Zbigniew Płażewski
Eros młodopolski
Romantycy przedstawiali uczucie między kobietą i mężczyzną jako „komunię dusz”. Kochankowie romantyczni postrzegali najczęściej swoje wybranki jako niemal bezcielesne, idealne istoty podobne raczej do nimf i aniołów niż kobiet z krwi i kości. Charakterystyczne, że na przykład Gustaw z IV części Dziadów, choć poświęca swojej ukochanej długie monologi, nie wspomina nawet, jakiego koloru są jej włosy i oczy, nie mówiąc już o zmysłowości kobiecych kształtów. Było to więc uczucie czyste, niemal święte, gdzie o jakimkolwiek pożądaniu fizycznym nie mogło być mowy.
Przełamując romantyczny mit miłości duchowej, Tetmajer wkroczył na grunt obcy właściwie dotychczasowej polskiej poezji. Literatura staropolska – poczynając od Reja i Kochanowskiego poprzez Jana Andrzeja Morsztyna aż po Trembeckiego – nie stroniła wprawdzie od zmysłowej erotyki. Były to jednak na ogół wiersze jurne, zabarwione specyficznym humorem, często pozbawione finezji i dobrego smaku, zazwyczaj nie przeznaczone do druku i odczytywane podczas suto zakrapianych biesiad w „wesołej kompanii”.
Inspiracji poeci młodopolscy poszukiwali raczej we współczesnej poezji francuskiej, choćby u Verlaine’a, który opisywał „ekstazy omdlenia” i „miłosne zmęczenie”, a także w filozofii Schopenhauera, traktującej popęd seksualny jako jedną z elementarnych sił rządzących człowiekiem. Ta koncepcja zrodziła nową tendencję w sztuce. Moderniści zaczęli dążyć do nobilitacji erotycznych uniesień, przedstawiając je jako swoiste misterium obcowania ciał, jako realizację najbardziej podstawowych praw natury. Chcieli pokazać zmysłową stronę miłości i to pokazać wprost, nie poprzez aluzje, metafory i symbole. Chodziło o to, by takim słowom jak „pragnienie”, „pożądanie”, „namiętność” nadać jednoznacznie seksualne znaczenie, jednak bez pornograficznych skojarzeń. I by nie były to rubaszne rymowanki wywołujące chichot lub zażenowanie, lecz poezja najwyższych lotów, która pokaże piękno intymnego zbliżenia między kobietą a mężczyzną.
Mimo wszystko dla pruderyjnej części społeczeństwa oburzające było już samo poruszanie tematu. Tetmajerowi zarzucano również, że w swoich wierszach traktuje kobietę przedmiotowo. Może jest w tym trochę racji. Po erotycznych uniesieniach, gdy kobieta „wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie”, podmiot liryczny mówi: „myśl moja już od niej wybiega skrzydlata \ w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata”. Kochanka zatem spełniła swoje zadanie i na tym jej rola właściwie się kończy. Należy jednak zwrócić uwagę, że Tetmajer przedstawił kobietę nie tylko jako tę, która daje rozkosz mężczyźnie, lecz także jako tę, która sama jej doznaje. Mało tego – pomimo pewnych oporów jest w swym zachowaniu lubieżna, niemal wulgarna, emanująca erotyzmem. W czasach, kiedy powstał ten liryk, sufrażystki (prekursorki współczesnego feminizmu) walczyły co prawda o równouprawnienie kobiet, jednak jeszcze nie w dziedzinie seksu. Większość przedstawicielek płci pięknej odczuwało „wstyd, co się kobiecie zabrania \ przyznać, że czuje rozkosz”. Samo przekonanie, że ma ona prawo do odczuwania przyjemności podczas miłosnego aktu, było u schyłku XIX w. poglądem niezwykle śmiałym.
Może właśnie dlatego utwory Tetmajera cieszyły się wówczas sporym powodzeniem u pań. „Jego erotyki uderzały przede wszystkim w rzeszę czytelniczek” – odnotowuje znany krytyk, prozaik i dramatopisarz Adam Grzymała‑Siedlecki. – „Na artyzmie tej poezji miłosnej poznali się oczywiście i mężczyźni obdarzeni smakiem, ale nie mężczyźni stworzyli Tetmajerowi poczytność, o jakiej dzisiejsi poeci nawet we snach nie marzą. Oszałamiającą popularność tym utworom stworzyły oczarowane kobiety.” Kobiety – dodajmy – którym przestała wystarczać rola matki Polki czy „narodowej żałobnicy”.