W połowie XVI w. polski szlachcic Stanisław Pszonka, właściciel Babina, zgromadził wokół siebie grupę towarzysko‑literacką, którą nazwano Rzeczpospolitą Babińską. Spotykający się tam przyjaciele i znajomi stworzyli żartobliwie traktowany odpowiednik państwa, w którym poszczególne urzędy przyznawano za wymyślenie zabawnej anegdoty. Z tą Rzeczpospolitą związani byli m.in. Mikołaj Rej i Jan Kochanowski. Choć nic nie wiadomo o ewentualnych spotkaniach obu pisarzy, jedno z nich mogło wyglądać tak:
– Prrr!
– Stój, mówię, ci, kobyło jedna, stój!
– A któż to mi drogę zatarasował? Kim jesteś, waszmość?
– Jan Kochanowski, herbu Korwin. A waszmość to kto?
– A jam jest Mikołaj Rej z Nagłowic, szlachcic polski.
– O, witajże mości panie! Tak wiele słyszałem o waćpana pismach znamienitych.
– A i ja już co nieco czytałem autorstwa Jana Kochanowskiego. To pan?
– Tak, jam ci to. A dokąd droga prowadzi?
– Do Babina, do włości pana Stanisława Pszonki. Z wizytą jadę, spotkać się z przyjaciółmi.
– Toć i ja się tam udaję! Mogę zatem przesiąść się do waścinego powozu?
– Prosiemy, prosiemy. Razem będzie milej jechać i pogwarzyć.
– Jakżeż piękne to ziemie! Jeszcze w poprzednią niedzielę byłem w moim domu przy ulicy Grodzkiej w Krakowie. Ale tu lepiej oddychać, a i oczy mogą patrzeć daleko, a nie tylko do murów kolejnego budynku.
– To prawda, ja niedawno z Włoch i Francji wróciłem, na razie na dworze biskupa Myszkowskiego służę, ale wnet mam zostać królewskim dworzaninem. Jednakowoż kariera nie zastąpi tego spokoju, jaki daje gospodarowanie na wsi i czuję, że kiedyś w jakimś Czarnolesie lub innych włościach przyjdzie zamieszkać.
– I nie będzie się nudzić panu z dala od miasta?
– Nie. Bo tylko w naturze można dostrzec potęgę Boga. Napisałem kiedyś pieśń, której część przywołam z pamięci:
„Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
[…]
Tyś Pan wszytkiego świata, Tyś niebo zbudował
I złotemi gwiazdami ślicznieś uhaftował.
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
[…]
Tobie k woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,
Tobie k woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi.
Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,
Potym do gotowego gnuśna Zima wstawa.”
– Pamiętam ten wiersz. Wielce mi się spodobał. I to, żeś waćpan dojrzał w naturze obraz samego Boga – w zatłoczonym i gwarnym mieście trudniej dostrzec prawdziwego Stwórcę.
– To prawda. A po głowie chodzi mi też inny wiersz. Od mistrza Horacego i wielkiego Wergiliusza pomysł pochodzi. Chciałbym w tej pieśni chwalić uroki wiejskiego bytowania. I pokazać rodakom, że nie trzeba pisać tylko o rycerzach i wielkich królach. Oracz też jest tego godzien. Kawałek mogę powiedzieć:
„Oracz pługiem zarznie w ziemię;
Stąd i siebie, i swe plemię,
Stąd roczną czeladź i wszytek
Opatruje swój dobytek.
Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają;
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagniąt pełna”.
– To ci się udało, panie Kochanowski! Jeden oracz po polu chodzi, a pożytki z tego czerpią wszyscy. Nie to, co w mieście, gdzie całe rodziny za groszem jakim gonią, a niewiele z tego mają.
– Tak, wielka to wygoda nie martwić się, czy będzie co do garnka włożyć. A i o nudzie nie ma co mówić! Toć przecie przyjemności i profity czerpać można nie tylko ze zboża i zwierząt. Bo i staw można założyć, a w nim rybki będą. Do lasu pójść, zwierza ułowić, mięso i skóry zdobyć. A wszystko to razem w pokoju ducha, bez gonienia za stanowiskami, bez kłaniania się panom!
– Toś mi pięknie powiedział. Bo trzeba waści wiedzieć, że rozmyślam nad Zwierciadłem – dziełem, w którym zawrę między innymi Żywot człowieka poczciwego. I tam chcę napisać, że tylko życie zgodne z naturą pozwala na zachowanie cnotliwości. Ani żołnierz, ani dworzanin, ani dyplomata tego nie zaznają. Bo na wsi, w otoczeniu przyjaznej przyrody, można doznać prawdziwej i szczególnej opieki Boga. Nasz stan ziemiański jest wyróżniony: żyjemy w rytmie natury, zgodnie z porami roku, mamy czas na poezjowanie, a to wszystko zgodne jest z filozofią mierności, czyli poprzestawania na takim majątku, który daje nam spokój ducha.
– Waszmość Pan ma rację, choć słyszałem, że majątek Waszeci jest niemały: 17 wiosek, dwa miasteczka, dom w Krakowie i parę innych źródeł dochodu…
– To prawda – ubóstwo nie jest dobre, a skoro Bóg obdarza mnie tym mająteczkiem, to czyż nie byłoby grzechem odrzucać takie dary?
– Z pewnością. O, widzę, że już dojeżdżamy do Babina. Na koniec więc rzeknę, iż przebywanie w przyjaznej naturze, istnienie zgodne z rytmem przyrody to jedyna szansa, by zaznać wolności i nie służyć nikomu.
– A ja dodam jeszcze, że obserwowanie przyrody to także wspaniała lekcja życiowej filozofii: jak kwiat dojrzewa i rozkwita, tak i z nami się dzieje, jak kwiat obumiera, tak i my odchodzimy ze świata. Bycie w naturze daje nam zatem szczęście i chroni przed nadmierną troską o śmierć. Po cóż więc miałbym porzucać moje Nagłowice i na stałe przeprowadzić się do miasta?
– Słusznie prawicie. I mnie przyjdzie porzucić pełen grzechów i zazdrości dwór, by zamieszkać w swym wiejskim domku wśród ogrodów, sadów i pól.
– Toż to nasza polska Arkadia.
– Witajcie waszmościowie, zapraszam do mojego raju!