Kradnij to przeżyjesz!
Warunki życia i mentalność chłopów zmieniły się w ciągu 50 lat. Niegdyś dobrobyt mieszkańca wsi zależał od jego pracowitości i wielkości gospodarstwa. Zmiany, które zaszły od tego czasu w ludzkiej świadomości widać doskonale na przykładzie Odelska. Spowodowało je właśnie pojawienie się kołchozów, kiedy rozpoczęło się budowanie „świetlanej przyszłości”. Dotychczas ludzie nie wiedzieli, czym jest prawnie usankcjonowana kradzież. Wcześniej na wsi było zaledwie kilka osób, które próbowały żyć kosztem innych, wszyscy o tym dobrze wiedzieli i ludzie ci nie cieszyli się szacunkiem mieszkańców. Nagle w wyniku kolektywizacji wszyscy, nie z własnej woli, stali się złodziejami. Zmusiło ich do tego życie, minimalna zapłata za pracę. Rolnicy w dzień pracowali, a nocą znosili do domu wszystko, co w dzień schowali. Nie uważano tego za przestępstwo, ponieważ nie czyniono tego na dużą skalę, zajmowali się tym prości kołchoźnicy.
Ten, kto zajmował wyższe stanowisko, miał więcej okazji i możliwości do kradzieży. W czasie reżimu stalinowskiego za drobną kradzież skazywano na 4-8 lat pozbawienia wolności, a już przy Chruszczowie karę tę sprowadzono do minimum. Najczęściej były to kary administracyjne. Czasami jednak nawet za kradzież wiązki słomy można było znaleźć się za kratami. Na przykład Augustyna Januszkiewicza skazano na rok pozbawienia wolności. Z tych czasów pozostały przysłowia: „Nie skradniesz – nie przeżyjesz”, „Żeby żyć w szczęściu, trzeba ukraść”, „Kradnij, ale miarę znaj”, „Nie złapany – nie złodziej” i wiele innych tego typu.
Wielu mieszkańców Odelska wyjechało wtedy do miasta. Niektórzy z nich mieli problemy z zameldowaniem. Żeby dostać pracę w mieście, trzeba było mieć paszport, którego chłopom wtedy nie wydawano. Niektórzy jednak jakimś sposobem dostawali paszporty. Podczas wakacji pracowałem na budowie w Brzostowicy Wielkiej. Mieszkaliśmy w baraku. W niedzielę przywozili nas do domu, a w poniedziałek odwozili z powrotem do pracy. Wszystkie prace wykonywaliśmy ręcznie, nie było żadnej mechanizacji. Zapłacili nam trochę za pierwsze 2 miesiące, a za sierpień dostaliśmy tylko na chleb i wodę. Powiedzieli, że jeżeli nie zgadzamy się z „zapłatą”, to możemy wnieść skargę do sądu. Napisaliśmy do prokuratora rejonowego. Po raz pierwszy się dowiedziałem, że zostały naruszone moje prawa.
W naszej brygadzie pracowało kilku chłopców w wieku 14–15 lat. Powiedzieli nam więc, że jako małoletni nie powinniśmy byli pracować przez cały dzień. Dlatego dostawaliśmy tylko połowę wypłaty, chociaż w rzeczywistości pracowaliśmy przez cały dzień na równi z dorosłymi. Nie doprowadziliśmy sprawy do sądu, ponieważ na dojazdy stracilibyśmy więcej pieniędzy, niż nam mogli zwrócić. Wszyscy mówili, że nie warto się sądzić z tymi biurokratami, poza tym rozpoczynał się rok szkolny. Podczas kolejnych wakacji pozostałem w swoim kołchozie. Wtedy już wszyscy mieszkańcy należeli do kołchozu.
Pracowałem czasami w brygadzie traktorzystów jako ładowacz, czasami odwoziłem produkcję rolną do miasta. Pewnego razu byłem świadkiem, jak w punkcie zbiorczym pracownik starał się wszelkimi sposobami zmniejszyć ocenę jakości ziemniaków i napisać, że mniej ważą. Kierownikiem tego punktu był niejaki Winkiel. Podobne sytuacje zdarzały się również w masarni przy przyjmowaniu bydła. Coś takiego można nazwać tylko kradzieżą.