Sprawdź się
Teksty do ćwiczeń
Fragment 1.
Rozmowy Salomona z MarchołtemGdy król Salomon, pełen mądrości i bogactw, siedział na tronie swego ojca Dawida, zobaczył pewnego człowieka, niejakiego Marchołta, który przybył ze Wschodu. Był wyjątkowo szpetny i odrażający, ale sprawny w mówieniu. [...]
Marchołt zaś był z wyglądu gruby i niski. Miał wielką głowę, czoło szerokie, czerwone i pomarszczone, uszy włochate i zwisające do połowy szczęki, oczy wybałuszone i zaropiałe, dolną wargę jak u kobyły, brodę brudną i śmierdzącą capem, ręce niezgrabne, palce krótkie i grube, stopy kulawe, nos przysadzisty i garbaty, wargi wielkie i tłuste, gębę jak u osła, włosy podobne do kolców jeża. Na nogach miał bardzo prymitywne buty, a biodra przepasał złamanym mieczem.
Fragment 2.
Rozmowy Salomona z MarchołtemSalomon: Bezbożnik ucieka, nawet jak nikt go nie goni.
Marchołt: Gdy kozioł ucieka, dupa mu się bieli. [...]Salomon: Cnotliwą kobietę należy mocno kochać.
Marchołt: Mleczną krowę należy podarować biedakowi. [...]Salomon: Nauka i mądrość powinny przebywać w ustach mądrego.
Marchołt: Osioł powinien przebywać wśród upraw – co zeżre, to odrasta, gdzie zeżre jeden liść, odrasta ich czterdzieści, gdzie sra, tam użyźnia, gdzie szcza, tam nawadnia, gdzie się tarza, tam rozdrabnia grudy ziemi. [...]Salomon: Dwunastu giermków czyni jeden dwór.
Marchołt: Dwanaście głośnych bąków czyni jedną kupę.
Fragment 3.
Rozmowy Salomona z MarchołtemGdy przyszedł czas czuwania, król Salomon i Marchołt siedli razem. […] Potem Salomon umilkł, a Marchołt zaczął spać i chrapać. Salomon rzekł do niego: Śpisz, Marchołcie? Marchołt: Nie śpię, ale myślę. Salomon: O czym myślisz? Marchołt: Myślę o tym, że nie ma takiej rzeczy pod słońcem, która by była bielsza od dnia. Salomon: A mleko – czyż nie jest bielsze od dnia? Marchołt: Nie. Salomon: Musisz tego dowieść.
[…]
Gdy słońce zajaśniało nad światem, dwór królewski się zaludnił, Salomon zaś wstał z łóżka i zasiadł na tronie […]. Potem Marchołt ukradkiem postawił garnek pełen mleka w sypialni przy wejściu, zakrył wszystkie szpary, by nie wpadało światło, i zawołał króla. A gdy król chciał wejść do sypialni, wsadził nogę w garnek pełen mleka […]. Król Salomon rzekł z wściekłością: Co to ma być, ty synu zatracenia? Coś ty narobił? Marchołt: Nie złość się o to. Czy to nie ty powiedziałeś, że mleko jest bielsze od dnia? Dlaczego więc nic nie widziałeś pod nogami, gdy zamiast światła dziennego miałeś mleko? Przyznaj: nic tu nie zawiniłem. Salomon: Niech cię Bóg pokarze! Całe ubranie mi się uwalało mlekiem i mało nie skręciłem przez ciebie karku, a ty niby nic nie zawiniłeś?! Marchołt: Na drugi raz bardziej uważaj […].
EzopPotym sam kupieckupiec ku nimnim wszedł
A wszytkim takie słowa rzekł:
„Swoję niefortunę gańcieSwoję niefortunę gańcie,
Iż na czym jechać nie macie:
Żadny się osieł nie trafił,
Bych go najął albo kupił;
Bierzcie rzeczy jak może być,
Jutro ku EfezuEfezu mamy iść”.
A gdy się już gotowali
A tłomoki rozdzielali,
Ezop tamo k nim przystąpił
A skromnie ich tako prosił:
„Widzicie mię tak małego
A nie barzo też mocnego;
Proszę was, to udziałajacie:
Mniejsze mi brzemię zostawcie”.
[…]
Rzekli mu: „A więc wybieraj
A sobie ciężko nie działaj;
Na twąć to wolą dajemy,
A co chcesz, toć zostawimy”.
Ezop brzemiona oglądał,
Więc kosz z chlebem sobie obrał,
Który był dobrze niemały:
Dwa go na sobie nieść chcieli.
Więc sie poczęli uśmiechać
Za szaleństwo mu posędzaćZa szaleństwo mu posędzać,
Iż prosząc pierwej lekkiego,
Już chce brzemienia ciężkiego.|
[…]
On więc kosz na się podźwignął
A w drogę przed się pociągnął;
[…]
Słudzy mu się dziwowali
A z niego się naśmiewali:
„[…] A wszak by i osła zciężyłzciężył,
Kiedy by gogo kto włożył. […]”
[…]
Oni potym do gościńcagościńca
Przyszli przed zachodem słońca;
Którym Ezop chleb rozdawał:
Daleko już lżej w koszu miał.
Tak nazajutrz z koszem proznym
Bieżał naprzód pędem silnym,
Aż go wiec nie poznawalinie poznawali
Ci, co nazad zostawali;
[…]
Rzekł drugi: „Co ten udziałał!
Jako nas chytrze oszukał!
Wziął brzemię, które ubywa,
Chleb z kosza gdy nam rozdawa.
A nam przed tymi tłumoki
Zginają się zawżdy boki;
Musimy jednako nosić,
Albowiem ich nielżanielża ulżyć.
Przeto ciem tak barzo bieży,
Iże na nim nic nie cięży;
Dyjabli ten karzeł garbaty,
Szpatny, czarny i gębaty!”
Sowiźrzał krotochwilny i śmieszny. Krytyczna edycja staropolskiego przekładu UlenspieglaHistoryja, jako Sowiźrzał w jednym szpitaluw jednym szpitalu wszytkie chore a niemocne okrom lekarstwaokrom lekarstwa za jeden dzień uzdrowił
Czasu jednego Sowiźrz[ał] przyszedł do Norenbergudo Norenbergu. Tam przybijał u kościelnych drzwi listyprzybijał u kościelnych drzwi listy, które świadczyły, żeby on był lekarzem […]. A w onym szpitalu było barzo wiele chorych ludzi, których by był rad ociec szpitalnyociec szpitalny pozbył, a rad im zdrowia był życzył. Szedł do Sowiźrzała lekarza, pytając go […] jeśliby się niemocnych ludzi a niedostatecznych chciał podjąćniemocnych ludzi a niedostatecznych chciał podjąć, a im ku zdrowiu pomóc, a jemu miało być dobrze zapłacono. Sowiźrzał jemu przyrzekł, żeby tych chorych więtszą część chciał wyprawić tym obyczajem, jeśliby jemu dwieście złotych dać chciał. Ociec szpitalny jemu takowe pieniądze obiecał dać […].
Tak–że Sowiźrzał szedł do szpitala […]. I rzecze potym:
– Mam–li ja wam chorym ku zdrowiu dopomóc, a z chromychz chromych proste uczynić, toć u mnie niemożnatoć u mnie niemożna, lecz abym jednego z was na proch spalił, a ten proch innym pić dał, i tak muszę uczynić. A przeto który jest miedzy wami nachorszy […], a który na nogi postąpić nie może, z tego ja prochu napalę, abym innym mógł pomóc, k temu bym też ojca szpitalnego przywołał.
A sam przed szpitalem stanął i głosem wielkimgłosem wielkim wołał:
– Który nie jest chory, wynidź! Patrzaj, aby poślednim nie byłPatrzaj, aby poślednim nie był – tak każdemu osobliwiekażdemu osobliwie powiedział – bo ostatni musi rząd zapłacićostatni musi rząd zapłacić.
[…] A gdy już Sowiźrzał na nie zawołał, to wszyscy chutniechutnie z miejsca się porwali i co niektórzy od kilku lat z miejsca się nie ruszyli, to na ten strach wszyscy z wielką ciężkością wybieżeli, że żaden w szpitalu nie został.
Sowiźrzał swojej zapłaty według przyrzeczenia od ojca szpitalnego upominał się […]. Ociec z wielką radością jemu pieniądze zmówione dał i k temu jeszcze podziękował. Sowiźrzał, wziąwszy pieniądze, wsiadł na koń, co rychlej precz pojechał.
Potym trzeciego dnia oni niemocni do ojca swego przyszli, powiedając o chorobie. Rzecze ociec:
– Cóż się to dzieje? Wszak–em wam był mistrza a lekarza znamienitego zjednałzjednał, co was miał wyleczyć i baczyłem to dobrze po was, żeście już byli na nogi wszyscy powstali i z szpitala wybieżeli.
I powiedzieli ojcowi swemu, jako się z nimi obchodził […]:
– I który by na jego zawołanie pośledniejszy był, tego chciał na proch spalić. A tak za niewolą naszą musieliśmy, co nam barzo trudno przyszło, wybieżeć.
Ociec natychmiast porozumiał, że on lekarz z łotrowskiemi figlami się obierałsię obierał, jego oszukał […]. Tak–że oni chorzy zostali jako i pierwej, lecz pieniądze zginęły.
W liczącym co najmniej 80 słów tekście napisz, jakie grupy społeczne ośmieszano w literaturze popularnej.
Wytłumacz, z czego wynika komizm w Żywocie Ezopa Fryga...
Uzasadnij, że w opowieściach o Marchołcie. Ezopie i Sowizdrzale występuje kontrast.
Czy opowieści o Marchołcie, Ezopie i Sowiźrzale zawierają dobroduszny humor, czy raczej komizm satyryczny? Napisz tekst liczący co najmniej 120 słów, w którym odpowiesz na pytanie i uzasadnisz swój wybór.
W liczącym co najmniej 120 słów tekście wyjaśnij, jaki typ komizmu występuje w zamieszczonych poniżej fragmentach Żywota Ezopa Fryga... i Sowiźrzała krotochwilnego. Uzasadniając swój wybór, wskaż środki użyte przez autorów obu dzieł do wywołania śmiechu czytelników.
EzopKsantusKsantus tego się zasromałzasromał
A przed gośćmi się wymawiał:
„[…] A wszakoż, byśmy wżdy jedli
A nie prozno za stół siedli,
Idź kup cztery nogi wieprzowe,
Niechaj będą hnethnet gotowe”.
Bieżawszy Ezop nogi kupił,
Do ognia w garncu przystawił.
A Ksant tego już pilen był,pilen był,
Jako by go za przyczyną zbił.
Przeto, gdy Ezop nie patrzał,
Jednę nogę z garnca wyrwał […].
Ezop przyszedł, w garniec naźrzał
A jedno trzy nogi widział;
Hnet się przyczyny domyślił,
A przeciw niej tak uczynił:
Natychmiast do stajniej bieżał,
Gdzie karmny wieprz tamo leżał;
Nożem mu nogę urzazał,
By w garncu czterzy spełna miał.
Ale wżdy Ksant, iże się bał,
Aby Ezop precz nie bieżał,
Kiedy on tam na dole był,
Zasię nogę w garniec włożył.
Ezop, gdy wszystko zgotował
A już nogi na stół dawał,
Pięć ich na misę wyłożył.
Ksantus go słowy uprzedził:
„Ezopie! Coś ty udziałał?
AzaAza ten wieprz pięć nóg miał?”
On rzekł: „A dwie wiele ich mają?”
Ksant rzekł: „Ośm ich policzają,
Ale tu pięć od jednego;
Nie widziałem nigdy tego”.
On rzekł: Gdy do stajni pójdziesz,
Trzy u swego wieprza najdziesz”.
Ksant na przyjacioły poźrzał
A z sromem k nim tako gadał:
„Mamżeć to sługę dobrego,
Uczynić mię szalonego!”
Sowiźrzał krotochwilny i śmieszny. Krytyczna edycja staropolskiego przekładu UlenspieglaHistoryja, jako Sowiźrzał gospodarzowi brzękiem pieniężnym zapłacił
Sowiźrz[ał] był do Kolnado Kolna przyszedł, a tam niemały czas mieszkał na jednej gospodzie. Jednego czasu nierychło obiad poczęli warzyć, aże o południu, i niemiło mu to było, że tak długo miał obiadu czekać. Gospodarz to po nim widział i rzekł:
– Kto obiadu czekać nie chce, niechże je, co sobie nagotuje.
Sowiźr[zał] szedł, kupił sobie żemłężemłę. I przechadzał się po domu, aże zegar dwanaście bił,zegar dwanaście bił, i poczęli wtenczas stół przykrywać, potrawy na stół przyniesiono. Gospodarz z gościami swymi siadł za stół, a Sowiź[rzał] w kuchni został. Gospodarz rzekł:
– Nie pójdziesz ty do stołu?
Sowiźr[zał] rzekł:
– Nie pójdę, nie chce mi się jeść, bom woniej pieczystego się najadł.
Gospodarz milczał, a z swemi gośćmi jadł. Kiedy już byli po obiedzie, płacił mu za strawę (bo jeden, najadszy się, precz jechał, a drugi został), a So[wiźrzał] przy ogniu siedział.
Przyszedł gospodarz do niego z celbratem4, gniewając się, kazał Sowiźr[załowi] dwa koleńskie śrebrne pieniądze5 za obiad położyć. Sowiźr[zał] rzekł:
– Panie gospodarzu, aza żeście wy takim, że sie pieniędzy u tego śmiecie upominać, który waszej strawy nie je?
Gospodarz nań fukał, aby pieniądze co rychlej dał:
– Aczkolwiek–eś nie jadł, aleś sie woniej najadł, boś tu nad pieczenią siedział, jakobyś u stołu z nami jadł, bo ja sobie to za strawę rachuję.
Sowiźrz[ał], wyjąwszy z kaletyz kalety piniądz koleński, cisnął go na ławę; rzekł:
– Panie gospodarzu, słyszycie ten brzęk?
Rzekł:
– Słyszę.
Sowiźrzał wnet zasię pieniądz swój porwał i do mięszka włożył, mówiąc:
– Jako wiele ten brzęk wam jest pożyteczny, takież i mnie wonia waszej pieczeniej, którąście jedli, w moim brzuchu.
Gospodarz się nań rozgniewał, bo onego pieniądza pragnął. I chciał mu go Sowiźrz[ał] dać, tylko aby zań prawo uczyniłaby zań prawo uczynił. Gospodarz tego uczynić nie chciał, aby przysiądz miał, i żal by mu było do śmierci, kiedy by mu co dał. Tak–że się w gniewie roześli. Sowiź[rzał] udał się na inną drogę, prosto ku saskiej ziemi.