Nie pytaj o przeszłość, nie myśl o przyszłości … - w sowieckim łagrze
Rozbudowany do granic możliwości system represji w ustrojach totalitarnych służył władzy nie tylko do tego, by karać nieprawomyślnych obywateli. Przede wszystkim miał on stwarzać poczucie ciągłego zagrożenia, budować przeświadczenie, że każdy może w którymś momencie zostać uznany za winnego, osądzony i skazany. Wystarczy spóźnienie do pracy, dowcip o zabarwieniu politycznym opowiedziany w podejrzanym towarzystwie, czy donos złośliwych sąsiadów.
Gułag stanowił nieodłączną częścią życia w Związku Radzieckim. Zanim jednak aresztowany trafił do któregoś z setek obozów, przechodził przez cały system represji określany przez więźniów mianem ,,maszynki do mięsa”.
Podejrzani byli nękani jeszcze na wolności. W repertuarze tajnej policji znajdowały się takie działania, jak wzywanie na wielogodzinne nocne przesłuchania, upokarzające rewizje, szykanowanie w miejscu pracy, zastraszanie.
Same aresztowania odbywały się najczęściej w nocy. W latach trzydziestych, kiedy znacząco nasiliły się represje, wśród obywateli Związku Radzieckiego panował ogromny strach przed ,,pukaniem do drzwi” o północy. Jego skalę doskonale obrazuje stary sowiecki dowcip przytaczany przez Anne Applebaum:
,,Iwan i Masza byli przerażeni, kiedy ktoś zapukał do ich drzwi. Jak wielka była ich radość, kiedy okazało się, że to tylko sąsiad z informacją, że cały dom się pali…”
Aresztowany zyskiwał status wroga ludu. W przeładowanych do granic możliwości celach nie miał prawa choćby do odrobiny prywatności. Świateł nie gaszono nawet w nocy, więźniom zabraniano trzymania rąk pod kocem.
Wielu z osadzonych nie miało pojęcia, o co w ogóle się ich oskarża. Przesłuchania, często odbywające się w nocy, polegały na wymuszaniu potrzebnych władzy zeznań, niejednokrotnie zmyślonych na potrzeby prowadzonego śledztwa. Zastraszanie, wymyślne tortury, połączone z fatalnymi warunkami sanitarnymi panującymi w sowieckich więzieniach sprawiały, że wielu ludzi decydowało się na podpisanie wszystkiego, co im przedłożono, aby tylko móc zakończyć gehennę wielomiesięcznego pobytu w tym miejscu. Wyrok dawał szansę na przejście do kolejnego etapu, zmianę.
Transport do łagru trwał zwykle wiele tygodni. Na Kołymę więźniowie podróżowali ponad miesiąc, stłoczeni w wagonach zwanych w żargonie więziennym stołypinkami.
„Stołypinka przypomina zwykły rosyjski wagon kolejowy trzeciej klasy, z tym tylko że dużo w nim krat i barier. Okna są oczywiście okratowane, a przedziały oddzielone od siebie metalową siatką, jak klatki. Od korytarza oddziela je żelazna bariera. Pozwala to konwojentom mieć zawsze wszystkich więźniów na oku. [...] Na każdej z dwóch górnych prycz leży dwóch ludzi – jeden głową, drugi nogami do przodu; na dwóch środkowych – siedmiu z głowami zwróconymi ku drzwiom i jeden w poprzek, u ich stóp. Pod każdą „z dwóch dolnych osób – jeden, a czternastu dalszych na pryczach i pakunkach stłoczonych na podłodze między pryczami a drzwiami. W nocy wszyscy ci z najniższego poziomu jakimś cudem układają się jeden obok drugiego” - opowiadał jeden z więźniów.
Po przybyciu do łagru odbywała się selekcja oraz tzw. ,,przydział do kategorii robotników”. Więźniowie musieli poddać się kąpieli, przejść odwszawianie. W wielu obozach odbierano im ubrania oraz rzeczy osobiste. Od tego momentu granice ich świata miały wyznaczać miały druty zony – sfery więziennej. Im szybciej zaczynali rozumieć system obozowego świata oraz reguły w nim obowiązujące, tym większe mieli szanse na przetrwanie.
Wygląd zony był ściśle określony przez władze sowieckie:
,,Na mocy stosownych regulacji zona miała kształt kwadratu lub prostokąta. W celu zapewnienia lepszego dozoru, zakazane było zakładanie zony na planie nieregularnym lub podyktowanym naturalnym ukształtowaniem terenu. Wewnątrz owego kwadratu lub prostokąta nie znajdowało się w zasadzie nic, na czym mogłoby się zatrzymać oko. Większość budynków typowego łagru była do siebie bliźniaczo podobna. Na zdjęciach zabudowań obozowych wykonanych swego czasu przez komendanturę łagru w Workucie i przechowywanych w archiwach moskiewskich, widać rzędy prymitywnych budynków drewnianych, możliwych do odróżnienia tylko i wyłącznie dzięki zamieszczonym na fotografiach podpisom – „karcer”, „stołówka” itp. Środkową część obozu tworzyła zazwyczaj rozległa, przylegająca do bramy, niezabudowana przestrzeń – plac, na którym dwa razy dziennie przeliczano ustawionych na baczność więźniów. Baraki dla straży i domy pracowników administracji obozu – również drewniane – budowano z reguły tuż za bramą.
Tym, co odróżniało zonę od każdego innego miejsca pracy, było oczywiście otaczające ją ogrodzenie”.
Więźniowie mieszkali w słabo ogrzewanych barakach, spali stłoczeni na pryczach, często przykrywając się jedynie częściami własnej garderoby. Brakowało sanitariatów, mydło było ściśle reglamentowane. Do załatwiania potrzeb fizjologicznych służyła parasza - metalowe wiadro.
Łagier był przede wszystkim obozem pracy. Reżim, - czyli porządek dnia był z góry ustalony. Pobudka już o 3.00 rano. Więźniowie po apelu, wyruszali do miejsc swojego zatrudnienia. Pracowali jedenaście, nawet dwanaście godzin na dobę z krótką przerwą na obiad. Od wykonania tzw. normy zależało, ile otrzymają jedzenia oraz na jakie przywileje będą mogli liczyć. Podstawę pożywienia stanowiła wodnista zupa zwana bałandą:
,,Więźniarka Galina Lewinson pisze, że sporządzano ją ze zgniłej kapusty i kartofli, do których dodawano niekiedy odrobinę smalcu lub łebki śledziowe. Barbara Armonas twierdzi, że zupę tę gotowano z „ryb, płucek zwierzęcych, z dodatkiem kilku kartofli. Leonid Sitko podkreśla fakt, że „nigdy nie było w niej ani kawałka mięsa”. Jeszcze inny więzień przypomina sobie „bałandę” z psiego mięsa, której pracujący z nim współwięzień – Francuz – nie był w stanie przełknąć: „Ludzie z Zachodu nie zawsze potrafią przełamać barierę psychiczną, nawet kiedy głodują” – stwierdził. Nawet komendant obozu Łazar’ Kogan, ubolewał pewnego razu, że „niektórzy kucharze zachowują się tak, jakby przygotowywali pomyje dla świń, a nie sowiecki posiłek, przez co to, co wychodzi z kuchni, jest niepełnowartościowe i często pozbawione smaku”.
Życie łagru było regulowane nie tylko przez zakazy i nakazy obozowej administracji. Istotną rolę odgrywały także stosunki panujące między samymi więźniami. Także tutaj, wytworzyła się swoista obozowa hierarchia. Najniebezpieczniejszą grupę więźniów stanowili tzw. urkowie. Byli to najczęściej pospolici kryminaliści, sprawujący niepodzielną władzę nad innymi osadzonymi. To oni byli odpowiedzialni za większość kradzieży, gwałtów, morderstw. Wysoki status posiadali także więźniowie polityczni.
Jednym z łagrowych rytów inicjacyjnych było opanowanie grypsery - ,,błatnogo słowa”. Zgrupowanie w obozach przedstawicieli wielu narodowości sprawiło, że wykształcił się tam specyficzny, często niewiele mający wspólnego z klasycznym językiem rosyjskim, sposób porozumiewania się.
W bardzo trudnej sytuacji znajdowały się osadzone w łagrach kobiety - zmuszane do pracy ponad siły, np. przy wyrębie lasów, musiały niejednokrotnie szukać tzw. ,,opiekunów” wśród uprzywilejowanych więźniów, czy strażników. Najczęściej płaciły im za ,,pomoc” własnymi ciałami.
Łagry tworzyły swego rodzaju alternatywny system społeczny. Funkcjonowały w nich szpitale zwane ,,umieralniami” lub ,,trupiarniami”, biblioteki i świetlice, w których więźniowie byli indoktrynowani. Osadzeni mogli otrzymywać listy oraz paczki, być odwiedzani przez rodziny w tzw. domach swidanij (domach spotkań).
Nie był to jednak przejaw ,,dobrotliwości” sowieckiej władzy, a kolejny element systemu represji. Bliscy więźniów, którzy decydowali się na odbycie podróży do obozu położonego np. na kole podbiegunowym, musieli mieć świadomość podejmowanego ryzyka - wszak kontaktowali się z ,,wrogami narodu”, ,,pasożytami”. Nie uchodziło to uwadze tajnej policji.
Same wizyty w łagrze także niewiele miały wspólnego z radosnymi, rodzinnymi spotkaniami. Zestresowani więźniowie często nie potrafili poradzić sobie z obecnością bliskich:
„Niektórzy – w przekonaniu, że zostaną za drutami do końca życia – witali odwiedzających prośbą, by nie pojawiali się tu już nigdy więcej. „Zapomnij o tym miejscu” – powiedział jeden z nich bratu, który jechał do niego przez wiele dni w trzaskającym mrozie po to tylko, by widzieć się z nim przez dwadzieścia minut”.
Rosyjski pisarz, Fiodor Dostojewski twierdził, że:
„Człowiek – to istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja, i sądzę, że to najtrafniejsze określenie człowieka”.
Więźniowie przebywający w łagrach wiele lat zaczynali postrzegać wszystko, co ich otacza, w kategoriach zony. Przestrzeni za ogrodzeniem nie kojarzyli z wolnością, nazywali ją ,,wielką zoną”. W tym aspekcie, system represji w Związku Radzieckim odniósł niewątpliwy sukces - uczynił z obozu swoisty mikrokosmos.
Do dziś w kulturze funkcjonuje określenie homo sovieticus (człowiek sowiecki) odnoszące się także do więźniów łagrów niezdolnych do podejmowania jakichkolwiek samodzielnych decyzji, których jestestwo zostało sprowadzone do najprymitywniejszych procesów fizjologicznych. Jednak system Gułagu to nie tylko fragment dziejów Związku Radzieckiego, czy XX wiecznej Europy, której klimat dał możliwość stworzenia tego typu miejsc. To także historia uzmysławiająca degeneracyjne oddziaływanie systemu totalitarnego na osobowość człowieka.