Ojciec Goriot – Paryż i jego mieszkańcy

Opis miasta nie występuje w powieści Balzaka jedynie jako tło. Paryż to styl życia, etykieta, zobowiązanie do określonego zachowania i pojmowania zjawisk, szczególnie społecznych. To zapowiedź obrazów pierwszej warstwy świata przedstawionego przez autora – świata ludzi bogatych i wpływowych.
Powieść Ojciec Goriot rozpoczyna się jednak wnikliwym opisem pensjonatu pani Vauquer. Autor charakteryzuje nie tylko przestrzeń, w której egzystuje grupa ubogich paryżan, ale również samą gospodynię i mieszkańców tego przybytku. I to zapowiedź opisów drugiej warstwy świata przedstawionego – świata zamieszkanego przez ludzi biednych, o ograniczonych możliwościach decydowania o własnym losie.

Panteon
Val‑de‑Grâce
Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

Dom, w którym ulokował się pensjonat, należy do pani Vauquer. Leży na skraju ulicy Neuve‑Sainte‑Geneviéve, w miejscu, gdzie poziom obniża się ku ulicy Arbaléte tak nagłym i bystrym spadkiem, że pojazdy rzadko zapuszczają się w tę okolicę. Przyczynia się to do ciszy ulic stłoczonych między Val‑de‑GrâceVal‑de‑GrâceVal‑de‑Grâce a tumem PanteonuPanteonPanteonu, dwiema budowlami, które nadają swoisty charakter atmosferze, barwiąc ją żółtymi tonami, gasząc wszystko surowym cieniem padającym od kopuł.
Bruk suchy, w ściekach nie ma błota ani wody, trawa porasta pod murem. Najobojętniejszy człowiek ulega smutkowi ogarniającemu tu każdego; turkot pojazdu staje się istnym wydarzeniem, domy są martwe, mury trącą kaźnią. Zbłąkany paryżanin ujrzy tam jedynie tanie pensjonaty lub zakłady publiczne, nędzę i nudę, starość chylącą się ku śmierci, radosną młodość zniewoloną do pracy.

1 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 6–7.

Eugeniusz Rastignac jako nowo przybyły paryżanin nie potrafi się odnaleźć nie tylko na salonach. Także przestrzeń miejska jest dla niego zagadką. Edukacja młodego człowieka postępuje jednak szybko i niebawem stanie się bywalcem najlepszych domów Paryża.

Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

Świeżo upieczony złoty młodzian [Eugeniusz – przyp. red.] nie wiedział, że są dwa pałace Beauséant; nie miał pojęcia, jak bardzo był bogaty w krewnych, którzy się o niego nie troszczyli.
– Wicehrabia de Beauséant, ulica...
De Grenelle – rzekł stangret, potrząsając głową. – Bo to, widzi pan, jest jeszcze pałac hrabiego i margrabiego de Beauséant przy ulicy Świętego Dominika – dodał, podnosząc stopień.

2 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 72–73.

W powieści nie ma opisów pracy robotników, jednak wspomina się o tej grupie społecznej. Sam ojciec Goriot, człowiek ciężkiej pracy, jest obecnie jednym z najuboższych, choć kiedyś opływał we wszelkie dobra. Swój majątek poświęcił na realizację zachcianek córek. To jedna z przygnębiających prawd o relacjach panujących w rodzinie, które obnaża Balzac: poświęcenie ojca zostało zniweczone przez zasłuchane tylko we własne potrzeby córki.

Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

W Paryżu uczciwy człowiek to ten, który milczy i nie chce iść do działu. Nie mówię o tych biednych helotachhelotahelotach, którzy dźwigają wszędzie mozoły, nigdy nie wynagrodzeni za swą pracę i których nazywamy arcybractwem pantofli bożych. Zapewne, tam jest cnota w całym kwiecie swej głupoty, ale tam jest także nędza.

3 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 119.
helota

Liczne tyrady Balzaka na temat moralności i zepsucia paryskiej społeczności brzmią jak mocne oskarżenie. A jednak, co sam zauważa, ludzie chętnie przybywają do tego miasta: kształcą młodzież i wychowują w duchu kultu pieniądza.

Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

Jeżeli się pomyśli o tysiącu form, jakie przybiera w Paryżu głośne lub nieme zepsucie, myślący człowiek zastanawia się, jaki obłęd przywodzi państwo do zakładania tu szkół i umieszczania w nich młodzieży, jakim sposobem ktoś tu jeszcze szanuje ładne kobiety i jakim cudem złoto wystawione za szybą kantorów nie ulatnia się magicznie z miseczek. Ale jeżeli się pomyśli, iż mało jest przykładów zbrodni, a nawet przestępstw wśród młodych ludzi, jakiż szacunek winno by się tym cierpliwym TantalomTantalTantalom, którzy walczą z samymi sobą i prawie zawsze wychodzą z walki zwycięsko! Gdyby dobrze odmalować ubogiego studenta w walce z Paryżem, byłby to może jeden z najdramatyczniejszych tematów nowoczesnej cywilizacji.

4 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 133.
Tantal

Opis zbytku i przepychu paryskich możnych i sław oślepia i tym mocniej kontrastuje z biedą ulicy Neuve‑Sainte‑Geneviève.

Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

Latarnie pięciuset powozów oświetlały wjazd pałacu Beauséant. Z każdej strony rzęsiście oświetlonej bramy znajdował się konny żandarm. Wielki świat napływał tak rojnie, każdy tak skwapliwie chciał widzieć tę wzniosłą kobietę w chwili upadku, że gdy pani de NucingenRastignac weszli, sale na parterze były już pełne. Od chwili, w której cały dwór cisnął się do Grande Mademoiselle , wówczas gdy Ludwik XVI wydzierał jej kochanka, żadna sercowa katastrofa nie mogła się równać co do rozgłosu z przygodą pani de Beauséant. W tej okoliczności ostatnia córa królewskiego niemal domu burgundzkiego okazała się wyższa nad swoje nieszczęście; panowała do ostatniej chwili nad światem, którego próżnostki przejęła jedynie po to, by je wprząc w tryumf swej miłości.

5 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 272.

Cynizm i bezduszność, brak zainteresowania drugim człowiekiem, pogoń za własnymi sprawami i żądza lepszego życia – z takim obrazem Paryża Balzak pozostawia czytelnika. Świat ten nie daje nadziei i nie pozostawia złudzeń.

Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

– Do stu kaduków, panowie – rzekł korepetytor – dajcież pokój ojcu Goriot i nie traktujcie nas już nim wreszcie! Od godziny podajecie go we wszystkich sosach. Jednym z przywilejów zacnego miasta Paryża jest to, że można w nim urodzić się, żyć i umrzeć, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Korzystajmy z wygód cywilizacji. Sześćdziesiąt osób umarło dziś w mieście; chcecie się rozczulać nad hekatombami paryskimi? Ojciec Goriot odwalił kitę, tym lepiej dla niego! Jeśli go tak ubóstwiacie, idźcież siedzieć przy nim, a nam dajcie jeść spokojnie.

6 Źródło: Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot, tłum. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1966, s. 300.

Lalka – Paryż

Wokulski marzył o wizycie w Paryżu z dwóch powodów. Chciał wyjechać do Francji z Izabelą i odwiedzić odbywającą się wówczas Wystawę Powszechną. Ostatecznie jednak, ze względu na nieustające flirty panny, wyjechał do Francji sam, żeby zająć się interesami. Jest przygnębiony, samotny i zdezorientowany, ale sukcesywnie poznaje miasto i jego mieszkańców. Na każdym kroku zestawia Paryż z Warszawą, którą z nowej perspektywy postrzega jako prowincjonalną i zaściankową.

Bolesław Prus Lalka

– Patrzaj – mówi Suzin – to ulica Lafayette , a ot bulwar Magenta. Jedziem wciąż Lafayettem aż do hotelu przy Operze. Powiadam tobie, cud – nie miasto! No, a jak zobaczysz Elizejskie Pole, a potem między Sekwaną i Rivoli… Eh! ja tobie mówię, cud – nie miasto… […] Ot, widzisz, Opera, a ot bulwar Kapucyński, a ot nasza chata… Wokulski spostrzega ogromny pięciopiętrowy gmach, formy klinowatej, na wysokości drugiego piętra otoczony żelazną balustradą, przy szerokiej ulicy wysadzonej niezbyt starymi drzewami, pełnej omnibusów, powozów, ludzi konnych i pieszych. Ruch jest tak wielki, jak gdyby co najmniej połowa Warszawy biegła na zobaczenie jakiegoś wypadku; ulica jest tak gładka jak posadzka. Widzi, że jest w samym środku Paryża, lecz – nie doznaje ani wzruszenia, ani ciekawości. Nic go nie obchodzi. Powóz wjeżdża we wspaniałą bramę, lokaj otwiera drzwiczki, wysiadają. Suzin bierze Wokulskiego pod rękę i prowadzi do małego pokoiku, który po chwili zaczyna wznosić się w górę. – A ot winda – mówi Suzin. – Ja mam tu dwa mieszkania. Jedno na pierwszym piętrze za sto franków dziennie, drugie na trzecim za dziesięć franków. I dla ciebie wziąłem za dziesięć franków. Trudna rada – wystawa1wystawa!…
[...] Wyszedł przed bramę i zatrzymał się na chodniku. Ulica szeroka, wysadzona drzewami. W jednej chwili przelatuje około niego ze sześć powozów i żółty omnibus, naładowany podróżnymi wewnątrz i na dachu. Na prawo, gdzieś bardzo daleko, widać plac, na lewo – pod hotelem – niedużą markizę, a pod nią gromadę mężczyzn i kobiet, którzy siedzą przy okrągłych stoliczkach, prawie na chodniku, i piją kawę. Panowie są jak wydekoltowani, mają w dziurkach od guzików kwiaty lub wstążeczki i zakładają nogi na kolana akurat tak wysoko, jak przystoi w sąsiedztwie pięciopiętrowych domów; kobiety – szczupłe, małe, śniade, z ognistymi spojrzeniami, lecz skromnie ubrane. Wokulski idzie w lewo i za węgłem tego samego hotelu, w tymże samym hotelu, widzi drugą markizę i drugą gromadę ludzi pijących coś, obok chodnika. Tu siedzi ze sto osób, jeżeli nie więcej; panowie mają miny impertynentów, damy są ożywione, przyjacielskie i pełne prostoty. Powozy jedno- i dwukonne toczą się w dalszym ciągu, gromady pieszych pędzą co chwila w jedną i drugą stronę, przesuwa się żółty i zielony omnibus, tym zaś przecinają drogę omnibusy brunatne, wszystkie napełnione wewnątrz, wszystkie obładowane podróżnymi na dachach. Wokulski znajduje się na środku placu, z którego rozchodzi się siedm ulic. Liczy raz i drugi – siedm ulic… Gdzie iść?… Chyba w kierunku drzew… Akurat dwie ulice, przecinające się pod kątem prostym, są zadrzewione…
„Pójdę w kierunku ściany hotelu” – myśli Wokulski.
Robi pół obrotu w lewo i – staje zdumiony. W głębi na lewo widać jakiś potężny gmach. Na parterze – szereg arkad i posągów, na pierwszym piętrze olbrzymie kolumny kamienne i nieco mniejsze marmurowe, ze złoconymi kapitelami. Na wysokości dachu w kątach orły i złocone posągi, unoszące się nad złoconymi figurami rozhukanych koni. Dach – bliżej płaski, dalej kopuła zakończona koroną, a jeszcze dalej – dach trójkątny, również dźwigający na szczycie grupę figur. Wszędzie marmur, brąz, złoto, wszędzie kolumny, posągi i medaliony…
„Opera?… – myśli Wokulski. – Ależ tu jest więcej marmurów i brązów aniżeli w całej Warszawie!…”
Przypomina sobie swój sklep, ozdobę miasta, rumieni się i idzie dalej.
Czuje, że Paryż na pierwszym kroku przytłoczył go, i – jest kontentkontentkontent. [...].
Ale siły opuszczają go, a nawet pamięć. Stoi na przecięciu się dwu ulic wysadzonych drzewami i absolutnie nie wie, skąd przyszedł? Ogarnia go strach paniczny, znany ludziom, którzy zbłądzili w lesie; szczęściem, nadjeżdża jednokonka, której furman uśmiecha się do niego w sposób bardzo przyjacielski.
Grand Hôtel2Grand Hôtel – mówi Wokulski siadając.

7 Źródło: Bolesław Prus, Lalka, t. 2, oprac. J. Bachórz, Wrocław 1991, s. 86–98.
kontent
1
2

Lalka - Warszawa

Wokulski w Warszawie jest u siebie w domu – zna tu każdy zakątek, wielu mieszkańców jest klientami jego sklepu. W związku z tym, że jest kupcem, ale też człowiekiem bez uprzedzeń, spotyka się z ludźmi należącymi do różnych grup społecznych i bywa w różnych miejscach. Czytelnik może wraz z nim poznać najbardziej osobliwe dzielnice stolicy.

Bolesław Prus Lalka

Dzień następny, pełen znaczenia dla Wokulskiego, nie odznaczył się żadną osobliwością ani w Warszawie, ani w naturze. Tu i owdzie na ulicy kłębił się kurz, wzniecony miotłami stróżów, dorożki pędziły bez pamięci albo zatrzymywały się bez powodu, a nieskończony potok przechodniów ciągnął się w jedną i drugą stronę, chyba po to, ażeby utrzymywać ruch w mieście. Niekiedy pod ścianą domów przesuwali się ludzie obdarci, skuleni, z rękami wbitymi w rękawy, jakby to był nie czerwiec, ale styczeń. Czasem na środku ulicy przewinął się chłopski wózek, napełniony blaszanymi konwiami, a powożony przez zuchowatą babę w granatowym kaftanie i czerwonej chustce na głowie. Wszystko to roiło się między dwoma długimi ścianami kamienic mdłej barwy, nad którymi górowały wyniosłe fronty świątyń. Na obu zaś końcach ulicy, niby pilnujące miasta szyldwachyszyldwachaszyldwachy, wznosiły się dwa pomniki. Z jednej strony król Zygmunt, stojący na olbrzymiej świecy, pochylał się ku Bernardynom, widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom. Z drugiego końca nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku, odwrócił się tyłem do słońca, które na dzień wychodziło spoza domu Karasia, wznosiło się nad pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk i kryło się za dom Zamoyskich jakby na przekór aforyzmowi: „Wstrzymał słońce, wzruszył ziemię…” [...] Wokulski, który w tym właśnie kierunku wyglądał ze swego balkonu, mimo woli westchnął, przypomniawszy sobie, że jedynymi wiernymi przyjaciółmi astronoma byli tragarze i traczetracztracze, nie odznaczający się, jak wiadomo, zbyt dokładną znajomością zasługi Kopernika.

8 Źródło: Bolesław Prus, Lalka, t. 1, oprac. J. Bachórz, Wrocław 1991, s. 399–401.
szyldwacha
tracz

Słownik

realizm
realizm

(fr. réalisme) – w literaturze prąd spopularyzowany w prozie II połowy XIX wieku, dążący do jak najwierniejszego odzwierciedlenia świata znanego czytelnikowi z codzienności. Realiści opisywali wydarzenia, bohaterów i ich egzystencję w sposób reprezentatywny dla przedstawionej w utworze grupy społecznej

realizm krytyczny
realizm krytyczny

tzw. dojrzały realizm dotyczy drugiej fazy epoki pozytywistycznej; pozbawiony jest tendencyjności, ukazuje rzeczywistość w sposób pogłębiony, przedstawiona zostaje prawda psychologiczna postaci oraz zachowana rzetelność w opisie świata przedstawionego