Audiobook
Zapoznaj się z opowieścią o relacjach międzyludzkich w czasie powstania warszawskiego. Zastanów się, co przede wszystkim miało wpływ na ludzkie postawy w czasie tego wydarzenia. Zanotuj swoje spostrzeżenia.
,,Od bomb i samolotów - wybaw nas Panie” - relacje międzyludzkie w powstańczej Warszawie.
Informacja o wybuchu powstania została przez większość mieszkańców Warszawy przyjęta z ogromną radością. Mimo że dowództwo Armii Krajowej zdecydowało, że ze względów bezpieczeństwa ludność cywilna nie zostanie o niczym powiadomiona, nastrój w stolicy był jak naelektryzowany. Warszawiacy, wyczuleni na wszelkie anomalie i okrutnie doświadczani łapankami i ulicznymi egzekucjami domyślali się, że niebawem wydarzy się coś ważnego:
,,[...] ulice zapełniły się młodymi ludźmi, wielu z nich nosiło zimowe płaszcze i obszerne swetry, pod którymi ukrywali broń i amunicję. Część miała na sobie przedwojenne oficerki i wojskowe trencze, ale większość ubrana była po cywilnemu, bo nie miała polskich mundurów. Byli wyposażeni w plecaki, wypchane potrzebnymi rzeczami: bielizną, latarkami, zapasami żywności”.
Nagle, po pięciu latach koszmaru warszawiacy mogli wyjść z domów po godzinie policyjnej, rozmawiać głośno, czytać polskie gazety, wywiesić flagi narodowe. W mieście uruchomiono system głośników, przez które popłynęły dźwięki Mazurka Dąbrowskiego, a generał Bór‑Komorowski wygłosił płomienne przemówienie, w którym wzywał żołnierzy podziemia do przywrócenia wolności w kraju i ukarania zbrodniarzy hitlerowskich. Ludzie płakali na ulicach, powstańców witano kwiatami, zapraszano do wspólnych posiłków. Odbywały się wieczorki poetyckie, śpiewano piosenki, brano śluby. Stefan Talikowski zapamiętał, że nastrój tych pierwszych powstańczych dni był wspaniały, niemal zbiorowa euforia:
,,Od pierwszego wystrzału Warszawa uznała powstanie za swoje… Biorę flagi i z balkonów naszego mieszkania wywieszam na ulicę. W oknach przeciwległych domów pojawiają się wzruszone i uśmiechnięte twarze. Ludzie biją brawo. Za naszym przykładem sąsiedzi poczynają wywieszać flagi”.
Warszawiacy szybko zaczęli działać: budować barykady przeciwczołgowe, przygotowywać piwnice, gromadzić żywność i wodę. Miron Białoszewski, autor Pamiętnika z powstania warszawskiego, tak zapamiętał te sierpniowe dni:
,,Zaczęło się organizowanie. Blokowi. Dyżury. Kucie piwnic. Przekuwanie podziemnych przejść. Całymi nocami. Barykady. [...] Zebrania i narady na podwórkach. Ustalanie - kto, co. Chyba gazetka już. Powstaniowa”.
Nieustające bombardowania zmusiły warszawiaków do opuszczenia domów i przeniesienia się do piwnic:
,,Wpadliśmy po pachnących betonem, cegłami i niewykończeniem schodach do głębokich piwnic z grubymi murami. Cisza. I zapach zaduszonej pralni. Wpadły nam w ucho i w nos. A co wpadło w oko — szkoda gadać. Ćmawa otchłań z pipiącymi się świecami na ołtarzyku z Matką Boską w porcelance, a reszta — same dziwne działki, zatłoczone, wszystkie śpiące, chrapiące, przygnębiające. Te działki okazały się zespołami prycz. Każdy zespół składał się z iluś prycz. Każda prycza z dwóch albo czterech prycz sczepionych głowami. Każda była długa, bo leżało na niej kilka osób. Między zespołami prycz pieniły się w mroku graty. I tylko wyraźne było jedno przejście główne od drzwi do ołtarza i dookoła. Poza tym betonowe filary. Czyli makabra katakumbowej kaplicy”.
Strach, ciemność, ścisk, woń niemytych ciał, płacz dzieci, zawodzenie rannych i ciągłe oczekiwanie. Poczucie zagrożenia, osaczenia - to elementy często pojawiające się w powstańczych wspomnieniach. Sytuacja ekstremalna wyzwalała w ludziach skrajne emocje i zachowania. Także głód zaczął robić swoje.
,,Pewien mężczyzna spotkał przyjaciela, który znalazł gdzieś konserwę i poprosił, by nic nie mówić jego głodnej żonie. Jednocześnie zdarzały się przypadki nadzwyczajnej szczodrości. Kiedy jeden z dyrektorów Banku Polskiego zachorował na czerwonkę, Janina Lasocka, sama przechodząca załamanie nerwowe, czuła się odpowiedzialna za to, że nie ma on nic do jedzenia”.
,,Zbieram całą siłę woli, aby opanować się, i ruszam na poszukiwanie żywności dla chorego. Przez wyrwę w murze przemykam do ogrodu kapucynów, a stamtąd do klasztoru… W schronie można umrzeć z głodu, siedząc na złocie… Przezwyciężając wewnętrzny opór, zwracam się do pierwszego spotkanego zakonnika. Mówię, że chory, że głód. Zakonnik uśmiecha się pogodnie i prowadzi mnie do izby. Z szafki wyjmuje ćwiartkę razowego chleba i trochę cukru w torebce”.
Miron Białoszewski opisywał w Pamiętniku z powstania warszawskiego następującą sytuację:
,,Zaraz, pewnie pierwszego dnia, pod filarami, pamiętam, w szarym świetle z okienka ławkę pod ścianą. Zaczęli się schodzić ze zbombardowanych domów. Obdarci. Głodni. Z czymś w ręku ledwie albo bez niczego. — Jestem taka głodna — mówi jedna młoda. — Ma pani — przerywa jedzenie zupy na tej właśnie ławce jeden starszy pan; a jak już zaczęła jeść, to powiedział: — Ja nic nie jadłem przez dwa dni, ale wytrzymam”.
Życie w piwnicach to koszmar ciągnących się w nieskończoność dni, które ostatecznie przestano rozróżniać. Białoszewski z rodziną przeszedł przez wiele takich miejsc.
,,Cały nasz schron pod filarami żył ze sobą w wielkiej przyjaźni. Nie było tutaj ani jednej kłótni, sprzeczki. Zresztą i w tamtych schronach też nie było źle. Schrony były coraz lepsze dla siebie. I było coraz gorzej”.
W pewnym momencie nawet najbardziej zagorzali obrońcy powstania musieli zdać sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia. Żołnierze AK nie byli już w stanie zapewnić ludziom jakiejkolwiek ochrony. Przedostanie się z dzielnicy do dzielnicy graniczyło z cudem - Warszawa zamieniła się w miasto ruin. Brakowało pożywienia, wody, lekarstw i środków opatrunkowych. Uwięzione w piwnicach matki zdrapywały ze ścian wapno, które podawały płaczącym z głodu dzieciom. Wyczerpanym ludziom coraz trudniej było zdobywać się na akty bohaterstwa.
,,Nagle wtedy [...] wszystko ucichło. Duży front był cicho. Niemcy cicho. I my cicho… I naraz zaczęli ze wszystkich piwnic, lochów, dziur wszyscy wychodzić. Na ulice! Ani to żałoba. Ani święto… Po prostu wylęgnięcie narodu na wierzch. [...] To całe wychodzenie szło powoli. I było podobne do zbierania się na Sąd Ostateczny”.
,,Wyczerpanie osiągnęło taki poziom, że nawet służba sanitarna, która dotychczas działała świetnie, osłabła. Ludzie stali się zobojętniali na wszystko, nawet na krzyk tych, którzy zostali zasypani w piwnicach zniszczonych domów. Cała ich siła się wyczerpała i nie było już nikogo do sprzątania gruzów”.
Biorąca udział w powstaniu poetka Anna Świrszczyńska we Wstępie do wydanego w 1984 roku tomu wierszy, pt. Budowałam barykadę pisała, że ludność cywilna Warszawy zdała w tych strasznych chwilach egzamin z człowieczeństwa, wykazując niezwykły hart ducha. Warszawa musiała się jednak poddać:
Zostały szczury
W tym mieście
nie ma już ludzi. Czasem kot
któremu ogień wypalił ślepia
wyczołga się z bramy
żeby zdechnąć.
Na podstawie treści audiobooka scharakteryzuj warunki, w jakich znajdowali się powstańcy, odnosząc je do relacji, jakie budowali między sobą.