Lewis Wallace i jego powieść

R1WC9vfCHj0Dm1
Mathew B. Brady, portret Lewisa Wallace'a, 1862
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Lewis Wallace urodził się w 1827 roku. Był amerykańskim weteranem wojny secesyjnej, prawnikiem, dyplomatą, a także poczytnym pisarzem. W 1880 roku opublikował powieść historyczną pt. Ben Hur, a Tale of the Christ, która przez wiele lat była jedną z najchętniej czytanych książek w Stanach Zjednoczonych.

Główny bohater powieści, Ben Hur, był żydowskim księciem, który mieszkał wraz z matką i siostrą w okazałym domu. Cieszył się szacunkiem mieszkańców JudyJudaJudy, był człowiekiem rozważnym i roztropnym.  W pewnym momencie został jednak fałszywie oskarżony o zamach na rzymskiego gubernatora Waleriusza Gratusa. Oskarżył go Massala, dawny przyjaciel z lat dzieciństwa, któremu niegdyś odmówił pomocy w spacyfikowaniu Żydów w Judzie. Ben Hur został skazany na pracę na galerachgaleragalerach, a jego siostra i matka trafiły do więzienia. Bohaterowi udało się przeżyć, gdyż podczas bitwy morskiej uratował życie komendantowi, który z wdzięczności go usynowił. Ben Hur powrócił do Judy, by zemścić się na Messali, ale spotkał Jezusa, którego nauki zmieniły jego życie.

Ekranizacje

R1W4KfWVChGdP1
Marina Berti i Charlton Heston w filmie „Ben‑Hur"
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Dzieło Lewisa Wallace'a było wielokrotnie przedstawiane na ekranie. Pierwsze wersje filmowe powstały jeszcze w czasach kina niemego, w 1907 i 1925 roku. Pierwsza wersja dźwiękowa zrealizowana została w okresie złotej ery kinematografii, w 1959 roku. Odniosła ogromny sukces. Charlton Heston, odgrywający rolę tytułową, otrzymał Oskara za pierwszoplanową rolę męską, a film zdobył jeszcze 10 statuetek. Podczas realizacji wynajęto setki statystów, zbudowano ogromne dekoracje, a także zatrudniano kaskaderów. William Wyler stworzył widowisko, które na trwałe zapisało się w historii kinematografii. W 2003 roku na podstawie książki nakręcono film animowany, w 2020 – miniserial, a w 2016 roku powstał remakeremakeremake, który dość luźno trzyma się fabuły filmowej.

1
Jan M. Długosz Remake, czyli jak z arcydzieła zrobić przeciętny film
R18kUSalGQ94F1
Plakat autorstwa Reynolda Browna do filmu Ben Hur, 1959
Źródło: impawards.com, domena publiczna.

Kino, podobnie jak cała kultura, żywi się powtórkami. O ile jednak nikt nie zarzuca wtórności artystom tworzącym piety (szczególnie gdy są arcydziełami) ani nie zgłasza zastrzeżeń do tysięcznego wystawienia „Makbeta”, to charakterystyczne dla filmu zjawisko remake’u nie cieszy się dobrą sławą, zarówno wśród widzów, jak i krytyków. Dlaczego więc ludzie kina z uporem co jakiś czas kręcą te same filmy?

Pierwszym, najbardziej oczywistym powodem jest techniczna i jakościowa rewolucja, jaką kino przeszło w czasie swej liczącej nieco ponad sto lat historii. Napędzane ręcznie lub sprężonym powietrzem kamery, naświetlające czarno‑białe filmy na łatwopalnym celuloidzie, dzieli od ich współczesnych, rejestrujących trójwymiarowy obraz, odpowiedników podobny dystans jak samolot braci Wright od promu kosmicznego Discovery. Najwyraźniej widać to właśnie na przykładzie filmów tworzonych powtórnie na podstawie tych samych, choć adaptowanych, scenariuszy. Wyjątkowym przypadkiem jest „Dziesięcioro przykazań”, wyreżyserowanych dwukrotnie przez Cecila B. DeMille’a – w 1923 i 1956 r. To właśnie sukces tego biblijnego filmu skłonił szefów wytwórni MGM do zainwestowania w remake „Ben‑Hura”, który z nakręconej za 500 dol. 15‑minutowej etiudy (1907 r.) przemienił się najpierw (1925 r.) w największą niemą superprodukcję (143 minuty, 4 mln dol. budżetu), by w końcu lat 50. stać się największym, nagrodzonym jedenastoma Oscarami blockbusterem, z gigantycznym jak na owe czasy budżetem, odpowiadającym dzisiejszym 122 mln dol.

Po dźwięku i technikolorze przyszedł czas na rewolucję cyfrową. Dzięki CGI (Computer Generated Imagery) można tworzyć sceny, o jakich reżyserzy klasycznych filmów nie śmieli nawet marzyć – 200 wielbłądów i 2 tys. koni, jakie występowały w oryginalnym „Ben‑Hurze” Williama Wylera, kilku specjalistów może dziś wygenerować w komputerach. Zmienił się też sam sposób prowadzenia filmowej narracji. Reżyserzy, którzy uczyli się pracy z kamerą, kręcąc teledyski, nauczyli publiczność – a w każdym razie jej młodszą, ale najważniejszą dziś część – śledzić zmieniające się gwałtownie, porwane obrazy. Właśnie dlatego arcydzieło Wylera, choć w kolorze i z dźwiękiem, jest dziś niemal niedostępne dla współczesnego widza. Nie dlatego, że mało kto zdołałby wytrzymać lub znalazł czas na niemal czterogodzinny seans – nieśpieszna narracja, powolne, malarskie ekspozycje, wysmakowane kadry, jakimi mógł się cieszyć kinoman w latach 50., najprawdopodobniej zanudziłyby na śmierć młodych widzów, przyzwyczajonych do gonitwy po ekranie. Język, jakim posługują się filmowcy, zmienił się, a ten sprzed 60 lat zaczyna przypominać klasyczną łacinę.

Rzecz jasna zmienił się nie tylko film i przyzwyczajenia widzów, zmienił się również świat, w jakim funkcjonuje kino, choć nie sposób rozstrzygnąć, co jest tu jajkiem, a co kurą – czyli czy to film się dostosował do modernizującego się w szalonym tempie świata (poszarpane, szybko zmieniające się kadry znalazłyby tu swoje usprawiedliwienie), czy też, jak chcą konserwatyści, to właśnie kino, „najważniejsza ze sztuk”, promując jedne, a ośmieszając inne postawy, przyczyniło się do zmiany świata, w którym żyjemy?

Co prawda trudno sobie wyobrazić, by ktoś w prosty sposób zdołał przełożyć dominację hollywoodzkiego kina na procesy związane z globalizacją, ale już na przykład kult ciała, coraz skuteczniej zastępującego mieszkańcom szeroko pojętego Zachodu religię, ma z pewnością swoje korzenie właśnie w kinie popularnym i przedstawianym przez niego nierealistycznym wzorcu urody. [….]

R6zOqXgtOw8F31
Fritz Shlezinger, Ben Hur MGM Production - Jerozolima w pobliżu Lifta, 1958
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Z punktu widzenia miłośnika kina ważniejsze jest jednak co innego – czy remake, przykrojony do współczesności i sfotografowany najnowocześniejszymi kamerami, jest lepszym filmem od swego pierwowzoru? […]

Stosunkowo łatwo jest stworzyć remake filmu mniej znanego lub już zapomnianego. Ileż jednak trzeba mieć odwagi, by zabrać się do powtórnego nakręcenia takiego giganta, jakim był nagrodzony jedenastoma Oscarami „Ben‑Hur” Wylera?

Już sama książka Lewisa Wallace’a stała się fenomenem – została pobłogosławiona przez papieża Leona XIII (był to pierwszy taki przypadek w historii Kościoła). Umieszczona w czasach Chrystusa opowiadała dzieje żydowskiego arystokraty, fałszywie oskarżonego, skazanego na galery i cudem uwolnionego, który pod wpływem nauki Jezusa wybacza swemu największemu wrogowi.

Przeszło 3,5‑godzinny w oryginale obraz poprzedzono uwerturą, a w połowie przedzielono antraktem, by dać widzom chwilę na rozprostowanie nóg – mimo tego odniósł olbrzymi sukces frekwencyjny na całym świecie, przynosząc tylko w pierwszym okresie wyświetlania 20 mln dol. zysku. Nie licząc statystów, grało w nim 365 aktorów. Na jego potrzeby wykonano ponad milion rekwizytów, a wielkie plany zdjęciowe i kręcona przez pięć tygodni scena wyścigu rydwanów przeszły do legendy kina. Przede wszystkim „Ben‑Hura” pokochali widzowie. Charlton Heston, na zawsze już utożsamiony z rolą żydowskiego księcia, ugruntował swoją pozycję wielkiej gwiazdy, sam film zaś zdobył palmę najwspanialszego spośród wielkich widowisk Hollywood.

Jak przy nim wypada uwspółcześniona wersja? Pierwsze, co zwraca uwagę, to brak przepychu, tak charakterystycznego dla wielkiego poprzednika. Mimo porównywalnego (jeśli uwzględnić zmianę wartości dolara) budżetu, wynoszącego 100 mln dol., reżyserowi Timurowi Biekmambietowowi (dotąd najbardziej znanemu z „Abrahama Lincolna: łowcy wampirów”) udało się nakręcić film wyglądający tanio, z ciasnymi, studyjnymi kadrami. Część postaci usunięto środkami szybkimi jak cięcie rzymskiego miecza – ten los spotkał na przykład ojca Estery Simonidesa, inne wzbogacono o dodatkową warstwę psychologiczną – Messala, pyszny trybun rzymski, w nowej interpretacji okazuje się skrzywdzonym sierotą, przyjętym do rodziny Hurów i usynowionym przez matkę Judy.

Ze scenariusza poprzedniego „Ben‑Hura” usunięto wszelkie aluzje dotyczące bieżącej polityki. W nowej wersji znajdziemy ich aż nadto. Zeloci to terroryści, choć mający swoje racje, legioniści okupują Jerozolimę niczym Amerykanie Afganistan. By zmieścić film w nowym formacie, wycięto cały wątek z rzymskim obywatelstwem i usynowieniem Judy przez konsula Ariusza, zapominając jednak, że bez niego kluczowa scena bitwy morskiej traci fabularny sens.

W jednym z pewnością film Biekmambietowa przebija oryginał – w roli szejka Ilderima, u Wylera humorystycznej postaci o trzeciorzędnym znaczeniu, obsadzono Morgana Freemana, który swoją charyzmą zdominował obraz tak dalece, że na ekranie okazuje się kimś dużo ważniejszym od ukrzyżowanego na oczach widzów Chrystusa. A ta scena, mimo swej dosłowności (w wersji z 1959 r. ani razu nie widzimy twarzy Jezusa), nie czyni z nowego „Ben‑Hura” religijnego fresku – wstydliwie chowający się pierwsi chrześcijanie są tu mniej ważni niż legioniści czy woźnice z cyrku.

C1 Źródło: Jan M. Długosz, Remake, czyli jak z arcydzieła zrobić przeciętny film, „Polityka” 30.08.2016 r., nr 36.2016 (3075), dostępny w internecie: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1673398,1,remake-czyli-jak-z-arcydziela-zrobic-przecietny-film.read.
blockbuster
Juda
galera
uwertura
zeloci

Słownik

remake
remake

(ang. re‑make – wytwarzać coś ponownie) termin odnoszący się do filmów, które zostały zrealizowane ponownie wg tego samego lub zmodyfikowanego scenariusza

retardacja
retardacja

(łac. retardatio - opóźnienie) figura stylistyczna polegająca na zatrzymywaniu lub opóźnianiu akcji utworu literackiego, najczęściej za pomocą rozbudowanych opisów, w celu zwiększenia napięcia u czytelnika