David Hume
Traktat o naturze ludzkiej
O tożsamości osoby
Są filozofowie, którzy sobie wyobrażają, iż w każdej chwili jesteśmy wewnętrznie świadomi tego, co nazywamy naszym ja, i że czujemy jego istnienie i ciągłość jego istnienia; mają też oni pewność, więcej oczywistą niż by to mógł sprawić dowód, zarówno tego, że ja nasze jest dokładnie identyczne, jak i tego, że jest proste. Najsilniejsze doznanie zmysłowe, najbardziej gwałtowne wzruszenie, powiadają ci filozofowie, nie tylko nie doprowadza nas do tego poglądu, lecz go tym mocniej utrwala i sprawia, że uważamy, iż te doznania wpływają na nasze ja albo przez przykrość, albo przez przyjemność, jaką dają. Próbować dalszego dowodu, byłoby to osłabiać oczywistość tego faktu, albowiem żadnego dowodu nie można wyprowadzić z faktu, którego jesteśmy tak wewnętrznie świadomi; i nie ma żadnej rzeczy, której byśmy mogli być pewni, jeżeli o tym fakcie wątpimy.
Niestety wszystkie te pozytywne twierdzenia przeciwne są temu samemu doświadczeniu, które się przytacza dla ich uzasadnienia; i nie posiadamy żadnej idei naszego ja na ten sposób, jak to tutaj przed chwilą przedstawialiśmy. Z jakiejż bowiem impresji może się wywodzić ta idea? Na to pytanie niepodobna odpowiedzieć bez wyraźnej sprzeczności i niedorzeczności; a przecież jest to pytanie, na które trzeba koniecznie odpowiedzieć, jeśli chcielibyśmy, by idea naszego ja uchodziła za jasną i zrozumiałą. Musi być jakaś jedna impresja, która daje początek każdej realnej idei. Ale to ja czy osoba nie jest jakąś jedną impresją, lecz jest tym, do czego różne nasze impresje i idee pozostają, jak się zakłada, w pewnym stosunku. Jeżeli jakaś impresja daje początek idei naszego ja, to impresja ta musi pozostawać nieprzerwanie i niezmiennie ta sama w ciągu całego toku naszego życia; albowiem przyjmuje się, iż nasze ja istnieje właśnie w ten sposób. Lecz nie ma impresji stałej i niezmiennej. Przykrość i przyjemność, smutek i radość, wzruszenie i doznania zmysłowe następują po sobie kolejno i nigdy nie istnieją wszystkie w jednym i tym samym czasie. Niemożliwe jest więc, by z jednej spośród tych impresji, czy też z jakiejś innej wywodziła się idea naszego ja; a wobec tego nie ma w ogóle takiej idei.
Lecz dalej, co musi się stać wedle tej koncepcji ze wszystkimi naszymi percepcjami poszczególnymi? Wszystkie one są różne, odróżnialne i dają się oddzielić jedna od drugiej; i można je rozważać oddzielnie, mogą też istnieć oddzielnie i nie potrzebują żadnej rzeczy, która by podtrzymywała ich istnienie. W jaki więc sposób przynależą one do naszego ja i jak są z nim związane? Co do mnie, to gdy wnikam najbardziej intymnie w to, co nazywam moim ja, to zawsze natykam się na jakąś poszczególną percepcję tę czy inną, ciepła czy chłodu, światła czy cienia, miłości czy nienawiści, przykrości czy przyjemności. Nie mogę nigdy uchwycić mego ja bez jakiejś percepcji i nie mogę nigdy postrzegać nic innego niż percepcję. Gdy moje percepcje na pewien czas znikają, jak na przykład w zdrowym śnie, to tak długo nie postrzegam mego ja i można słusznie powiedzieć, że ono nie istnieje. Gdybyś zaś wszystkie moje percepcje zniknęły ze śmiercią i gdybym ja nie mógł ani myśleć, ani czuć, ani widzieć, ani kochać, ani nienawidzić, skoro ulegnie rozkładowi moje ciało, to byłbym unicestwiony całkowicie i nie wyobrażam sobie, czego byłoby jeszcze więcej potrzeba, by mnie uczynić doskonałym niebytem. Jeżeli ktoś zastanowiwszy się poważnie i bez uprzedzeń myśli, iż ma inne pojęcie swego ja, to, muszę wyznać, nie mogę dłużej z nim rozumować. Wszystko, co mu mogę przyznać, to to, że on może mieć słuszność równie dobrze, jak ja i że różnimy się w sposób zasadniczy w tej sprawie. Być może, jest to w jego mocy postrzegać jakąś rzecz prostą i istniejącą nieprzerwanie, którą on nazywa swoim ja, choć ja jestem pewien, że we mnie nie ma takiej rzeczy.
Ale stawiając na uboczu pewnych metafizyków tego pokroju, mogę zaryzykować i twierdzić, że reszta ludzi to nic innego niż wiązka czy zbiór różnych percepcji, które następują po sobie z niepojętą szybkością i znajdują się w nieustannym stanie płynnym i ruchu. Nasze oczy nie mogą się poruszać w swoich orbitach, nie wywołując zmian w naszych percepcjach. Myśl nasza jest jeszcze bardziej zmienna niż nasze pole widzenia; wszystkie nasze zmysły i władze przyczyniają się do tych zmian i nie ma ani jednej mocy w naszej duszy, która by pozostawała niezmienna choćby na jedną chwilę. Umysł to teatr pewnego rodzaju, gdzie liczne percepcje zjawiają się kolejno, przesuwają się to w tę, to w inną stronę, prześlizgują się i znikają, to znów mieszają się ze sobą w nieskończonej ilości różnych postaw i sytuacji. Właściwie mówiąc, nie ma w naszych przeżyciach żadnej prostoty nawet w jednej chwili ani też tożsamości w chwilach różnych, choćbyśmy nie wiedzieć jak mieli skłonność naturalną, by wyobrażać sobie tę prostotę i tożsamość. Porównanie z teatrem nie powinno nas wprowadzać w błąd. Nasze percepcje, które składają się na nasz umysł, zjawiają się tylko kolejno w czasie; nie mamy zaś nawet najbardziej odległego pojęcia o miejscu w przestrzeni, w którym by się te sceny rozwijały ani pojęcia o składnikach, z których umysł się składa. Cóż więc daje nam tak wielką skłonność do tego, żeby przypisywać identyczność tym kolejnym percepcjom i żeby przyjmować, iż posiadamy istnienie niezmienne i nieprzerwane w ciągu całego toku naszego życia? (...) Mamy wyraźną i odrębną ideę rzeczy, która pozostaje niezmienna i ciągła poprzez zmiany czasu; i tę ideę nazywamy ideą tożsamości. Mamy też takąż ideę odrębną wielu różnych rzeczy, które istnieją następczo i są powiązane ze sobą jakimś ścisłym stosunkiem; i to przy dokładnym wejrzeniu daje nam tak dokładne pojęcie o różności, jak gdyby nie było żadnego powiązania stosunkami między rzeczami. Lecz chociaż te dwie idee tożsamości oraz następstwo powiązanych ze sobą stosunkami rzeczy są, same w sobie wzięte, tak doskonale różne i odrębne, a nawet przeciwne, to przecież jest pewne, że w naszym potocznym sposobie myślenia mieszają się one ogólnie ze sobą. Ten akt wyobraźni, w którym przedstawiamy sobie rzecz nieprzerwanie istniejącą i niezmienną, i ten, dzięki któremu refleksją obejmujemy to następstwo rzeczy powiązanych ze sobą stosunkami — te wpływy wyobraźni działają niemal jednakowo na uczucie i w tym ostatnim przypadku nie potrzeba wiele większego wysiłku myśli niż w pierwszym. Stosunek ułatwia przejście umysłowi od jednej rzeczy do drugiej i czyni je tak gładkim, jak gdyby umysł rozważał jedną rzecz istniejącą nieprzerwanie. To podobieństwo jest przyczyną pomieszania i błędu i sprawia, że podstawiamy pojęcie identyczności na miejsce pojęcia rzeczy powiązanych ze sobą stosunkiem. Choćbyśmy w pewnej chwili mogli rozważać to następstwo powiązane stosunkami za zmienne czy przerywane, to przecież z pewnością w następnej chwili przypiszemy mu doskonałą tożsamość i będziemy patrzyli na nie jako na coś, co jest niezmienne i nieprzerwane. Nasza skłonność do tego błędu jest wskutek powyżej wspomnianego podobieństwa tak wielka, że popadamy w ten błąd, nim się spostrzeżemy; i choć wciąż poprawiamy się dzięki refleksji i choć powracamy do bardziej ścisłej metody myślenia, to przecież nie możemy długo trzymać się tej naszej filozofii i wyzwolić z tego uprzedzenia naszą wyobraźnię. Ostateczną naszą ucieczką jest ustąpić wobec tej skłonności i twierdzić odważnie, że te różne, a powiązane ze sobą stosunkami rzeczy są w rzeczywistości tym samym, choćby nie wiedzieć jak były przerywane i zmienne. Ażeby usprawiedliwić przed sobą samymi tę niedorzeczność, często wprowadzamy jako fikcję, jakąś nową i nieuchwytną dla myśli zasadę, która wiąże te rzeczy w jedno i zapobiega temu, iżby nie było między nimi przerwy i zmian. Tak, wyobrażamy sobie fikcyjnie, ażeby właśnie usunąć przerwy, że percepcje naszych zmysłów istnieją nieprzerwanie, i uciekamy się do pojęcia duszy, jaźni i substancji, ażeby zamaskować zmianę. Lecz możemy dalej zauważyć, że tam, gdzie nie wprowadzamy takiej fikcji, nasza skłonność do tego, żeby mieszać tożsamość z uwikłaniem w stosunek, tak jest wielka, iż gotowi jesteśmy poza tym stosunkiem, który wiąże części, wyobrażać sobie jeszcze coś nieznanego i tajemniczego, co by je wiązało dodatkowo. (….) Lecz nawet wówczas, gdy to nie zachodzi, czujemy przecież skłonność, by mieszać te idee, choć nie jesteśmy zdolni zaspokoić tej skłonności w danym przypadku i choć nie znajdujemy żadnej rzeczy niezmiennej i ciągłej, która by usprawiedliwiała nasze pojęcie tożsamości.
Tak więc spór o tożsamość nie jest tylko dysputą o słowa. Gdy bowiem przypisujemy tożsamość, w sensie niewłaściwym, rzeczom zmiennym czy nieciągłym, to nasz błąd nie ogranicza się do tego wyrażenia, lecz zazwyczaj towarzyszy mu fikcja, że istnieje bądź jakaś rzecz niezmienna i ciągła, bądź też tajemnicza i nie dająca się wyjaśnić; a co najmniej towarzyszy temu skłonność do takich fikcji.