Komentarze i konteksty
Relacja liberalizmu i demokracji jest równie trudna jak relacja wolności i równości. Choć w powszechnym mniemaniu wydaje się, iż pojęcia te mogą być używane zamiennie, postawienie między nimi znaku równości jest całkowicie niedopuszczalne. Równość w wymiarze praktycznym musi bowiem ograniczać wolność, zaś wolność w tym wymiarze będzie prowadzić do sytuacji, gdzie jedni skorzystają ze swoich przyrodzonych talentów lepiej, a inni gorzej – powstaje stan nierówności.
Idee równości i wolności w dzisiejszych czasach mogą być ze sobą stawiane w jednym szeregu z prostej przyczyny – dominującą formą ustroju w krajach cywilizacji zachodniej jest liberalna demokracja. Jednak mimo że wydawać się może, że stosunki obu wartości (idei) są współzależne, ich rzeczywisty układ jest niezmiernie złożony i nie układa się linearnie. Wzrost jednej nie musi prowadzić do wzrostu drugiej i na odwrót.
Norberto Bobbio w pierwszej części swojej książki pisze: „W najbardziej potocznym sensie przez «liberalizm» rozumie się określoną koncepcję państwa, w myśl której ma ono ograniczony zakres funkcji i władzy; jako takie przeciwstawia się zarówno państwu absolutnemu, jak i państwu, które dziś określamy mianem «socjalnego». Przez «demokrację» rozumie się jedną z wielu form rządzenia, tę mianowicie, w której władza znajduje się w rękach nie jednostki bądź wąskiej grupy, lecz wszystkich, a ściślej – większości; jako taka przeciwstawia się więc formom autokratycznym, takim jak monarchia i oligarchia. Liberalne państwo nie jest z konieczności demokratyczne: historycznie urzeczywistniało się wręcz w społeczeństwach, w których uczestnictwo w rządzeniu ograniczało się jedynie do klas posiadających. Z demokratycznego sposobu sprawowania władzy nie wynika w sposób konieczny liberalne państwo: proces demokratyzacji wynikły ze stopniowego poszerzania prawa wyborczego (aż do wyborów powszechnych) doprowadził do kryzysu klasyczne państwo liberalne”.
Takie zaprezentowanie demokracji i liberalizmu może nieco zaskakiwać, ale ten sposób ujęcia nie jest nowy. Już bowiem Alexis de Tocqueville w pierwszej połowie XIX wieku w swoim klasycznym już dziele O demokracji w Ameryce wspominał, iż to, co najbardziej grozi demokracji, to tyrania większości. To samo zresztą pisał w swoich dziełach John Stuart Mill. Obawy te jednak nie prowadziły obu filozofów do odrzucenia demokracji, ale takiego jej przemyślenia, które pozwoliłoby zabezpieczyć ewentualną mniejszość przed tyranią większości. Tutaj z pomocą przyszły prawa człowieka i idea państwa minimum.
Ostatecznie liberalna demokracja w wersji obecnie dominującej wydaje się skrupulatnie realizować przesłanie maksymy Milla zapisanej w O rządzie reprezentatywnym: „Udział wszystkich w dobrodziejstwach wolności to doskonałe pojęcie rządu wolnego”. Sam Mill komentuje to następująco: „Jak długo tylko pewna klasa, wszystko jedno jaka, pozostaje wyłączona z tego udziału, tak długo interesa ludzi do tej klasy należących nie będą miały gwarancji, jaką mają interesa drugich, a zatem będą oni w mniej dogodnych niż inni warunkach pod względem możności użycia swoich zdolności do polepszenia bytu swego i bytu społeczeństwa, tak jak tego wymaga pomyślność ogólna” .