Tadeusz Kotarbiński
Opiekun spolegliwy
Cóż to za dziwne słowo ﹘ „spolegliwy”. Nie słyszy się go w polszczyźnie literackiej. Ale pono rozbrzmiewa na Śląsku. Czy to kalka z niemieckiego zuwerlässig, czy raczej termin domorosłego chowu, mniejsza o to; dość że potrzebny, a przynajmniej przydatny dla oznaczenia kogoś, na kim można polegać. Opiekun wtedy jest spolegliwy, kiedy można słusznie zaufać jego opiece, że nie zawiedzie, że zrobi wszystko, co do niego należy, że dotrzyma placu w niebezpieczeństwie i w ogóle będzie pewnym oparciem w trudnych okolicznościach.
Gdy znaczenie słowa „spolegliwy” wymagało zasadniczych wyjaśnień, termin „opiekun” nie nastręczał zapewne i nie nastręcza żadnych interpretacyjnych wątpliwości. W mniejszym krótkim roztrząsaniu pragniemy jednak nadać mu sens szerszy niż ten, który posiada w mowie zwykłej. Idzie tu nie tylko o osoby, które opiekują się np. dziećmi, starcami, pacjentami albo sprawują opiekę prawną nad kimś niepełnoletnim. Opiekunem będzie dla nas każdy, kto ma jako zadanie dbać o kogoś poszczególnego lub o taką czy inną gromadę istot, pilnując takiego lub innego ich dobra.
Z opiekuństwem rozumianym w ten sposób łączą się określone postulaty jego sprawowania i właśnie w słowie „spolegliwy” streszczają się one niejako i znajdują swój wyraz najzwięźlejszy, najbardziej lakoniczny. Ujęte mniej węzłowato przedstawiają się one chyba, jak następuje:
W pełni dbać o sprawy cudze może ten tylko, kto jest usposobiony życzliwie względem podopiecznych, nadaje się więc na opiekuna bodaj najbardziej człowiek dobry, o dobrym sercu, wrażliwy na cudze potrzeby i skłonny do pomagania.
Ale aktywność do tego potrzebna wymaga energii działania i dyscypliny wewnętrznej. Nie podobna wszak polegać na opieszalcu ani na nałogowcu, ani na kimś, kto łatwo odbiega z gościńca na manowce przy lada pokusie. Trzeba umieć narzucić sobie trasę postępowania i wytrwać, trzeba umieć panować nad sobą i nieraz dać z siebie maksimum możliwego wysilenia. A dalej, w przypadku niebezpieczeństwa, nie wystarczy dyscyplina jako opanowanie dezorientacji grożącej skutkiem niepokoju. Trzeba nadto opanować lęk. Sprawowanie dzielnego opiekuństwa wymaga odwagi, oczywiście w różnym stopniu, zależnie od natężenia grozy, więc wcale nie zawsze, nie stale. Piastunka pilnująca maluchów w ogródku jordanowskim mało miewa okazji do okazywania męstwa z racji tej swojej funkcji. Ale Janusz Korczak znalazł się w innej sytuacji: jako dzielny, spolegliwy opiekun poszedł na śmierć, by do końca wypełnić zadanie dobrego piastuna dzieciarni. I oto przykład bohaterstwa. Bywają bowiem sytuacje domagające się bohaterstwa od kogoś, kto miałby zasłużyć na nazwę spolegliwego opiekuna, a takich sytuacji nie skąpią czasy wojen zewnętrznych i domowych, czasy, w których mamy zaszczyt i przyjemność istnieć, choć wolelibyśmy z pewnością inne zaszczyty i inne przyjemności.
Odwaga cywilna jest poszczególnym przypadkiem odwagi i w równej mierze obowiązuje spolegliwego opiekuna. Np. gdy go pytają, albo i z własnej niezbędnej inicjatywy, choć go nie pytają, powinien on dać świadectwo prawdzie, broniąc swych podopiecznych, chociażby takie zeznanie ściągało na niego niechęć i represje ze strony środowiska lub możnych osób.
Prawdomówność w takich sytuacjach, okupywana narażaniem się na utrudnienia i przykrości, nie wyczerpuje postulatów sprawiedliwości, cnoty należącej do charakterystyki spolegliwego opiekuna. Sytuacje w tej dziedzinie w pełni znamienne powstają dopiero wtedy, gdy przedmiotem opieki jest jakaś zbiorowość indywiduów i kiedy powstaje zagadnienie słusznego podziału świadczeń na ich rzecz i wymaganych od nich świadczeń na rzecz takich lub innych instancji. Opiekun musi baczyć wówczas, by nikt nie poczuł się pokrzywdzony przez jakieś niesłuszne negatywne wyróżnienie.
Oto poczet znamion charakterystyczny jako całość dla motywacji spolegliwego opiekuna. Wyliczywszy je, zwracamy się z prośbą do czytelnika, by zechciał sprawdzić własnym namysłem naszą hipotezę, która głosi, że sumienie porządnych ludzi jako takich domaga się postępowania wedle podobnej motywacji; że — innymi słowy — za to kogoś szanujemy i czcimy, a za przeciwne dążenia i czyny piętnujemy wyrokiem hańby i pogardy, a więc za okrucieństwo, marazm, tchórzostwo, nieuczciwość, nieprawość. Wprawdzie słyszy się nieraz, iż w różnych ustrojach społecznych i w różnych epokach sumienie podszeptuje różne dorady i powściągi. Zgoda na to, ale czy nie jest tak, że te różnice sprowadzają się do wysuwania na pierwszy plan raz jednych, kiedy indziej innych składników owego zespołu cech znamiennych, zwłaszcza gdy okoliczności zmuszają do wyboru, np. do praktykowania energii przede wszystkim z odsunięciem na dalsze miejsce względów, które dyktuje dobre serce, np. w bojach tragicznych, bojach na śmierć i życie.
Bo wzorzec porządnego człowieka, czyli — wedle naszego rozumienia — opiekuna spolegliwego nie spadł z zaświatów ani nie jest jakimś echem niezmiennego ideału bytującego w rejonach czystych idei. Ukształtował się on w walkach obronnych, a stąd jego aspekt dwoisty: sentymentu dla istot bronionych i walorów składających się na waleczność w stosunku do sił grożących istotom podopiecznym. A niestety, w dotychczasowych dziejach ludzkości ludzie musieli bronić ludzi głównie przeciwko ludziom. Na szczęście jednak ludzie napadali na ludzi nie dlatego bodaj najczęściej, by uczynić zadość zachłannej agresywności, lecz dlatego, by zapewnić swoim podopiecznym, dzieciom i żonom, byt znośny, gdy jednym trzeba było odbierać rzeczy potrzebne, aby inni mogli ich mieć dość. W tych warunkach urobiona motywacja nabrała wielkiej goryczy. Człowiek dobry, kochający bliskie mu istoty i porywający za oręż w ich obronie, jest tragicznie świadom tego, że ci, których zwalcza, podobni są do tych, kogo broni, np. dzieci nieprzyjaciela — to takież warte kochania dzieci, jak dzieci jego własne, i że nieprzyjaciel broniący swoich, godzien jest za to sympatii i szacunku. I oto dobre serce porządnego człowieka zaczyna promieniować uczuciem na wszystkie istoty godne umiłowania, co więcej, na wszystkie istoty zdolne do przeżywania cierpień, i jego marzeniem jest, by świat był tak urządzony, żeby nikt nikomu nie był zmuszony zadawać ciosów sprowadzających nieszczęście, lecz żeby wszyscy wszystkim wzajemnie dopomagali w obronie przed klęską. Skoro przyrody, zgoła inaczej urządzonej, przerobić na taką nie sposób, pragnie on uczestniczyć jak najgorliwiej w podobnym urządzeniu ludzkości... W obecnych, dalekich od tego warunkach, czuje się serdecznie zniewolony do niewyrządzania nieprzyjacielowi zła ponad niewątpliwą konieczność wynikającą z obowiązku obrony tych, których obrona spoczęła na jego barkach.