W modernizmie pomiędzy twórcą i społeczeństwem toczyła się pełna społecznych i psychologicznych kombinacji gra. Filisterskie społeczeństwo domagało się od artysty sztuki „lekkiej, łatwej i przyjemnej”, mającej jedynie funkcje rozrywkowe. Jak pisał ironicznie znany satyryk tej epoki Jan Lemański:
Kiedy człowiek sobie podje, dziwnie tkliw jest na melodie.
Artysta zdany jest na łaskę tej publiczności – to ona ma kupić tom wierszy, nowy obraz, bilet na koncert. W nowej sytuacji społeczno‑ekonomicznej artysta musiał mieć świadomość, że poza świątynią sztuki istnieje także rynek sztuki, na którym wzloty ducha stają się towarem.
Z tej pogardy dla masowego odbiorcy, połączonej ze świadomością ekonomicznego od niego uzależnienia, rodziła się swoista postawa obronna: artyści ograniczają dostęp filisterskiej zbiorowości do pielęgnowanych przez siebie wyższych wartości. Tworzy się tylko dla wąskiego grona wybranych. Sztuka ma być z założenia elitarna, ta zaś, która ulega trywialnym wymaganiom masowej publiczności, określona zostaje mianem duchowej prostytucji.
Dla młodopolskiego rozumienia sztuki charakterystyczne także było pojmowanie aktu twórczego jako rozgrywającego się wyłącznie w duszy artysty i nie‑wymagającego materialnej realizacji w dziele. Z taką koncepcją twórczości wiązała się znamienna dla okresu modernizmu filozofia improduktywizmu (artystycznej nieproduktywności). Materialne uzewnętrznienie przeżycia wewnętrznego przestaje być podstawowym wymaganiem wobec twórcy. Aby zasługiwać na miano artysty, wystarczy przeżywać świat głębiej i subtelniej. Artysta może wówczas traktować własne życie jako formę ekspresji, może „tworzyć życiem”, teatralizować je. W takim rozumieniu sama egzystencja artysty staje się dziełem sztuki: jego zachowania, manifestacje obyczajowe, gesty i słowa mają charakter wypowiedzi artystycznej.
Poczucie wyższości jednostki twórczej nad tłumem daje artyście (przynajmniej w jego mniemaniu) prawo do lekceważenia obowiązujących reguł. To lekceważenie – mające być formą obrony indywidualności, wolności tworzenia i wolności osobistej – wyrażać się może w niewinnych kontestacjach obyczajowych, jak świadome szokowanie otoczenia wyszukanym (dandys) lub przesadnie niechlujnym (cygan) strojem, nadużywaniem alkoholu, naruszaniem konwenansu towarzyskiego i mieszczańskich zasad przyzwoitości. Może też jednak oznaczać sprzeciw wobec wszelkich form przymusu społecznego i instytucji będących wytworem społeczeństwa: państwa, kościoła, prawa itd. Walka z mieszczańską moralnością bardzo często skierowana była przeciw instytucji małżeństwa. Artyści młodopolscy głosili wyższość związków nieformalnych i pochwałę „wolnej miłości”, widząc właśnie w małżeństwie szczególnie wyrazistą formę ograniczenia wolności jednostki i wyraz moralnego zakłamania. O zawarciu formalnego związku decydowała wówczas przeważnie nie miłość, ale kalkulacja finansowa, chłód uczuciowy takiego związku jest zaś powodem społecznego przyzwolenia na zdradę i domy publiczne. Te deklaracje środowiska artystycznego „przyzwoita” zbiorowość odbierała jako zagrożenie podstaw porządku społecznego i oskarżała artystów o dekadencję, nihilizm etyczny, anarchizm społeczny. Niezależnie od wzajemnych oskarżeń obie strony miały jednak poczucie „skazania na siebie”: obie spotykały się na terenie, który właśnie na przełomie XIX i XX wieku przestawał być świątynią sztuki, coraz wyraźniej stając się jej targowiskiem.