika wypadków miłosnych, 7. Dolina Issy, 8. Mała apokalipsa, 9. Jowita, 10. Dolina Issy, 11. Salto, 12. Salto
1
Ćwiczenie 2
R1ECPmmuXZc0Z
Zaznacz cechy wspólne dla twórców: Andrzeja Wajdy i Tadeusza Kownickiego, o których wspomina dr Karol Jachymek. Możliwe odpowiedzi: 1. Ten sam rocznik, 2. Wspólne doświadczenie pokoleniowe, 3. Podobna kraina szczęśliwego dzieciństwa, 4. Twórczość literacka, 5. Przedstawiciel polskiej szkoły filmowej
REey66NpRtMN72
Ćwiczenie 3
Wymyśl pytanie na kartkówkę związane z tematem materiału.
2
Ćwiczenie 3

Wypisz z przedstawionego biogramu cztery najważniejsze wydarzenia z procesu dojrzewania Tadeusza Konwickiego. Następnie wyjaśnij, w jaki sposób ukształtowały jego twórczość.

RPkoDCrjDPYb8
(Uzupełnij).

Tekst do ćwiczeń: 4‑7

Tadeusz Konwicki Kronika wypadków miłosnych

W tamtych latach wszyscy chłopcy śnili samoloty. Nikt nigdy nie widział samolotu z bliska, nikt nigdy nie dotknął dłonią jego gondoli, stateczników czy drewnianego śmigła. Nikt nie oglądał wzbijającego się w powietrze aparatu, nikt nie zobaczył lądującej maszyny, która sunie niezdarnie po trawiastym lotnisku. O samolotach, czyli aeroplanach, czytało się we wspaniałych powieściach przygodowych albo w pismach młodzieżowych, czasem pokazano je w filmie, ale filmy były wtedy piękną nieprawdą, cudownym zmyśleniem i dlatego nikt nie wierzył. A jednak dwa razy w tygodniu przelatywał nad przedmieściem prawdziwy samolot. Wolno i majestatycznie zdążał z południa na północ, czyli od miasta w kierunku Puszkarni przyczajonej śród gęstych olch w zakolach Wilenki. W dni pochmurne samolot był ciemny niczym jastrząb, w dni słoneczne przypominał skrzydlatą, srebrną minogę. W dni słotne był podobny do krzyża, który błogosławi zmoczonej deszczem ziemi, w dni pogodne odbijał słońce w srebrzystych burtach jak spadające z nieba lustro. Ale ten samolot leciał bardzo wysoko i to oddalenie czyniło go nierealnym, wydawał się on wszystkim raczej cząstką kosmosu niż ziemi. Dlatego po nocach chłopcy śnili często samoloty. Śnili je nisko lecące tuż nad ziemią, a właściwie między domami, i śnili je jako ogromne przerażające stworzenia, które budzą duszny lęk, straszliwą grozę. Czasem znowu śnili, że samolot nie wiadomo czemu spadł podczas wakacji na piaszczystą plażę nad Wilią i leży zaryty dziobem w żwirze mię opodal splątanych krzaków leszczyny, głogu, dzikich malin, kruszyny, blekotu, polnego kopru, bagiennych powojów, blisko tej bujnej, oszalałej od letniego amoku zielenizny. Że leży tak na szarozłotym piasku zalany gęstym popołudniowym światłem słońca, a obok bulgoce Wilia między pniami zacumowanych na noc tratw. Że leżąc tak przypomina jakby kajak z okrągłymi okienkami w burtach, że właściwie jest nieduży i nie wiadomo, jak w nim się mieszczą pasażerowie. Bo taki osiągnięty we śnie samolot jakby bronił swojej tajemnicy, jakby karał za świętokradczą ciekawość. Więc zawsze na początku snu pojawiał się w pełnym ogromie i w całym majestacie tajemniczości, niedostępny, związany na zawsze z niebem, z chmurami, z piorunami. Ale gdy siły rządzące snem zezwalały na jego upadek, okazywał się niepokaźny, drażniący niespełnieniem, oszukujący śniącego. I ta jego niewielkość, to jego przewrotne pomniejszenie, które w każdej chwili snu mogło stać się niepojętym powiększeniem, budziło słodką, ekscytującą tęsknotę za odkryciem tajemnicy większej i bardziej dokuczliwej niż tajemnica samolotu. Dlatego na jawie chłopcy rekonstruowali swoje nieuświadomione tęsknoty za dalą, za nieznanym i niezrozumianym, za wielką innością, za widocznym znakiem z innego świata, budując własne samoloty pośrodku codzienności, w samym centrum powszedniej szarzyzny. A najczęściej tym aparatem przenoszącym człowieka z ziemi w niebo było drzewo czeremchy, drzewo rozłożyste, z gałęziami wygodnymi jak fotele lotników, ze śmigłami uschniętych konarów, drzewo uczepione spadzistego zbocza jak burzowej chmury.

konw Źródło: Tadeusz Konwicki, Kronika wypadków miłosnych, Warszawa 1974, s. 73–75.
21
Ćwiczenie 4

Zapoznaj się z powyższym fragmentem Kroniki wypadków miłosnych Tadeusza Konwickiego i wyjaśnij, w jaki sposób pisarz przedstawia niepokój wojenny, o którym także wspomina wykładowca w filmie. Posłuż się cytatami z fragmentu prozy.

R1WAZekrsC7jY
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 5

Wskaż w powyższym fragmencie przynajmniej trzy rodzaje środków wraz z przykładami.

RZJc7zbu1B8gR
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 6

W oparciu o odpowiedzi udzielone w poprzednim poleceniu, wypisz funkcję zauważonych przez ciebie środków stylistycznych.

RZJc7zbu1B8gR
(Uzupełnij).
31
Ćwiczenie 7

Zwróć uwagę na opisy przyrody w powyższym fragmencie. Następnie zapoznaj się z poniższą próbą interpretacyjną tej płaszczyzny. Dokonaj liczącego co najmniej 120 słów porównania z wybranym utworem romantycznym, który spełnia podobne kryteria. W swoim tekście spróbuj wykazać związek z procesem dorastania.

Seweryn Wysłołuch Kronika wypadków miłosnych wcale się nie zestarzała

Narrator wspomina bujną litewską przyrodę, która ginie pod naporem zwycięskiej cywilizacji oraz ludzi różnych wiar i różnych narodowości, którzy tam mieszkali, a później się rozproszyli po świecie. Boleje nad rozpadem dawnej wspólnoty, zanikiem polszczyzny wileńskiej, zmianą obyczaju. Elegijny charakter manifestują „wodne” metafory oddające nastrój narratora: sadzawki smutku, jeziora melancholii, rzeki przeczuć. Natomiast Litwa charakteryzowana jest jako potężny żywioł: burza letnia; wnętrze wygasającego wulkanu, który umierał w ostatnich spazmach; zachodzące słońce, co zostawia po sobie smugi dziwnie pięknych świateł i resztki dogasającej tęczy. Przenośnie te podkreślają piękno krainy, ale zarazem wieszczą jej rychły kres, schyłek, umieranie. Poprzez typ metafory i charakter liryczny narracja Konwickiego wyraźnie nawiązuje do tradycji romantycznej.

Wys Źródło: Seweryn Wysłołuch, Kronika wypadków miłosnych wcale się nie zestarzała, „Polonistyka. Innowacje” 2015, nr 1, s. 74.
RZJc7zbu1B8gR
(Uzupełnij).

Tekst do ćwiczenia 8

Tadeusz Konwicki Kronika wypadków miłosnych

— Wie pan co, panie Wiciu, w którymś momencie życia, ale już chyba po czterdziestce, tak, dobrze po czterdziestce, bo wtedy umarła moja matka, zacząłem sobie myśleć, to znaczy rekonstruować swój domniemany los, budować dzień po dniu swoje życie tutaj, gdybym stąd nigdy nie wyjechał. A zacząłem myśleć w drodze powrotnej z pogrzebu matki. Bo moja matka umarła w niedużym mieście obok morza, i to morze, acz niewidoczne, czuło się zawsze w domu matki. Matka umarła na tej obcej ziemi, choć zawsze chciała umrzeć tu, chciała spocząć w grobie tego cmentarzyka, który jest tam przy kościele, na stoku leśnym, pełnym krzaków wilczych jagód. — Ale tam nie ma żadnego cmentarza — powiedział Wicio i zrobiło mu się nieswojo. — Tam jest zwykła leśna polana, na której ministranci rozpalają trybularze i kurzą ukradkiem papierosy. Nieznajomy przystanął na chwilę, jakby raptownie zmieszany.
— Tak, racja, tam nie ma jeszcze cmentarza. Powstanie dopiero w końcu wojny. (...) — Chodź, dokończę ci moje drugie życie — ujął Wicia pod ramię. Gdzieś w mokrych ogrodach poszczekiwały z pretensją psy cierpiące na bezsenność. — Więc wracając z tego błyskawicznego pogrzebu, na którym otarłem się o starych, dobrych ludzi z tej ziemi, siedząc w rozdygotanym wagonie zacząłem z lękiem snuć swoje drugie, przypuszczalne życie, którego uniknąłem cudem, dzięki kaskadzie przypadków, szerokiej rzece różnych układów i incydentów z kloaki historii. Zobaczyłem siebie ze zgrubiałymi rysami, przedwcześnie postarzałego, może w otoczeniu chorowitych dzieci i zamęczonej jak zwierzę żony bez określonego wieku. Wyobraziłem sobie, że nie ukończyłem szkół i studiów, że nie obrosłem w doświadczenia wynikające z obcowań na wyższych piętrach społecznych, że nie pojąłem sensu, a raczej bezsensu ogólnej wegetacji, że nie spełniłem tego wszystkiego, co chciałem spełnić, że nie chwyciłem łapczywie w dłonie tego, co chciałem posiąść, i że to wszystko zdobyte, osiągnięte, wydarte życiu, losom, chaosowi nie rozsypało się w ręku jak szczypta popiołu z włosów ludzkich. A więc stawałem się w tym nocnym, prowincjonalnym pociągu kimś drugim, sobą innym, o prostych pragnieniach, poganianym przez prymitywne instynkty, ślepym i nieczułym, ślepym na odbicia dalekich dali, nieczułym na przejmującą i słodką, dotkliwą i łaskoczącą, upiorną i wabiącą gorycz życia. Stawałem się z wolna pozbawionym samowiedzy męczennikiem, obłuskanym z jedwabiu, ale i z syfilitycznych wrzodów półczłowiekiem, wyjałowionym z bólu istnienia indywiduum. Szedłem codziennie o świcie do pracy, harowałem ciężko osiem, może dziesięć godzin, jadłem na śniadanie, obiad i kolację tę samą zupę kartoflaną z rozgotowanymi resztkami peklowanego mięsa. Po pracy siadałem na ganku, patrzyłem bezmyślnie za przelatującymi szpakami. Czasem coś wypiłem i uderzyłem chore dziecko albo kwękającą żonę. Gdzieś za horyzontem rzęził świat w konwulsjach szalonego przyśpieszenia cywilizacyjnego, a ja wstawałem i kładłem się, jadłem i wydalałem, harowałem i spałem bez snów, patrzyłem na niebo, drzewa, na rzekę i nic nie rozumiałem. I nie przeżywałem raptownych lęków przed nicością, nie żałowałem minionych dni, nie pragnąłem szybkiej śmierci, nie tęskniłem do świętej wieczności. To drugie życie biegło jak sąsiednie tory obok mego właściwego życia i ogarnęło mnie raptowne przerażenie, że te tory mogły się wielokrotnie pomylić i że mogą jeszcze pomylić się w przyszłości. Potem z głębi nocy w słabo rozpędzonym pociągu przyszła jakaś zła ochota, żeby się wszystko pomyliło i żeby pożyć jakby w swojej, ale przecież i nie swojej skórze, żeby pożyć swoim, ale przecież i nie swoim, bo pominiętym wariantem życia. Wicio uwolnił ramię.
— To tu — powiedział bardzo cicho. — To jest murowana szkoła.
— Ja wiem. Poznaję, ale nie widzę stawu pełnego wiosną kijanek i trytonów.

konw2 Źródło: Tadeusz Konwicki, Kronika wypadków miłosnych, Warszawa 1974, s. 53.
31
Ćwiczenie 8

Na podstawie powyższego fragmentu zinterpretuj kim jest Nieznajomy, który pojawił się w życiu Wicia. Jaką rolę mógłby odegrać w życiu dojrzewającego Wicia?

RZJc7zbu1B8gR
(Uzupełnij).
Praca domowa

Po obejrzeniu filmu Kronika wypadków miłosnych z 1985 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy napisz recenzję liczącą co najmniej 200 słów. Odwołaj się w niej do tekstu literackiego.

Po zapoznaniu się z filmem Kronika wypadków miłosnych z 1985 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy napisz recenzję liczącą co najmniej 200 słów. Odwołaj się w niej do tekstu literackiego.