Tygrys z ludzką twarzą (fragment)
Świat zmienia swoje oblicze. Pisarz chciałby powiedzieć, że oto jest ono coraz bardziej ludzkie, co powinno odzwierciedlać się w ogólnie wyższym poziomie rozwoju kulturowego, większej solidarności i prawdziwej wolności. Ale czy rzeczywistość upoważnia go do tego, aby mógł tak powiedzieć?
Ekonomista pragnąłby stwierdzić, że oto rozwój społeczno‑gospodarczy ma charakter bardziej niż w przeszłości ekologicznie, społecznie i finansowo zrównoważony, a gospodarka światowa uodparnia się na kryzysy oraz zaburzenia procesów reprodukcji. Ale czy może tego dowodzić w świetle faktów, jakich nieustannie dostarczają nam obiektywne statystyki?
Polityk wolałby głosić, że oto ludzkość weszła w fazę bezkonfliktowego wzrostu i wzajemnie korzystnej współpracy gospodarczej, gdyż poszczególne części świata coraz bardziej otwierają się na siebie, wskutek czego postępuje pokojowa integracja naszej „globalnej wioski”. Ale czy na tle mnożących się konfliktów – nie tylko ekonomicznych, ale nawet militarnych – może takie poglądy głosić?
Wszyscy – a ostatnio jakby częściej – uciekamy się do aforyzmu o „ludzkim obliczu globalizacji”. A to wierząc, że ono już istnieje, a to chcąc, aby w miarę szybko i w pełni nam się objawiło. Ale czy można racjonalnie przyjmować, że współczesna odsłona permanentnej globalizacji właśnie takie ma oblicze? I co ono implikuje?
Z pewnością chodzi tutaj o bardziej niż w przeszłości humanistyczny wymiar procesów gospodarczych oraz bardziej sprawiedliwe dzielenie się owocami rosnącej nieustannie wydajności pracy. Inaczej mówiąc, jeśli nie o eliminację, to przynajmniej o głębokie zmniejszenie zakresu eksploatacji biednych przez bogatych albo też – w innym ujęciu – tych, co wyzuci są z wszelkiej własności środków produkcji i kapitału przez tych, którzy zasobów posiedli wiele.
Z pewnością chodzi tutaj też o coraz szersze upodmiotowienie człowieka i uczynienie z poprawy standardu jego życia nadrzędnego celu gospodarowania. Gdy bowiem jedynym motywem aktywności i przedsiębiorczości jest pęd za indywidualnym zyskiem – bez oglądania się na koszty społeczne – człowiek i jego potrzeby spychane są na bok. To skądinąd poprzez frustrację i narastające społeczne sprzeczności obraca się przeciwko efektywności gospodarowania i zmniejsza stopę zysku na długą metę.
Z pewnością wreszcie chodzi tutaj o drastyczne okrojenie licznych patologii towarzyszących współczesnej gospodarce – od skrajnej biedy, która występuje gdzieniegdzie równolegle z obscenicznym wręcz bogactwem, gdzie indziej poprzez trwające wciąż mimo postępów liberalizacji wojny handlowe po zorganizowaną przestępczość gospodarczą i mafijne pranie brudnych pieniędzy w światowych instytucjach pośrednictwa finansowego.
Pomimo jednak olbrzymiego postępu, jaki na naszych oczach dokonuje się w światowej gospodarce – choć na zróżnicowaną skalę i w niejednakowym tempie w różnych jej częściach – trudno mówić o „ludzkim obliczu” globalizacji, gdyż tak naprawdę to oblicze ma wiele twarzy. Jak starożytny Światowid. Każdy dzień, miesiąc, rok przynosi zarówno dobre, jak i złe wieści. W naturalny niejako sposób uwaga najczęściej koncentruje się na tych złych, które muszą być stale w centrum uwagi teorii ekonomii i na bieżąco praktyki życia gospodarczego – zarówno przedsiębiorczości na szczeblu mikro, jak i polityki w skali makro.
Pewne zmiany, do których wiodą podejmowane działania, widać od razu, inne zaś potrafimy dostrzec dopiero w nieco dłuższej perspektywie czasowej. Problem w tym, że przy okazji czas biegnie tak szybko, iż aż umyka i niektóre grupy społeczne, branże, regiony, państwa, narody czy też bez mała całe kontynenty tracą swoje szanse, które daje im globalizacja.