Dla nauczyciela
Autor: Anna Grabarczyk
Przedmiot: Język polski
Temat: Pisarze wobec Zagłady
Grupa docelowa:
Szkoła ponadpodstawowa, liceum ogólnokształcące, technikum, zakres podstawowy
Podstawa programowa:
Kształtowane kompetencje kluczowe:
kompetencje w zakresie rozumienia i tworzenia informacji;
kompetencje w zakresie wielojęzyczności;
kompetencje cyfrowe;
kompetencje osobiste, społeczne i w zakresie umiejętności uczenia się;
kompetencje obywatelskie;
kompetencje w zakresie świadomości i ekspresji kulturalnej.
Cele operacyjne. Uczeń:
wyjaśni, czym jest Holocaust;
omówi postawę wybranych pisarzy wobec Zagłady;
scharakteryzuje cechy literatury podejmującej temat Zagłady.
Strategie nauczania:
konstruktywizm;
konektywizm.
Metody i techniki nauczania:
ćwiczeń przedmiotowych;
z użyciem komputera;
dyskusja.
Formy pracy:
praca indywidualna;
praca w parach;
praca w grupach;
praca całego zespołu klasowego.
Środki dydaktyczne:
komputery z głośnikami, słuchawkami i dostępem do internetu;
zasoby multimedialne zawarte w e‑materiale;
tablica interaktywna/tablica, pisak/kreda.
Przebieg lekcji
Przed lekcją:
Nauczyciel prosi uczniów o wysłuchanie fragmentu Zdążyć przed Panem Bogiem. Zadaniem uczniów jest analiza pytań zadawanych przez Hannę Krall i zwrotów kierowanych do niej przez Marka Edelmana. Na tej podstawie wyjaśniają, jaka jest relacja emocjonalna między rozmówcami i jaki cel stawia Krall przed sobą i Edelmanem.
Hanna Krall
Zdążyć przed Panem Bogiem (fragmenty)
- […] Nie poświęca się życia dla symboli. Nie miałem w tej sprawie wątpliwości. W każdym razie - przez dwadzieścia dni. Potrafiłem sam dać w mordę, jak ktoś zaczynał mi histeryzować. W ogóle wiele rzeczy potrafiłem wtedy. Stracić pięciu ludzi w walce i nie czuć wyrzutów sumienia. Położyć się spać, kiedy Niemcy drążyli dziury, żeby wysadzić nas w powietrze - wiedziałem po prostu, że my nie mamy tu nic do roboty. Dopiero jak poszli na obiad o dwunastej - myśmy szybko zrobili co trzeba, żeby się przedrzeć. (Nie denerwowałem się - pewnie dlatego, że właściwie nic nie mogło się zdarzyć. Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie. Być może tam wcale nie było dramatu. Dramat jest wtedy, kiedy możesz podjąć jakąś decyzję, kiedy coś zależy od ciebie, a tam wszystko było z góry przesądzone. Teraz, w szpitalu, chodzi o życie - i za każdym razem muszę podejmować decyzję. Teraz się denerwuję znacznie bardziej).
I jeszcze coś potrafiłem. Powiedzieć chłopcu, który prosił mnie o adres po aryjskiej stronie: "Nie czas. Jeszcze za wcześnie". Stasiek nazywał się… Widzisz, nie pamiętam nazwiska. "Marek", (mówił), "przecież jest TAM jakieś miejsce, dokąd mógłbym pójść…". Miałem mu powiedzieć, że nie ma takiego miejsca? Więc powiedziałem: "Jeszcze za wcześnie…".
- Czy zza muru widać było coś po aryjskiej stronie?
- Tak. Mur sięgał tylko pierwszego piętra. Już z drugiego widziało się TAMTĄ ulicę. Widzieliśmy karuzelę, ludzi, słyszeliśmy muzykę i strasznie żeśmy się bali, że ta muzyka zagłuszy nas i ci ludzie niczego nie zauważą, że w ogóle nikt na świecie nie zauważy - nas, walki, poległych… Że ten mur jest taki wielki - i nic, żadna wieść nigdy się o nas nie przedostanie.
Ale powiedzieli z Londynu, że Sikorski nadał pośmiertnie krzyż Virtuti Militari Michałowi Klepfiszowi. Chłopakowi, który na naszym strychu zasłonił sobą karabin maszynowy, żebyśmy się mogli przedrzeć.
Inżynier, dwadzieścia parę lat. Wyjątkowo udany chłopak. […]
Tu stałem. Dokładnie tu, tylko brama była wtedy drewniana. Słupek betonowy był ten sam, barak, i chyba nawet te topole.
Czekaj, dlaczego właściwie stałem zawsze z tej strony?
Aha, bo z tamtej szedł tłum. Bałem się pewnie, żeby mnie nie zgarnęli.
Byłem wtedy gońcem w szpitalu i to była moja praca: stać przy bramie na Umschlagplatzu i wyprowadzać chorych. Nasi ludzie wyławiali tych, których należało uratować, a ja ich, jako chorych, wyprowadzałem.
Byłem bezwzględny. Jedna kobieta błagała, żebym wyprowadził jej czternastoletnią córkę, ale ja mogłem zabrać tylko jedną osobę, więc zabrałem Zosię, która była naszą najlepszą łączniczką. Cztery razy ją wyprowadzałem i za każdym razem z powrotem ją zgarniali.
Kiedyś pędzili koło mnie ludzi, którzy nie mieli numerków życia. Niemcy rozdali te numerki i tym, którzy je otrzymali, obiecano przetrwanie. Całe getto miało wtedy jeden jedyny cel: zdobyć numerek. Ale później przyszli i po tych z numerkami.
Z kolei ogłoszono, że mają prawo do życia pracownicy fabryk. Potrzebne tam były maszyny do szycia, ludziom zdawało się więc, że maszyny do szycia uratują im życie i płacili za nie każde pieniądze. Ale potem przyszli i po tych z maszynami.
Wreszcie ogłosili, że dają chleb. Wszystkim, którzy się zgłoszą na roboty, po trzy kilo chleba i marmoladę.
Słuchaj, moje dziecko. Czy ty wiesz, czym był chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące ludzi mogło dobrowolnie przyjść i z chlebem jechać do Treblinki. Nikt przecież tego dotychczas nie zrozumiał.
Tutaj rozdawali, w tym miejscu. Podłużne, rumiane, bochenki sitka.
I wiesz co?
I ludzie szli, porządnie czwórkami, po ten chleb, a potem do wagonu. Chętnych było tylu, że musieli w kolejce stać, dwa transporty dziennie trzeba było odprawiać do Treblinki
- i jeszcze nie mogły pomieścić wszystkich, którzy się zgłaszali.
Owszem, my - wiedzieliśmy.
Posłaliśmy w czterdziestym drugim roku kolegę, Zygmunta, żeby zorientował się, co się dzieje z transportami. Pojechał z kolejarzami z dworca Gdańskiego. W Sokołowie powiedzieli mu, że linia się rozdwaja, jedna bocznica idzie do Treblinki, codziennie jedzie tam pociąg towarowy załadowany ludźmi i wraca pusty, żywności nie dowozi się.
Zygmunt wrócił do getta, napisaliśmy o wszystkim w naszej gazetce - i nie uwierzyli. "Oszaleliście?" mówili, kiedy próbowaliśmy ich przekonać, że to nie do pracy ich wiozą. "Posłano by nas na śmierć z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby?!"
Akcja trwała od dwudziestego drugiego lipca do ósmego września 1942, sześć tygodni. Przez sześć tygodni stałem przy bramie. Tu, w tym miejscu. Odprowadziłem czterysta tysięcy ludzi na ten plac. Widziałem betonowy słupek, który teraz widzisz.
W tej szkole zawodowej mieścił się szpital. Zlikwidowali go ósmego września, ostatniego dnia akcji. Na górze było kilka sal z dziećmi, kiedy Niemcy weszli na parter, lekarka zdążyła podać dzieciom truciznę.
No widzisz, jak ty nic nie rozumiesz. Przecież ona uratowała je od komory gazowej, to było nadzwyczajne, ludzie uważali ją za bohaterkę.
W szpitalu chorzy leżeli na podłodze, czekając na załadowanie do wagonu, a pielęgniarki wyszukiwały w tłumie swoich ojców i matki, i wstrzykiwały im truciznę. Tylko dla najbliższych tę truciznę chowały - a ona - ta lekarka - swój cyjanek oddała obcym dzieciom!
Jeden tylko człowiek mógł powiedzieć głośno prawdę: Czerniaków. Jemu uwierzyliby. Ale on popełnił samobójstwo.
To nie było w porządku: należało umrzeć z fajerwerkiem. Wtedy fajerwerk był bardzo potrzebny - należało umrzeć, wezwawszy przedtem ludzi do walki.
Właściwie tylko o to mamy do niego pretensję.
- "My"?
- Ja i moi przyjaciele. Ci nieżyjący. O to, że uczynił swoją śmierć własną, prywatną sprawą. My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata.
Różne mieliśmy pomysły. Dawid mówił, żeby się rzucić na mury -wszyscy, ilu nas zostało w getcie, przedrzeć się na stronę aryjską, usiąść na wałach Cytadeli, rzędami, jeden nad drugim, i czekać, aż gestapowcy obstawią nas karabinami maszynowymi i rozstrzelają po kolei, rząd za rzędem.
Estera chciała podpalić getto, żebyśmy wszyscy spłonęli razem z nim. "Niech wiatr rozniesie nasze popioły", mówiła, ale wtedy to nie brzmiało patetycznie, tylko rzeczowo.
Większość była za powstaniem. Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie. Było nas wtedy w ŻOB-ie już tylko dwustu dwudziestu. Czy to w ogóle można nazwać powstaniem? Chodziło przecież o to, żeby się nie dać zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli.
Chodziło tylko o wybór sposobu umierania.
Faza wprowadzająca:
Krótka rozmowa wprowadzająca w temat lekcji. Nauczyciel przytacza słowa:
„Jestem głęboko przekonany, że sztuka jest tutaj czymś niestosownym. Sztuka umniejsza wrażenie, jakie wywiera cierpienie. [...] Dlatego zabronione jest tworzenie literatury o holocauście. [...] Każda próba przetworzenia holocaustu przez sztukę jest jego umniejszeniem i musi owocować słabą sztuką.
cyt. za: A. Rosenfeld Podwójna śmierć..., s. 28.
Zadaje uczniom pytanie, jakie jest ich zdanie na ten temat. Uczniowie dyskutują.Chętne osoby omawiają prace wykonane w domu. Nauczyciel podaje temat lekcji oraz cele zajęć.
Faza realizacyjna:
Uczniowie zapoznają się z Wprowadzeniem i sekcją „Przeczytaj”. Następnie nauczyciel głośno odtwarza nagranie, a uczniowie w parach wyjaśniają, w jaki sposób Wiesław Kot komentuje sposób prowadzenia narracji przez Marka Edelmana i Hannę Krall. Omawiają również, na czym polega polemika z oficjalną historią, jaka została zawarta w Zdążyć przed Panem Bogiem.
Przedstawiciel pary przedstawia przygotowane odpowiedzi.Uczniowie przechodzą do sekcji „Sprawdź się”. Dzielą się na dwie grupy. Zespół 1 zajmuje się zadaniami 1, 3, 4, 7, zespół 2 – zadaniami 2, 5, 6, 8. Po wyznaczonym przez nauczyciela czasie przedstawiciele grup prezentują odpowiedzi.
Faza podsumowująca:
Omówienie ewentualnych problemów z rozwiązaniem ćwiczeń i poleceń z sekcji „Sprawdź się”.
Nauczyciel ponownie odczytuje temat lekcji i inicjuje krótką rozmowę na temat kryteriów sukcesu. Zadaje również pytania podsumowujące i prosi wybranych uczniów o odpowiedzi.
Praca domowa:
Napisz tekst argumentacyjny na temat: Czy zadaniem pisania o Zagładzie jest dodawanie piękna do tragedii czy mówienie prawdy?
Materiały pomocnicze:
A. H. Rosenfeld, Rozważania o literaturze Holocaustu, przeł. B. Krawcowicz, Warszawa 2003.
Martin Gilbert, Holocaust. Ludzie. Dokumenty. Pamięć. Bertelsmann Media, Warszawa 2002.
Wskazówki metodyczne
Uczniowie mogą wykorzystać multimedium „Audiobook” do przygotowania się do lekcji powtórkowej.