Przebaczenie nie jest tym samym, co zapomnienie. Pojęcie „pamięć” zawiera bowiem w sobie pewne cechy odpowiedzialności. Człowiek jako nośnik pamięci jest odpowiedzialny za to, „co” i jak „pamięta”. O ile w naturze ludzkiej leży „manipulowanie” własną pamięcią, reinterpretowanie, ponowne przeżywanie wydarzeń, zmienianie wspomnień w zależności od potrzeby chwili, o tyle przebaczenie jest aktem natury duchowej. Stosując pewne uproszczenie można powiedzieć, że ludzka pamięć należy do sfery przynależnej człowiekowi — sfery profanum, wybaczenie zaś, choćby wynikające z najszczerszych intencji, to sfera sacrum, przynależna boskiemu lub, jak kto woli, wyższemu porządkowi. Obie te sfery ścierają się w człowieku. Pomocna w ich wyjaśnieniu może być refleksja Leszka Kołakowskiego zawarta w tomie Mini wykłady o maxi sprawach:
Leszek Kołakowski
Mini wykłady o maxi sprawach
Czym innym jest wybaczenie jako akt psychologicznie wiążący, jako osobiste postanowienie. Ktoś mi krzywdę wyrządził, ale ja mu wybaczam – natychmiast albo po pewnym czasie — a to znaczy, że nie tylko zarzucam myśl o odwecie, przy założeniu, że jest w mojej mocy odwet taki wziąć na krzywdzicielu, ale ponadto, że nie żywię już do krzywdziciela urazy, nie chcę mu zaszkodzić, nie ścigam go przekleństwami, nie wygrażam itp. Mogłoby się wydawać, że wybaczenie w tym sensie nie jest czymś, co mogę dowolnie postanowić, że nie potrafię po prostu aktem woli sprawić, bym nie żywił urazy do kogoś, kto mnie skrzywdził, że jeśli ta uraza mija, to mija z jakichś przyczyn, nad którymi nie mam władzy. To jest jednak chyba w części tylko prawdziwe i zależy od okoliczności. Jeśli ktoś wyrządził mi krzywdę albo przykrość niechcący czy wskutek niewiedzy i jeśli nie jest to wielka krzywda, wybaczenie przychodzi nam może bez wielkiego trudu, ale i w takim wypadku nie jest to, jak się wydaje, akt woli: ktoś mnie bezwiednie potrącił; jeśli mówi „przepraszam”, łatwo mi powiedzieć „ależ nic się nie stało”. Jeśli widzę, że nie chce powiedzieć „przepraszam”, już mogę wpaść w gniew. Gdyby jednak naprawdę tak było, że taki akt zaniechania urazy nie zależy w ogóle od naszej woli, chrześcijańskie wezwania do wybaczania innym ludziom nie miałyby sensu, kazałyby nam sprawiać, by nie stało się coś, co staje się na mocy porządku natury, nad którym nie mamy władzy; tak samo jak nie możemy sprawić, by śnieg nie padał, nie możemy — wedle tego rozumowania — zmusić duszy naszej, by wyzbyła się poczucia krzywdy i niechęci do krzywdziciela. W rzeczywistości, jeśli na serio bierzemy Chrystusowe przykazania — mamy przecież do 77 razy, praktycznie bez końca, przebaczać, a tym bardziej, jeśli krzywdziciel żałuje swego uczynku — to jest jasne, że one odnoszą się nie po prostu do zaniechania pomsty, ale do przebaczenia jako naszego własnego duchowego stanu. Nie należy wprawdzie twierdzić, że ten stan można w każdej chwili dowolnym ruchem świadomości wywołać, ale z pewnością można wesprzeć duszę naszą, by go osiągnąć. Mamy, według Jezusa, za nieprzyjaciół się modlić, mamy mówić, jak On na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” i chociaż mało kto może się chełpić, że Chrystusowa gotowość do przebaczenia jest mu dana, to jednak wysiłek przebaczenia jest w naszej mocy i możliwe jest wspieranie tym wysiłkiem rzeczywistej siły wybaczającego sumienia. Tylko psychologicznie zakorzenione wybaczenie jest prawdą. Samo oznajmienie „wybaczam” nie musi być prawdziwe, może być mechanicznym spełnieniem przykazania przez samo zachowanie, bez zaplecza duchowego, a więc bez prawdy.