Marta Piwińska
Miłość romantyczna
Miłość romantyczna miała dawać poczucie nieskończoności i z niego – wbrew poczuciu rzeczywistości – czynić fundament ludzkiego życia. [...] Romantycy sądzili, że miłość, podobnie jak sztuka i skuteczniej niż ona, wyrywa ludzi ze „świata gotowego”, a tym samym otwiera dziedzinę wolności przed każdym „ja”. Może ono w ten sposób rozpoznać swój jedyny i niepowtarzalny los, który mu przesłaniają wszelkie konwencjonalnie moralne i rozsądne kryteria życia. Miłość otwiera „wzrok wewnętrzny”, ponieważ każe patrzeć na świat każdemu „ja” od nowa, zdejmuje mu „społeczne okulary”. Zakochany nie myśli tak, jak „się myśli”, ale myśli tak, jak czuje: on, sam, osobiście, bez oparcia, bez autorytetu, wyodrębniony ze zbiorowości, z którą się już nie identyfikuje [...]. W ten prosty sposób można odkryć, że ma się jakiś inny niż ogólnie przyjęty punkt widzenia na świat i sobie tylko właściwy sposób odczuwania. Ale ta różnica między subiektywnym a obiektywnym, między osobistym „czuciem” a opinią powszechnie przyjętą nie bywa przyjemna. Skalę przykrości można wyznaczyć od irytacji do bólu. Zaś skala nacisków z zewnątrz, mających wpłynąć na to, by zakochana jednostka opamiętała się, doszła do rozumu i przestała mierzyć wszystko dookoła własną miarą, rozciąga się od śmieszności do potępienia. Dlatego romantycy dodawali, że miłość bywa przeżyciem niebezpiecznym, że grozi śmiercią lub kalectwem – umysłowym, mianowicie, kalectwem: szaleństwem. [...] Jest skrajnym i najbardziej może ryzykownym wyrazem buntu romantycznego. Wiadomo, że romantycy buntowali się przeciw temu, iż osoby należące do różnych klas społecznych i majątkowych nie mogą się pożenić, choć się kochają. [...] Romantyczny bunt był głębszy. [...] Od biedy można by powiedzieć, że był to bunt przeciw temu, że dwie osoby, należące do jednego gatunku ludzkiego, nie mogą w praktyce osiągnąć tego, co obiecuje teoria. Romantycy wymyślili swoją miłość przeciw dwom teoriom i krytykowali dwie praktyki: nową, racjonalistyczną, hedonistyczną obietnicę wieku oświecenia, która radziła szukać względnego szczęścia w pozbawionym złudzeń erotycznym kompromisie. I starą, tradycyjną instytucję małżeństwa, która nie musiała się legitymować żadnymi argumentami, będąc zakorzeniona w obyczaju i systemie prawnym. Przeciw temu stworzyli ideę miłości doskonałej i absolutnej, niepoddanej instytucji ani biologii, prawu ani rozumowi; miłość, którą niszczył bezpowrotnie najmniejszy kompromis i jakakolwiek skaza. Romantyczną miłość nazywano „anielską”, z rozczuleniem i rozbawieniem pisano o jej wdzięku, który, niestety, pryska w zetknięciu z życiem. Może należałoby inaczej pisać: że, jako propozycja życiowa, jest pomysłem groźnym, że jest surowa jak asceza i wręcz diabelska w swym maksymalizmie. Tak więc miłość dla romantyków była cenna, bo budziła „ja” do życia autentycznego. Była odkrywcza, bo uczyła przekraczać granice „świeckie” kultury i „zwierzęce” skończoności cielesnej. [...] Miłość romantyczna nie obiecywała nic dobrego dla człowieka na ziemi [...]. Zawodziła już w warstwie fabuły: romanse kończyły się źle. I zawodziła programowo: nie mogła się spełnić na ziemi, jeśli miała być transcendencją. Na ziemi nie można takiej miłości „mieć”; można ją tylko poznać, oczywiście z zachwytem, który obrzydza wszystko inne. Dlatego miłość romantyczna „w praktyce” obiecuje nieszczęście i cierpienie, rozpacz i szaleństwo, poczucie „odstosowania” się od życia [...].