Wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego zyskały nowy wyraz w śpiewanych interpretacjach Ewy Demarczyk. Jej charakterystyczne wykonania na trwałe złączyły się z poezją tego twórcy. Pełne uczucia, doskonale oddają apokaliptyczne tony tej poezji oraz atmosferę grozy pomieszanej z pragnieniem życia i dążeniem do oddania piękna świata. Usłyszymy dwa utwory, do których muzykę skomponował Zygmunt Konieczny: „Wiersze wojenne” z 1965 roku oraz „Deszcze” z 1967 roku. Pierwszy utwór zawiera teksty trzech wierszy Baczyńskiego: „Niebo złote ci otworzę…”, „Pioseneczka” i „Gdy za powietrza zasłoną…”. Tekst drugiej piosenki to w całości strofy wiersza Baczyńskiego „Deszcze”.
Krzysztof Kamil Baczyński
Pioseneczka
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior,
zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne ptasi świst.
Jeno wyjmij mi z twych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
Kto mi odda moje zapatrzenie
i mój cień, co za tobą odszedł?
Ach, te dni jak zwierzęta mrucząc,
jak rośliny są – coraz młodsze.
I niedługo już – tacy maleńcy,
na łupinie z orzecha stojąc,
popłyniemy porom na opak
jak na przekór wodnym słojom.
Czerwień krwi dziecinnie się wyśni
jako wzdęte policzki wiśni.
Metal burz się wywiedzie na nowo
zapienioną dmuchawca głową.
A łez grzmot jak lawina kamieni
w małe żuki zielone się zmieni
i tak w wodę się chyląc na przemian
popłyniemy nieostrożnie w zapomnienie,
tylko płakać będą na ziemi
zostawione przez nas nasze cienie.
Krzysztof Kamil Baczyński
Deszcze
Deszcz jak siwe łodygi, szary szum,
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kocham, taki szelest strun,
deszcz – życiu zmiłowanie.
Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu,
w liście, w aleje szklanych róż.
I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość – wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.
A ty u okien jeszcze marzysz,
nagrobku smutny. Czasu napis
spływa po mrocznej, głuchej twarzy,
może to deszczem, może łzami.
I to, że miłość, a nie taka,
i to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to, że płacz, a tak cielesny.
I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.
I stojąc tak w szeleście szklanym,
czuję, jak ląd odpływa w poszum.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym każdy krzyże niosąc,
a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
stojąc za szkłem, co jak ze stali,
i nie doznani miną, miną.
I przejdą deszcze, zetrą deszcze,
jak kosy ciche i bolesne,
i cień pokryje, cień omyje.
(...)
A tak kochając, walcząc, prosząc
staną u źródeł – studni ciemnych,
w groźnym milczeniu ręce wznosząc;
jak pies pod pustym biczem głosu.
Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,
Że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam, ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.