Zdjęcie przedstawia panoramę Tatr. Widoczne są liczne masywy i szczyty. Niebo jest błękitne, z niewielką liczbą chmur. Opis:
1. I. Leon Wyczółkowski, U Wrót Chałubińskiego, 1905. Obraz przedstawia pejzaż tatrzański. Po lewej i prawej stronie widoczne są zbocza wysokich masywów. Pomiędzy nimi, w dolinie majaczy się niewielkie jezioro. Między masywami górskimi, nisko widać liczne, kłębiaste chmury. Zasłaniają one częściowo zbocza gór. Źródło: domena publiczna. Audio: Witajcie, kochane góry, O, witaj droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko! Dzielili mnie od was ludzie, Wrzaskliwy rozgwar miasta, I owa śmieszna cierpliwość, Co z wyrzeczenia wyrasta. Oddalne to są przestrzenie, Pustkowia, bezpłodne głusze, Przerywa je tylko tęsknota, Co ku wam pędzi duszę. I ona mnie wreszcie przygnała, Że widzę was oko w oko, Że słyszę, jak szumisz, ty wodo, Szeroko i głęboko. Tak! Chodzę i patrzę, i słucham - O jakżeż tu miło! jak miło! - I śledzę, czy coś się tu może Od kiedyś nie zmieniło? Nic, jeno w chacie przydrożnej Zmarł mój przyjaciel leciwy I uschły dwie wierzby nad rowem, Strażniczki wiosennej niwy. A za to świeżym się liściem Pokryły nasze jesiony I jaskry się złocą w trawie Zielonej, nie pokoszonej. A za to płyną od pola Twórcze podmuchy wieczności, Co śmierć na życie przetwarza I ścieżki myśli mych prości. Witajcie, kochane góry, O, witaj, droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko!
2. XV. Aleksander Kotsis, Tatry. Widok na Giewont, po 1870 r. Obraz przedstawia masyw górski z Giewontem. Jest on otoczony innymi szczytami, niektóre z nich, w oddali są lekko ośnieżone. Niebo nad górami jest pochmurne, burzowe – widać skłębione, ciemne chmury, spośród których przenikają plamy światła. Źródło: domena publiczna. Audio: O Wierchu, ty Wierchu Lodowy! I znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie, rozbłękitniony Na tym błękitnym niebie. Stoisz naprzeciw mych okien, Codziennie widzieć cię muszę, Zaglądasz z swej dali w mą izbę, A nieraz, zda mi się, w duszę. Zda mi się, że nieraz się pytasz, Skąpan w światłościach południa, Czy jeszcze jest coś w moim wnętrzu, Co drogę mi w słońce utrudnia. I owszem, przyznaję się, że jeszcze Mrok jakiś kryje się na dnie, Cień świata, co rwał mnie w swą otchłań, I dzisiaj mi radość mą kradnie. I dziś mnie, o Wierchu promienny, Z koła wytrącić może Gdzieś jakaś umarła wierzba, Gdzieś gradem pobite zboże. Gdzieś jakiś wybladły człowiek, Którego niweczy nędza Albo choroba, dziś jeszcze W chmurną mnie żałość zapędza. Tak zwykłe, powszednie sprawy, Takie konieczne zjawiska, A ich przyczyna i skutek Nieomal w rozpacz mnie ciska. Ale mnie wnet odbiegają Te kłamu zwiastuny i gońce, Dziś moją prawdą wszechwładną Zieloność, woń łąki i słońce. Przenika mnie blask ich i świeżość, I twoja skalista władza, O Wierchu, kowany w granicie, Krew świeżą mi w żyły wprowadza. Czuję się znowu jak dziecko, Młodość mi pierwsza powraca, Weseli mnie dzień ten słoneczny, Żywiołów raduje praca. Czuję, że dzisiaj mi skrzydła Potrójnie się wzmogły, poczwórnie, Żem gotów na lot się odważyć Nad te podniebne turnie. Pytasz się, Wierchu, swym blaskiem Patrzący do mego wnętrza, Czy wiem już, że wszystkim jest słońce, Że to potęga najświętsza? Wiem dobrze, a jeśli się echem Pomrok odezwie dalekiem, Azali być może inaczej? Wszak człowiek jest tylko człowiekiem. O Wierchu, ty Wierchu Lodowy! I znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie, rozbłękitniony Na tym błękitnym niebie.
3. XVI. Leon Wyczółkowski, Morskie Oko, 1909. Obraz przedstawia pejzaż tatrzański. Na pierwszym planie widać brzeg z niewielkimi skałkami, porośnięty roślinnością, prowadzący do jeziora. Tafla jeziora jest gładka, niczym niezmącona. Na drugim brzegu jeziora widać zbocza wysokim masywów górskich. Źródło: domena publiczna. Audio: Przynoszę ci kilka pieśni Na nutę niewyszukaną, W górach je naszych zebrałem, Przy stawach, pod skalną ścianą. Przy stawach, pod skalną ścianą, Na tej spadzistej przełęczy, Gdzie śnieg się jeszcze w tej porze Błagalnie ku niebu wdzięczy. Błagalnie się wdzięczy ku słońcu Ta bryła srebra szczera, A ono z promiennym uśmiechem Z wolna jej serce pożera. Pożera z wolna jej serce I potem, zadowolone, Podąża w swój pałac zachodu W tryumfu się ubrać koronę. W koronę tryumfu się stroi, A ona, ta śniegu bryła, Pociesza się w samotności, Że jeszcze snadź będzie żyła. Że jeszcze snadź będzie żyła, Że wróci ku niej krąg słońca I że promieniejący Pochłaniać ją będzie do końca. Pochłaniać ją będzie do końca, Aż się wypełnią jej dzieje, Aż wszystka, spragniona miłości, W uściskach jego stopnieje. W uściskach jego stopnieje, Nic po niej nie zostanie, Znaczyć-li będą jej miejsce Wieczyste, kamienne granie. Wieczyste, kamienne granie, Czarne, błyszczące skały, Co same się w żarach słonecznych Posępnie rozmiłowały.
4. XXI. Nepomucen Głowacki, Widok Tatr z Poronina (Widok z Galicowej Grapy), 1836. Obraz przedstawia pejzaż górski. Na pierwszym planie widać zbocze góry porośnięte nielicznymi świerkami, widać także połamane wiatrem drzewa. Na drugim planie widoczne są rozległe hale porośnięte trawą, a za nimi masywy górskie. Źródło: domena publiczna. Audio: Pożółkły znużone pola, Niebiosa coraz to bledsze, Żądnymi piersiami chłonę Ciche, jesienne powietrze. Rozglądam się naokoło - Niebujnie tu, niebogato, A przecież mi nie żal dzisiaj, Że się prześniło lato. W tej pustce, w tym wyczerpaniu, Które mi w oczach rośnie, To samo odczuwam życie, Jak w pełnej, kwitnącej wiośnie. Przystaję na długiej miedzy, Ku rżyskom nakłaniam lica, Z powiędłych kępek ta sama Wyziera mi tajemnica... Mgły jakieś nieuchwytne Las osnuwają bury, Nieśmiało migocą w słońcu Śniegiem pokryte góry. Urocza, smętna martwota, Zda się, iż śmierć jest gdzieś bliska, Na pochyłościach wierchu Jesienne dymią ogniska. Nieletni, wątły pastuszek Okiem mnie wita lękliwie -Jeszcze się bydło pasie Na tej wychudłej niwie. Jeszcze jest jakaś czerstwość Na niwie tej wypalonej -Z wrzaskiem niesamowitym W krąg się zwołują wrony. Gdzieś lecą, gdzieś giną w dali, Wzięły ze sobą zmorę -Garść pełną zoranej gleby Do chciwej ręki biorę. Upajam się jej zapachem, I dzisiaj tak samo on świeży - O rodzicielko żywota, O święta, płodna Macierzy! O skarbie ty mój najdroższy, Rozstać się z tobą nie mogę -Zielone jeszcze sitowie Z uśmiechem zaszło mi drogę. Na gruzem zasłanej miedzy Jałowiec krzewi się młody, Dziś barwy mu odmieniły Fijoletowe jagody. Skąpo się fala toczy Potokiem, co wysechł w lecie, Spomiędzy chwastów nad brzegiem Samotne żółcieje kwiecie. Ostatnie to już - zapewne! O innych nie usłyszycie, Lecz ja w tej pustce dzisiejszej To samo odczuwam życie. W tym wyczerpaniu, co dzisiaj Świat tak cudownie mroczy, Ta sama wszak tajemnica Dziwem otwiera mi oczy. Powiędły, przymarły pola, Niebiosa coraz to bledsze, Żądnymi piersiami chłonę Ciche, jesienne powietrze.
5. Cisza wieczorna. Leon Wyczółkowski, Giewont o zachodzie, 1898. Obraz przedstawia masyw górski z Giewontem. Grzbiet Giewontu jest oświetlony promieniami zachodzącego słońca. Na niebie widać sylwetkę dużego, lecącego ptaka. Źródło: domena publiczna. Audio: I Rozmiłowana, roztęskniona, Hen! od wieczornej idzie zorzy Zamykać Tatry w swe ramiona. Przed nią zawiewa oddech boży: Wonie jedliczne i świerkowe Ze swych lesistych wstają łoży. A ona tuli jasną głowę Do Osobistej, by wraz potem Kłaść ją na piersi Giewontowe. Po reglach muśnie li przelotem, Czoło Świnicy w żar rozpali I Hawrań zleje krwawym złotem. Tak niknąc po szczycie i po hali, Z ogniem tęsknicy ginie w dali... II Płonie kamienna Tatr korona, A cisza siada między granie, Rozleniwiała, rozmarzona. Nad przepaściami niema stanie, Senność przelewa w mgieł opary, Po skałach wiesza zadumanie. Ani się ozwie bór prastary: Ona milczeniem gniecie smreki, Unieruchamia ich konary. Przez cały przestwór, przez daleki, Głuchą za sobą tęskność wlecze, Snadź dźwigającą wieki... wieki... Za nią jak zdrój, co ledwie ciecze, Snują się ciężkie myśli człecze... III Owiana mgłami różowemi, Przystaje w drodze, zalękniona, Przykłada ucho swe do ziemi; Nic!... tylko gdzieś tam echo kona, Tylko przygasa obłok krwawy, Tylko blednieje Tatr korona. Pomrok ogarnia skalne ławy, A od nich płynie do stóp ciszy Li jednostajny szmer siklawy. Czasem zaklęty las zadyszy Albo wystrzelił krzyk pastuszy I zamilkł... I ona znów nie słyszy Nic w tej przelękłej, mrocznej głuszy - Nic, prócz pojęku twojej duszy... IV Rozmiłowana, roztęskniona, Schodzi powoli od miesiąca Zamykać Tatry w swe ramiona. Po halach srebrne krople strąca, Srebrzy potoków seledyny, Ciche pacierze szeptająca. Upłazy tuli w całun siny, Szkliwy jak przędze te pajęcze; Blask żenie srebrny na gęstwiny. Blask żenie srebrny na przełęcze, Na wichry, kopy, na grzebienie, Na przepaściste ścian poręcze - Blask naokoło srebrny żenie, Z nim wyczerpanie i omdlenie... V Opadły Tatry i omdlały, Gdy na nie cisza rozmarzona Płaszcz zarzuciła wiewny, biały; Gdy rozpostarła swe ramiona - Srebrnej rozświetli mgławe smugi - Garnące czoła gór do łona: Jak pas szeroki, jak pas długi, Od Lodowego do Krywania, A z nimi puszcze, stawy, strugi, Szczyt się przy szczycie ku niej słania... Ona omdlenie wciąż rozsiewa, Aż w tym bezkresie wyczerpania, Tuląc się gdzieś do limby drzewa, Sama wraz z bólem twym omdlewa...
6. Na szczycie. Jan Nepomucen Głowacki, Dolina Kościeliska w Tatrach, 1840. Obraz przedstawia pejzaż Doliny Kościeliskiej. Pomiędzy wysokimi skałami płynie nią górski potok. Jego lewym brzegiem przechadzają się nieliczni wędrowcy. Na brzegu rośnie kępa drzew. Prawym brzeg rzeki dotyka skał. Źródło: domena publiczna. Audio: Na krawędzie przepaści, ponad turnic załomy, Tu, gdzie orły jedynie tulą skrzydła znużone, Hej! wspięliśmy się dumnie i w błękitów ogromy Wzrok topimy zuchwały i dłoń wznosim po słońca koronę. Dla olbrzymów te szczyty, a dla karłów poziomy! Gardźmy płazem, co nie śmie nawet spojrzeć w tę stronę! W ten krąg złoty wpatrzeni, w znak sił naszych widomy, Zakochajmy się w sobie! wszak jesteśmy, jak blaski wcielone! Tak nam duszę rozpiera tężna szczytu ponęta Tym szaleństwem radości, że zrywamy już pęta, Co nas łączą z brzemieniem nędz padolnych, tak wczoraj odczutem…A od nizin, zasłanych pobitymi zbożami, Po sinawej mgieł fali płynie powiew za nami, Jakby echo jękliwe, i do serca się wkrada wyrzutem…
7. Wiatr halny. Feliks Brzozowski, Burza w górach, 1866. Obraz przedstawia pejzaż górski podczas szalejącej burzy. Na polanie leżą liczne głazy, rosną gdzieniegdzie drzewa, targane przez silny wiatr. Na niebie widać ciemne, skłębione chmury przez które przenikają nieliczne promienie słoneczne. Źródło: domena publiczna. Audio: I Huczy nade mną halny wiatr... Daleki Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki. Od razu kłody o grubości snopów Gną się w mych oczach jak źdźbła lichej słomy: Tak igra nimi głuchy, niewidomy, Gość, co od skalnych wlecze się przekopów. Idę, wciąż idę, po jęczącym borze... I choć spotykam pnie, wyrwane z ziemi, Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze, By giąć i walić, strachu mi nie wlewa Do głębi wnętrza: Rad bym siły swemi Zmierzyć się z wichrem jak te wielkie drzewa. II Miałem ci w sobie ongi moc czuwania, A dzisiaj senność ogarnia mi ducha: Gdzie życie wrzało, tam dziś pustka głucha, Gdzie słońce było, chmura blask przysłania. Jakowaś boleść, jakaś zawierucha, Co słabym bytom pewną śmierć wydzwania, Niech, jak halnego wiatru straszne grania, Wstrząśnie istotą moją: Jest-li krucha, To po niej żalu nie będzie... A jeśli Nieprzełamana wyjdzie z tych zapasów, To razem z wichrem taki szlak zakreśli, Że zetnie na nim smreki swym oddechem, Sił pozbawione dla idących czasów, A to, co mocne, odpowie jej echem. III O wichrze halny! Cóż, że przelękniona Chowa się koza przed twojej potęgi Wiewem niszczącym? Sam orzeł, co kręgi Toczy podniebne, tuli się do łona Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby... Strącaj kozice, ty posłańcze zguby, I orły chwytaj w oka swoich sideł, I miażdż o skały, i jak łan, pokosem Bór położywszy, hucz szaleńczym głosem - Razem z mą duszą hucz i świszcz radośnie: Cóż, że z ginących strumień krwi popłynął? Wszak nie ma szczęścia tam, gdzie życie rośnie! Niech świat przepada, na to on, by zginął!... IV Huczy nade mną halny wiatr... Na drogi Jego przemocy, po których Zagłada I Ból pospiesza, duch się mój wykrada, Świeżo uskrzydlon, żądny łez i trwogi. A od hal bujnych płynie jęk złowrogi - Rozpacz łkająca, że wichr pobił stada I porozrzucał koleby... I blada, Z włosem rozwianym i z drżącymi nogi, Postać juhasa przed oczy mi stanie... I niby orzeł z podciętymi pióry, Krwią skraplający swe rodzinne granie, Duch mój do smreków tuli się bezwładnie... I naprzód czuje strach i żal ponury, A potem znowu - senność go opadnie.
Zdjęcie przedstawia panoramę Tatr. Widoczne są liczne masywy i szczyty. Niebo jest błękitne, z niewielką liczbą chmur. Opis:
1. I. Leon Wyczółkowski, U Wrót Chałubińskiego, 1905. Obraz przedstawia pejzaż tatrzański. Po lewej i prawej stronie widoczne są zbocza wysokich masywów. Pomiędzy nimi, w dolinie majaczy się niewielkie jezioro. Między masywami górskimi, nisko widać liczne, kłębiaste chmury. Zasłaniają one częściowo zbocza gór. Źródło: domena publiczna. Audio: Witajcie, kochane góry, O, witaj droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko! Dzielili mnie od was ludzie, Wrzaskliwy rozgwar miasta, I owa śmieszna cierpliwość, Co z wyrzeczenia wyrasta. Oddalne to są przestrzenie, Pustkowia, bezpłodne głusze, Przerywa je tylko tęsknota, Co ku wam pędzi duszę. I ona mnie wreszcie przygnała, Że widzę was oko w oko, Że słyszę, jak szumisz, ty wodo, Szeroko i głęboko. Tak! Chodzę i patrzę, i słucham - O jakżeż tu miło! jak miło! - I śledzę, czy coś się tu może Od kiedyś nie zmieniło? Nic, jeno w chacie przydrożnej Zmarł mój przyjaciel leciwy I uschły dwie wierzby nad rowem, Strażniczki wiosennej niwy. A za to świeżym się liściem Pokryły nasze jesiony I jaskry się złocą w trawie Zielonej, nie pokoszonej. A za to płyną od pola Twórcze podmuchy wieczności, Co śmierć na życie przetwarza I ścieżki myśli mych prości. Witajcie, kochane góry, O, witaj, droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko!
2. XV. Aleksander Kotsis, Tatry. Widok na Giewont, po 1870 r. Obraz przedstawia masyw górski z Giewontem. Jest on otoczony innymi szczytami, niektóre z nich, w oddali są lekko ośnieżone. Niebo nad górami jest pochmurne, burzowe – widać skłębione, ciemne chmury, spośród których przenikają plamy światła. Źródło: domena publiczna. Audio: O Wierchu, ty Wierchu Lodowy! I znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie, rozbłękitniony Na tym błękitnym niebie. Stoisz naprzeciw mych okien, Codziennie widzieć cię muszę, Zaglądasz z swej dali w mą izbę, A nieraz, zda mi się, w duszę. Zda mi się, że nieraz się pytasz, Skąpan w światłościach południa, Czy jeszcze jest coś w moim wnętrzu, Co drogę mi w słońce utrudnia. I owszem, przyznaję się, że jeszcze Mrok jakiś kryje się na dnie, Cień świata, co rwał mnie w swą otchłań, I dzisiaj mi radość mą kradnie. I dziś mnie, o Wierchu promienny, Z koła wytrącić może Gdzieś jakaś umarła wierzba, Gdzieś gradem pobite zboże. Gdzieś jakiś wybladły człowiek, Którego niweczy nędza Albo choroba, dziś jeszcze W chmurną mnie żałość zapędza. Tak zwykłe, powszednie sprawy, Takie konieczne zjawiska, A ich przyczyna i skutek Nieomal w rozpacz mnie ciska. Ale mnie wnet odbiegają Te kłamu zwiastuny i gońce, Dziś moją prawdą wszechwładną Zieloność, woń łąki i słońce. Przenika mnie blask ich i świeżość, I twoja skalista władza, O Wierchu, kowany w granicie, Krew świeżą mi w żyły wprowadza. Czuję się znowu jak dziecko, Młodość mi pierwsza powraca, Weseli mnie dzień ten słoneczny, Żywiołów raduje praca. Czuję, że dzisiaj mi skrzydła Potrójnie się wzmogły, poczwórnie, Żem gotów na lot się odważyć Nad te podniebne turnie. Pytasz się, Wierchu, swym blaskiem Patrzący do mego wnętrza, Czy wiem już, że wszystkim jest słońce, Że to potęga najświętsza? Wiem dobrze, a jeśli się echem Pomrok odezwie dalekiem, Azali być może inaczej? Wszak człowiek jest tylko człowiekiem. O Wierchu, ty Wierchu Lodowy! I znowu się zwracam do ciebie, Olbrzymie, rozbłękitniony Na tym błękitnym niebie.
3. XVI. Leon Wyczółkowski, Morskie Oko, 1909. Obraz przedstawia pejzaż tatrzański. Na pierwszym planie widać brzeg z niewielkimi skałkami, porośnięty roślinnością, prowadzący do jeziora. Tafla jeziora jest gładka, niczym niezmącona. Na drugim brzegu jeziora widać zbocza wysokim masywów górskich. Źródło: domena publiczna. Audio: Przynoszę ci kilka pieśni Na nutę niewyszukaną, W górach je naszych zebrałem, Przy stawach, pod skalną ścianą. Przy stawach, pod skalną ścianą, Na tej spadzistej przełęczy, Gdzie śnieg się jeszcze w tej porze Błagalnie ku niebu wdzięczy. Błagalnie się wdzięczy ku słońcu Ta bryła srebra szczera, A ono z promiennym uśmiechem Z wolna jej serce pożera. Pożera z wolna jej serce I potem, zadowolone, Podąża w swój pałac zachodu W tryumfu się ubrać koronę. W koronę tryumfu się stroi, A ona, ta śniegu bryła, Pociesza się w samotności, Że jeszcze snadź będzie żyła. Że jeszcze snadź będzie żyła, Że wróci ku niej krąg słońca I że promieniejący Pochłaniać ją będzie do końca. Pochłaniać ją będzie do końca, Aż się wypełnią jej dzieje, Aż wszystka, spragniona miłości, W uściskach jego stopnieje. W uściskach jego stopnieje, Nic po niej nie zostanie, Znaczyć-li będą jej miejsce Wieczyste, kamienne granie. Wieczyste, kamienne granie, Czarne, błyszczące skały, Co same się w żarach słonecznych Posępnie rozmiłowały.
4. XXI. Nepomucen Głowacki, Widok Tatr z Poronina (Widok z Galicowej Grapy), 1836. Obraz przedstawia pejzaż górski. Na pierwszym planie widać zbocze góry porośnięte nielicznymi świerkami, widać także połamane wiatrem drzewa. Na drugim planie widoczne są rozległe hale porośnięte trawą, a za nimi masywy górskie. Źródło: domena publiczna. Audio: Pożółkły znużone pola, Niebiosa coraz to bledsze, Żądnymi piersiami chłonę Ciche, jesienne powietrze. Rozglądam się naokoło - Niebujnie tu, niebogato, A przecież mi nie żal dzisiaj, Że się prześniło lato. W tej pustce, w tym wyczerpaniu, Które mi w oczach rośnie, To samo odczuwam życie, Jak w pełnej, kwitnącej wiośnie. Przystaję na długiej miedzy, Ku rżyskom nakłaniam lica, Z powiędłych kępek ta sama Wyziera mi tajemnica... Mgły jakieś nieuchwytne Las osnuwają bury, Nieśmiało migocą w słońcu Śniegiem pokryte góry. Urocza, smętna martwota, Zda się, iż śmierć jest gdzieś bliska, Na pochyłościach wierchu Jesienne dymią ogniska. Nieletni, wątły pastuszek Okiem mnie wita lękliwie -Jeszcze się bydło pasie Na tej wychudłej niwie. Jeszcze jest jakaś czerstwość Na niwie tej wypalonej -Z wrzaskiem niesamowitym W krąg się zwołują wrony. Gdzieś lecą, gdzieś giną w dali, Wzięły ze sobą zmorę -Garść pełną zoranej gleby Do chciwej ręki biorę. Upajam się jej zapachem, I dzisiaj tak samo on świeży - O rodzicielko żywota, O święta, płodna Macierzy! O skarbie ty mój najdroższy, Rozstać się z tobą nie mogę -Zielone jeszcze sitowie Z uśmiechem zaszło mi drogę. Na gruzem zasłanej miedzy Jałowiec krzewi się młody, Dziś barwy mu odmieniły Fijoletowe jagody. Skąpo się fala toczy Potokiem, co wysechł w lecie, Spomiędzy chwastów nad brzegiem Samotne żółcieje kwiecie. Ostatnie to już - zapewne! O innych nie usłyszycie, Lecz ja w tej pustce dzisiejszej To samo odczuwam życie. W tym wyczerpaniu, co dzisiaj Świat tak cudownie mroczy, Ta sama wszak tajemnica Dziwem otwiera mi oczy. Powiędły, przymarły pola, Niebiosa coraz to bledsze, Żądnymi piersiami chłonę Ciche, jesienne powietrze.
5. Cisza wieczorna. Leon Wyczółkowski, Giewont o zachodzie, 1898. Obraz przedstawia masyw górski z Giewontem. Grzbiet Giewontu jest oświetlony promieniami zachodzącego słońca. Na niebie widać sylwetkę dużego, lecącego ptaka. Źródło: domena publiczna. Audio: I Rozmiłowana, roztęskniona, Hen! od wieczornej idzie zorzy Zamykać Tatry w swe ramiona. Przed nią zawiewa oddech boży: Wonie jedliczne i świerkowe Ze swych lesistych wstają łoży. A ona tuli jasną głowę Do Osobistej, by wraz potem Kłaść ją na piersi Giewontowe. Po reglach muśnie li przelotem, Czoło Świnicy w żar rozpali I Hawrań zleje krwawym złotem. Tak niknąc po szczycie i po hali, Z ogniem tęsknicy ginie w dali... II Płonie kamienna Tatr korona, A cisza siada między granie, Rozleniwiała, rozmarzona. Nad przepaściami niema stanie, Senność przelewa w mgieł opary, Po skałach wiesza zadumanie. Ani się ozwie bór prastary: Ona milczeniem gniecie smreki, Unieruchamia ich konary. Przez cały przestwór, przez daleki, Głuchą za sobą tęskność wlecze, Snadź dźwigającą wieki... wieki... Za nią jak zdrój, co ledwie ciecze, Snują się ciężkie myśli człecze... III Owiana mgłami różowemi, Przystaje w drodze, zalękniona, Przykłada ucho swe do ziemi; Nic!... tylko gdzieś tam echo kona, Tylko przygasa obłok krwawy, Tylko blednieje Tatr korona. Pomrok ogarnia skalne ławy, A od nich płynie do stóp ciszy Li jednostajny szmer siklawy. Czasem zaklęty las zadyszy Albo wystrzelił krzyk pastuszy I zamilkł... I ona znów nie słyszy Nic w tej przelękłej, mrocznej głuszy - Nic, prócz pojęku twojej duszy... IV Rozmiłowana, roztęskniona, Schodzi powoli od miesiąca Zamykać Tatry w swe ramiona. Po halach srebrne krople strąca, Srebrzy potoków seledyny, Ciche pacierze szeptająca. Upłazy tuli w całun siny, Szkliwy jak przędze te pajęcze; Blask żenie srebrny na gęstwiny. Blask żenie srebrny na przełęcze, Na wichry, kopy, na grzebienie, Na przepaściste ścian poręcze - Blask naokoło srebrny żenie, Z nim wyczerpanie i omdlenie... V Opadły Tatry i omdlały, Gdy na nie cisza rozmarzona Płaszcz zarzuciła wiewny, biały; Gdy rozpostarła swe ramiona - Srebrnej rozświetli mgławe smugi - Garnące czoła gór do łona: Jak pas szeroki, jak pas długi, Od Lodowego do Krywania, A z nimi puszcze, stawy, strugi, Szczyt się przy szczycie ku niej słania... Ona omdlenie wciąż rozsiewa, Aż w tym bezkresie wyczerpania, Tuląc się gdzieś do limby drzewa, Sama wraz z bólem twym omdlewa...
6. Na szczycie. Jan Nepomucen Głowacki, Dolina Kościeliska w Tatrach, 1840. Obraz przedstawia pejzaż Doliny Kościeliskiej. Pomiędzy wysokimi skałami płynie nią górski potok. Jego lewym brzegiem przechadzają się nieliczni wędrowcy. Na brzegu rośnie kępa drzew. Prawym brzeg rzeki dotyka skał. Źródło: domena publiczna. Audio: Na krawędzie przepaści, ponad turnic załomy, Tu, gdzie orły jedynie tulą skrzydła znużone, Hej! wspięliśmy się dumnie i w błękitów ogromy Wzrok topimy zuchwały i dłoń wznosim po słońca koronę. Dla olbrzymów te szczyty, a dla karłów poziomy! Gardźmy płazem, co nie śmie nawet spojrzeć w tę stronę! W ten krąg złoty wpatrzeni, w znak sił naszych widomy, Zakochajmy się w sobie! wszak jesteśmy, jak blaski wcielone! Tak nam duszę rozpiera tężna szczytu ponęta Tym szaleństwem radości, że zrywamy już pęta, Co nas łączą z brzemieniem nędz padolnych, tak wczoraj odczutem…A od nizin, zasłanych pobitymi zbożami, Po sinawej mgieł fali płynie powiew za nami, Jakby echo jękliwe, i do serca się wkrada wyrzutem…
7. Wiatr halny. Feliks Brzozowski, Burza w górach, 1866. Obraz przedstawia pejzaż górski podczas szalejącej burzy. Na polanie leżą liczne głazy, rosną gdzieniegdzie drzewa, targane przez silny wiatr. Na niebie widać ciemne, skłębione chmury przez które przenikają nieliczne promienie słoneczne. Źródło: domena publiczna. Audio: I Huczy nade mną halny wiatr... Daleki Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki. Od razu kłody o grubości snopów Gną się w mych oczach jak źdźbła lichej słomy: Tak igra nimi głuchy, niewidomy, Gość, co od skalnych wlecze się przekopów. Idę, wciąż idę, po jęczącym borze... I choć spotykam pnie, wyrwane z ziemi, Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze, By giąć i walić, strachu mi nie wlewa Do głębi wnętrza: Rad bym siły swemi Zmierzyć się z wichrem jak te wielkie drzewa. II Miałem ci w sobie ongi moc czuwania, A dzisiaj senność ogarnia mi ducha: Gdzie życie wrzało, tam dziś pustka głucha, Gdzie słońce było, chmura blask przysłania. Jakowaś boleść, jakaś zawierucha, Co słabym bytom pewną śmierć wydzwania, Niech, jak halnego wiatru straszne grania, Wstrząśnie istotą moją: Jest-li krucha, To po niej żalu nie będzie... A jeśli Nieprzełamana wyjdzie z tych zapasów, To razem z wichrem taki szlak zakreśli, Że zetnie na nim smreki swym oddechem, Sił pozbawione dla idących czasów, A to, co mocne, odpowie jej echem. III O wichrze halny! Cóż, że przelękniona Chowa się koza przed twojej potęgi Wiewem niszczącym? Sam orzeł, co kręgi Toczy podniebne, tuli się do łona Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby... Strącaj kozice, ty posłańcze zguby, I orły chwytaj w oka swoich sideł, I miażdż o skały, i jak łan, pokosem Bór położywszy, hucz szaleńczym głosem - Razem z mą duszą hucz i świszcz radośnie: Cóż, że z ginących strumień krwi popłynął? Wszak nie ma szczęścia tam, gdzie życie rośnie! Niech świat przepada, na to on, by zginął!... IV Huczy nade mną halny wiatr... Na drogi Jego przemocy, po których Zagłada I Ból pospiesza, duch się mój wykrada, Świeżo uskrzydlon, żądny łez i trwogi. A od hal bujnych płynie jęk złowrogi - Rozpacz łkająca, że wichr pobił stada I porozrzucał koleby... I blada, Z włosem rozwianym i z drżącymi nogi, Postać juhasa przed oczy mi stanie... I niby orzeł z podciętymi pióry, Krwią skraplający swe rodzinne granie, Duch mój do smreków tuli się bezwładnie... I naprzód czuje strach i żal ponury, A potem znowu - senność go opadnie.
Tatry Wysokie
Źródło: domena publiczna.