Cząstka Pana Boga
Jerzy Baczyński, redaktor „Polityki”, rozmawia z ks. prof. Michałem Hellerem, profesorem teologii, filozofem, fizykiem, kosmologiem, autorem wielu książek i artykułów naukowych oraz popularnonaukowych poświęconych m. in. pytaniu o powstanie wszechświata.
(…) jak, zdaniem Księdza, należy odczytywać biblijny opis stworzenia świata?
Księga Rodzaju, Genesis, to jest kompozycja literacka, a nie podręcznik kosmologii, to jest piękny poemat, zapewne o funkcji liturgicznej, i trzeba go tak tłumaczyć, a nie dosłownie.
Czy cokolwiek ma tu wartość dla fizyka? Czy w tym literackim, metaforycznym opisie znajduje Ksiądz jakieś prawdziwe odbicie początku Wszechświata?
Nie, zdecydowanie nie. I nowoczesna teologia przestrzega, żeby takich ekwilibrystyk nie uprawiać (…).
Ale, proszę Księdza, jeśli otworzymy dziś Księgę Przyrody, tak jak ona jest odkodowywana i zapisywana przez fizyków, to znajdziemy się w obszarze tych samych pojęć, tego samego sporu, czy Wszechświat powstał z czegoś, czy „z niczego”, czy był jakiś początek, czy może, jak twierdzi gwiazdor współczesnej kosmologii Stephen Hawking, możliwy jest świat bez początku. Ksiądz Profesor w rozwijanej przez siebie teorii geometrii nieprzemiennej też jest gdzieś między św. Tomaszem a Hawkingiem. Jak dzielą się fizycy w kwestii Początku?
Nauka, ściślej, metoda naukowa, jest bardzo ascetyczna. I jeśli będziemy się trzymać metodologii naukowej, to musimy wyraźnie powiedzieć, że nauka nie zadaje pytań, na które nie można odpowiedzieć za pomocą eksperymentu. A więc, ściśle rzecz biorąc, pytania o Początek, o stworzenie, to nie są pytania z zakresu fizyki, bo nie ma na nie odpowiedzi, które można potwierdzić czy obalić za pomocą eksperymentu.
Czyli nauka zaczyna się od fazy Wielkiego Wybuchu, bo to już mamy dobrze opisane i potwierdzone w modelu standardowym historii Wszechświata; wszystko co wcześniej, poza – jak mówią fizycy – horyzontem Plancka, to już nie fizyka, lecz metafizyka?
Pytanie o początek obecnej fazy ewolucji Wszechświata może być pytaniem naukowym, o ile potrafimy się z nim zmierzyć za pomocą standardowych metod naukowych. Natomiast pytanie, czy Bóg stworzył świat, wykracza poza metodę naukową. Ale to nie znaczy, że jest irracjonalne, choć tak uważali naukowi pozytywiści, dominujący w świecie naukowym gdzieś do lat 70. ubiegłego wieku. Dziś, przeciwnie, wielu uczonych fascynuje, co jest poza obszarem naukowej metody. Tym samym zakładają, że granice racjonalności nie pokrywają się z granicami naukowości, z granicami nauki empirycznej. Zastanawiają się choćby nad tym, że jeśli świat fizyczny tłumaczy się za pomocą praw przyrody, które odkrywamy, to skąd się wzięły te prawa? I to jest właśnie miejsce, w którym fizycy przekraczają swoją metodę; ale fizyk też jest człowiekiem i chce wiedzieć, jak jest.
W takim razie wróćmy do Boga – Stworzyciela Wszechświata. Jeśli ukrywa się, czy też my go ukrywamy poza horyzontem nauki, to znaczy, że nie ma żadnej możliwości ani potwierdzenia, ani obalenia „hipotezy Pana Boga”. To się chyba nazywa agnostycyzm i jest dość powszechnie wyznawaną „religią” ludzi wykształconych.
My, fizycy, jesteśmy w lepszej sytuacji niż wielu ludzi wykształconych, nawet wykształconych teologów, bo w swojej działalności dotykamy bezpośrednio racjonalności świata. To jest niezmiernie silne doświadczenie egzystencjalne. Przypomina mi się takie wydarzenie. Otóż, przed wielu laty zostałem zaproszony na debatę w brytyjskiej telewizji BBC w znanym niedzielnym programie „Sedno sprawy”. Wśród dyskutantów był też Richard Dawkins, autor „Boga urojonego”, prorok ateizmu, człowiek w poglądach dość agresywny. Nagranie w czeskim klasztorze w Brnie trwało kilka godzin. Ktoś nas w końcu zapytał, jaka jest główna różnica między poglądami moimi i Dawkinsa, bo on sam był chyba zaskoczony, że nie walczyłem np. z teorią ewolucji. Powiedziałem, że widzę między nami jedną małą różnicę – in spelling, w pisowni… Co to znaczy, pyta Dawkins? Bo ty słowo rationality mówisz małą literą, a ja dużą – odpowiedziałem. On chwilę pomyślał i odrzekł: you are probably right, chyba masz rację.
Jeśli ten świat jest racjonalny, a tego doświadczamy, to znaczy, że my tę Księgę Przyrody powinniśmy móc odczytać, w każdym razie nie ma tu jakiejś fundamentalnej niemożliwości. A jednocześnie, w miarę jak ją odczytujemy – czym Ksiądz Profesor też się zajmuje – to chyba coraz wyraźniej dochodzimy do wniosku, że może ona jest napisana językiem, który jest dla nas niedostępny i niezrozumiały. Nie jesteśmy w stanie przełożyć na nasz ludzki język i naszą wyobraźnię ani skali mikro, czyli całej nowoczesnej fizyki kwantowej ze wszystkimi jej paradoksami i dziwactwami, ani skali makro, czyli teorii względności. Nie mówiąc już o pogodzeniu teorii kwantowej z teorią grawitacji, co jest takim Świętym Graalem współczesnej fizyki. Słowem, nie mamy języka do opisu ani wzorów Heisenberga, ani Einsteina, co najwyżej Izaaka Newtona. Ale on żył w XVII w. Więc pytam: czy na podstawie tego, co już odczytaliśmy z Księgi Przyrody, wierzy Ksiądz, że możemy ją odczytać do końca?
Ja się zawsze dziwię, że aż tyle zdołaliśmy odczytać, bo z ewolucyjnego punktu widzenia całkowicie by nam wystarczyła znajomość bardzo prymitywnej mechaniki, żeby umieć uchylić głowę, gdy leci kamień albo maczuga. A po co nam znajomość kwarków albo ruchów dalekich galaktyk? To nie pomaga ewolucji w niczym, a czasem wręcz szkodzi, bo człowiek nie zarabia na życie, tylko goni za jakąś tajemnicą. Więc się dziwię. A zdziwiłbym się jeszcze bardziej, gdyby komplikacja naszego umysłu była aż tak wielka, żeby sprostać komplikacji całej rzeczywistości. Oczywiście, jeśli chcemy ją lepiej zrozumieć, to musimy ją sobie jakoś na nasz język przełożyć. W praktyce oznacza to tłumaczenie z języka matematyki.
Bo Księga Przyrody napisana jest językiem matematyki. Tak?
Przynajmniej to, co odczytujemy z niej do tej pory.