Wróć do informacji o e-podręczniku Wydrukuj Pobierz materiał do PDF Pobierz materiał do EPUB Pobierz materiał do MOBI Zaloguj się, aby dodać do ulubionych Zaloguj się, aby skopiować i edytować materiał Zaloguj się, aby udostępnić materiał Zaloguj się, aby dodać całą stronę do teczki

Sklepach cynamonowych codzienne wydarzenie staje się źródłem nieoczywistej metafory. Narracja opowiadania jest wzbogacana lirycznym obrazowaniem, dzięki czemu tekst nabiera charakteru prozy poetyckiejproza poetyckaprozy poetyckiej. Samotna nocna wędrówka chłopca (narratora) z teatru do domu otwiera przed nim (i czytelnikiem) wiele nieoczekiwanych możliwości. Poszukiwanie tytułowych sklepów, nazwanych przez opowiadacza “cynamonowymi”, sprowadza go na manowce i otwiera przed nim inne rzeczywistości – równoległe światy, w których toczy się pełna tajemniczych wspomnień i symbolicznych odniesień historia bez morału i zakończenia. Sklepy cynamonowe nie urzeczywistniają się i pozostają do końca jedynie w wyobraźni narratora.

R1400x22SV6ML
Marc Chagall, Rynek, Vitebsk, 1917
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna.

Podczas kreowania świata przedstawionego, SchulzSklepach cynamonowych skorzystał z techniki onirycznej, czyli konwencji literackiej, która przedstawia rzeczywistość niczym marzenie senne. Taki zabieg całkowicie unieważnia logikę zasad i reguł charakterystycznych dla realizmu, wprowadzając na karty utworu wyrazisty i wszechobecny pierwiastek irracjonalny. Zasady prawdopodobieństwa oraz wszelkie związki przyczynowo‑skutkowe rozpadają się. Na oczach czytelnika poszczególne składowe zaprezentowanego świata przekształcają się i przenikają w całkowicie zaskakujący sposób, zupełnie tak, jak ma to miejsce w snach. Przeszłość w sposób niekontrolowany łączy się z teraźniejszością, a przestrzeń zmienia się – dynamicznie i nagle niczym obrazy w gabinecie luster. Tak sportretowana rzeczywistość obfituje w zdarzenia fantastyczne, natura (flora oraz fauna) zyskuje moce nadprzyrodzone, ożywają przedmioty (jak np. w Wichurze), i przeciwnie – to zwierzęta stają się przedmiotami (jak np. w tytułowych Sklepach cynamonowych) lub ludzie – zwierzętami (przemiana ojca narratora w karalucha).

RtSe8Ze3NVjwf
Bruno Schulz, Spotkanie. Żydowski młodzieniec i dwie kobiety w zaułku miejskim, 1920
Źródło: Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, dostępny w internecie: Wikimedia Commons, domena publiczna.
Bruno Schulz Sklepy cynamonowe

Przyjrzawszy się bacznie jednemu z budynków, doszedłem do przekonania, że mam przed sobą tylną i nigdy nie widzianą stronę gmachu gimnazjalnego. Właśnie dochodziłem do bramy, która ku memu zdziwieniu była otwarta, sień oświetlona. Wszedłem i znalazłem się na czerwonym chodniku korytarza. Miałem nadzieję, że zdołam nie spostrzeżony przekraść się przez budynek i wyjść przednią bramą, skracając sobie znakomicie drogę.
Przypomniałem sobie, że o tej późnej godzinie musi się w sali profesora Arendta odbywać jedna z lekcyj nadobowiązkowych, prowadzona w późną noc, na które zbieraliśmy się zimową porą, płonąc szlachetnym zapałem do ćwiczeń rysunkowych, jakim natchnął nas ten znakomity nauczyciel.
Mała gromadka pilnych gubiła się prawie w wielkiej ciemnej sali, na której ścianach ogromniały i łamały się cienie naszych głów, rzucane od dwóch małych świeczek płonących w szyjkach butelek.
Prawdę mówiąc, niewieleśmy podczas tych godzin rysowali i profesor nie stawiał zbyt ścisłych wymagań. Niektórzy przynosili sobie z domu poduszki i układali się na ławkach do powierzchownej drzemki. I tylko najpilniejsi rysowali pod samą świecą, w złotym kręgu jej blasku.
Czekaliśmy zazwyczaj długo na przyjście profesora, nudząc się wśród sennych rozmów. Wreszcie otwierały się drzwi jego pokoju i wchodził – mały, z piękną brodą, pełen ezoterycznychezoterycznyezoterycznych uśmiechów, dyskretnych przemilczeń i aromatu tajemnicy. Szybko zaciskał za sobą drzwi gabinetu, przez które w momencie otworzenia tłoczyła się za jego głową ciżba gipsowych cieni, fragmentów klasycznych, bolesnych NiobidNiobida rzymskaNiobid, DanaidDanaidaDanaidTantalidówTandalidziTantalidów, cały smutny i jałowy Olimp, więdnący od lat w tym muzeum gipsów. Zmierzch tego pokoju mętniał i za dnia i przelewał się sennie od gipsowych marzeń, pustych spojrzeń, blednących owali i zamyśleń odchodzących w nicość. Lubiliśmy nieraz podsłuchiwać pod drzwiami – ciszy, pełnej westchnień i szeptów tego kruszejącego w pajęczynach rumowiska, tego rozkładającego się w nudzie i monotonii zmierzchu bogów.
Profesor przechadzał się dostojnie, pełen namaszczenia, wzdłuż pustych ławek, wśród których, rozrzuceni małymi grupkami, rysowaliśmy coś w szarym odblasku nocy zimowej. Było zacisznie i sennie. Gdzieniegdzie koledzy moi układali się do snu. Świeczki powoli dogasały w butelkach.
Profesor pogrążał się w głęboką witrynę, pełną starych foliałówfoliałfoliałów, staromodnych ilustracji, sztychówsztychsztychów i druków. Pokazywał nam wśród ezoterycznych gestów stare litografielitografialitografie wieczornych pejzaży, gęstwiny nocne, aleje zimowych parków, czerniejące na białych drogach księżycowych.
Wśród sennych rozmów upływał niespostrzeżenie czas i biegł nierównomiernie, robiąc niejako węzły w upływie godzin, połykając kędyś całe puste interwałyinterwałinterwały trwania. Niespostrzeżenie, bez przejścia, odnajdywaliśmy naszą czeredę już w drodze powrotnej na białej od śniegu ścieżce szpaleru, flankowanejflankowanyflankowanej czarną, suchą gęstwiną krzaków. Szliśmy wzdłuż tego włochatego brzegu ciemności, ocierając się o niedźwiedzie futro krzaków, trzaskających pod naszymi nogami w jasną noc bezksiężycową, w mleczny fałszywy dzień, daleko po północy.
Rozprószona biel tego światła mżąca ze śniegu, z bladego powietrza, z mlecznych przestworzy, była jak szary papier sztychu, na którym głęboką czernią plątały się kreski i szrafirunkiszrafirunekszrafirunki gęstych zarośli. Noc powtarzała teraz głęboko po północy te serie nokturnównokturnnokturnów, sztychów nocnych profesora Arendta, kontynuowała jego fantazje. 
W tej czarnej gęstwinie parku, we włochatej sierści zarośli, w masie kruchego chrustu były miejscami nisze, gniazda najgłębszej puszystej czarności, pełne plątaniny, sekretnych gestów, bezładnej rozmowy na migi. Było w tych gniazdach zacisznie i ciepło. Siadaliśmy tam na letnim miękkim śniegu w naszych włochatych płaszczach, zajadając orzechy, których pełna była leszczynowa ta gęstwina w ową wiosenną zimę. Przez zarośla przewijały się bezgłośnie kuny, łasice i ichneumonyichneumonichneumony, futrzane, węszące zwierzątka, śmierdzące kożuchem, wydłużone na niskich łapkach.
Podejrzewaliśmy, że były między nimi okazy gabinetu szkolnego, które, choć wypatroszone i łysiejące, uczuwały w tę białą noc w swym pustym wnętrzu głos starego instynktu, głos ruirujarui, i wracały do matecznikamatecznikmatecznika na krótki, złudny żywot.
Ale powoli fosforescencja wiosennego śniegu mętniała i gasła i nadchodziła czarna i gęsta oćma przed świtem. Niektórzy z nas zasypiali w ciepłym śniegu, inni domacywali się w gęstwinie bram swych domów, wchodzili omackiem do ciemnych wnętrzy, w sen rodziców i braci, w dalszy ciąg głębokiego chrapania, które doganiali na swych spóźnionych drogach.
Te nocne seanse pełne były dla mnie tajemniczego uroku, nie mogłem i teraz pominąć sposobności, by nie zaglądnąć na moment do sali rysunkowej, postanawiając, że nie pozwolę się tam zatrzymać dłużej nad krótką chwilkę. Ale wstępując po tylnych cedrowych schodach, pełnych dźwięczącego rezonansu, poznałem, że znajduję się w obcej, nigdy nie widzianej stronie gmachu.
Najlżejszy szmer nie przerywał tu solennej ciszy. Korytarze były w tym skrzydle obszerniejsze, wysłane pluszowym dywanem i pełne wytworności. Małe, ciemno płonące lampy świeciły na ich zagięciach. Minąwszy jedno takie kolano, znalazłem się na korytarzu jeszcze większym, strojnym w przepych pałacowy. Jedna jego ściana otwierała się szerokimi, szklanymi arkadami do wnętrza mieszkania. Zaczynała się tu przed oczyma długa amfilada pokojów, biegnących w głąb i urządzonych z olśniewającą wspaniałością. Szpalerem obić jedwabnych, luster złoconych, kosztownych mebli i kryształowych pająków biegł wzrok w puszysty miąższ tych zbytkownych wnętrzy, pełnych kolorowego wirowania i migotliwych arabesek, plączących się girland i pączkujących kwiatów. Głęboka cisza tych pustych salonów pełna była tylko tajnych spojrzeń, które oddawały sobie zwierciadła, i popłochu arabesek, biegnących wysoko fryzami wzdłuż ścian i gubiących się w sztukateriach białych sufitów.
Z podziwem i czcią stałem przed tym przepychem, domyślałem się, że nocna moja eskapada zaprowadziła mnie niespodzianie w skrzydło dyrektora, przed jego prywatne mieszkanie. Stałem przygwożdżony ciekawością, z bijącym sercem, gotów do ucieczki za najlżejszym szmerem. Jakże mógłbym, przyłapany, usprawiedliwić to moje nocne szpiegowanie, moje zuchwałe wścibstwo? 
W którymś z głębokich pluszowych foteli mogła, nie dostrzeżona i cicha, siedzieć córeczka dyrektora i podnieść nagle na mnie oczy znad książki – czarne, sybillińskiesybillińskiesybillińskie, spokojne oczy, których spojrzenia nikt z nas wytrzymać nie umiał. Ale cofnąć się w połowie drogi, nie dokonawszy powziętego planu, poczytałbym był sobie za tchórzostwo. Zresztą głęboka cisza panowała dookoła w pełnych przepychu wnętrzach, oświetlonych przyćmionym światłem nieokreślonej pory. Przez arkady korytarza widziałem na drugim końcu wielkiego salonu duże, oszklone drzwi, prowadzące na taras. Było tak cicho wokoło, że nabrałem odwagi. Nie wydawało mi się to połączone ze zbyt wielkim ryzykiem zejść z paru stopni, prowadzących do poziomu sali, w kilku susach przebiegnąć wielki, kosztowny dywan i znaleźć się na tarasie, z którego bez trudu dostać się mogłem na dobrze mi znaną ulicę.
Uczyniłem tak. Zeszedłszy na parkiety salonu, pod wielkie palmy, wystrzelające tam z wazonów aż do arabesek sufitu, spostrzegłem, że znajduję się już właściwie na gruncie neutralnym, gdyż salon nie miał wcale przedniej ściany. Był on rodzajem wielkiej loggii, łączącej się przy pomocy paru stopni z placem miejskim. Była to niejako odnoga tego placu i niektóre meble stały już na bruku. Zbiegłem z kilku kamiennych schodów i znalazłem się znów na ulicy.

1 Źródło: Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe, [w:] tegoż, Opowiadania. Wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Wrocław 1989, s. 62–67.
matecznik
ruja
ichneumon
nokturn
szrafirunek
flankowany
interwał
litografia
foliał
ezoteryczny
Niobida rzymska
Danaida
Tandalidzi
sztych
sybillińskie

Słownik

fantastyka w literaturze
fantastyka w literaturze

właściwości przedmiotów i zjawisk przedstawionych, choć w sensie fabularnym mogą być prawdopodobne, są jednak niezgodne z naszym doświadczeniem i wiedzą, uznajemy je za zmyślone i nierealne; także utwory o dominujących elementach czerpanych z fantazji

fikcja literacka
fikcja literacka

(fr. fiction; łac. fictio – tworzenie, kształtowanie) – polegająca na kreacji przez autora właściwość świata przedstawionego dzieła, która nie daje się zweryfikować przez zestawienie z rzeczywistością; fikcja zbudowana jest na wyobraźni, zmyśleniu i kieruje się własną logiką, a bohaterowie postępują według określonej motywacji; ma charakter prawdopodobny i odnosi się do rzeczywistych doświadczeń człowieka oraz jego uwarunkowań społecznych

oniryzm
oniryzm

(gr. óneiros – sen, marzenie senne) – tendencja w literaturze polegająca na kreowaniu rzeczywistości na wzór snu i nawiązywaniu w budowie utworu do reguł rządzących marzeniem sennym

proza poetycka
proza poetycka

rodzaj prozy refleksyjnej, opisowej, ukształtowany specjalnie dla celów artystycznych; oddziałuje na wyobraźnię odbiorców, posługując się różnymi środkami ekspresji i urozmaicenia (np. metaforami, wyszukanym słownictwem), często zrytmizowana, nacechowana powtórzeniami i paralelizmami; celową organizacją i walorami estetycznymi różni się wyraźnie od mowy potocznej i prozy używanej w piśmiennictwie naukowym czy praktyczno‑użytkowym