Opowiedz mi swoje przygody, a ja opowiem ci moją historię
Opowiadania znanych pisarzy - analiza
Warto wiedzieć!
Opowiadanie to krótki, jednowątkowy utwór literacki, pisany prozą. Mistrzami w swoim fachu byli między innymi Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz, Sławomir Mrożek. Jak napisać opowiadanie? Gdzie szukać pomysłu? Jakie elementy muszą się w nim znaleźć? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w materiale. Na początek jednak warto się przyjrzeć, jak z konstruowaniem opowiadań radzili sobie mistrzowie.
Zapoznaj się z opowiadaniem Henryka Sienkiewicza pt. Przygoda w górach i wykonaj ćwiczenia.

Henryk Sienkiewicz
Polski pisarz i publicysta, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, którą otrzymał w 1905 r. Jeden z najpopularniejszych polskich autorów przełomu XIX i XX w. Napisał m.in.: „W pustyni i w puszczy”, „Potop”, „Ogniem i mieczem”, „Quo vadisQuo vadis”.
Przygoda w górachZwiedzałem raz z przyjacielem moim, Świąteckim, góry wysokie. Zabłądziliśmy, nie znając drogi. Tymczasem robi się ciemno jak w piwnicy.
Puszczamy się przełęcząprzełęczą. Z początku jest dość szeroko, później nieco węziej. O ile możemy wymiarkowaćwymiarkować, w prawo i lewo są przepaście prawie bezdenne. Grzbiet staje się węższy, a co więcej – okruchy zwietrzałychzwietrzałych skał usuwają się nam spod nóg...
– Idę na czworakach, bo nie można inaczej – mówi Świątecki.
Rzeczywiście nie można było inaczej, więc opuszczamy się na czworaki i idziemy dalej jak dwa szympansy. Ale wkrótce pokazuje się, że i to na nic. Grzbiet skalny robi się nie szerszy od końskiego. Świątecki siada na oklepna oklep, ja za nim i opierając się rękoma przed sobą, posuwamy się naprzód z nadzwyczajną szkodą naszych szat. Po niejakim czasie słyszę głos Świąteckiego:
– Władek!
– Co takiego?
– Grzbiet się skończył.
– A co dalej?
– Pusto... musi być przepaść.
– Weźże jaki kamień i ciśnij... posłuchamy, czy długo leci.
W ciemności słyszę, jak Świątecki maca rękoma, by wynaleźć jaki okruch zwietrzałej skały, a następnie mówi:
– Ciskam..., słuchaj.
Nadstawiamy obaj uszu... Cisza!
– Nie słyszałeś nic?
– Nie.
– Ładnieśmy się wybrali! Musi być ze sto sążnisążni.
– Ciśnij jeszcze raz.
Świątecki wynajduje większy okruch, ciska. Ani odgłosu.
– Cóż tam, dna nie ma, czy co? – mówi Świątecki.
– Trudna rada, będziemy siedzieli do rana.
I siedzimy. Świątecki puszcza jeszcze parę kamieni, wszystko na próżno. Upływa godzina, druga […].
Rozpacz. Godzina może być pierwsza w nocy albo nawet i nie tyle. Zaczyna padać drobniuchny deszcz. Naokoło ciemność nieprzebita. Dochodzę do przekonania, że żyjąc między ludźmi, czy w miastach, czy na wsi, nie mamy pojęcia, co to jest cisza. Ta, która nas otacza, aż w uszach dzwoni. Słyszę nieomal, jak krew krąży mi w żyłach, a bicie własnego serca słyszę doskonale.
Z początku położenie nasze zajmuje mnie: siedzieć jak na koniu tuż nad niezgłębioną przepaścią, to się przecież byle komu w stolicy nie trafi. Ale wkrótce robi się zimno coraz dotkliwsze.
Świątecki rzucił jeszcze parę kamieni, powtórzył jeszcze parę razy:
– Ani słychu! – i odtąd milczeliśmy ze trzy godziny.
Zdawało mi się, że niedługo powinien się zacząć brzask. Nagle usłyszeliśmy nad głowami krakanie i szum skrzydeł. Było jeszcze ciemno i nie mogłem nic dojrzeć, ale byłem pewien, że to orły zaczynają krążyć nad przepaścią. Kra! kra! rozlegało się coraz silniej w górze i w ciemności. Dziwiło mnie tylko, że słychać tak dużo tych głosów, jakby przelatywały całe legiony orłów. Ale, bądź co bądź, zwiastowały one dzień.
Jakoż po niedługim czasie dojrzałem swoje ręce oparte o brzeg skalisty, potem zarysowały się przede mną plecy Świąteckiego zupełnie jak czarna sylwetka na cokolwiek mniej czarnym tle. Tło owo bladło z każdą chwilą. Następnie pyszny bladosrebrny ton począł przeświecać na skale, na plecach Świąteckiego i nasycał coraz bardziej ciemność, zupełnie jakby kto dolewał do niej srebrnego płynu, który wsiąkał w nią, mieszał się z nią, czynił ją z czarnej szarą, z szarej – perłową.
Co chwila robiło się świetliściej. Patrzę, staram się zapamiętać te zmiany tonu i po trosze w duszy maluję, gdy nagle przerywa mi okrzyk Świąteckiego:
– Tfu, idioci!
I plecy jego giną mi z oczu.
– Świątecki! – krzyczę. – Co robisz?
– Nie wrzeszcz, patrz!
Pochylam się, spoglądam. Cóż się pokazuje? Oto siedzę na skalistym zrębiezrębie, zapuszczającym się w łąkę, która leży może o półtora łokciałokcia poniżej. Mchy głuszyły odgłos kamieni, bo zresztą łąka jest równiutka; w oddali widać drogę, na niej wrony, które poczytałem za orły. Potrzebowaliśmy tylko nogi spuścić ze zrębu, żeby pójść najspokojniej do domu.
Tymczasem przesiedzieliśmy na zrębie, szczękając zębami, całą noc.Źródło: Henryk Sienkiewicz, Przygoda w górach, Warszawa 1985.
Stwórz definicję emotikonu.
Za pomocą popularnych emotikonów określ emocje, które towarzyszyły ci podczas lektury opowiadania Henryka Sienkiewicza. Narysuj odpowiednie symbole, a następnie nazwij emocje, które one symbolizują. Czy twoje uczucia zmieniały się wraz z rozwojem akcji? Wyjaśnij, dlaczego?
Określ, jakie emocje towarzyszyły ci podczas lektury opowiadania. Nazwij je. Czy twoje uczucia zmieniały się w trakcie czytania? Dlaczego?
Zaznacz w tekście kolorem zielonym określenia czasu, np. tymczasem, później, następnie, po południu itp.
zielony
Zwiedzałem raz z przyjacielem moim, Świąteckim, góry wysokie. Zabłądziliśmy, nie znając drogi. Tymczasem robi się ciemno jak w piwnicy.
Puszczamy się przełęczą. Z początku jest dość szeroko, później nieco węziej. O ile możemy wymiarkować, w prawo i lewo są przepaście prawie bezdenne. Grzbiet staje się węższy, a co więcej – okruchy zwietrzałych skał usuwają się nam spod nóg...
[…] opuszczamy się na czworaki i idziemy dalej jak dwa szympansy. Ale wkrótce pokazuje się, że i to na nic. Grzbiet skalny robi się nie szerszy od końskiego. Świątecki siada na oklep, ja za nim i opierając się rękoma przed sobą, posuwamy się naprzód z nadzwyczajną szkodą naszych szat. Po niejakim czasie słyszę głos Świąteckiego:
– Władek!
– Co takiego?
– Grzbiet się skończył.
– A co dalej?
– Pusto... musi być przepaść.
– Weźże jaki kamień i ciśnij... posłuchamy, czy długo leci. […]
I siedzimy. Świątecki puszcza jeszcze parę kamieni, wszystko na próżno Upływa godzina, druga […].
Rozpacz. Godzina może być pierwsza w nocy albo nawet i nie tyle. Zaczyna padać drobniuchny deszcz. Naokoło ciemność nieprzebita. Dochodzę do przekonania, że żyjąc między ludźmi, czy w miastach, czy na wsi, nie mamy pojęcia, co to jest cisza. Ta, która nas otacza, aż w uszach dzwoni. […]
Z początku położenie nasze zajmuje mnie: siedzieć jak na koniu tuż nad niezgłębioną przepaścią, to się przecież byle komu w stolicy nie trafi. Ale wkrótce robi się zimno coraz dotkliwsze.
Świątecki rzucił jeszcze parę kamieni, powtórzył jeszcze parę razy:
– Ani słychu! – i odtąd milczeliśmy ze trzy godziny.
Zdawało mi się, że niedługo powinien się zacząć brzask. Nagle usłyszeliśmy nad głowami krakanie i szum skrzydeł. Było jeszcze ciemno i nie mogłem nic dojrzeć, ale byłem pewien, że to orły zaczynają krążyć nad przepaścią. Kra! kra! rozlegało się coraz silniej w górze i w ciemności. Dziwiło mnie tylko, że słychać tak dużo tych głosów, jakby przelatywały całe legiony orłów. Ale, bądź co bądź, zwiastowały one dzień.
Jakoż po niedługim czasie dojrzałem swoje ręce oparte o brzeg skalisty, potem zarysowały się przede mną plecy Świąteckiego zupełnie jak czarna sylwetka na cokolwiek mniej czarnym tle. Tło owo bladło z każdą chwilą. Następnie pyszny bladosrebrny ton począł przeświecać na skale, na plecach Świąteckiego i nasycał coraz bardziej ciemność, zupełnie jakby kto dolewał do niej srebrnego płynu, który wsiąkał w nią, mieszał się z nią, czynił ją z czarnej szarą, z szarej – perłową.
Co chwila robiło się świetliściej. Patrzę, staram się zapamiętać te zmiany tonu i po trosze w duszy maluję, gdy nagle przerywa mi okrzyk Świąteckiego:
– Tfu, idioci! […]
Pochylam się, spoglądam. Cóż się pokazuje? Oto siedzę na skalistym zrębie, zapuszczającym się w łąkę, która leży może o półtora łokcia poniżej. Mchy głuszyły odgłos kamieni, bo zresztą łąka jest równiutka; w oddali widać drogę, na niej wrony, które poczytałem za orły. Potrzebowaliśmy tylko nogi spuścić ze zrębu, żeby pójść najspokojniej do domu.
Tymczasem przesiedzieliśmy na zrębie, szczękając zębami, całą noc.
Ułóż po jednym zdaniu z następującymi określeniami czasu: tymczasem, później, następnie, po południu.
Odpowiedz, jak myślisz, dlaczego czas w opowiadaniu zmienił się z przeszłego na teraźniejszy, a następnie znów na przeszły?
Oficjalna strona Małgorzaty MusierowiczUważam za wielki dar niebios to, że wolno mi się zajmować zawodowo zjawiskiem, które kocham: książką.
Od dziecka wiedziałam, że do pełni szczęścia potrzebuję tylko niedużej domowej drukarni – i oto ją mam, w postaci komputera. Spędzam rozkoszne i zajmujące chwile, projektując, bawiąc się i pracując, pisząc i rysując z pomocą tego mądrali. Umie on mnóstwo – ale nie wszystko, niestety: wymyślić, napisać i zilustrować powieść muszę osobiście. Znikąd pomocy.
Najpierw trzeba skonstruować akcję, rozpisać ją starannie na sceny, do samego finału, wyobrazić sobie postacie bohaterów, ich wygląd, usposobienie, nawyki i reakcje. (Często ich sobie rysuję, zanim zacznę o nich pisać).
Robię mnóstwo notatek i upycham je w teczce lub rozwieszam wokół stołu, na regałach i półkach. A potem po prostu piszę, co jest procesem długim, żmudnym i męczącym. Wygląda to też nienadzwyczajnie: ot, siedzi sobie potargana kobieta w stroju przypadkowym i gapi się w przestrzeń za oknem, po czym stuka w klawiaturę i gapi się z kolei w monitor. Siedzi, siedzi, siedzi, bolą ją plecy, kark i nogi. Co napisze, to zapisze albo i wyrzuci. Wstanie, pochodzi, wyjdzie do ogrodu, popatrzy na róże, dozna wyrzutu sumienia i dalejże z powrotem do pracy. Siedzi, siedzi, siedzi, pogryza orzeszki lub migdały, co napisze, to zapisze albo i wyrzuci, i tak w kółko. Taka monotonna praca ciągnie się przez całe miesiące, ale przynosi mnóstwo satysfakcji i radości.
Wyobraźcie sobie, pracuję tak już od czterdziestu lat! Nie mówię, że codziennie. Mnóstwo rzeczy ważniejszych, pilniejszych, naglących, dybie na mój czas i uwagę. A doba jest taka krótka!
Mimo wszystko jednak, to i owo udało mi się w życiu napisać i narysować – i właśnie mam zamiar Wam to przedstawić.Źródło: Małgorzata Musierowicz, Oficjalna strona Małgorzaty Musierowicz, dostępny w internecie: http://www.musierowicz.com.pl/ [dostęp 26.05.2021].
W prowadzonym przez siebie blogu Małgorzata Musierowicz, pisarka i ilustratorka książek dla dzieci i młodzieży, opisała proces tworzenia swoich opowiadań. Zpoznaj się z powyższym fragmentem i przedstaw w punktach ten proces. Zachowaj chronologię opisanych czynności.
Wypisz z tekstu Małgorzaty Musierowicz po dwa przykłady wyrazów wartościujących pozytywnie i negatywnie. Wyjaśnij, jaką funkcję pełnią one w powyższym tekście.
W szufladzieDzisiaj rano, kiedy wysunąłem środkową szufladę biurka, żeby znaleźć okulary – zobaczyłem, że żyją w niej mali ludzie. Między futerałem na okulary a kopertą ze zdjęciami stała nieduża, ale miła i młoda para. On – wielkości połowy mojej dłoni, uśmiechnięty, o jasnych oczach, ona – jak mój palec serdeczny, zgrabna i złota. Włosy spięte na karku, przypominające błyszczący wiórek, muskały jej plecy. Wpatrywali się w siebie, a kiedy otworzyłem szufladę – spłoszonym, jednoczesnym ruchem obrócili głowy w moją stronę, przy czym musieli patrzeć od razu do góry. Byłem wobec nich wielki jak Bóg i ciężki. Uśmiechnąłem się, a mój uśmiech musiał być dla nich tym, czym zmiana pogody na niebie. Zresztą nie okazywali trwogi. Wziąwszy się za ręce, zbliżyli się o kilka centymetrów do mojej klatki piersiowej, odzianej w granatowy wełniany sweter, o którą wspierała się wysunięta szuflada. Pod ich stopami szeleścił tygodnik ilustrowany, którym wysłane jest jej dno. Nachyliłem się, czując, że każde moje poruszenie może być dla nich trzęsieniem ziemi. Nie mogłem spostrzec wyrazu ich oczu, bo były zbyt małe: jak ciemne ziarenka. Wyjaśnili mi swobodnie, że mają kłopoty. Jej matka nie chce się zgodzić na małżeństwo. Wyglądało to na prośbę o pomoc.
Źródło: W szufladzie, [w:] Sławomir Mrożek, Słoń i inne opowiadania, Warszawa 2008.
Po zapoznaniu się z fragmentem opowiadania Sławomira Mrożka wykonaj ćwiczenia.
Wskaż we fragmencie tekstu Sławomira Mrożka wyrazy, które nadają narracji charakter opowiadania. Wypisz pięć przykładów. Nazwij tę część mowy.
Sprawdź, czy umiesz!
Napisz ciąg dalszy opowiadania W szufladzie (maksymalnie 200 słów), pamiętając
o wstępie, rozwinięciu akcji i zakończeniu.
Odszukaj w dostępnych źródłach, a następnie przeczytaj samodzielnie wybrane opowiadanie Sławomira Mrożka. Wyodrębnij w nim następujące części: wstęp, rozwinięcie akcji, punkt kulminacyjny i zakończenie.