- Więc, moja droga, nie ma co dłużej w bawełnę owijać. Ja dziś rano przychodziłam do ciebie, żeby wszystko, co kiedykolwiek tobie mówiłam o życiu, odwołać. Prosić ciebie, żebyś - póki czas -odmieniła swoje życie. Żebyś słów moich wszystkich i postępków, żebyś mnie całej - zapomniała. […]
- Ten mój pobyt w Królewcu... Przyjechałam, jak zwykle, rozdrażniona. Więcej nawet niż zwykle. W Warszawie nie mogłam już wytrzymać, serce zaczęło boleć jakoś po nowemu, nie tak jak dawniej, mdląco, poetycznie, tylko ordynarnie: jak rana. Ludzie bardziej jeszcze wydawali się dokuczliwi. Chodzę po mieście, przy próbach twojego recitalu niemieckiego asystuję, niby normalna, przytomna - a w mózgu ciągle jedna myśl: "Koniec z tobą, Róża. Nie ma co dłużej czekać, twój los ludzki nie wypełni się nigdy, kaleką zejdziesz do grobu". I żyły mało nie pękają z bólu. I ból w gniew się zamienia. Władyś, kiedy mnie zobaczył (zjawiłam się bez zapowiedzi, paszport miałam roczny), zląkł się: […] "Mamusia musi iść do doktora, mamusia źle wygląda, ja nie odstąpię". Zatelefonował, ułożył wizytę, ja nazajutrz idę... Niemców nienawidzę, doktorów nienawidzę, siebie zabiłabym za te wszystkie hece... A zdrowie naprawdę niedobre. […] Akurat wtedy drzwi otwierają się od gabinetu - doktor prosi mnie. Więc wchodzę […]. Zerknęłam, widzę: przysadkowaty Prusak, tylko oczy blade, spokojne, bardzo czegoś mądre. Popatrzył uważnie... Pyta się: taka i taka? wiek? choroby? Wszystko zapisuje... Raptem: czy z życia swojego zadowolona? Jakby piorun we mnie strzelił! "Ach ty, taki owaki - myślę - to ty będziesz mnie na prywatne rozmówki wyciągał? na plotki? A zasię tobie, Szwabie!" Przyjrzałam się jemu tak, jak to ja potrafię, że aż w pięty pójdzie... I powiadam: "Mój panie, dziwnie pan zachowuje się wobec pacjentów, nie wiem, co to może mieć za znaczenie dla diagnozy, czy ja z życia zadowolona jestem, czy nie. To może w Niemczech modne są takie blagierskie sposoby? A zresztą, jeśli pan ciekaw, owszem - powiem panu. Tak, jestem bardzo z życia zadowolona. Moi przodkowie męczyli się dla ojczyzny, ja także nie traciłam czasu na głupstwa... I mój syn pierworodny teraz dla Polski odrodzonej pracuje. Wykształciłam go tak, że mogę być dumna z niego. Pan go zapewne zna, pan go widuje, jeździ wielką taką limuzyną... Tak, panie; może pan być pewien, że póki on tu jest, żadne szacherki pruskie na Mazurach nie ujdą na sucho, o nie". Wysłuchał; jeszcze i potakuje: "So so, na ja, schön...". […] Machnął ręką, […] "Posłuchamy serca" - powiada. I tę głowę swoją wielką, kosmatą kładzie na mojej piersi... Dreszcz przejął; strasznie się zrobiło. Odpycham. "Cóż to takiego - mówię - od tego jest słuchawka, co za dzikie porządki!" On znowu nic, tylko nie ustępuje. A kiedy szarpnęłam ramię, wziął moje ręce jak w kleszcze. Patrzę: oko jego jedno tuż przy moim ciele, czuję nawet, jak rzęsy łaskoczą - a w tym oku takie skupienie... na czole żyła wystąpiła. On słucha. Cała zmartwiałam, ucichłam. Co on słyszy we mnie? Takie szmery i sprawy, których ja nie znam sama... Nareszcie puścił ręce, głowę swoją podniósł, wygląda, jakby wracał - zmęczony - z daleka. Mnie ręce trzęsą się, nie mogę zatrzaskiem na zatrzask trafić, a doktor ten... Gerhardt... spojrzał. Uśmiech taki... ja nie wiem... taki chyba... boski? na jego twarzy. I mówi: "Ach, so alt und so dumm, ist, noch immer dies Wesen..."
[…] gładzi mnie po ramieniu i szepce trochę po polsku, trochę po niemiecku: "Nic, nic... Nie gniewać się tak. Nie złościć. Nicht immer so grollen". Poczułam, że coś pęka, że coś twardego jak żelazo łamie się wokoło mnie i zostaję bezbronna, miękka, istny ślimak bez skorupy. Skóra cierpnie, że ot, dotkną... i nie będzie czym osłonić się... nie będzie czym serca uchronić. Zgroza. Ale - Marciu - jakież szczęście! Jakie wyzwolenie! Już chciałam zapłakać... Nie! pycha nie pozwala. Znasz moją ulubioną pieśń. Właśnie przecież: "Ich grolle nicht" Schumanna - zawsze ją w złych godzinach śpiewałam. […]. A on... On, Marciu […] obserwuje mnie - czasami ojcowie patrzą tak na swoje małe dzieci --- z zadumą, z podziwem, z litością... Nareszcie mówi: "Mehr Ruhe. Spokoju, spokoju... Und so eine wunderschöne Nase haben wir...". […]
Któż to już raz powiedział tak o mnie, przy mnie? Jakież to sprawy jedyne, nieziszczone, najlepsze i najgorsze, zaczęły się od tych słów? Marciu... ty wiesz... Marciu...
[…] A cóż to za ważne słowa? Wstyd i śmiech powtórzyć komu! Że niby ktoś mógł przez całe długie życie powtarzać sobie takie głupstwo, w ciągu bezsennych nocy i parszywych dni - raz na pociechę, raz na szyderstwo... Że mógł tymi dwoma słowami nakarmić całe swoje życie. […] Kiedy on - piękny taki, syn mistrza, polskiej sławy syn, tutejszy warszawski młodzieniec - zapatrzył się we mnie jak w zjawisko... kiedy ręki mojej szukał, pobladły... i kiedy, wyrazów dość rzadkich w mowie własnej nie znajdując, po niemiecku aż urodę moją chwalił... to tak jak gdyby Polska pierwszy raz w ramiona mnie swoje przygarnęła! Nie tylko wiarę w siebie odzyskałam, nie tylko miłość do pięknego tego i dobrego Michała zapaliła się we mnie, ale i Ojczyznę raptem poczułam wkoło siebie, ziemię własną pod stopami i Boga nad sobą!...
[…] Nie mogę o zdrajcy tym myśleć i milczeć; nie mogę. Wszystko, los cały mój on mnie odebrał. Zdradził --- i świat zdradził razem z nim: Bóg, Polska, każdy dzień, noc każda mnie później zdradzała przez czterdzieści pustych lat!!! […] dzięki Gerhardtowi odpuściłam moim winowajcom i sama o odpuszczenie proszę. Ty pewnie zapytasz się zaraz: dlaczego? A ot, córko moja, dlatego, że on jeden nie zląkł się mnie. On jeden nie słuchał słów moich, tylko serca posłuchał. On jeden dzieciństwo w starym moim sercu zobaczył. Nie perswadował nic, nie walczył ze mną, nie obrażał się i nie pochlebiał: głupie ręce skrępował, językowi złemu kazał milczeć - serca słuchał i męczarnię jego zrozumiał. […]
- Pomyśl, pomyśl, jak późno mnie obudzili, pomyśl... - szepnęła zdumiona. - Jak późno dostąpiłam zbawienia... Czy zdążę jeszcze poistnieć trochę? człowiekiem trochę pobyć? […]
- Córeczko moja! Oto z czym ja do ciebie dziś przychodziłam: zapomnij nauk moich ponurych! Ani ambicja, ani sztuka, ani podróże, ani bogactwo - uśmiech jest niezbędny do życia. Taki uśmiech, który z sytego serca płynie.
- […] Napisałam w zeszłym tygodniu do niego, czy mogę przyjechać. W sobotę, o piątej po południu otrzymałam wiadomość: "Czekam". […] Jadę uczyć się życia. "Następnym razem - powiedział - proszę przyjść uśmiechniętą". Przyjdę uśmiechnięta.