Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki
Polecenie 1

Zapoznaj się z cytatami z Granicy przedstawionymi na grafice interaktywnej. Wynotuj na ich podstawie zdarzenia kluczowe dla życia Zenona Ziembiewicza.

R1aMuSfNb1yqQ
(Uzupełnij).
Polecenie 2

Na podstawie zgromadzonych cytatów omów przemianę w sposobie postrzegania Justyny przez Zenona. Zwróć uwagę na opisy wyglądu zewnętrznego dziewczyny, cechy zauważane przez bohatera, charakter ich rozmów.

R9XaaODLex4tT
(Uzupełnij).
RK8BvlJkxCSku1
Ilustracja interaktywna przedstawia ulicę w mieście. Jest noc. Świecą się uliczne latarnie. Pośrodku ciągnie się puste, tramwajowe torowisko. Na pierwszym planie stoi zaparkowany zabytkowy samochód. W oddali jadą dwa inne auta. Wzdłuż ulicy stoją czterokondygnacyjne kamienice. Brakuje przechodniów. Opis punktów znajdujących się na ilustracji: 1 „Wojna i tak zabrała mu więcej niż dwa lata, pozostawiając w życiu dezorientującą wyrwę, z całym sobą był niemożliwie spóźniony. Czuł, że czas mija, że jego sprawy nie posuwają się wcale, że ostatni rok w Paryżu jest wciąż niepewny. Tamtejsze nijakie artykuły o „bogactwach kopalnianych Polski” widocznie podobały się Czechlińskiemu, skoro wystąpił zaraz z taką propozycją. Ale wizyty w Gwareckim Folwarku, obie zakończone pijatyką, zostawiły Zenonowi tylko niesmak i obrzydzenie. Widział jasno, że jeżeli przystanie ostatecznie na tę drogę, nie mając innej, to nie będzie w porządku ze sobą i na samym wstępie zacznie od rezygnacji. [...]
Zenon pragnął rzeczy bardzo prostej: żyć uczciwie. Jego program naprawdę był minimalny.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 46-47. 2 „Nagle urwał, niespodzianie zobaczywszy u dołu kartki odpowiedź na pytanie, które przesłał Karolowi w ostatnim liście. [...] „Adela już nie żyje, umarła trzydziestego lipca w szpitalu de la Charité”. [...] Od dawna wiedział, że nie będzie żyła. I nie mógł już wtedy dłużej czekać na jej śmierć, musiał wyjechać. Zostawił ją samą w nadziei, że jeszcze zdąży na czas powrócić. I nie zdążył. I już jej nigdy nie zobaczy, i żadnym ostatnim słowem nic nie naprawi.
[...]
Nie obiecywał jej nic, nie kłamał, nawet niewiele udawał. Był wdzięczny i dobry dla niej, jak tylko mógł – i właśnie tę jego dobroć w złych chwilach także mu wypominała. Byłaby wolała, żeby ją dręczył i poniżał, byle ją kochał – to wiedział. Odwlekał swój wyjazd, póki to było możliwe, nawet ponad możliwość. To, co znosił przez ten ostatni rok, było niezmiernie ciężkie. Nie mógł sobie niczego wyrzucać, znowu: „miał czyste sumienie”. Ale ona, która dała maksimum swojej zdolności kochania, która dla niego zapominała o śmierci, która nawet nie pozwoliła sobie na łzy, gdy wyjeżdżał – ona została sama i sama tam umarła.”
[Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 48-49.]. 3 „Sentyment zwiększyła jeszcze okoliczność, że z dala przeszła przez rynek jakaś młoda kobieta, która dawniej byłaby mu się wydała zabłąkaną tutaj zamorską księżniczką, a dzisiaj była tylko prowincjonalną panną, ubraną z pretensją do prostoty. [...] Zenon pomyślał, że kochać się w kobiecie można tylko, gdy się jest sztubakiem, a wszystko później jest zaledwie przybliżeniem do tamtych rozdzierających serce zachwytów, słabym refleksem tego, co możliwe byłoby przeżyć wówczas i czego naprawdę nie przeżywa się nigdy. Pomyślał właściwie o Elżbiecie Bieckiej. Kobieta zniknęła pod kolumnadą w otwartych drzwiach jakiego sklepu jak w czarnej czeluści[...] Po chwili zupełnie blisko [...] ukazała się znowu ona. Szła w tę stronę i Zenon nagle przekonał się, czemu na jej widok pomyślał o Elżbiecie. Ponieważ to była ona.
[...]
Zupełnie o niej nie pamiętał. Przez krótki czas, mierzony jej szybkimi krokami, patrzył, jaka jest. Była zupełnie zmieniona, była duża i cienka, stała się już kimś innym. Ale idąc tak, niosła jednak w sobie to wszystko, co kiedyś stanowiła dla niego.
Nie porwał się od stołu, nie wybiegł za nią. Nawet uśmiechnął się pobłażliwie do tego nieoczekiwanego wzruszenia, którego doznał. Ale wiedział, że przed odjazdem musi ją zobaczyć. Musi tę starą sprawę całkowicie zrewidować, by się nacieszyć, że tak bez śladu minęła, by przed samym sobą ten malutki platoniczny romans prowincjonalny skompromitować.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 62-63. 4 „Tego jeszcze wieczora powiedział jej o Justynie. Mówił ściśle tak, jak ta sprawa wyglądała teraz w jego oczach. Gdyby nie nuda i depresja, która ogarnia go zawsze w domu rodzinnym, nie byłby na pewno uległ tej letniej pokusie. Należała jeszcze do kompleksu boleborzańskiego, który zawsze usiłował w sobie zwalczyć, z którego już dziś na zawsze się wyłamał.
- Czy to jest zerwane? - zapytała.
- Było zerwane, zanim tu wszedłem, zanim jeszcze... Siedział u jej nóg na ziemi, jak kiedyś pragnął, przyciskał twarz do jej kolan i za oboje postanawiał, że będą sobie zawsze mówili tylko prawdę.
Sprawę Justyny w swym życiu uważał za przekreśloną równie bezpowrotnie i ostatecznie, jak sprawę Adeli. W rzeczywistości zaś i to, i tamto trwało jeszcze, tylko zakwalifikowane inaczej. Z tego samego materiału budowało się teraz nowe uczucie, karmione przezwyciężonym cierpieniem i przezwyciężoną radością.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 83-84. 5 „Justyna dawnym, znajomym gestem objęła go mocno w pasie obiema rękami i małą głowę z całej siły przyciskała mu do piersi. - Ty mój kochany - mówiła - ty mój kochany, jak już ty jesteś, to już teraz wszystko jest dobrze.
Była bardzo stęskniona, udręczona i kochająca, była znowu miła, dobra i młoda. Nie mógł jej odepchnąć i już nie chciał. Uczuł, że wszystkie zmiany zaszły w nim jakby poza nią, że nie naruszyły zupełnie jego do niej stosunku. Miała w tym splocie swoje miejsce własne, ograniczone wyraźnie i w całości zachowane. Jej przygarnięcie się do niego, wnikliwe i gorące, jej dziecinna czułość wyszarpnęła mu z głębi dawne wzruszenie. [...] Wystarczyło pociągnąć ją głębiej na to łóżko hotelowe, duże i płaskie, wygniecione przez wszelką cudzą, nieważną, przelotną miłość.
Odchodziła szczęśliwa, śmiejąca się na przemian i przerażona. […] Zenon nie zapomniał dać jej trochę pieniędzy, chociaż powiedziała znowu, że teraz wcale nie są jej potrzebne, bo wszystko ma.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 102. 6 „Justyna nie była taka czysta ani taka miła fizycznie jak na wsi. Jej bardzo biała, porcelanowym lśnieniem powleczona skóra teraz wydawała się anemiczna. Już ją całą odmieniła brudna robota miejskiej służby. Szorstkość rąk, przepocone ubranie, niejasny zapach smażonych tłuszczów dookoła – to wszystko przylgnęło do niej i składało się już na nią samą jako na całość.
Siedziała przed nim ta sama i jedna, a Zenon właściwie widział ją coraz to inaczej. Przez chwilę wydawała mu się tylko jakąś cudzą służącą, której poufała obecność jest niewytłumaczona i kłopotliwa. Zaraz później była natrętną kochanką, z którą za wszelką cenę trzeba było zerwać. I wreszcie stawała się Justyną, miłą i dobrą dziewczyną z Boleborzy, której los jednak dotąd żywo go obchodził. I on sam, odpowiednio do tych jej zmiennych jakości, stawał się kolejno kimś innym. Jakąś cząstką siebie pamiętał teraz, jak jeszcze tam mówiła:
„Dla ciebie, Zenon, ja poszłabym nie wiem na jakie męki, nic mi nie strach, o nic nie dbam.” Czymś innym w sobie widział zarazem, że jej szyja jest równa i gładka jak dawniej, a małe piersi, których wypukłość zaczyna się tuż pod obojczykami, są tak samo ścisłe i szeroko rozstawione i nie dadzą się tak łatwo stulić. I że cała, wrażliwa i bezbronna, jest w swoim lichym czerwonym sweterku i popielatej spódniczce pełna wszelkiej słodyczy. Zenon był tym, który pierwszy wyciągnął ręce i powiedział: „Chodź do mnie.” Tym razem, gdy ją brał, nic prawie nie miał już w sobie do przezwyciężenia.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 109-110. 7 „Zenon robił nie to, co chciał, i inaczej. Rzeczy od dawna rozstrzygnięte narzucały się świadomości swym istnieniem, kazały się jeszcze raz przemyśleć od początku, zmuszały do wiadomych skonstatowań. Napór codzienny obcych światów wytwarzał w nim stan ciągłego niepokoju. To wszystko wydawało mu się jakimś prowizorium, poprzedzającym życie właściwe. Obliczał to sobie na parę miesięcy – czas potrzebny, by strącany z pensji redaktorskiej dług paryski, zaciągnięty u Czechlińskiego, całkowicie spłacić, urządzić jakieś małe mieszkanie, wziąć do siebie Elżbietę, żyć jak człowiek. Wszystko tymczasem odbywało się na wierzchu i niejako w cudzysłowie. Pewien niepokój tkwił w tym, że cudzysłowy odpadały powoli od słów przyjmowanych umownie, w miarę jak te słowa powtarzały się co dnia i stanowiły skrót konieczny w pośpiechu życia.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 115. 8 „Udało mu się wreszcie uwolnić z jej uścisku. Osiągnął to, że usiadła zwyczajnie na krześle.
- Uspokój się, dziecko, trzeba jeszcze poczekać. Może ci się tylko wydaje, może to naprawdę nic nie jest. Głos Zenona był ciepły i serdeczny.
[...]
- Nie, już mi się to na pewno nie wydaje.
- No więc gdyby nawet - ustąpił Zenon. - Gdyby nawet... Ja nie chcę ci nic radzić, ale sama musisz zrozumieć... -
Bezmyślne, spłoszone słowa biegły same, nie podległe żadnej kontroli. Rzeczą najobrzydliwszą w tym nieznośnym stanie była niechęć do Justyny pomieszana z niepokojem o nią, ze wstydliwą litością i niepohamowaną irytacją. Jakże straszliwie jest głupia, o Boże. Po cóż ją spotkał, po cóż zaniosło go tamtego lata do Boleborzy! Przecież nie on jej szukał, przecież właściwie unikał jej, wiedziony mądrym instynktem, omijał z dala ławkę, na której siadywała, haftując (i „kosztując tylko tyle, co zje”). Nie szukał jej ani wtedy w Boleborzy, ani tu.
Myślał te myśli, wiedząc dobrze, jak są obrzydliwe – by tylko się upewnić, że nie jest winien, że to ona sama...
To, co mówił, nie było konkretne. Pamiętał o jednym i to stanowiło w tym wypadku niejako minimum, jakiego wymagał od siebie: że decyzja, czy to dziecko ma być, czy nie, wyłącznie od niej zależy. Zarazem jednak czuł w sposób jak najbardziej niewątpliwy, że mieć wspólne, to samo dziecko z tą obcą już i obojętną dziewczyną byłoby czymś potwornym.
Powściągał się i uważał na swoje słowa. Zdaje się, że nie powiedział nic z tego, co nie powinno być powiedziane.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 122-123. 9 „Leżał znowu z rękami na oczach. Pamięć słów Czechlińskiego rozwiewała się razem z odurzeniem po wypitym winie. Nie miał ich komu powtórzyć. Elżbiety nie było. Usiadł na łóżku i myślał zwyczajnie: „Nie jestem temu winien. Wszyscy to robią, wszyscy tak samo, wszyscy...” Ze zdziwieniem zobaczył, że teraz broni się schematem przed odpowiedzialnością.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 158. 10 „Wbrew temu, co mówiono później, Justyna jeszcze przed ślubem Zenona i Elżbiety zaczęła pracować jako ekspedientka w sklepie bławatnym Torucińskiego przy ulicy Świętojańskiej. Prawdą było jednak, że zawdzięczała owo miejsce Elżbiecie. [...]
Elżbieta już przedtem kupowała wszystko w sklepie Torucińskiego, a teraz zamawiała tam płótna i obicia meblowe. Do niej więc Zenon zwrócił się z tą delikatną sprawą. Gdy zaczął mówić o tym, spoważniał i twarz zrobiła mu się surowa, jak w czasach, gdy jeszcze miewał żal do Elżbiety, że nie umie dostatecznie go kochać. Powiedział:
- Samaś w to weszła, kiedy wezwałaś ją wtedy do siebie. Teraz, widzisz, ty już musisz pomagać mi w tym, pomagać mi to nieść…”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 176. 11 „Ale Zenon czuł ulgę, że sprawa Justyny staje się czymś zwykłym, że się wtapia w życie i daje się pośród niego umieścić. Jej ciężar, rozłożony na nich oboje, przestawał ich już dzielić.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 179.. 12 „Po polowaniu w Chązebnej było polowanie u Olgierda Tczewskiego w Pieszni, później polowanie w Popłosznej i polowanie na terenach lasów Bramińskich, które urządzał Czechliński. Zenon jechał, by oderwać się od troski, od nadmiernej i denerwującej pracy, by odwlec na dzień, na godziny odebranie wiadomości niedobrej albo powzięcie decyzji. Niekiedy decyzję sugerował nieznacznie innym, którzy mu ją później, już dojrzałą, od siebie podsuwali. Tak rozkładał się, rozproszkowywał głuchy niepokój odpowiedzialności.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 223-224. 13 „- Ale dlaczego mnie męczysz, za co się mścisz? Powiedz, o co ci chodzi?
[...] Nie odpowiadała. Z rozmów z Lefeldem, przed którym nie ukrywał już nic, Zenon wiedział, jaki jest podkład jej choroby.
- Zrobiłaś wtedy, co sama chciałaś. Samaś tak zdecydowała, nie namawiał cię nikt. Przecież mogłaś mieć dziecko i wiedziałaś, że też byłbym cię bez pomocy nie zostawił.
- Jak to: wiedziałam? Tego już nie mów. A te pieniądze, coś mi dał wtedy?
Twarz jego pociemniała. Wstał powoli i podszedł do niej ze spuszczoną głową.
- Dlaczego tak mówisz? Przecież liczyłem się z tym, że chcesz dziecka. Ciągle ci powtarzałem...
[...]
- No, właśnie wiedziałeś, że go chciałam, żeby żyło, żeby aby żyło.
Rozpłakała się [...].
- Aleś mi dał pieniądze na to, żeby się popsuć.
- A co miałem robić, Justyno? Miałem ci nie dać? Co byś wtedy powiedziała, jakbym ci nie dał?
[...]
- Naturalnie, żeś mógł nie dać. Toby ono teraz żyło. Sameś wiedział przecie, że już był nie czas. I ta akuszerka dlatego tyle policzyła, że było późno, tylko się za takie pieniądze podjęła. Gdybyś ty chciał, tobyś był nie dał tych pieniędzy. Od tych jednych pieniędzy wszystko poszło. Moja choroba i ten mój bzik. Miałeś się ożenić, to dałeś, com chciała, żeby się mnie tylko aby z drogi pozbyć.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 261-262. 14 „Cała sprawa była kłopotliwa, dla przyjaciół i bliskich Ziembiewicza po prostu żenująca, budziła na przemian niesmak i współczucie. W pewnej chwili stało się wiadome, że Ziembiewicz wzroku nie odzyska. Na jego żądanie przeniesiono go ze szpitala do prywatnego mieszkania, gdzie pozostawał pod opieką najbliższej rodziny. W niecały tydzień po tym powrocie do domu rozeszła się wiadomość o jego samobójstwie. Popełnił je, strzelając sobie z rewolweru w usta.”
Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1988, s. 272-273.
Nowy Świat w Warszawie, l. 30. XX wieku
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.