Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki
1
Pokaż ćwiczenia:

Tekst do ćwiczeń 1‑4

1
Włodzimierz Bolecki Bruno Schulz (fragmenty)

Uznanie [dla Brunona Schulza] w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat powstawało jakby niezauważalnie, bez poparcia instytucji państwowych, sponsorów czy mecenasów. Wystarczyła fascynacja życzliwych czytelników, która twórczości Schulza towarzyszyła od jej początku. Dość przypomnieć nazwiska Stanisława Ignacego Witkiewicza (który nazwał Schulza artystą genialnym), Zofii Nałkowskiej (której Schulz zawdzięczał publikacje swoich opowiadań), Witolda Gombrowicza (który uznał Schulza za wielkość literatury polskiej) czy wielu innych, jak choćby Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima, a po wojnie Artura SandaueraArtur SandauerArtura SandaueraJerzego FicowskiegoJerzy FicowskiJerzego Ficowskiego. Resztę zrobiła dla Schulza jego własna twórczość: tłumaczenia na niemiecki, angielski, francuski, włoski czy hiszpański i wiele innych języków uczyniły go jednym z najbardziej znanych i podziwianych polskich pisarzy XX wieku.
A przecież Schulz – podobnie jak i ci, którzy od razu na nim się poznali: Witkacy i Gombrowicz – należał zawsze do pisarzy elitarnych, którego popularność nigdy nie miała charakteru masowego. Nie ma w niej przecież nic, co by można uznać za modne lub popularne, typowe lub społecznie albo politycznie ważne. Wręcz przeciwnie – Schulz utkał swoją prozę ze wszystkiego, co przez czytelników prozy było raczej odrzucane niż poszukiwane, raczej lekceważone niż cenione. A więc liryczność i nieuchwytna poetyckość tej prozy, brak wyraźnej fabuły, luźna kompozycja pozbawiająca poszczególne utwory puenty, narracja tak swobodna, że gubiąca czytelnika w labiryntach czasu, niejasnej fantastyki i równie nieokreślonej realności, a wreszcie brak wyraźnego sensu, treści czy tak zwanej idei i myśli przewodniej. Poza tym cała twórczość literacka Schulza jest ilościowo niewielka – wszystkie opowiadania, łącznie z esejami i listami, można bowiem zmieścić w jednym i wcale nie najgrubszym woluminie. Niemniej w ciągu kilkudziesięciu lat utwory Brunona Schulza zostały powszechnie uznane za jedno z największych osiągnięć artystycznych literatury polskiej. Stało się to niewątpliwie za sprawą maestrii Schulzowskiego języka, którego oszałamiająca metaforyczność, wieloznaczność i niezwykła sugestywność nie mają sobie równych w literackiej polszczyźnie.
W społecznym odbiorze wizerunek pisarza tworzą jednak nie tylko jego dzieła. Dzisiaj zainteresowanie Schulzem obejmuje więc nie tylko jego twórczość malarską (bo przecież Schulz najpierw był malarzem) i pisarską (a trzeba pamięć, że oprócz opowiadań pozostawił Schulz także arcydzieła literackiej eseistyki i epistolografii), lecz także całość jego biografii, która stała się symboliczna dla pewnego miejsca, czasu i pokolenia. Schulz urodził się w rodzinie żydowskiej, wyznania mojżeszowego, ale polskojęzycznej. Od dzieciństwa władał także niemieckim. Ukończył gimnazjum drohobyckie, potem studiował architekturę na politechnice we Lwowie, a następnie malarstwo w słynnej wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. […]
Dzięki wieloletnim niestrudzonym poszukiwaniom Jerzego Ficowskiego częścią legendy Schulza stały się także losy jego dzieł: obrazów i grafik, opowiadań, listów i recenzji. Okazało się nagle, że twórczość, która stała się przedmiotem międzynarodowej kanonizacji, jest zaledwie częścią znacznie bogatszego dorobku Schulza, którego wiele utworów przepadło w szaleństwach wojny, a spora część tych, które ocalały, znikła na dziesięciolecia – choć może jeszcze nie na zawsze. Myślę tu o dziesiątkach listów Schulza, o jego zaginionej powieści Mesjasz, o opowiadaniach, w tym noweli napisanej po niemiecku i wysłanej Tomaszowi Mannowi, o grafikach czy o obrazach olejnych, spośród których znany jest dziś tylko jeden.
Toteż dziś […] podziwiając dzieło Brunona Schulza, nie zapominajmy, że jest w nim piękno Wenus z Milo.

opra Źródło: Włodzimierz Bolecki, Bruno Schulz (fragmenty), [w:] Inna krytyka, 2006.
Artur Sandauer
Jerzy Ficowski
11
Ćwiczenie 1

Na podstawie tekstu Włodzimierza Boleckiego sformułuj  krótką notatkę o życiu (biogram) autora Sklepów cynamonowych.

RHOiH6FbRJ9pe
(Uzupełnij).
REFDaFZneKXl11
Ćwiczenie 2
Wskaż cechy stylu Schulza, które wymienia krytyk w swoim tekście. Możliwe odpowiedzi: 1. poetyckość prozy, 2. synkretyzm, 3. reporterski styl, 4. luźna kompozycja, 5. swobodna narracja, 6. luźne wzajemne przenikanie fantastyki i realności, 7. celowa niejasność
11
Ćwiczenie 3

Jak sądzisz, dlaczego biografia i twórczość Schulza stała się symboliczna dla pewnego miejsca, czasu i pokolenia? Sformułuj krótką odpowiedź argumentacyjną.

RQSl6VZhM3HVk
(Uzupełnij).
21
Ćwiczenie 4

Zinterpretuj ostatnie zdanie przytoczonego fragmentu eseju.

RUj9KMq3AaCW8
(Uzupełnij).

Tekst do ćwiczenia nr 5

1
Bruno Schulz Nawiedzenie (fragment)

Już wówczas miasto nasze popadało coraz bardziej w chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia, puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza.
Ledwo rozpowity z brunatnych dymów i mgieł poranka – przechylał się dzień od razu w niskie bursztynowe popołudnie, stawał się przez chwilę przezroczysty i złoty jak ciemne piwo, ażeby potem zejść pod wielokrotnie rozczłonkowane, fantastyczne sklepienia kolorowych i rozległych nocy.
Mieszkaliśmy w rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach, które tak trudno od siebie odróżnić.
Daje to powód do ciągłych omyłek. Gdyż wszedłszy raz w niewłaściwą sień i na niewłaściwe schody, dostawało się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań, ganków, niespodzianych wyjść na obce podwórza i zapominało się o początkowym celu wyprawy, ażeby po wielu dniach, wracając z manowców dziwnych i splątanych przygód, o jakimś szarym świcie przypomnieć sobie wśród wyrzutów sumienia dom rodzinny.
Pełne wielkich szaf, głębokich kanap, bladych luster i tandetnych palm sztucznych mieszkanie nasze coraz bardziej popadało w stan zaniedbania wskutek opieszałości matki, przesiadującej w sklepie, i niedbalstwa smukłonogiej Adeli, która, nienadzorowana przez nikogo, spędzała dnie przed lustrami na rozwlekłej toalecie, zostawiając wszędzie jej ślady w postaci wyczesanych włosów, grzebieni, porzuconych pantofelków i gorsetów.
Mieszkanie to nie posiadało określonej liczby pokojów, gdyż nie pamiętano, ile z nich wynajęte było obcym lokatorom. Nieraz otwierano przypadkiem którąś z tych izb zapomnianych i znajdowano ją pustą; lokator dawno się wyprowadził, a w nietkniętych od miesięcy szufladach dokonywano niespodzianych odkryć.

naw Źródło: Bruno Schulz, Nawiedzenie (fragment), [w:] Sklepy cynamonowe, 1933.
31
Ćwiczenie 5

Wypisz metafory / epitety metaforyczne z fragmentu utworu Nawiedzenie i opisz ich funkcje. Zapisz swoje odpowiedzi w tabeli.

R6SbwfnTflGCX
Metafora (Uzupełnij). Funkcja (Uzupełnij).

Tekst do ćwiczenia nr 6

1
Bruno Schulz Martwy sezon (fragment)

Gdy [ojciec] otwierał to ciężkie, okute żelazem skrzydło drzwi sklepowych, mrukliwy mrok cofał się o krok od wejścia, odsuwał się o piędźpiędźpiędź w głąb sklepu, przemieszczał się i układał leniwie w głębi. Dymiąc niewidzialnie z chłodnych jeszcze płyt chodnika, świeżość poranna stawała nieśmiało na progu nikłą, drgającą strugą powietrza. W głębi leżała ciemność wielu poprzednich dni i nocy w nienapoczętych balach sukna, ułożona warstwami, biegnąca szpalerami w głąb, w stłumionych pochodach i wędrówkach, aż ustawała bezsilnie w samym sednie sklepu, w ciemnym magazynie, gdzie rozwiązywała się, już niezróżniczkowana i nasycona sobą, w głuchą majaczącą pramaterię sukienną.
Ojciec szedł wzdłuż tej wysokiej ściany szewiotówszewiotszewiotówkortówkortkortów, wodząc ręką po sztorcach bali sukiennych jak po rozporach sukien kobiecych. Pod jego dotknięciem uspokajały się te rzędy ślepych kadłubów, zawsze gotowe do popłochu, do przełamania ordynku, umacniały się w swych sukiennych hierarchiach i porządkach.
Dla ojca mego był sklep nasz miejscem wiecznych udręczeń i zgryzot. Ten twór jego rąk nie od dziś zaczynał – dorastając – napierać nań z dnia na dzień coraz natarczywiej, przerastać go groźnie i niezrozumiale. Był on dla niego nadmiernym zadaniem, zadaniem nad siły, zadaniem wzniosłym i nieobjętym. Ogrom tej pretensji przerażał go. Z grozą wpatrzony w jej wielkość, której całym swym życiem rzuconym na tę jedną kartę nie mógł zadośćuczynić – widział z rozpaczą lekkomyślność subiektówsubiektsubiektów, płochy, beztroski optymizm, figlarne i bezmyślne ich manipulacje, przebiegające na marginesie tej wielkiej sprawy. Z gorzką ironią badał tę galerię twarzy niezmąconych żadną troską, czół niezaatakowanych żadną ideą, gruntował do dna te oczy, których niewinnej ufności nie mącił najlżejszy cień podejrzenia. Cóż mogła mu pomóc matka z całą swą lojalnością i oddaniem? Refleks tej rzeczy nadmiernej nie dosięgał jej duszy prostej i niezagrożonej. Nie była stworzona do zadań heroicznych. Czyż nie widział, jak poza jego plecami porozumiewała się prędkim spojrzeniem z subiektami, rada z każdej chwili nienadzorowanej, w której mogła brać udział w ich bezmyślnych błazeństwach?
Od tego świata lekkomyślnej beztroski odgraniczał się ojciec coraz bardziej, uciekał w twardą regułę swego zakonu. Przerażony rozwiązłością szerzącą się wokoło, zamykał się w samotnej służbie wysokiego ideału. Nigdy ręka jego nie popuszczała zaciągniętych cugli, nigdy nie pozwalał sobie na zwolnienie rygoru, na wygodną łatwiznę.
Na to mógł sobie pozwolić Bałanda i Ska i ci inni dyletanci branży, którym obcy był głód doskonałości, asceza wysokiego mistrzostwa. Ojciec patrzył z boleścią na upadek branży. Kto z dzisiejszej generacji kupców bławatnychkupiec bławatnykupców bławatnych znał jeszcze dobre tradycje dawnej sztuki, kto z nich wiedział jeszcze na przykład, że kolumna bali sukiennych, ułożona w półkach szafy w myśl zasad sztuki kupieckiej, musiała pod zjeżdżającym z góry na dół palcem wydać ton jak gama klawiszy? Komu z dzisiejszych dostępne były ostatnie finezje stylu w wymianie not, memorandówmemorandummemorandów i listów? Kto znał jeszcze cały urok dyplomacji kupieckiej, dyplomacji dobrej starej szkoły, cały ten pełen napięcia przebieg negocjacyj, od nieprzejednanej sztywności, od zamkniętej rezerwy przy pojawieniu się pełnomocnego ministra zagranicznej firmy poprzez powolne tajanie pod wpływem niezmordowanych zabiegań i umizgów dyplomaty aż do wspólnej kolacji, z winem, podanej na biurku, na papierach, w podniosłym nastroju, wśród szczypania pośladków usługującej Adeli i wśród pieprznej i swobodnej rozmowy, jak między panami, którzy wiedzą, co winni są chwili i okoliczności – a zakończonej obustronnie korzystnym interesem?

mar Źródło: Bruno Schulz, Martwy sezon (fragment), [w:] Sanatorium Pod Klepsydrą, 1937.
piędź
szewiot
kort
kupiec bławatny
memorandum
subiekt
1
Bruno Schulz Sklepy cynamonowe (fragment)
R1OkPi5f3AzpP1
Ilustracja ze zbioru opowiadań Bruno Schulza Sklepy cynamonowe.
Źródło: Bruno Schulz, 1934, rysunek, Wikimedia Commons, domena publiczna.

Jest lekkomyślnością nie do darowania wysyłać w taką noc młodego chłopca z misją ważną i pilną, albowiem w jej półświetle zwielokrotniają się, plączą i wymieniają jedne z drugimi ulice. Otwierają się w głębi miasta, żeby tak rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe i zwodne. Oczarowana i zmylona wyobraźnia wytwarza złudne plany miasta, rzekomo dawno znane i wiadome, w których te ulice mają swe miejsce i swą nazwę, a noc w niewyczerpanej swej płodności nie ma nic lepszego do roboty, jak dostarczać wciąż nowych i urojonych konfiguracji. Te kuszenia nocy zimowych zaczynają się zazwyczaj niewinnie od chętki skrócenia sobie drogi, użycia niezwykłego lub prędszego przejścia. Powstają ponętne kombinacje przecięcia zawiłej wędrówki jakąś nie wypróbowaną przecznicą. Ale tym razem zaczęło się inaczej.
Uszedłszy parę kroków, spostrzegłem, że jestem bez płaszcza. Chciałem zawrócić, lecz po chwili wydało mi się to niepotrzebną stratą czasu, gdyż noc nie była wcale zimna, przeciwnie – pożyłkowana strugami dziwnego ciepła, tchnieniami jakiejś fałszywej wiosny. Śnieg skurczył się w baranki białe, w niewinne i słodkie runo, które pachniało fiołkami. W takie same baranki rozpuściło się niebo, w którym księżyc dwoił się i troił, demonstrując w tym zwielokrotnieniu wszystkie swe fazy i pozycje.
Niebo obnażało tego dnia wewnętrzną swą konstrukcję w wielu jakby anatomicznych preparatach, pokazujących spirale i słoje światła, przekroje seledynowych brył nocy, plazmę przestworzy, tkankę rojeń nocnych.
W taką noc nie podobna iść Podwalem ani żadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako podszewką czterech linij rynku, i nie przypomnieć sobie, że o tej późnej porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłożone.
Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących marzeń.
Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Mogłeś tam znaleźć ognie bengalskieognie bengalskieognie bengalskie, szkatułki czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki, indygoindygoindygo, kalafonium z Malabarukalafonium z Malabarukalafonium z Malabaru, jaja owadów egzotycznych, papug, tukanów, żywe salamandry i bazyliszki, korzeń MandragoryMandragoraMandragory, norymberskie mechanizmyNorymberganorymberskie mechanizmy,homunculusyhomunkulushomunculusy w doniczkach, mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe książki, stare foliantyfoliant (foliał)folianty pełne przedziwnych rycin i oszołamiających historyj.
Pamiętam tych starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze spuszczonymi oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń. Ale nade wszystko była tam jedna księgarnia, w której raz oglądałem rzadkie i zakazane druki, publikacje tajnych klubów, zdejmując zasłonę z tajemnic dręczących i upojnych.
Tak rzadko zdarzała się sposobność odwiedzania tych sklepów – i w dodatku z małą, lecz wystarczającą sumą pieniędzy w kieszeni. Nie można było pominąć tej okazji mimo ważności misji powierzonej naszej gorliwości.

cyn Źródło: Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe (fragment), [w:] Sklepy cynamonowe, 1933.
31
Ćwiczenie 6
Zapoznaj się z powyższymi fragmentami Martwego sezonu i Sklepów cynamonowych Brunona Schulza i uzupełnij w formie wypunktowania informacje zawarte w mapie myśli.
1. Wynotuj informacje o wystroju sklepu, jego zapachu, zachowaniu sprzedawcy, rodzajach oferowanego towaru.
2. Podaj elementy realistyczne i fantastyczne.

Zapoznaj się z powyższymi fragmentami Martwego sezonu i Sklepów cynamonowych Brunona Schulza i uzupełnij w formie wypunktowania informacje zawarte w mapie myśli.
1. Wynotuj informacje o wystroju sklepu, jego zapachu, zachowaniu sprzedawcy, rodzajach oferowanego towaru.
2. Podaj elementy realistyczne i fantastyczne.

R18XcgEVccdBo
Mapa myśli. Lista elementów:
  • Nazwa kategorii: opowiadania
    • Elementy należące do kategorii opowiadania
    • Nazwa kategorii: „Sklepy cynamonowe"
      • Elementy należące do kategorii „Sklepy cynamonowe"
      • Nazwa kategorii: sklep
        • Elementy należące do kategorii sklep
        • Nazwa kategorii: atmosfera
          • Elementy należące do kategorii atmosfera
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Koniec elementów należących do kategorii atmosfera
        • Nazwa kategorii: wystrój
          • Elementy należące do kategorii wystrój
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Koniec elementów należących do kategorii wystrój
        • Nazwa kategorii: towary
          • Elementy należące do kategorii towary
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Nazwa kategorii:
          • Koniec elementów należących do kategorii towary
          Koniec elementów należących do kategorii sklep
      • Nazwa kategorii: elementy fantastyczne
        • Elementy należące do kategorii elementy fantastyczne
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Koniec elementów należących do kategorii elementy fantastyczne
      • Nazwa kategorii: elementy realistyczne
        • Elementy należące do kategorii elementy realistyczne
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Koniec elementów należących do kategorii elementy realistyczne
        Koniec elementów należących do kategorii „Sklepy cynamonowe"
    • Nazwa kategorii: „Sanatorium Pod Klepsydrą"
      • Elementy należące do kategorii „Sanatorium Pod Klepsydrą"
      • Nazwa kategorii: sklep
        • Elementy należące do kategorii sklep
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Koniec elementów należących do kategorii sklep
      • Nazwa kategorii: elementy fantastyczne
        • Elementy należące do kategorii elementy fantastyczne
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Koniec elementów należących do kategorii elementy fantastyczne
      • Nazwa kategorii: elementy realistyczne
        • Elementy należące do kategorii elementy realistyczne
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Nazwa kategorii:
        • Koniec elementów należących do kategorii elementy realistyczne
        Koniec elementów należących do kategorii „Sanatorium Pod Klepsydrą"
    • Nazwa kategorii: cechy narratora
      • Elementy należące do kategorii cechy narratora
      • Nazwa kategorii:
      • Nazwa kategorii:
      • Nazwa kategorii:
      • Nazwa kategorii:
      • Nazwa kategorii:
      • Nazwa kategorii:
      • Koniec elementów należących do kategorii cechy narratora
      Koniec elementów należących do kategorii opowiadania
Riy6iwkwVw8U9
(Uzupełnij).
ognie bengalskie
indygo
kalafonium z Malabaru
Mandragora
Norymberga
homunkulus
foliant (foliał)

Tekst do ćwiczenia nr 7

1
Bruno Schulz Ulica Krokodyli (fragment)

Mój ojciec przechowywał w dolnej szufladzie swego głębokiego biurka starą i piękną mapę naszego miasta.
Był to cały wolumen in foliowolumen in foliowolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami płótna, tworzyły ogromną mapę ścienną w kształcie panoramy z ptasiej perspektywy.
Zawieszona na ścianie, zajmowała niemal przestrzeń całego pokoju i otwierała daleki widok na całą dolinę Tyśmienicy, wijącej się falisto bladozłotą wstęgą, na całe pojezierze szeroko rozlanych moczarów i stawów, na pofałdowane przedgórza, ciągnące się ku południowi, naprzód z rzadka, potem coraz tłumniejszymi pasmami, szachownicą okrągławych wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarę jak odchodziły ku złotawej i dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiędłej dali peryferii wynurzało się miasto i rosło ku przodowi, naprzód jeszcze w niezróżnicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach domów, poprzecinanych głębokimi parowami ulic, by bliżej jeszcze wyodrębnić się w pojedyncze kamienice, sztychowane z ostrą wyrazistością widoków oglądanych przez lunetę. Na tych bliższych planach wydobył sztycharzsztycharzsztycharz cały zawikłany i wieloraki zgiełk ulic i zaułków, ostrą wyrazistość gzymsów, architrawówarchitrawarchitrawów, archiwoltarchiwoltaarchiwoltpilastrówpilasterpilastrów, świecących w późnym i ciemnym złocie pochmurnego popołudnia, które pogrąża wszystkie załomy i framugi w głębokiej sepii cienia. Bryły i pryzmy tego cienia wcinały się, jak plastry ciemnego miodu, w wąwozy ulic, zatapiały w swej ciepłej, soczystej masie tu całą połowę ulicy, tam wyłom między domami, dramatyzowały i orkiestrowały ponurą romantyką cieni tę wieloraką polifoniępolifoniapolifonię architektoniczną.
Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych prospektów, okolica ulicy Krokodylej świeciła pustą bielą, jaką na kartach geograficznych zwykło się oznaczać okolice podbiegunowe, krainy niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam były czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym piśmie, w odróżnieniu od szlachetnej antykwyantykwaantykwy innych napisów. Widocznie kartograf wzbraniał się uznać przynależność tej dzielnicy do zespołu miasta i zastrzeżenie swe wyraził w tym odrębnym i postponującym wykonaniu.
Aby zrozumieć tę rezerwę, musimy już teraz zwrócić uwagę na dwuznaczny i wątpliwy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegający od zasadniczego tonu całego miasta.
Był to dystryktdystryktdystrykt przemysłowo‑handlowy z podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości. Duch czasu, mechanizm ekonomiki, nie oszczędził i naszego miasta i zapuścił chciwe korzenie na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę.
Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności. Widziało się tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popękanego gipsu. Stare, krzywe domki podmiejskie otrzymały szybko sklecone portale, które dopiero bliższe przyjrzenie demaskowało jako nędzne imitacje wielkomiejskich urządzeń. Wadliwe, mętne i brudne szyby, łamiące w falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nieheblowane drzewo portali, szara atmosfera jałowych tych wnętrzy, osiadających pajęczyną i kłakami kurzu na wysokich półkach i wzdłuż odartych i kruszących się ścian, wyciskały tu, na sklepach, piętno dzikiego Klondike’uKlondikeKlondike’u. Tak ciągnęły się jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, składy porcelany, drogerie, zakłady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosiły ukośnie lub w półkolu biegnące napisy ze złoconych plastycznych liter: CONFISERIE, MANUCUREKING OF ENGLAND .
Rdzenni mieszkańcy miasta trzymali się z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny, przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gęstości, przez istną lichotę moralną, tę tandetną odmianę człowieka, która rodzi się w takich efemerycznych środowiskach. Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej pokusy zdarzało się, że ten lub ów z mieszkańców miasta zabłąkiwał się na wpół przypadkiem w tę wątpliwą dzielnicę. Najlepsi nie byli czasem wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchii, pławienia się w tym płytkim błocie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zmieszania. Dzielnica ta była eldoradem takich dezerterów moralnych, takich zbiegów spod sztandaru godności własnej. Wszystko zdawało się tam podejrzane i dwuznaczne, wszystko zapraszało sekretnym mrugnięciem, cynicznie artykułowanym gestem, wyraźnie przymrużonym perskim okiem – do nieczystych nadziei, wszystko wyzwalało z pęt niską naturę.
Mało kto, nieuprzedzony, spostrzegał dziwną osobliwość tej dzielnicy: brak barw, jak gdyby w tym tandetnym, w pośpiechu wyrosłym mieście nie można było sobie pozwolić na luksus kolorów. Wszystko tam było szare jak na jednobarwnych fotografiach, jak w ilustrowanych prospektach. Podobieństwo to wychodziło poza zwykłą metaforę, gdyż chwilami, wędrując po tej części miasta, miało się w istocie wrażenie, że wertuje się w jakimś prospekcie, w nudnych rubrykach komercjalnych ogłoszeń, wśród których zagnieździły się pasożytniczo podejrzane anonse, drażliwe notatki, wątpliwe ilustracje; i wędrówki te były równie jałowe i bez rezultatu jak ekscytacje fantazji, pędzonej przez szpalty i kolumny pornograficznych druków.

kro Źródło: Bruno Schulz, Ulica Krokodyli (fragment), [w:] Sklepy cynamonowe, 1933.
31
Ćwiczenie 7

Wskaż we fragmencie Ulicy Krokodyli wartościujące określenia. Czego one dotyczą? W swojej odpowiedzi posłuż się cytatami.

RaBJABBtKW93T
(Uzupełnij).
wolumen in folio
sztycharz
architraw
archiwolta
pilaster
polifonia
antykwa
dystrykt
Klondike

Tekst do ćwiczenia nr 8

1
Bruno Schulz Traktat o manekinach albo wtóra księga rodzaju

DemiurgosDemiurgosDemiurgos – mówił mój ojciec – nie posiadł monopolu na tworzenie – tworzenie jest przywilejem wszystkich duchów. Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.
Pozbawiona własnej inicjatywy, lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich impulsów – stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmówdyletantdyletantyzmów, domenę wszelkich nadużyć i wątpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejszą i najbezbronniejszą istotą w kosmosie. Każdy może ją ugniatać, formować, każdemu jest posłuszna. Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania. Nie ma żadnego zła w redukcji życia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem. Jest ono nieraz koniecznym gwałtem wobec opornych i skostniałych form bytu, które przestały być zajmujące. W interesie ciekawego i ważnego eksperymentu może ono nawet stanowić zasługę. Tu jest punkt wyjścia dla nowej apologiiapologiaapologii sadyzmu.
Mój ojciec był niewyczerpany w gloryfikacji tego przedziwnego elementu, jakim była materia. – Nie ma materii martwej – nauczał – martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia. Skala tych form jest nieskończona, a odcienie i niuanse niewyczerpane. Demiurgos był w posiadaniu ważnych i ciekawych recept twórczych. Dzięki nim stworzył on mnogość rodzajów, odnawiających się własną siłą. Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostaną zrekonstruowane. Ale jest to niepotrzebne, gdyż jeśliby nawet te klasyczne metody kreacji okazały się raz na zawsze niedostępne, pozostają pewne metody illegalneillegalnyillegalne, cały bezmiar metod heretyckich i występnych.
W miarę jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogoniikosmogoniakosmogonii zbliżał się do terenu swych ciaśniejszych zainteresowań, głos jego zniżał się do wnikliwego szeptu, wykład stawał się coraz trudniejszy i zawilszy, a wyniki, do których dochodził, gubiły się w coraz bardziej wątpliwych i ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabierała ezoterycznejezoterycznyezoterycznej solenności. Przymykał jedno oko, przykładał dwa palce do czoła, chytrość jego spojrzenia stawała się wprost niesamowita. Wwiercał się tą chytrością w swe interlokutorkiinterlokutorinterlokutorki, gwałcił cynizmem tego spojrzenia najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosięgał wymykające się w najgłębszym zakamarku, przypierał do ściany i łaskotał, drapał ironicznym palcem, póki nie dołaskotał się błysku zrozumienia i śmiechu, śmiechu przyznania i porozumienia się, którym w końcu musiało się kapitulować.
Dziewczęta siedziały nieruchomo, lampa kopciła, sukno pod igłą maszyny dawno się zsunęło, a maszyna stukotała pusto, stębnując czarne, bezgwiezdne sukno, odwijające się z postawu nocy zimowej za oknem.
– Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga – mówił mój ojciec – zbyt długo doskonałość jego tworu paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy – jednym słowem – demiurgii. – Nie wiem, w czyim imieniu proklamował mój ojciec te postulaty, jaka zbiorowość, jaka korporacja, sekta czy zakon, nadawała swą solidarnością patos jego słowom. Co do nas, to byliśmy dalecy od wszelkich zakusów demiurgicznych.
Lecz ojciec mój rozwinął tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej generacji stworzeń, która stanąć miała w otwartej opozycji do panującej epoki. – Nie zależy nam – mówił on – na tworach o długim oddechu, na istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery – bez dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub pobielone. Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia osobnego człowieka. Taki jest nasz smak, to będzie świat według naszego gustu. Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i skomplikowanych materiałach – my dajemy pierwszeństwo tandecie. Po prostu porywa nas, zachwyca taniość, lichota, tandetność materiału. Czy rozumiecie – pytał mój ojciec – głęboki sens tej słabości, tej pasji do pstrej bibułki, do papier mâchépapier mâchépapier mâché, do lakowej farby, do kłaków i trociny? To jest – mówił z bolesnym uśmiechem – nasza miłość do materii jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej, mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni ją niewidzialną, każe jej zniknąć pod grą życia. My, przeciwnie, kochamy jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastąpałubiastypałubiastą niezgrabność. Lubimy pod każdym gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej słodką niedźwiedziowatość.
Dziewczęta siedziały nieruchomo z szklanymi oczyma. Twarze ich były wyciągnięte i zgłupiałe zasłuchaniem, policzki podmalowane wypiekami, trudno było w tej chwili ocenić, czy należą do pierwszej, czy do drugiej generacji stworzenia.
– Słowem – konkludował mój ojciec – chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekina.

tra Źródło: Bruno Schulz, Traktat o manekinach albo wtóra księga rodzaju, [w:] Sklepy cynamonowe, 1933.
31
Ćwiczenie 8

Przeanalizuj fragment opowiadania Traktat o manekinach i wypisz w punktach założenia dotyczące materii.

RQw8OnsNhEfMY
(Uzupełnij).
31
Ćwiczenie 9

Omów charakter przemównienia Ojca. Jakiego gatunku posiada cechy?

RlfjICfROkDxA
(Uzupełnij).
interlokutor
kosmogonia
apologia
apokryf
Demiurgos
illegalny
ezoteryczny
papier mâché
pałubiasty
antecendens
herezjarcha
dyletant
Praca domowa

Napisz esej – liczący co najmniej 200 słów – na temat: Poetyka snu a realizm w opowiadaniach Brunona Schulza.